Bez kategorii

Gorzów – Wielki – Gorzów Polski – a więc zawsze Wielkopolski

Na Fb krąży taki śmieszny wierszyk – zacytuję : „Siedzą sobie leśne dziadki – z nudów zaczynają gadki. Co i gdzie by ktoś wywinął ? żeby po nich ślad nie zginął? I tak siedzą i dumają w końcu doszli… już coś mają! Już biegają, są w euforii. Zapiszemy się w historii ! Chodź mieszkańców znów skłócimy… Nazwę miasta znów zmienimy… Tu gdzieś nożem, A tam wałkiem Usuniemy ten człon całkiem! Radę miasta przekonamy Przepchną szybko I to mamy! A w przyszłości, gdy ktoś spyta Kto to zrobił? MY ELITA! ” Brawo dla autorów – teksu tego wiersza – jest jeszcze muzyka… Bomba !!! O tych leśnych dziadkach…. – Chodzi o zmianę nazwy miasta – Gorzów Wielkopolski na Gorzów. Inicjatorem jest Grupa lub Komitet 66 osób ( nie wiem kto to – i nie chcę wiedzieć), która skierowała się z takim wnioskiem do Prezydenta Miasta Gorzowa Wielkopolskiego w październiku 2023. O tej inicjatywie – wniosku nie będę pisał – jak ktoś chce – można go znaleźć w Internecie. Jest on irracjonalny – pozbawiony analizy prawnej, ekonomicznej, administracyjnej, marketingowej, historycznej itp., itd. Jest beznadziejny !!! – chociażby przez to , że ma 13 stron (nie licząc podpisów – a jakie tytuły naukowe …. – może ze dwadzieścia…). Ten kto się podpisał pod tym – chyba Bóg mu odebrał rozum. Dlaczego? Bo prawie po 80 latach ( przepraszam 78 lat… z hakiem) tożsamość Polska jest w nazwie Gorzowa Wielkopolskiego – dlaczego ktoś chce ją wyrugować ? Komu ona przeszkadza ? Te osoby – te „ „66” to są chyba ze Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD) . No brawo – zamiast ubywać wiekowo – przybywa czasowo. A teraz moja opinia – „Nie – nigdy więcej – nie poruszę tematu zmiany nazwy miasta” – autor – Rafał Wilk. Straciliśmy autora przez hejt – dwie swoje publikacje na portalu http://www.idealzezgrzytem.pl – kazał usunąć. Powiedział , że z „ nimi” nie należy się komunikować . Szkoda autora – takie jest życie. Szanujemy decyzje …. Muszę napisać dlaczego – Chyba chce mieć „ święty spokój ”. Hejt jest cichy – ale uderza w nasze wartości szerzenia prawdy i rzeczywistości. Nie spodziewamy się żadnej zmiany w tym konkretnym temacie – chodzi o drugą stronę. Właścicielowi portalu https://www.idealzezgrzytem.pl – BARDZO DZIĘKUJĘ ZA TO, ŻE MIAŁ ODWAGĘ JE OPUBLIKOWAĆ. „No cóż – nikt nie podjął rękawicy” – tak napisał Rafał Wilk. A przecież można było napisać komentarz – portal jest otwarty dla wszystkich. A może bali się ? – a może inne metody są według nich skuteczne. Chyba tak . Proponuję tym wszystkim – „ innym” przeczytanie powieści „ Popiół i diament” – tam jest pięknie opisana scena. Nie powiem jaka – ale krótko streszczę – „ Towarzyszu Podgórski – robić swoje, dopóki człowiek żyje, to jest ważne.” Naszym celem jest pisanie prawdy – prawdy oczywistej i zrozumiałej – dla każdego czytelnika – mieszkańców – przede wszystkim – Gorzowa Wielkopolskiego – i tych bez wykształcenia i z wykształceniem. My nie dzielimy ludzi – my szanujemy wszystkich mieszkańców Stolicy Lubuskiego. Nawet taki amatorski portal – jak nasz – nie jest wolny od przysłowiowego „szczucia” – mamy na to dużo przykładów. Czujemy się zastraszeni. Nie chcemy tego. Ktoś musi być mądry. Po co nam dziwne telefony, informacje – hejt na fb, dziwne smsy czy maile w środku nocy… Koniec tego . Analizujemy to dokładnie. Drodzy Państwo – czy tak ma być – Pytanie ? – Dlaczego tak jest – czy wracają lata 50 … ubiegłego wieku ? Wstyd… Jednocześnie dziękujemy wielu czytelnikom za bardzo ciepłe słowa – Jeszcze raz dziękujemy – słowa wsparcia. A autorom tego wierszyka – na wstępie i tytułu tego artykułu – Duże Brawa i oklaski . Na koniec – jedna uwaga. To, że ktoś ma jakieś stanowisko czy tytuł naukowy – nie świadczy o tym, że zawsze ma niepodważalną rację. To też dotyczy wszystkich innych osób – powiedzmy sobie szczerze – związanych w jakiś sposób z polityką czy dziennikarstwem– piastujących poważne stanowiska i chcących coś ugrać. Ja uważam, że zaistnieć – i coś ugrać. . Naród Was nie wybrał, a wszystko dziś można ”kupić” czy „sprzedać” . Irracjonalne pomysły też. To tylko zależy od tego – jak chorągiewka zawieje – w lewo – prawo – a może pośrodku. Możecie innych krytykować – Wasze prawo – ale proszę – nie Zastraszać !!! – To nieładne… – to taki cios „damskiego boksera” . Wiem, że kasa jest ważna… Trzeba mieć to Coś – WIEDZĘ, MĄDROŚĆ I ODWAGĘ – tak jak np. Prof. Grzegorz Piotr Kucharczyk – ma czas i wiedzę – jest Wielki- i przejdzie do historii Gorzowa Wielkopolskiego. To osoba niezwykle wartościowa – słuchanie jego przemówień czy wykładów – to poezja – i z tego się cieszę. Brawo Panie Profesorze !!! Przepięknie Pan to powiedział – mówię o wykładzie pt. „ Żadne znamiona, a genocidium atrox” – link : https://idealzezgrzytem.pl/2024/07/22/zadne-znamiona-a-genocidum-atrox-11-07-2024-gorzow-wielkopolski/ Nic dodać-tylko słuchać – i uczyć się od Pana historii. Jest Pan Wielki… Pozostało nam tylko „tło” dzisiejszego dnia – chwili – takie beznadziejne… taka to teraźniejszość – tak jak otwarcie igrzysk olimpijskich w Paryżu – gdzie My jesteśmy ? „66 ” – to taka gra w karty … cztery asy , czterej królowie, cztery damy, czterech „gońców” – a reszta to same blotki. Prymitywna gra – Rozgrywają tą grę z Wami – Drodzy Gorzowianie Wielkopolscy – Życzę im Wszystkiego – najlepszego . Przegrają – Wy wygracie – macie wiedzę i zdrowy rozsądek. Jak się gra na pieniądze – to trzeba mieć coś w portfelu. Oni liczą na Wasz portfel. A ich portfel jest pusty – tam są „obierki od ziemniaków” do jedzenia. Pustynia. Dużo krzyku, balonów nadmuchanych i polityki – sensu żadnego. Tak się zastanawiam – o co tu chodzi ? – i już chyba wiem. Wy chyba już też wiecie. Bić pianę!!! – po gorzowsku !!! – a może Wy się w niej utopicie ? Igrzyska… a kto jest gladiatorem ??? Ma być rozum – tylko nie tych „ 66”… Gorzowianie Wielkopolscy – Gorzów – Wielki – Gorzów Polski – a więc zawsze Wielkopolski Pozdrawiam Wszystkich Czytelników dr inż.

Gorzów – Wielki – Gorzów Polski – a więc zawsze Wielkopolski Read More »

BIEGIEM NA MONTE CASSINO

„Dzisiaj weszliśmy sercem na Monte Cassino” Słowa te padły na uroczystej mszy świętej , która zwieńczyła odsłonięcie tablicy na murach kościoła Najświętszego Serca Jezusowego przy ulicy Chodkiewicza w Gorzowie Wlkp. upamiętniającej 30- tą rocznicę biegu z Gorzowa Wielkopolskiego na Monte Cassino. Jedenastu uczestników biegu spośród dziewiętnastu przybyło na uroczyste spotkanie związane z odsłoną tablicy w dniu 25 maja 2024 r. Obecni byli członkowie rodzin oraz parafianie.

BIEGIEM NA MONTE CASSINO Read More »

WSPOMNIENIA DZIECKA Z GORZOWA WIELKOPOLSKIEGO LAT 90-tych

Rok temu na www.idealzezgrzytem.pl pojawiły się dwa artykuły, które ukazały się w związku z radosnym świętem jakim jest Dzień Dziecka, którego datę pamiętają chyba wszyscy. Były to wspomnienia o tym, jak bawiły się dziewczynki w latach 70-tych, a drugi o tym jak bawili się chłopcy w latach 60-tych. Cieszy fakt, że wtedy przyszło wiele ciepłych słów pod adresem tych artykułów: https://idealzezgrzytem.pl/2023/05/31/cos-w-rodzaju-dzieci-z-bulerbyn/ https://idealzezgrzytem.pl/2023/05/29/szczesliwe-dziecinstwo-zapisane-w-liscie/ Bardzo, ale to bardzo ucieszył jeszcze inny fakt, że znalazł się ktoś kto powiedział, ze warto ” pociągnąć” ten temat dalej i opisał swoje dzieciństwo, które przypadło na tata 90-te, a przeżycia związane są z miastem Gorzowem Wielkopolskim ( tamte opowieści nie są związane z naszym miastem). Autor zainspirował się poprzednimi artykułami i chce pozostać anonimowy. Zapraszam do lektury – Marzanna Leszczyńska AUTOR: Anonimowy Wspomnienia dziecka z Gorzowa Wielkopolskiego lat 90 – tych Urodziłem się w 1993 w postkomunistycznym Gorzowie Wielkopolskim na tzw. „Gierkowym osiedlu” na obrzeżach miasta. „Gierkówką”, „klockiem” nazywano sześcienne domy wybudowane w latach 70 – tych z płaskim dachem, które nijak miały się do wizerunków domów jednorodzinnych, jakie znaliśmy z przedszkola. Osiedle położone było pod wysoką skarpą i odznaczało się od innych w tamtym czasie mieszanką miejskości z wiejskością. Na jej szczycie rysowały się szare bloki, natomiast tuż pod nią był spory owocowy sad, oraz pasły się kozy. Od najmłodszych lat chodziłem do właścicieli sadu i kóz z kanką po kozie mleko, zupełnie jak czyniono to 20 lat wcześniej co znałem z opowieści moich babć. Początkowo na ulicy była nas piątka chłopaków: Daniel, Nikodem, ja, Kajtek oraz najmłodszy z nas Darek. Daniel był najsilniejszym i najbardziej cwaniakowatym z nas, Nikodem był absolutnym maniakiem militariów i wszystkiego co z nimi związane, przy okazji był moim najlepszym kolegą. Nikodem mieszkał z rodzicami i dziadkami, z którymi był bardzo związany, wiecznie chodził po ulicy obwieszony jakimś zabawkowym karabinem albo mieczem drewnianym, z hełmem na głowie, śpiewał żołnierskie piosenki, których znał mnóstwo – był grubszy i bardzo był przejęty tymi wojskowymi sprawami – myślałem, że zostanie żołnierzem. Kajtek był płaczliwym maminsynkiem , ale zyskiwał w zabawach we dwoje, w grupie już nie było tak różowo. Darek był śmieszkiem z głową pełną zwariowanych pomysłów. Każdy z nas był kompletnie inny, zdarzały się między nami kłótnie (szczególnie między całą grupą a Kajtkiem, lub między mną a Danielem), dokuczaliśmy sobie , ale koniec końców każdy wiedział, że znamy się od zawsze, mieszkamy obok siebie, i…jesteśmy na siebie skazani, a im więcej nas do zabawy, tym lepiej! Większość była jedynakami, którzy wiecznie wypatrywali innych do towarzystwa. Często do zabawy dołączały się do nas młodsze dziewczyny z osiedla: siostra Daniela – Dominika, Agnieszka, a w późniejszym etapie najmłodsza mieszkanka ulicy – Martyna. W wakacje, nasze szeregi zasilały również wnuki właścicieli sadu Stach i jego siostra Asia, oraz Mela – wnuczka „pani z ostatniego domku”- starsza przyjaciółka Nikodema. Mela była chłopczycą i miała takiego samego fioła na punkcie militariów co Nikodem. Choć byliśmy już pokoleniem znającym dobrze rozrywki wirtualne, nikt nie stawiał ich wyżej od wspólnego spędzania czasu na dworze. Były takie chwile, gdy na ulicy nie było nikogo – czas gdy w telewizji leciał japoński serial animowany Dragon Ball na kultowym kanale RTL7, oraz czas gdy nadawano „Gęsia Skórkę” czyli taki serial w konwencji horroru dla młodszych. Poniżej opowiem o pamiętliwych chwilach naszej wspólnej młodości. „Nasz lasek” Naprzeciwko mojego rodzinnego domu, była wielka, zarośnięta posesja państwa Szaraków. Spory pas zieleni, który rozciągał się od ulicy po ogrodzenie, wypełniony był wysokimi krzakami, topolami oraz klonami. To miejsce stanowiło centrum rozrywki naszego osiedla – nazywaliśmy je potocznie „Naszym Laskiem„. Lasek dzieliliśmy na dwie części – Amerykę oraz Rumunię. Nazwę „Rumunia” wymyśliłem ja, ponieważ był to najciaśniejszy i najtrudniej dostępny obszar lasku i skojarzył mi się z jakimś małym krajem. W opozycji do mojej „Rumuni” powstała „Ameryka” – ochrzczona tak przez Nikodema, jako obszar większy i bardziej przestrzenny. W tym małpim gaju mieliśmy wszystko, czego dziecko lat 90 – tych potrzebowało do szczęścia. Legowiska, szałasy, zagajniki, punkty obserwacyjne, schronienie przed rodzicami gdy wołali nas do lekcji, huśtawki z drzew oraz liany na, których można było poszybować odbijając się nogami od ogrodzenia Szaraków nad krzakami w stronę wyjścia. Wszystko fajnie ale…czyj właściwie ten lasek był? Kto miał prawo pierwszeństwa do przesiadywania w nim? Powstały dylematy, odpowiedzi nie było. Tak narodziły się wojny na jabłka. „Jabłkowe wojny” były naszą metodą rozstrzygania wszelkich sporów. Pierwsza dotyczyła „Prawa do Lasku”, więc toczyła się pomiędzy płotem mojego domostwa, a laskiem. W mojej grupie byli młodsi, tj. Kajtek i Darek, a grupę przeciwników stanowili Mela, Nikodem i Daniel. Nasza wygrana, nie byłaby możliwa, gdyby nie pomoc mojego przyjaciela z Gdańska. Drugi Daniel, jak go nazywano w czasach odwiedzin na naszym osiedlu, wpadł na pomysł by nacinać siekierą jabłka, by jeszcze szybciej przemoczyć przeciwnika. Potem w ruch szły brzoskwinie, gruszki oraz śliwki, następnie zgniłe owoce. Jako wygrani, przegoniliśmy starszych z Rumuni, ale pozwoliliśmy im zostać w Ameryce. Wojny na owoce jednak tak wszystkim się spodobały, ze prowokowaliśmy je średnio co tydzień. Z czasem „Jabłkowa Wojna” stała się „Coroczną wojną jabłkową” tak ją skwitował któregoś razu Kajtek, próbując dostać się z Martyną bezpiecznie do domu, przedzierając się przez jabłkowe gradobicie z każdej strony. Ostatnia odbyła się prawdopodobnie w 2005 roku i zakończył ją tato Kajtka przeprowadzając szczegółowe śledztwo, następnie były Jego skargi u rodziców a potem to już szlabany, „dywaniki” i długie rozmowy wychowawcze. „Dreszczyk emocji” Pierwszą tragedią osiedlową, było wykoszenie części krzaków w lasku przez sąsiadkę oraz pana Szaraka, który z nim graniczył ogrodzeniem. Z czasem zaczęliśmy zakradać się do jego posesji, co zawsze kończyło się braniem nóg za pas. Na terenie pana Szaraka grasowały spuszczone psy oraz jenoty, które pozbawiły życia niejednego mojego kota. Gdy usłyszałeś psa, były dwie opcje: albo zaraz zostaniesz pogryziony albo zaraz spod ziemi wyrośnie pan Szarak, który nie lubił gdy kręciliśmy się po jego terenie. Wyrastał dosłownie spod ziemi gdy tylko kogoś zauważył na swoim terenie. Tak naprawdę, nikomu z nas nie udało się podejść pod jego dom, a droga od Naszego Lasku, prowadząca przez gęste zarośla pod jego dom miała z 200 metrów. Przez lata wyobrażaliśmy

WSPOMNIENIA DZIECKA Z GORZOWA WIELKOPOLSKIEGO LAT 90-tych Read More »

KAPLICZKA CUDÓW…W MIERZĘCINIE

Minęło 20 lat od poświęcenia wybudowanej kapliczki w otoczeniu Pałacu w Mierzęcinie. Stoi na skraju drogi, jednej z odnóg Kręgu Dwunastu Dróg wiodącej do polnej drogi wysadzonej starymi śliwami. Maj jest okazją do jej bliższego poznania. Zapraszam na krótki film – a w nim: fotografie kapliczki w Mierzęcinie, niezwykłe fotografie przyrody, wzruszający utwór muzyczny. Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałka na obrazie poniżej uruchomi film. Jest tam – została poświęcona dokładnie 2004 roku – 3 maja. Nie będę pisał kto ufundował, czy kto ją wybudował. To skromni ludzie- nie chcieliby teraz, aby pisać o nich – niech zostaną anonimowi. Pan Bóg jest wszędzie, w każdym zakątku świata. Wszyscy mają inny wymiar jego postaci w kulturze różnych religii. Nie ma ludzi bez wiary. W mojej ojczyźnie – Polsce – stoją na rozstajach dróg, złotych polach i w leśnej zieleni. Są  krzyże przydrożne, kapliczki Madonny – symbol naszej wiary, co zdobią pejzaż naszej dziwnej ziemi. Wskazują Tobie którędy iść. I chcą Cię objąć ramionami swymi, słuchają twoich próśb i twego płaczu, trosk i nadziei. A ty zapominając po chwili o swojej gorącej modlitwie…. ciągle wędrujesz i wracasz do jakiejś dziwnej krawędzi, zapominasz po chwili co robiłeś, co chciałeś i w jakiej intencji … i gdzieś tam w wieczornych myślach mówisz sobie – przecież się modliłem , nie omijałem tej kapliczki i krzyży przydrożnych. Pamiętaj – to nie tylko symbole – to nasze uczucia i troski nasze, o które się modlimy codziennie i skrycie. Musisz mieć czystą duszę i dobre intencje. Ktoś na to patrzy z góry i ocenia Ciebie. Pamiętaj – ten ktoś ma wielkie serce i widzi Twe słabości i chwile zwątpienia po twojej osobistej, szarej chwili. Bądź szczery i prawy do końca, nie oszukuj siebie. Proszę … Przystań i zastanów się, chociaż przez chwilę. Czy idziesz po dobrej, czy też po złej drodze? Bo wyrw i manowców jest dziś pełno wszędzie – wszystkie bardzo strome brzegi mają – Wpaść w nie bardzo łatwo, a wyjść bardzo trudno. Drogi do niej zgubić nie można. Nigdy jej nie omijałem, nawet wtedy kiedy byłem już u kresu sił i wiedziałem , że koniec mej drogi. A Madonna w kapliczce pomogła mi w mej doli. Bardzo ciekawe …. Do dziś zachowała się tradycja budowy krzyży i kapliczek przydrożnych. Powstają na prywatnych posesjach, w bezpośrednim sąsiedztwie domów lub w miejscach ogólnie dostępnych. To przejaw naszej wiary i szacunku dla przodków, ale także pozostawienia potomnym śladu po czasach dzisiejszych. Tak … są wszędzie: na wsiach i ich skrajach, w ciszy leśnych duktów, na polach, otoczone falującym zbożem, na łąkach zatopione w polnych kwiatach, na skrzyżowaniach dróg i rozdrożach, w przydomowych ogrodach, nad rzeczkami i strumieniami. Ptaki na nie patrzą, kochają się i zakładają gniazda….. Jedne skromne, proste, inne rozbudowane, kolorowe. Zdawać się może, że są od zawsze i dawna. Stanowią trwały element polskiego krajobrazu, stanowiąc jego niezaprzeczalną ozdobę, będąc zarazem jego perłami. Są przede wszystkim znakiem wiary naszych przodków – mówię o kapliczkach starych. Są także elementem kultury i wierności tradycji. Często są świadkami historii tej ziem, świadectwem szczególnych, dziwnych wydarzeń. Wiele z nich, to najcenniejsze zabytki okolic, w których stoją. Rzeźbione w drewnie i kamieniu, malowane na drewnie, przybite do drzewa, zbudowane z polnego kamienia, usadowione w małych drewnianych lub murowanych domkach, stojące w niszach na drewnianych palach lub murowanych cokołach…. Dawały nadzieję, wskazywały drogę, chroniły przed nieszczęściami, utwierdzały w wierze, były zachętą do modlitwy – i wszyscy się modlimy po cichu – po prostu są. Przydrożne kapliczki, to nasze sumienie i nasze grzechy – „rozsiane w krajobrazie modlitwy ludu polskiego.” Fundatorami przydrożnych kapliczek były lokalne społeczności, parafie, rodziny szlacheckie i chłopskie. Różne były powody, że we wsi bądź okolicy pojawiała się kapliczka. Były wyrazem pragnienia obecności na miejscu Boskiego patrona i wiary, że swoją mocą uchronią wieś bądź rodzinę od chorób i nieszczęść. Często były hołdem dziękczynnym – modlimy się po cichu za łaski, za cudowne wyzdrowienie, za pomyślność, szczęśliwy powrót z wojny, tułaczki czy zesłania, za uchronienie od kataklizmów – ognia, powodzi, wojny czy też pomoru. Bywało, że były spełnieniem pokuty za popełnione grzechy – to dzisiejsze przesłanie dla wszystkich. A było ich wiele… czy ktoś wie jak wiele – no spójrzmy na swe życie – Czy jesteśmy bez grzechu, tacy dobrzy przyjaciele ? Te kapliczki są i były oznaką obecności Boga wśród tych małych, lokalnych społeczności – takich jak nasza. A dziś w czym My żyjemy ? Powiedzmy sobie szczerze. Odpowiedzmy sobie sami. Bywało, że kapliczkę stawiano w miejscu, które cieszyło się złą sławą – uroczysko, rozstaje dróg, wielkie głazy narzutowe – aby przepędzić stamtąd złe duchy, zmory i siły nieczyste. W przydrożnych kapliczkach najczęściej umieszczano figurę Jezusa Frasobliwego. Ta pełna bólu, troski i niedostatku postać Boga – Człowieka, nazywanego także Jezusem Bolejącym albo Miłościwym, doskonale współgrała z ciężką chłopską dolą. Bardzo często kapliczki poświęcano Matce Boskiej. Stawiano je głównie w miejscach lokalnych objawień Matki Bożej, w czasie których prosiła o postawienie w tym miejscu kapliczki. Takie kapliczki postawiono m.in. na Wiktorówkach w Tatrach, w Gietrzwałdzie, Dąbrówce Kościelnej koło Skoków i innych. Wynikało to z głęboko zakorzenionej wiary, że Matka Boża jest najlepszą Orędowniczką i Pośredniczką u swojego Syna Jezusa Chrystusa. Ponadto wynikało to z zaufania, jaką darzyły lokalne społeczności Matkę Boga. W kapliczkach najczęściej ustawiano figury Matki Bożej, dzieła lokalnych artystów. Przedstawiały one Matkę Boską Niepokalanie Poczętą, Szkaplerzną, Różańcową, Królową Polski. Czasami wnętrze kapliczek zajmował obraz Matki Boskiej w Jej Jasnogórskim Wizerunku. W kapliczkach umieszczano także figury świętych, którzy mieli strzec wsi, osady, dworu. Św. Florian strzegł od pożaru, Św. Jan Nepomucen strzegł od powodzi – stawiany w miejscowościach położonych nad rzekami, a także patronował rolnikom, chroniąc ich pola przed suszą czy gradobiciem, zmieniającym się klimatem – a Św. Roch i Św. Rozalia strzegli przed zaraźliwymi chorobami, które często przybierały postać dziesiątkujących mieszkańców epidemii. Św. Wawrzyniec patronował ubogim, których wówczas ( i dziś …) było bardzo wielu. Św. Benon patronował rybakom, Św. Jacek chronił przed kradzieżami i złodziejem, Św. Józef strzegł domowego ogniska i rodziny , a Św. Ambroży opiekował się pszczelimi pasiekami, mówiąc krótko pszczołami i ich złotem – miodem…. Przydrożne kapliczki są miejscem zaspokojenia indywidualnej lub wspólnej potrzeby modlitwy w różnych intencjach. Przechodzący koło

KAPLICZKA CUDÓW…W MIERZĘCINIE Read More »

…KIEDY NIEMOŻLIWE STAJE SIĘ MOŻLIWE…NOWY BURMISTRZ DOBIEGNIEWA

Wstęp …. Po wyborach samorządowych w kwietniu 2024 roku – portal http://www.idealzezgrzytem.pl wpadł na pomysł, aby wybrać kandydatów, którzy startowali po raz pierwszy, aby podzielili się swoimi refleksjami z udziału w wyborach, mieli okazję zaprezentować się też z innej strony i podzielić się z wyborcami swoimi poglądami. Wywiady (nagrane) przeprowadzono w Gorzowie Wlkp. : z jednym kandydatem na radnego, który nie został wybrany, oraz z kandydatem na prezydenta miasta, który też nie został wybrany. Niestety nie ukażą się one, ponieważ Ci kandydaci w rezultacie nie udzielili autoryzacji. Zamilkli nie informując , że wycofują się z tego co powiedzieli. No cóż… zabrakło chyba szczerości, odwagi, kultury i szacunku- a przegrywać trzeba umieć. Chyba na takich kandydatów głosować nie warto. Te same pytania otrzymał jeden z kandydatów na stanowisko Burmistrza Dobiegniewa, który w pierwszej turze – przegrywał – ale w drugiej stało się „niemożliwe” … i ostatecznie wygrał. Odpowiedział na wszystkie pytania pracowicie, po prostu przesłał odpowiedzi pisemnie, znalazł czas mimo nowych obowiązków (pewno pisał po nocach…). Wróży to dobrze dla miasta i gminy Dobiegniew – widać solidność, dotrzymanie słowa i szacunek – to niezwykłe wartości. Cieszymy się bardzo i mamy zaszczyt zaprezentować : NOWEGO BURMISTRZA MIASTA I GMINY DOBIEGNIEW – PANA BARTOSZA JABŁOŃSKIEGO …… WYBORY SAMORZĄDOWE 2024 ROK Pytanie : Kim jest Pan mgr inż. Bartosz Jabłoński ? – Nowy Burmistrz Dobiegniewa – proszę opowiedzieć coś o sobie… długo…. Odpowiedź B. J. : „Nowy Burmistrz Dobiegniewa” to przede wszystkim autochton – z Ziemią Dobiegniewską związany od urodzenia czyli od 1986 r. Wychowałem się w wielodzietnej rodzinie, mając szczęście posiadania siostry i dwóch braci. Szczęście zwieńczone wspaniałymi rodzicami, czyli moją mamą Danutą i tatą – nieżyjącym już Markiem. Rodzice, podobnie jak ja, wychowali się tutaj i pracowali od najmłodszych lat. Mama przez bardzo długi czas realizowała się w roli pielęgniarki, pracując w lokalnej przychodni w Radęcinie, tata natomiast przez wiele lat związany był z PUK „Komunalni” oraz Zakładem Gospodarki Mieszkaniowej w Dobiegniewie. Ich praca powodowała, że problemy mieszkańców naszej gminy w naszym domu były zawsze na porządku dziennym, bo ciężko było przejść koło nich obojętnie… Myślę, że to już wtedy zostało zaszczepione nam przekonanie, że warto ludziom pomagać i starać się o lepsze jutro. To rodzice wychowali mnie i zaszczepili wartości, które z pewnością przyczyniły się do tego w jakim miejscu znajduję się aktualnie. Ja od życia dostałem naprawdę wszystko…cudowny dom rodzinny, edukację i wychowanie na najwyższym poziomie. Los sprawił, że poznałem moją cudowną żonę Dominikę z którą mam- zachowując niejako rodzinną tradycję – czwórkę wspaniałych i zdrowych dzieci. Ten sam los sprawił, że zostałem niedawno Burmistrzem Dobiegniewa i powiem szczerze – jest to dla mnie niesamowite wyróżnienie i jednocześnie sposobność do podzielenia się tą dobrą energią z innymi. Pytanie : Jest Pan najmłodszym Burmistrzem Dobiegniewa w jego powojennej historii – jak Pan to ocenia ? Odpowiedź B.J.: Mówiąc szczerze nie weryfikowałem tego faktu, ale myślę, że mój wiek czyli 37 lat, a dosłownie za chwilę 38 lat, w aktualnej sytuacji może być wyłącznie atutem. To taki okres życia, kiedy człowiek sercem znajduje się jeszcze w entuzjastycznej młodości, a umysł dostrzega już szersze znaczenie piękna życia i tego co w nim naprawdę ważne. Pytanie : Panie Burmistrzu – w pierwszej turze Pan przegrał – w drugiej – wygrał . Jak Pan to zrobił ? …. Sztukmistrz czy …. No właśnie – Co przesądziło o zwycięstwie w wyborach ? Odpowiedź B.J.: To z pozoru łatwe pytanie wymaga szerszego kontekstu. Analizując sytuację wyborczą miałem pełną świadomość faktu, że moje zwycięstwo w pierwszej turze jest praktycznie niemożliwe. Z matematycznego, a właściwie ze statystycznego punktu widzenia wiedziałem, że najlepiej dla mnie będzie jeśli w wyborach pojawi się jak najwięcej kandydatów na stanowisko Burmistrza – i tych w Dobiegniewie było 4 (czterech). Pierwsza tura wyborów była więc sprawdzianem, czy istnieje realne poparcie mojej kandydatury, pozwalające na wejście do drugiej tury. Można powiedzieć, że wspólnie z moim Komitetem robiliśmy sondy nastrojów, z których wynikało, że moja kandydatura cieszy się całkiem niezłym zainteresowaniem. Dało nam to przekonanie, że jest całkiem spora szansa na zrealizowanie niejako planu minimum, czyli doprowadzenia do drugiej tury wyborów – a tam już wszystko jest możliwe. Kiedy spłynęły do nas informacje o wynikach wyborów z 7 kwietnia wiedzieliśmy, że odnieśliśmy Pyrrusowe zwycięstwo, ponieważ doprowadziliśmy do drugiej tury wyborów – co było w Dobiegniewie sensacją, ale jako Komitet nie wprowadziliśmy żadnego radnego do Rady Miejskiej, ocierając się w kilku okręgach o zwycięstwo, a w wielu odnosząc bardzo dobre wyniki wyborcze. W przygotowaniach do drugiej tury entuzjazm studził trochę fakt, że przeciwnik w pierwszym rozdaniu osiągnął bardzo imponujący wynik – ale było w nas jakieś magiczne przeświadczenie, że los jest po naszej stronie. Pierwsza tura pokazała nam, że społeczeństwo jest mocno podzielone i oczekuje czegoś nowego. Każda rozmowa w trakcie kampanii naprawdę dodawała wiatru w żagle. Ja miałem to szczęście, że wokół mnie pojawiali się w jakiś przedziwny sposób bardzo życzliwi i naprawdę bezinteresowni ludzie, którzy wykazywali niesamowite zaangażowanie i wiarę w moje zwycięstwo. To z kolei napędzało jeszcze bardziej do działania. Zwycięstwo zarówno w pierwszej jak i iw drugiej turze, to nie jest zwycięstwo personalne Bartosza Jabłońskiego – to jest zwycięstwo wielu życzliwych ludzi, zaangażowanych bardziej lub mniej w kampanię oraz wszystkich, którzy poszli na wybory i zaufali, że w Dobiegniewie może być inaczej. Osoba nie będąca mieszkańcem Gminy Dobiegniew, z punktu widzenia inwestycyjnego i tego co na przestrzeni ostatniej kadencji zostało zrealizowane powiedziałaby, że rządził tu zaradny włodarz, który z pewnością dostanie mandat zaufania na kolejną kadencję…a jednak stało się inaczej…, a stało się tak dlatego, że nasze społeczeństwo dojrzewa, ewoluuje, obserwuje i właśnie poza tym wymiarem materialnym zrealizowanych inwestycji dostrzegło coś więcej, coś znacznie ważniejszego. To jest coś, czego nie trzeba nazywać, nie da się też tego kupić, ciężko się też tego nauczyć… to się po prostu ma i na szczęście większość mieszkańców Gminy Dobiegniew też to ma i tylko dlatego dane mi było odnieść ten wspólny sukces. Pytanie : Jak Pan ocenia kampanię wyborczą ? jaki Pan miał budżet na nią ? Proszę powiedzieć szczerze – ktoś Pana wspierał finansowo ? Odpowiedź B.J.:

…KIEDY NIEMOŻLIWE STAJE SIĘ MOŻLIWE…NOWY BURMISTRZ DOBIEGNIEWA Read More »

Wierzba – drzewo łagodnej melancholii. Fotografie Marka Kaźmierskiego

Maj i wiosna w zenicie. świeża zieleń zamienia się w dojrzałą zieleń. Nie ma już kwiatów na drzewach. Nadchodzi lato i jego kolory. Zapraszam na wspomnienie wczesnej wiosny i jej utrwalenie w zachwycających fotografiach wierzby przydrożnej autorstwa Marka Kaźmierskiego z Nowin Wielkich – Marzanna Leszczyńska

Wierzba – drzewo łagodnej melancholii. Fotografie Marka Kaźmierskiego Read More »

A gdy słońce było Bogiem…, zgasły światła – i pojawiła się zorza…

10 i 11 maja 2024 roku cała Polska zachwycała się i obserwowała kolorowe niebo takie jak co roku obserwują Norwegowie w Tromso ( ale nie w maju). Masa zdjęć została zrobiona. Okolice Gorzowa Wielkopolskiego oglądały to zjawisko, nawet z balkonów w mieście ludzie je obserwowali . Zewsząd zachwyt. Jednak są tacy, którzy zachwytu nie podzielili. Swoimi obawami dzieli się dr Robert Wójcik – zapraszam na artykuł – Marzanna Leszczyńska Zdjęcia „zorzy” w okolicach Świerkocina i Nowin Wielkich wykonał Marek Kaźmierski Dr Robert Wójcik motto : „Kiedy słońce było Bogiem” – czerpmy mądrość z historii…. jej nie da się oszukać. Dziś wracamy do źródeł. Nauka też – Dziś boję się ciemności….. Jakie to dziwne – kiedyś ludzie bali się zaćmienia słońca. Bardzo skutecznie to wykorzystywano. Dziś boimy się wiecznej ciemności – chyba, że nam tylko pozostanie światło zorzy, którą się upajamy….. Zorza polarna jest zjawiskiem świetlnym, które występuje głównie w okolicach bieguna północnego i południowego. Naukowa nazwa zorzy polarnej to aurora borealis w obrębie bieguna północnego i aurora australis w okolicach bieguna południowego.Zjawisko to powstaje, kiedy naenergetyzowane cząstki gazu wysyłane przez Słońce uderzają w górną warstwę atmosfery Ziemi z dużą prędkością. Planeta jest chroniona przed „atakiem” dzięki polu magnetycznemu. Przekierowuje ono cząstki w kierunku bieguna północnego i południowego, a cząsteczki wchodzą w interakcję z gazami znajdującymi się naszej atmosferze, powodując występowanie charakterystycznych, wielobarwnych świateł. Zorza polarna była widoczna nad Polską w nocy z piątku na sobotę : 10-11 maja 2024 roku. Niebo rozświetliło się setkami barw i noc nad naszym krajem była wyjątkowo bajeczna. Zachwyciła swoim kolorem i wyjątkowością. Widok przepiękny, lecz trochę niepokojący. Za zjawisko była odpowiedzialna burza geomagnetyczna klasy G5 – ekstremalna, najwyższej możliwej kategorii ( nie notowana od dziesiątek lat) – taka, o której będzie się mówiło latami i której będą poświęcone całe rozdziały we współczesnych książkach o astronomii. Koronalny wyrzut masy (ang. CME – coronal mass ejection) jest to wielki, często kilkukrotnie większy od Ziemi, silnie namagnesowany obłok plazmy, który z dużą prędkością wyrzucany jest w przestrzeń międzyplanetarną. To jeden z najważniejszych czynników kształtujących pogodę kosmiczną nie tylko w naszym układzie słonecznym. Silne CME stają się bardziej powszechne podczas maksimum słonecznego – szczytu 11-letniego cyklu. W tym czasie liczba plam słonecznych i rozbłysków słonecznych gwałtownie wzrasta, ponieważ pole magnetyczne Słońca staje się bardziej niestabilne. Jeśli słońce – nasz architekt świata jest niestabilne – to co możemy powiedzieć o naszej ziemi, która jest cząstką tego układu ? Co możemy powiedzieć o pogodzie kosmicznej otaczającej naszą planetę?   Pogoda kosmiczna nie jest czymś, o czym większość z nas myśli na co dzień. A szkoda. Naładowane cząstki i pole magnetyczne Słońca nieustannie przemierzają przestrzeń i zderzają się z polem magnetycznym Ziemi. Czasem zorze polarne wypełniają wtedy niebo światłem tańczącym wzdłuż tych linii pola. Jednak najbardziej ekstremalna pogoda kosmiczna ma miejsce wówczas, gdy Słońce wyrzuca miliardy ton naenergetyzowanych cząstek bezpośrednio w kierunku Ziemi, z prędkością dochodzącą do 3000 kilometrów na sekundę. A takie zjawisko mieliśmy właśnie teraz. Te zjawisko, znane jako koronalny wyrzut masy CME pochodzą z zewnętrznej atmosfery Słońca – jego korony – i mogą powodować intensywne burze geomagnetyczne, a przez to negatywnie wpływać na astronautów, satelity i statki kosmiczne. Burze geomagnetyczne mają miejsce, gdy pole magnetyczne Ziemi zostaje silnie zakłócone. Najbardziej ekstremalne z nich są generowane właśnie przez CME. Koronalne wyrzuty masy dosłownie pobudzają pole magnetyczne Ziemi, co może mieć także katastrofalne skutki – w zależności od ich wielkości i prędkości. Uważa się, że jeden z najintensywniejszych CME dotknął nas w ten sposób między 28 sierpnia a 2 września 1859 roku. Po około 18 godzinach od wystąpienia na Słońcu dotarł do Ziemi, wywołując potężną burzę geomagnetyczną. Zorza polarna była wówczas widziana nawet na dalekim południu, w tym i na Karaibach. Linie telegraficzne przepalały się, a komunikacja została zakłócona w różnych miejscach na całym świecie przez wiele godzin. Wcześniej już jednak obserwowano liczne plamy słoneczne, a 1 września tego samego roku angielski astronom Richard Christopher Carrington zaobserwował na Słońcu  rozbłysk, który później powiązano z powstaniem tego koronalnego wyrzutu masy. Dziś ta burza słoneczna znana jest pod nazwą zjawiska Carringtona – i takie właśnie zjawisko odnotowano ( chwała Bogu – że tylko zaobserwowano w postaci zorzy) w Polsce w końcówce pierwszej dekady maja 2024 roku. Powiedzmy sobie szczerze – Koronalne wyrzuty masy wywołują burze geomagnetyczne – zakłócenia w polu magnetycznym naszej planety – i mogą prowadzić do zakłóceń w sieciach przesyłowych energii elektrycznej, sieciach informatycznych, systemach elektroniczno- satelitarnych nawigacji wojskowej ( ba – nuklearnej) . Może wywołać tymczasowy blackout. Blackout, to potoczne określenie elektroenergetycznej i informatycznej awarii systemowej, na skutek której następuje przerwa w pracy systemu. Awarię taką definiuje się jako całkowity zanik napięcia w sieci elektroenergetycznej na znacznym obszarze i czasie. Cała niemalże współczesna cywilizacja bazuje na energii elektrycznej. Można powiedzieć, że jest ona podstawą naszej egzystencji. Wystarczy kilkugodzinna przerwa w dostawie energii elektrycznej, aby sparaliżować całe miasta, kraje, świat – a Świat miał już okazję przekonać się o tym kilkakrotnie….. Aktywność słońca rośnie – maximum ma osiągnąć w 2025 roku – to jest absolutnie pewne – poparte przez specjalistów, naukowców – którzy badają i śledzą to zjawisko. Nie wiemy co to będzie. A jak myślicie – Wy – Drodzy czytelnicy ? dr Robert Wójcik

A gdy słońce było Bogiem…, zgasły światła – i pojawiła się zorza… Read More »

GRATULACJE!!!!!!

Witam Panie Marku – nie znamy się – ale fajne jest to , że rozmawiamy ze sobą za pomocą genialnych zdjęć – Pana autorstwa. W zasadzie to mnie nie ma w tym świecie – w tej rozmowie – postrzegania przyrody. Ja tylko obserwuję i widzę – i niezwykle się cieszę każdym Pana porankiem czy zmierzchem. Ważne w życiu jest coś widzieć inaczej. Nawet nie wie Pan jak zazdroszczę tego talentu – tej inności postrzegania tego co nas otacza – piękna natury, przyrody. Dziś napiszę krótko – „CHÓREM BRAWO !!!!” Dla krótkiej informacji – w dniu 20 kwietnia 2024 roku Pan Marek Kaźmierski został przyjęty do Związku Polskich Fotografów Przyrody – numer legitymacji – 3035. Nie znam się absolutnie na hierarchii tego wyróżnienia – ale, dla mnie jest to coś – jak napisanie doktoratu i jego obrony z wyróżnieniem jakiejś kapituły – która nadaje ten stopień. A może to praca habilitacyjna ? Wiem jedno- to nie tytuł z Collegium Humanum, gdzie za pieniądze można było wszystko kupić. Chciało by się powiedzieć – „ Wszystko na sprzedaż” Ale talentu, geniuszu nie da się sprzedać – trzeba go mieć. A w Pana przypadku – jest jeszcze niezwykła skromność i prostota. Dlaczego ? Zacytuję słowa naszego bohatera…. „Jestem kompletnym amatorem jeśli chodzi o fotografię. Nigdy się tego od nikogo nie uczyłem i do wszystkiego doszedłem sam metodą prób i błędów jak to się mówi. Każde wyjście w plener to nauka. Wiele godzin spędzonych w lesie, nad rzeką i gdzie tylko się da. O różnych porach dnia miesiąca i roku. To bardzo pomogło mi w robieniu zdjęć. Przede wszystkim obserwacja natury. Przygoda z fotografią zaczęła się od pierwszego aparatu oczywiście. A dostałem go na komunię…. (hahah) . Tak mną to zawładnęło, że trwa to do dzisiaj. Jednak nie zawsze robiłem zdjęcia. Przede wszystkim praca, a jestem mechanikiem samochodowym. Wiele lat mieszkałem za granicą, bo jakieś 17 lat – Szwecja i Irlandia. To właśnie tam ta tęsknota za Polską rozbudziła we mnie pasję do fotografii. Obecnie to już jest bardziej obsesja jak pasja…. (hahah) . Wszystko co żyje jest piękne, a ja mam do tego ogromny szacunek. To wpoiła mi mama. Kocham podróże i ludzi, których poznaję podczas moich wypraw. Wciąż szukam swojego stylu w fotografii. Myślę jednak, że nigdy go nie znajdę, bo interesuje mnie wszystko. Teraz akurat zaczynam zabawę z portretem. Fotografia to studnia bez dna. Tysiące możliwości”….. …..„Urodziłem się z przekleństwem jakim jest pamięć fotograficzna. To bardzo pomaga, ale teraz kiedy fotografuję to aż przeszkadza. Ja wszędzie widzę zdjęcia. Czasem raz spojrzę i już wiem kiedy mam tam wrócić i zrobić dobre zdjęcie”….. ……„W niedzielę jadę na rezerwat w Słońsku, gdzie mam nadzieję zrobić piękne zdjęcia ptaków i jeleni. Oby pogoda dopisała. Także nowego materiału powinienem przywieźć mnóstwo Opiszę swoją miłość do fotografii”…. …..„Teraz najważniejsze są te jelenie, bo jest wielu myśliwych , którzy tylko czekają żeby je powystrzelać. Dlatego usilnie przeganiamy je na stronę parku, bo tam nie wolno na nie polować.. I teraz to zwierzaki są najważniejsze. Sercem zawsze z nimi”…. ……„Dzisiaj powstało wiele pięknych zdjęć, bo taka piękna pogoda była. Sarny dzisiaj wyszły cudowne. Dziękuję bardzo za pomysł z wystawą; …. Ale jeden warunek – Zdjęcia muszą zostać zlicytowane po wystawie i wszystko przekażę na jakiś cel” …..  Na koniec Panie Marku – jesteśmy „ zauroczeni” wspólnie z Panią Marzanną Leszczyńską – pańskim talentem. Mieć taką wrażliwość, jak czucie życia poprzez „ dotyk oka” – to niezwykła sztuka (patrz –https://idealzezgrzytem.pl/2024/03/24/zauroczenie/). Jest Pan niezwykłym człowiekiem – mamy nadzieję, że Ziemia Lubuska z jej stolicą – Gorzowem Wielkopolskim to doceni. Ale jesteśmy absolutnie pewni jednego – że w zbieżności wydarzeń i ich dat ( wybory – II tura i przyjęcie Pana do ZPFP – 21/20 kwietnia 2024 r.) – wygrywa mechanik samochodowy – geniusz fotografii . A Strażak – nowy (stary) Prezydent – może zajmie się w swojej następnej kadencji – promocją tak utalentowanych artystów jak Pan…. w tym naszym pięknym „Lubuskim”. Szkoda byłoby, aby najpierw Pana prace znalazły się na wystawie w Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku. Zobaczymy co będzie. Jeszcze raz Panie Marku „ CHÓREM BRAWO !!!!” . Gratulacje….. Robert Wójcik & Marzanna Leszczyńska Na zdjęciu Marek Kaźmierski -bohater artykułu i autor wszystkich zdjęć kwiatów, które wykorzystałam w klipie pt: „Gratulacje. Marek Kaźmierski” – Marzanna Leszczyńska  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

GRATULACJE!!!!!! Read More »

ZABAWA W REŻYSERA

Zdjęcia księżyca MARKA KAŹMIERSKIEGO z Nowin Wielkich stały się iskrą do realizacji pomysłu, który nie dawał mi spokoju już od dłuższego czasu. Gdyby nie te zjawiskowe obrazy „luny”, które utrwalił na zdjęciach Marek Każmierski – niezrealizowany pomysł męczył by mnie jeszcze nie wiadomo ile czasu. Przyznam się, że to prawdziwe tortury tkwić w takim stanie. I powiem nieskromnie, że frajdą jest zabawić się w reżysera, wymyślić scenariusz i dać upust swoim tęsknotom, przenieść się z realnego świata do wyobrażeń poprzez „swoją twórczość”. Marzanna Leszczyńska Zapraszam na krótki film z muzyką z niezwykłymi zdjęciami księżyca Marka Kaźmierskiego oraz Pałacu w Mierzęcinie. Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi film. Utwór Mika Oldfielda „Moonlight shadow”, który zaśpiewała Maggie Reilly ma ok. 40 lat. Uwielbiałam go w latach 80-tych, wtedy gdy powstał i do tej pory go uwielbiam. Należy do tych, których „nie zarżnęłam” poprzez częste słuchanie, a co stało się z wieloma innymi piosenkami (czasem wyręczały mnie stacje radiowe). Głos Maggie Reilly dla mnie jest prześliczny, ciepły, płynie tak łatwo… Nie bez przyczyny jej imię to Maggie – naprawdę ( really czy Reilly) jest magia i w głosie i pseudonimie artystki – niezwykle trafnie dobrany pseudonim, w sedno, istotę, w punkt. Jest w tym utworze jakiś paradoks, ponieważ nie znając angielskiego, gdy się go słucha – poprzez żwawe tempo utworu, aksamitny, niezwykły, „kobieco dziewczęcy” głos wykonawczyni zawsze miałam przekonanie, że jest to radosna piosenka. Tymczasem tak nie jest – jej treść, słowa mówią o tajemnicy, pistolecie, niezrozumieniu czegoś makabrycznego, modlitwie – jednym słowem jest w niej mrok. Zresztą oryginalny teledysk też o tym opowiada: jest w nim pałac, kareta, a to co współczesne miesza się z tym co było 100 lat temu, połączenie różnych dziwności. Zupełnie jak w Mierzęcinie i w historiach opowiadanych przez dr Roberta Wójcika, które opracowujemy już czwarty rok. Wszystkie można przeczytać na http://www.idealzezgrzytem.pl, a zakładka ma tytuł ” Mierzęcin według wspomnień dr Roberta Wójcika”. Fotografie księżyców Marka Kaźmierskiego to moja kolejna fascynacja. Wilczy księżyc, zimowa pełnia, z widocznymi kraterami – atlasowe, półksiężyce, wyraźne, rozmyte, z chmurami czy bez, fotografowane przez gałęzie, żółte, białe, szare, kontrastowe, uchwycone i przyłapane w zaskakujących pozach na tle gałęzi robią na mnie wrażenie – nie ukrywam. Przyszedł czas, że dojrzałam do wykonania własnej wersji teledysku do tej pierwszej, wyjątkowej, niepowtarzalnej wersji utworu „Moonlight shadow”. Było to wtedy, gdy w lutym 2024 roku spędziłam urodzinowy weekend w Pałacu Mierzęcin. Był piątek, godzina już po 18 nastej, ciemno-wiadomo. Sama jechałam samochodem, musiałam zdążyć na umówioną kolację, gdzie na mnie czekała reszta towarzystwa, a właściwie już się niecierpliwiła moim spóźnieniem. Był to akurat czas ” wilczego księżyca”. Droga z Dobiegniewa do Mierzęcina stała się przepiękno- straszna. Przestał padać deszcz, nie śnieg , wiatr czasami zawiewał i miałam wilczy księżyc za towarzysza podróży, który wyraźny z ruchomymi chmurami, dobrze przez niego oświetlonymi sobie był i zaglądał przez szybę lewej strony samochodu. Ten odcinek ma drzewa, lasy, wąskie drogi, zakręty i to stanowiło tło mojego towarzysza podróży, bacznego obserwatora mojej trajektorii ruchu samochodu, który płynął równolegle. Ten niedługi odcinek tym razem zaczął mi się dłużyć, pojawiło się pragnienie, aby już dojechać do celu z jednej strony, ale z drugiej była to tak piękna chwila, że też chciałam, aby trwała. Nie opuszczało mnie uczucie strachu, lęku przed niebezpieczeństwem, ale jednocześnie było to jak udział w jakimś filmie, thrillerze, jakbym miała odkryć jakąś tajemnicę, jakbym była detektywem w Anglii. Zaparkowałam samochód na parkingu, przed szybą miałam gąszcz drzew, krzaków z dziką dróżką, która wiodła w kierunku cmentarza nowego i starego – poniemieckiego, mauzoleum rodu von Waldow, a on – towarzysz podróży- wilczy księżyc zawisł w miejscu i przyglądał mi się. Wyciągnęłam walizkę. Wokół mnie nie było żywego ducha, ciemno, słabe światła , właściwie punkty świetlne, które nieudolnie oświetlały dojście od tyłu do „Destylarni”, gdzie czekała na mnie kolacja i rodzina. Chyba podeptałam jakiś trawnik i wtedy pod nogami coś mi błyskawicznie przebiegło z rozdzierającym zwierzęcym piskiem, zrywając się nagle – przerywając gwałtownie panującą wokół ciszę. Serce podeszło pod gardło, ale bardzo szybko łagodnie opadło na swoje miejsce. To był tylko kot, którego nadepnęłam w ciemności. Tak zrodziła się wersja mojego teledysku do ulubionego, starego utworu Mika Oldfielda „Moonlight shadow”, właściwie całkowicie „Wyssana z palca”, która powstała z trzech powodów: fascynacji utworem muzycznym, fotografiami księżyców Marka Kaźmierskiego i urodą Pałacu i jego historii, którą poznaję dzięki opowieściom dr Roberta Wójcika. Marzanna Leszczyńska (2017 rok na balkonie Pałacu w Mierzęcinie)  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

ZABAWA W REŻYSERA Read More »

ZWYKŁY MYŚLIWY ?

Poniższy audiobook jest fragmentem tekstu o nowej historii Pałacu w Mierzęcinie według wspomnień dr Roberta Wójcika, który ukazał się 30.05.2021 r. pt: ” Mierzęcin – to co zaciera czas” http://wandamilewska.pl/?p=13107. Bajeczne fotografie natury – jak nie z tej ziemi – są autorstwa Marka Każmierskiego z Nowin Wielkich i przedstawiają piękno regionu lubuskiego. Część zdjęć jest mojego autorstwa. Cały materiał poświęcamy Śp. Stefanowi Jodłowskiemu – myśliwemu, który zapisał się swoim wyczynem w „myślistwie artystycznym”. Są takie chwile, gdy łzy spływają z oczu – a krtań przełyka smutek. Śmierć każdego człowieka umniejsza nas – piszę o ludziach. Stajemy się coraz bardziej samotni ze swoimi wspomnieniami… stajemy się bardziej ubodzy. Niedługo już nikt o nas nie będzie pamiętał. Ale ja dziś – pamiętam – mimo tego, że już coraz bardziej się zbliżam do zachodu słońca. Pamięć ucieka. Ale najważniejsze w życiu – to spotkać zwykłego człowieka – dobrego. Niezwykle to mnie dowartościowało – podbudowało – nie przesadzę teraz – dało mi nowe życie. To są takie chwile w życiu, które człowiek pamięta do końca swoich dni. Panie Stefanie – dziękuję…. Spotkałem – w zasadzie „dotknąłem”, doświadczyłem tego dobra– tego nowego życia- tej wyjątkowej chwili. Bohaterem – reżyserem był „zwykły człowiek” – dla mnie człowiek o niezwykłym sercu i wrażliwości. Piszę teraz i wspominam Śp. Pana Stefana Jodłowskiego ze wsi Mierzęcin. Odszedł od nas w dniu 3 kwietnia 2024 roku. Czy odszedł ? – chyba nie – raczej na pewno nie – dlaczego? Bo będziemy go pamiętać – zawsze…. Życie to dobre uczynki – tak nas odbiera Bóg – nie ludzie. Ludzi rozliczają – sąsiedzi , przyjaciele, czasami rodzina. Ja nie byłem przyjacielem Śp. Pana Stefana Jodłowskiego – ale On zrobił dla mnie i dla przyrody coś dziwnie niepojętego w dzisiejszym świecie – uratował życie. Panie Stefanie – ma Pan otwarte wrota. Mickiewiczowski Wojski gra dziś w niebie na swym rogu – oznajmiając nie to wielkie polowanie na niedźwiedzia – tylko to, że jest tam Pan… Nikt się nie pyta dlaczego. Jestem tego pewien. Nawet nie wie Pan jak Panu zazdroszczę tej prostoty życia i szczerości – tych dobrych uczuć – Pan je miał. Każdy ma wady i jakieś grzechy. Pytam się dziś – a dlaczego tak pięknie pożegnaliście drodzy mieszkańcy Mierzęcina, przyjaciele od strzelby , starzy znajomi, myśliwi, koledzy, koleżanki, leśnicy – nie wspomnę o rodzinie ? Odpowiem Wam tak – Wielkość człowieka polega na jego dobrych czynach. Dziękuję Wam za to pożegnanie z całego serca. Wysłałem tam „Dobre anioły” – przepraszam – nie mogłem tam być. Ale mój „ dobry duch” był – były moje myśli i pamięć. Tym moim „dobry duchom” – dziękuję – to taki znak z nieba- nie dla mnie, ale dla Pana Stefana. Ksiądz i jego szata – to kazanie …. Wzruszyło mnie do łez….. ta piękna prostota …. Bez patosu – ale sama mądrość i szczerość. Pan Śp. Stefan Jodłowski był wyjątkową postacią w moim życiu. Każdy człowiek pamięta pewne chwile, takie dziwne sytuacje i zdarzenia, które pamięta od dzieciństwa – ja mam jedne – to „niezwykłe polowanie”. Tak – jest takie powiedzenie – „serce – to samotny myśliwy”. Ale żeby być takim myśliwym – i wykonać tej jeden strzał – trzeba mieć „namaszczenie od Boga” Było w Nim coś z naszego „Sienkiewiczowskiego” pułkownika Wołodyjowskiego – on miał szable i kunszt jej ruchów – ale nie zabijał – ranił głównych bohaterów Trylogii – doprowadzał ich do nawrotu na dobrą ścieżkę życia. Pan Stefan – był jego postury – bardzo podobny – ale chyba przewyższył jego kunszt. Bo miał oko „Boga” – jak ktoś nie wierzy – niech wysłucha opowiadania opartego na faktach. Są i żyją do dziś świadkowie tego niezwykłego wydarzenia. Cóż – Różnica jest między tymi bohaterami jedna – jeden jest znany – drugi … nieznany, normalny, zwykły człowiek – ale dla mnie Wielki….. Panie Stefanie – Dziś ktoś gra na rogu myśliwskim w niebie …. Ale to nie sygnał do polowania. Pan już polowanie wykonał. Cieszy się i Bóg i ja ze swymi wspomnieniami o Panu. Kiedyś się znów spotkamy…… I to koniec wspomnień o „zwykłym człowieku”. .Robert Wójcik Marzanna Leszczyńska

ZWYKŁY MYŚLIWY ? Read More »

Scroll to Top