BAL W DOBRYM TOWARZYSTWIE

Kończy się karnawał i czas niepowtarzalnych w roku zabaw. Czas już na wspomnienia – gdzie to bawiliśmy się w karnawale 2023 roku?… Miałam w tym roku zaszczyt uczestniczyć w prawdziwym i wyjątkowym balu jaki odbył się w Warszawie w Hotelu Sheraton a zorganizowało go Polskie Towarzystwo Gospodarcze. Powiało wielkim światem a organizatorom imprezy udało się nawiązać do czasów Warszawy okresu przedwojennego dzięki Warszawskiej Orkiestrze Sentymentalnej. Ktoś z uczestników balu stwierdził, że tamten okres był złotym czasem dla mieszkańców stolicy, którzy bawili się wtedy wyjątkowo często i na wyjątkowo dobrym poziomie. Niemal przez cały wieczór dzięki Warszawskiej Orkiestrze Sentymentalnej goście czuli atmosferę z filmu „Vabank” J. Machulskiego a rej w tej orkiestrze wiodły … klarnety. Elegancji dopełnił black tie code obowiązujący uczestników balu gdyż nie często ma się okazję zobaczyć panów w smokingach a panie w eleganckich długich sukniach. Przeważały czarne sukienki, w większości bez negliży. A tak skomplementował panie obecne na balu konferansjer : „mimo, że trwa właśnie Dzień Babci to babć na balu nie widać”. Rozpoczęto polonezem – utworem Wojciecha Kilara z „Pana Tadeusza”. Tak! Przyjął się ten polonez na polskich balach i zawsze mnie wzrusza moment gdy go słyszę jako przywracający pamięć o historii naszego kraju. Polonezem też zakończono bal ale stało się to w sposób niezaplanowany, spontaniczny i warto opisać ten moment bo był efektem pomysłowości gości – po prostu błysnęli oryginalnością i polotem a przede wszystkim pokazali miłość do muzyki i tańca. A jeśli zareagowali na apel wodzireja to tym bardziej należy się im podziw i szacunek. Czas dobiegał końca, a wodzirej, który spojrzał bezradnie na przetrzebioną mocno już salę i oświadczył przez mikrofon, że miał w planie bal zakończyć polonezem ale nie będzie miał już z kogo sformować orszaku. Po tym zabrzmiał utwór Vangelisa i wtedy wyszło dosłownie parę osób, które z gracją zatańczyły poloneza właśnie do tego utworu. Towarzystwo bawiło się aktywnie na parkiecie przez całą noc. Orkiestra grała w ciekawy, nie znany mi dotąd sposób. Polegał on na tym, że grane były trzy kawałki różnych utworów ale tym samym charakterze tanecznym czyli były trzy np. walce, trzy razy cha-cha albo trzy razy jive czy też rock’n’roll. Trzeba przyznać, że przy tych żywiołowych tańcach można się było naprawdę „mocno zgrzać” i z trudem podołać kondycyjnie. Bal połączono z uroczystą galą, na której po raz pierwszy przyznano statuetki najlepszym przedsiębiorcom należącym do PTG w różnych kategoriach. Mnie utkwiły w pamięci dwie oryginalne kategorie: uczciwy przedsiębiorca i największa ekspansja poza granice Polski. Pełna emocji była też aukcja i licytacja biletów i prac plastycznych. Jeden ze zwycięzców licytacji pojedzie na mecz piłki nożnej do Hiszpanii. Formuła tego balu była inna od powszechnie stosowanej. Była dobrze dopracowana. Bal pozwalał na udane spędzenie czasu zarówno towarzysko, zabawowo jak i biznesowo. Goście mogli ze sobą porozmawiać, poznać się, wymienić wizytówkami, zintegrować się, potańczyć. Hotel Sheraton umożliwiał taką formułę gdyż oprócz sali balowej były mniejsze sale, które umożliwiły rozmowy w kuluarach. A rozmowy były różne i tych grupek gości skupionych na rozmowach o polityce, problemach przedsiębiorców, społecznych, życzeniach i planach było sporo. Ale też nie dawało się zauważyć snobistycznego zadęcia i sztywności mimo wydawałoby się sprzyjających warunków. Jak to ktoś powiedział w grupce stojących i pochłoniętych rozmową ze sobą osób: „widzę, że towarzystwo, które się tutaj zebrało jest raczej moralne”, na co ktoś inny zareagował pytaniem „a skąd to wiesz?” otrzymując odpowiedź „Czy widzisz tu dojrzałych przedsiębiorców z 18-latkami?” Ten swoisty charakter balu uczestnicy podtrzymali mimo woli. Wzruszający był dla mnie moment gdy pod koniec balu, na którym pozostało już niewiele par – widziało się ostatnie rozmawiające ze sobą osoby a obok w pokoju z pianinem dało się usłyszeć dźwięki pianina i damskie głosy śpiewające „Dumkę” z filmu „Ogniem i mieczem”. W balu uczestniczyli też goście polskiej sceny politycznej. Było to zrozumiałe jako, że instytucja PTG jest zakotwiczona przecież w określonej misji, której bez współpracy z światem polityki nie da się realizować. Moją szczególną uwagę przykuła obecność Krzysztofa Bosaka. Bardzo podobała mi się jego taka dyskretna obecność (jak i pozostałych polityków), o której nikt nie był informowany czy w jakiś sposób promowany, co jest typowe dla wielu współczesnych imprez z udziałem przedstawicieli władz. Był bez żony, nie tańczył (choć tańczyć potrafi, o czym przekonałam się oglądając Go razem z Kamilą Kajak w „Tańcu z gwiazdami”). Sama byłam świadkiem jego rozmowy z moim mężem i innymi z przedsiębiorcami. Sprawiał wrażenie osoby skromnej jednocześnie wiedzącej o czym i jak mówić na tego typu imprezie aby utrzymać jej charakter. Podsumowaniem balu niech będzie moja tak refleksja. Czułam się na tym balu jakbym była nie tylko na dobrze zorganizowanej zabawie karnawałowej ale jakbym uczestniczyła też w ważnym towarzyskim spotkaniu osób, którym zależy na czymś więcej niż tylko zabawie i że nie chodzi w tym tylko o same pieniądze ale o pewne inne wartości, które powinny towarzyszyć ludziom zaangażowanym w życie gospodarcze kraju. Polskie Towarzystwo Gospodarcze ma dzisiaj siedzibę w Warszawie ale jego początki 6 lat temu związane były z Wielkopolską i pałacem w Brodnicy. To tam rozwijała się myśl, aby powstała organizacja przedsiębiorców, którzy reprezentują polski kapitał lub polską przedsiębiorczość, nie unikający płacenia w Polsce podatków, budujący własne przedsiębiorstwa z uwzględnieniem zakorzenionych w polskiej kulturze wartości, w oparciu o chrześcijański system wartości dbających o interes polskich narodowych wartości i potrzeb wszystkich osób współpracujących i budujących sukces gospodarczy. Twórcom idei zależało na tym aby ludzie o podobnych do siebie poglądach tworzący biznes w Polsce mogli się wzajemnie poznawać, wymieniać doświadczeniem, nawiązywać współpracę tak aby powstawały z tego nowe pomysły i przedsięwzięcia oparte dalej na odpowiedzialnym zarządzaniu zasobami w tym kapitałem ludzkim i aby tacy przedsiębiorcy wpływali na przepisy i ustawy w kraju. O tych ideałach i założeniach PTG opowiadał w Brodnicy w 2017 roku na jednym z pierwszych spotkań tego stowarzyszenia hrabia Jerzy Mańkowski w swoim rodowym Pałacu odkupionym od Skarbu Państwa i odrestaurowanym przez siebie. To w jego posiadłości w Brodnicy odbywały się pierwsze spotkania tej organizacji. Dziś jest honorowym członkiem zarządu PTG obecnie funkcjonującego już jako stowarzyszenie pracodawców, żywo zainteresowany losem PTG, służący mu dalej pomocą . Jak widać jej działalność się rozwija

BAL W DOBRYM TOWARZYSTWIE Dowiedz się więcej »

PORCELANOWA PASJA MARII

Marzanna Leszczyńska rozmawia z Marią Galisiewicz o pasji kolekcjonowania żarskiej porcelany a nawet misji … Marzanna L –Mario, jesteśmy dobrymi znajomymi już od 15 lat. Przeżyłyśmy ze sobą nie jeden wyjazd, nie jedną przygodę, mnóstwo spotkań, wspólnych organizacji ale muszę przyznać, że zawsze będziesz mi się kojarzyć z żarską porcelaną. Nie tylko dlatego, że jesteś posiadaczką imponujących zbiorów, których nie zobaczysz w muzeum, czy na wystawach ale u Ciebie widać miłość do tych przedmiotów, pasję a nawet dostrzegłam misję i o tym właśnie chciałam z Tobą porozmawiać. Ale oczywiście zacząć należy od pytania podstawowego dlaczego nie kolekcjonujesz znaczków, monet, obrazów tylko żarską porcelanę? A jeśli już wybrałaś porcelanę to dlaczego żarską, jest tyle innych pięknych, tańszych, popularnych jak np. rosenthal? Maria G.– Porcelana zawsze mi się podobała. Zwłaszcza w kolorze ecri. Oczywiście ludzie kolekcjonują monety, znaczki i obrazy. Dla mnie zawsze było ważne, aby to były rzeczy piękne ale również do używania a nie tylko do podziwiania. Porcelana jest piękną dekoracją w domu, w kredensie. Jest piękną dekoracją stołu, podbije rangę: uroczystości, świąt, urodzin, imienin czy spotkania towarzyskiego. Z niej obiad i deser na pewno smakuje lepiej niż z duraleksu. Długo wydawało mi się, gdy oglądałam porcelanę w muzeach, że dla mnie jest nieosiągalna, za droga, nie śmiałam o niej nawet pomarzyć. Zawsze ją jednak podziwiałam. Zadecydował przypadek o moim kolekcjonerstwie. Potrzebowałam biurka, ale nie chciałam takiego ze sklepu, chciałam kupić stare, stylowe, może nawet antyk. W tym celu pojechałam na giełdę staroci. Znalazłam takie, które mi się podobało i zaczęłam dobijać targu. Sprzedawca w pewnej chwili powiedział zdenerwowany : ” Mam tu jeszcze komplet porcelany. Niech to pani weźmie za tysiąc złotych. To droga porcelana. Proszę sobie sprawdzić na internecie. Ja tego nie będę już woził, bo ja to ku..a ( tu zaklął siarczyście) w końcu potłukę i tylko będę miał kłopot”. Nie miałam pojęcia, czy to jest tyle warte, tych 12 filiżanek, dwa dzbanki, cukiernica – cały komplet herbaciano-kawowy. Patrzyłam i podobał mi się: niebieskie kwiaty, złote paseczki. To były „Osty Ingrid”. Wahałam się, nawet nie miałam tyle pieniędzy przy sobie. Ale osoba, która mi towarzyszyła przeważyła szalę mojej decyzji i doradziła: „Jak Ci się podoba to sobie kup”. Podjęłam decyzję bardzo niepewnie , miałam wątpliwości czy dobrze zrobiłam. Za mną stał klient, który w milczeniu czekał aż się wycofam. On był zdecydowany, świetnie zorientowany, dla niego to była okazja. Gdybym po wycofaniu się przemyślała i wróciła po pięciu minutach już by tego zestawu nie było. Po powrocie do domu sprawdziłam w internecie na allegro – jedna filiżanka z talerzykiem kosztowała 350 zł. Tak, to był dobry zakup. I jak się okazało zaczęłam kolekcję tak jak zacząć należało, jak radziły podręczniki kolekcjonerskie : ” Zacząć należy od tego co ci się podoba. A potem rozwijasz pasję. Dokupujesz, poszukujesz, sprawdzasz, jednym słowem polujesz”. Dziś trudno o okazję, czyli taką sytuację, że ktoś sprzedaje za bezcen coś wartościowego i nie wie co to jest, ile jest warte. Poszukiwaczy jest wielu, a ci ,którzy sprzedają mają wysokie ceny i posiadają wiedzę. I tak to się zaczęło. Zaczęłam się interesować, szukać wiadomości w internecie, kupowałam książki, katalogi wzorów, patrzyłam na sygnatury. Zaczął się dla mnie dobry czas bo te rzeczy stały się dla mnie dostępne finansowo, było mnie na nie stać. Mogłam je gromadzić czyli zacząć kolekcję. Odwiedzałam giełdy, targi staroci, jeździłam po lubuskim bo jest tyle targów w każdym mieście. Można trafić na ciekawe rzeczy, okazje się zdarzają, ale to też jest praca, czas poświęcony, to trzeba lubić, wstawać wcześnie rano po to aby być na targu o odpowiedniej porze, przejechać 100 -200 km. Na to nie można żałować czasu, to potrzebuje studiów, poszukiwań wiadomości. Kiedyś to była domena ludzi w tym kierunku wykształconych. Dzisiaj jest internet i jego pozytywne, edukacyjne oblicze i to jest dobrodziejstwo bo można zdobywać wiedzę szybko, rozwijać swoje zainteresowania. Teraz nie muszę odwracać filiżanek aby się dowiedzieć co to za porcelana, rozpoznaję jak to się mówi z daleka . Marzanna L.- Jest teraz tyle porcelany współczesnej: Villa Italia, Villeroy & Bosh, Rosenthal, Miśnia. Nasz polski Bolesławiec -znany na całym świecie, Ćmielów, Chodzież itd. Ty pozostałaś przy Sorau. Nie pragnęłaś innych sygnatur, wspierania polskiej przedsiębiorczości? Nie szkoda Ci, gdy kupujesz filiżankę za 500 zł. a ona jest przecież taka krucha, gdy się zbije to przecież człowiek ma ochotę zabić się własną pięścią. Mówi się, że te rzadko używane naczynia, nie dotykane częściej się tłuką, gdy je wyciągamy raz na jakiś czas. Gotowa jestem twierdzić, że coś w tym jest, bo u mnie tak się właśnie stało: zaprosiłam gości, nakryłam stół a potem było zmywanie i wręcz nieprawdopodobne , gdy talerzyk „osty Ingrid” Sorau nagle odłożony na suszarkę i postawiony w jej kolczaste przekładki na moich oczach powoli się zsunął i roztrzaskał w drobny mak… W dzisiejszych czasach gdy są zmywarki a ludzie wygodni, zapracowani to komu chce się chuchać i dmuchać na starocie takie delikatne? Mycie w zmywarce jest nie tylko wygodniejsze ale i tańsze. Niestety porcelany Sorau nie można wkładać do zmywarki, bo ma złocenia, które się ścierają , wzory płowieją a porcelana się rysuje i niszczy. Maria G.-Tak to prawda, Sorau musi być myty ręcznie. Złocenia w zmywarce ulegną starciu. Jeśli mamy porcelanę Sorau ze złoceniami tzn. że wyprodukowano ją przed wojną. W czasie wojny też była produkcja, ale Hitler zabronił złocenia. Wtedy stosowano tzw. malaturę, czyli malowano brązowe paski, ale złoceń nie było, ponieważ był  czas wojny, oszczędności a pieniądze potrzebne były na zbrojenia. Sorau istniał do 1945 r. po czym całą fabrykę zniszczyli Rosjanie, strzelali do tej porcelany, bo to było niemieckie. Na szczęście znaleźli się mądrzy ludzie i wiele naczyń zostało wywiezionych do Niemiec, Rosji. Pozostała porcelana Sorau, która była produkowane do 1945 r. i jest jej coraz mniej. I  jest dla mnie bardzo wzruszające i  mnie właśnie pociąga to – że są to rzeczy ginące, unikaty, których już nikt nie produkuje. Można robić repliki. Np. wzór łabędzi replikuje Miśnia. Oryginału jednak już nie ma. Sorau nie jest reprodukowany, bo fabryka nie istnieje. Na to miejsce powstała w Niemczech jej „siostra”- Reichenbach

PORCELANOWA PASJA MARII Dowiedz się więcej »

CZWORONOŻNI PRZYJACIELE

motto:„Nie ma innego zwierzęcia, z którym człowiek może przeżyć takie zespolenie duchowe, jak tylko pies” Krzysztof Varga ( pisarz, dziennikarz, krytyk literacki ur. 1968 r) Chciałbym opowiedzieć o moich zwierzętach, moich psach ,które towarzyszą naszej rodzinie przez całe moje życie, są jej nierozerwalnymi, niezwykle ważnymi członkami. Od wczesnego dzieciństwa, jak głęboko sięgam pamięcią zawsze były, zawsze jako członkowie naszej rodziny. Czasami zastanawiam się jak to się stało, że mieszkam z czterema, a piąty często u nas również – przebywa. Takie myśli nachodzą mnie, gdy ktoś ze znajomych, czy obcych komentuje, ”po co tyle psów?”. Cóż mogę powiedzieć…. Odpowiadam, że to Pan Bóg przysłał je do naszej rodziny, bo ich losy były różne i zagmatwane ( o tym napiszę później ), a nasza szczególna wrażliwość na psi los powoduje, że zostają. Znam wiele osób ( większość to kobiety – i chwała im za to….), które z podobną wrażliwością włączają się w poszukiwanie nowych domów dla psów, dają domy tymczasowe, a bardzo często tymczasowość wydłuża się do bycia stałym …. takim na zawsze. Często słyszę, że te kobiety zajmujące się psami, czy bezdomnymi kotami, są śmieszne, nawiedzone i zwariowane…. Te określenia pokazują jakim jesteśmy społeczeństwem. Czy wszystko musi być uporządkowane, posprzątane, sterylne, zimne, więc pozbawione psów, kotów, rybek, zółwi, małych – kochanych różnych myszowatych, gołębi i innych ptaków….. Często słyszę, że takie psy, czy koty, to muszą strasznie brudzić, brzydko pachnieć i pewnie roznoszą choroby. Mogę tylko w tym miejscu powiedzieć, że wiele pokoleń wychowało się w towarzystwie zwierząt i miało lepszą odporność niż pokolenia dzisiejsze. Ważniejsze jednak jest ich istnienie w sensie duchowym, w sensie budowania niezwykłej więzi z człowiekiem, pełnej miłości, tkliwości, a i też tej niezwykłej inności z domieszką dzikości przodków. Jednak nie zawsze tak były postrzegane. Przekazy biblijne podkreślają całkowite podporządkowanie świata roślin i zwierząt człowiekowi, jako jedynej istocie rozumnej posiadającej duszę. Nie zamierzam też prowadzić dywagacji na temat, czy zwierzęta mają duszę czy też nie, dla mnie ważne jest to, że są i to właśnie takie. Człowiek postawiony tak wysoko, przez wieki potrafił i potrafi do dzisiaj robić różne okropne rzeczy ze zwierzętami, traktując je bardzo przedmiotowo. Naukowcy uparcie publikowali w wynikach swoich badań, w których więź między zwierzęciem domowym, szczególnie psem a jego właścicielem, uważali za wynik potrzeby zapewnienia sobie przez nie poczucia bezpieczeństwa i źródła pokarmu… głoszono, że pies to istota żyjąca, odczuwająca komfort lub dyskomfort, a także podstawowe uczucia np. pragnienie, głód, bezpieczeństwo, jednak nie obszerną gamę emocji przynależną człowiekowi. Mimo że świat się zmienia, to do dzisiaj pokutuje postrzeganie psów przedmiotowo i zdarza się, że przez to staje się to dla nich tragedią. Informacje o psach, które kogoś pogryzły wzbudzają zawsze w społeczeństwie złość na psy, a może w takich wypadkach powinno się przyjrzeć ich właścicielowi, bo one są takie – bo tak właściciel je wychował, tak je traktował, że potrafiły tak postąpić. Psy tracą życie, a właściciel wychowuje kolejne pokolenie psich morderców. U wielu osób sytuacje takie wywołują przerażenie, to całkiem zrozumiałe. Wobec wszystkich zwierząt należy zachować dystans i ograniczone zaufanie, co nie znaczy, że nie możemy mieć psiego przyjaciela. Wszystko zależy od nas, od naszych dobrych uczuć i wrażeń. Zwierzęta wydobywają i pokazują tę piękną stronę człowieka, bezinteresowną miłość, czułość, empatię. Takich właśnie ludzi spotykamy jadąc do weterynarza z naszym pupilem – psem – i zawsze w rodzinie opowiadamy sobie, że w takich miejscach odzyskujemy wiarę w dobro człowieka. Przy dłuższym czekaniu na wizytę zaczyna się między oczekującymi rozmowa i opowieść o ukochanej czworonożnej istocie i fruwającej i pełzającej…. To może dziwne, ale właśnie w takiej poczekalni spotykamy niezwykłą otwartość, jakby posiadanie zwierząt powodowało, że zaliczamy się do dobrze rozumiejącej się rodziny „zwierzolubnej” niezwykle kochającej, wrażliwej, potrafiącej zrobić więcej dla swojego pupila czy pupilki …. niż dla siebie. Nie ważne, czy jest to wytatuowany bywalec siłowni z maleńkim maltańczykiem, czy też starsza pani emerytka z ukochaną kicią, licealistka z papużką , student z ukochanym swoim szczurkiem… wszyscy tak samo , patrzą na swojego przyjaciela z pełną miłości, trwogą i troską. Nie raz zastanawiałam się nad tym, że dobrze by było w takiej poczekalni , spędzić więcej czasu , aby posłuchać tych pięknych historii, o nadziei, o pięknym, pełnym radości, nieograniczonej miłości życiu ze zwierzęciem czy ptakiem. To tam możemy spotkać dobro, którego na co dzień, tak bardzo nam brakuje. Tam nie ma konkurencji, tam nie trzeba rywalizować, tam człowiek pokazuje tę swoją skrywaną na co dzień miękkość i wrażliwość. Bo czyż o człowieku najbardziej nie mówi jego stosunek do istot słabszych, zwierząt, osób starszych, niesprawnych, niedołężnych, bezdomnych, poszukujących pomocy ?. To tam pokazujemy swoje człowieczeństwo. Nie można być obojętnym, zawsze trzeba mieć tę wrażliwość aby pochylić się nad biedą, cierpieniem, odrzuceniem. Jeżeli wychowujemy nasze dzieci i one od najwcześniejszego dzieciństwa, będą poznawały nasz pełen empatii stosunek do każdej istoty żywej, to w przyszłości i one będą miały tę wrażliwość i nieobojętność. Będą potrafiły reagować na bezmyślne zabijanie i męczenie owadów, żab, ptaków, psów, kotów, oraz innych żywych istot. Wiedza i zrozumienie czym jest życie poza życiem naszego gatunku powinno być jedną z najważniejszych wyzwań etycznych kształcenia podstawowego dzieci. Żyjemy w brutalnym, zimnym świecie, gdzie liczy się siła, niekoniecznie poparta rozumem,…. przekręt, popularność „klikalność‘’ na forach internetowych, głupich, tandetnych, prostackich zachowań ludzi, politycznego kłamstwa, zalewającej wokół tandetnej muzyki, popularnych wystąpień, które należałoby określić zwykłym prostactwem. Chciałoby się krzyczeć – zróbmy coś z tym, czy nikt nie widzi, że coś złego dzieje się ze społeczeństwem?. Gdzie szukać prawdy, mądrości, naturalności? -…..w naturze, zwierzętach, roślinach, krajobrazach, sztuce, muzyce, tańcu, twórczych pasjach, książkach. Tak, … to tam jest ta zdrowa odskocznia od męczącego, nowoczesnego życia. Nic lepiej nie porządkuje myśli, uspokaja, nadaje sens i rytm jak właśnie natura. Pamiętamy jak Jan Kaczmarek śpiewał piosenkę „Do serca przytul psa, weź na kolana kota…”…. tak dawno powstała, a jaka aktualna myśl i piosenka …, niech każdy posłucha…… Czy szczęściem, dla człowieka ma być ciągłe przebywanie w wirtualnej rzeczywistości ? czy to ma być życie?, a gdzie realność i prawda, gdzie uczucia, gdzie bliskość kochającej istoty?, wreszcie gdzie intymność? Patrzę na młodzież i drżę z przerażenia. Wszystko

CZWORONOŻNI PRZYJACIELE Dowiedz się więcej »

CHOINKO PIĘKNA JAK LAS, CHOINKO ZOSTAŃ WŚRÓD NAS

” Jest gałązka, jest bombka. kolorowe sopelki dodają uroku. Zielona choinka pachnie zielenią lasu. Choinka jak promyczek mały, piękny. Prezenty lśnią pod nią jak małe gwiazdeczki, gwiazdeczki, które spełniają marzenia”. (Arturek lat 10, 2004 rok) Wigilia, Święto Bożego Narodzenia 2022 już minęły, ale pozostała jeszcze choinka i będzie z nami jeszcze dłużej lub krócej ale aż do 2-go lutego. Moja choinka? Jaka jest, jaka była? Choinka w moim domu zawsze była żywa: raz był to świerk pachnący raz gęsta jodła kaukaska. Zawsze uwielbiałam ubierać choinkę i do dzisiaj jest tak. Kiedyś, gdy miałam może 10 lat pod nieobecność rodziców rozebrałam choinkę i zaczęłam ją ubierać raz jeszcze, bo tak mi brakowało tego zajęcia. Przerosło mnie jednak to zadanie, bardzo się tym zajęciem zmęczyłam i niestety wszystko się wydało , gdyż rodzice przyjechali a ja jeszcze nie zdążyłam i zrobiło mi się wstyd, że miałam taki pomysł niedorzeczny. Dziwię się tym ludziom, którym się nie chce, którzy mówią, że wystarczy ubrać gałązki świerku, tym którzy potrafią schować do szafy ubraną choinkę i taką wyciągnąć w następnym roku. Na strychu wszystkie bombki, ozdoby, lampki mają duży kufer, przeznaczony tylko na ozdoby choinkowe. Nasza choinka nie jest modna. Modne są kolory, co roku inne – a to czerwone, białe, srebrne bombki itd. U nas wiesza się różne ozdoby, właściwie wszystkie. Mamy sentyment do niektórych bombek, dzieci uwielbiały grzybki i lubiły je samodzielnie zawieszać. Przykro niestety, że wiele z nich się potłukło. W naszej pamięci pozostało wiele bombek z tamtych lat. Bardzo lubiłam te przywiezione z wycieczki szkolnej moich dzieci do fabryki bombek , z imionami. Wrogami bombek choinkowych są niezgrabne ręce, koty i małe dzieci ze swoją ciekawością. Jednego roku , niestety ,choinka „zemdlała” po skoku kota na nią, pozostały zgliszcza z wielu bombek mających po 30 lat. Małe dzieci mają rozumki nie większe niż koty. Co roku wspominam wyczyn Przemka – mojego kolegi, jeszcze z czasów dzieciństwa w latach 70-tych, gdy to przyszedł prezent do jego domu w postaci pudełka przepięknych, ręcznie malowanych wielkich bombek od rodziny z innego miasta (zapewne wystanych gdzieś w kolejce lub z pod lady). Bardzo wtedy zazdrościliśmy im tych bombek, bo my takich nie mieliśmy. Jak poinformowała mama Przemka, Jej synek zamknął się w pokoju i przez pewien czas mama jego myślała, że ma święty spokój i mogła zająć się swoimi obowiązkami, gdy jednak po pewnym czasie otworzyła drzwi pokoju oniemiała, gdy zobaczyła Przemka siedzącego z młotkiem a na stole – wszystkie bombki… potłuczone. Co roku coś z tych bombek ubywa, coś się dokupuje. Ja od paru lat przywożę sobie bombki z dalekich podróży. Pochwalę się jedną, którą przywiozłam z Norwegii. Cała bombka przedstawia rozgwieżdżone niebo nad Tromso z reniferem, zorzą polarną. Ale jej duży atut odkryłam dopiero w domu i jest to bateria w środku, która powoduje, że maleńkie żaróweczki na tym niebie przepięknie świecą. Wszyscy chcą mieć na Święta pięknie ubraną choinkę, bo wprowadza wyjątkowy nastrój, ale powinniśmy wiedzieć, że choinka ma swoją duchowość, a jej ozdoby mają znaczenie. Tylko chrześcijanie mieli w swojej tradycji przynoszenie drzewka i jego ozdabiania – tradycja ta wyrosła z tradycji drzewa rajskiego- i pamiętanie o nim przed samym Bożym Narodzeniem. Bo tradycyjnie ubierano drzewko 24 grudnia w Święto Adama i Ewy ( pierwszych rodziców wygnanych z raju, bo utracili do niego dostęp przez zjedzenie jabłka z drzewa dobrego i złego, do którego skusił Ewę wąż a Ona potem Adama). Drzewo rajskie zostało utracone przez ludzi, ale zostało upragnione. Człowiek zatęsknił do zbawienia. A dostęp do drzewa życia został przywrócony dzięki przyjściu Jezusa na świat. W biblii Prorok Izajasz mówi o drzewie Jessego,” z którego pnia wyrośnie różdżka”. Jesse był ojcem Dawida, a Dawid jest symbolem dobrego rodu i dobrego królestwa, bo to z rodu Dawida pochodzi oczekiwany upragniony przez całe dzieje Izraela -Jezus. Z rodu Dawida pochodzi też Maryja i Józef – opiekun Jezusa. Dlatego w tradycji chrześcijańskiej pod choinką powinien być umieszczony żłóbek, bo on symbolizuje narodziny Chrystusa. Choinka -zielone drzewko to symbol rajskiego drzewka , oświetlona lampkami symbolizującymi Chrystusa, który jest światłością – Jezus, który się rodzi otwiera nam dostęp do drzewa życia. Na początku na choinkach był zawieszany opłatek (symbol Jezusa), a potem zaczęto z niego formować kule, które symbolizowały świat i jego zbawienie przez Chrystusa. Z czasem kule z opłatka zastąpiono szklanymi bombkami. Na choince powinny być aniołki, ponieważ to aniołowie obudzili pasterzy, gdy urodził się Chrystus w stajence. Powinna być też gwiazda sześcioramienna – symbol Gwiazdy Betlejemskiej. Nie powinno zabraknąć jabłuszek nawiązujących do raju. W naszym domu powinniśmy pamiętać o sianku, które powinno przypominać stajenkę a nasz dom powinien być drugim Betlejem. O tej symbolice choinki i tradycji w chrześcijaństwie pięknie pisze ks. prof. Józef Naumowicz w książce ” Choinka . 2000 lat tradycji Bożego Narodzenia” wydawnictwo Biały Kruk z ilustracjami osobistego fotografa papieża Jana Pawła II – Adama Bujaka. Ks. prof. Józef Naumowicz jest historykiem literatury i patrologiem czyli znawcą nauki Ojców Kościoła , działających w ośmiu pierwszych wiekach a zajmujących się dwoma wielkimi obszarami zagadnień: o Bogu i człowieku. Marzanna Leszczyńska Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

CHOINKO PIĘKNA JAK LAS, CHOINKO ZOSTAŃ WŚRÓD NAS Dowiedz się więcej »

MIERZĘCIN – ROZBITA CUKIERNICA

Święta Bożego Narodzenia 2022 tuż tuż. O bogatej tradycji i historii tego pięknego święta – obszernie w tle białego Mierzęcina i opowieści wigilijnej – dr Robert Wójcik pisał dokładnie rok temu. W tym roku mamy Jego delikatne wspomnienie bożonarodzeniowej pamięci w jednym z przedświątecznych pracowitych dni, gdy Pałac Mierzęcin zaczął żyć hotelowym życiem. Jeden dzień, tuż przed Wigilią, chwila odzwierciedlająca pracowitą dekadę. W gwiazdkowym prezencie przypominam też clip, który powstał specjalnie dla artykułu: „Mierzęcin w białym tle-opowieść wigilijna” rok temu (pod artykułem) i prezentuję całkiem nowy clip, którym otwieram ten artykuł i wspomnienia dr Roberta Wójcika. Ten nowy clip w barwach biało-beżowo-brązowych odkrywa zdjęcia Mierzęcina niczym obrazki, które ukazują się po chuchnięciu w zamarzniętą szybę okna. Marzanna Leszczyńska (współautor) Autor artykułu dr Robert Wójcik -administrator Pałacu Mierzęcin w latach 1998-2009. Zdjęcie pochodzi z Wigilii w Mierzęcinie w roku 1999. MIERZĘCIN – ROZBITA CUKIERNICA Dziś będzie inaczej – po co nam motta …. ile jest w nich prawdy codziennej – mała, a może duża szczypta soli naszej szarości i zabiegania, na pewno naszych trosk, zmartwień i cierpień – a ja tak bardzo bym chciał aby te kryształy soli zamieniły się w kryształy słodkiego cukru, który rozsypał się z rozbitej cukiernicy…. Ludzie nie przywiązują uwagi do mądrych słów – poetów, wybitnych filozofów, pisarzy, myślicieli, geniuszy nauki, wybitnych i wielkich ludzi naszych czasów…Nie czytają książek, nie słuchają audycji radiowych czy telewizyjnych, nie wyciągają głębokich wniosków – a jeśli są tacy -ci, którzy to robią- zderzają się jutro czy pojutrze z prawdą teraźniejszego dnia. Dla jednych jest to prawda okrutna, dla innych chyba już normalna obojętność dzisiejszości, otaczającej nas rzeczywistości … tych komórek, dziwnych przesłań i treści w mediach…i tego szpanu ….będzie co będzie. Ta wielka ich tajemnica – piszę o ludziach wrażliwych i w moim pojęciu mądrych, ta ich inność niepokalana, bo prawdziwa, coraz częściej wygrywa… I co ważne – nie boją się już być odważni i chcą walczyć, bo już wiedzą, że z fałszem prawdy można wygrać. Na to potrzebny jest czas. Liczymy na szczęście w życiu, cuda. Tak – szczęście jest niezwykle ważne… ale czy najważniejsze? Nie wiem…, a może nie chcę jeszcze wiedzieć i nie dorosłem do tego żeby je oceniać w różnych aspektach naszego życia. Różny jest wymiar szczęścia w świadomości ludzi. Dla jednych to być zdrowym, dla drugich to mieć masę pieniędzy (chociaż mówią, że ważne jest szczęście w rodzinie…którego nie mają…), dla innych sława, jeszcze innych wino, kobiety, konie, samochody i by być drugim Niccolo Machiavellim tego świata, w końcu inni twierdzą, że najważniejsza jest wielka miłość…dla mnie – kochać i być kochanym przez najbliższych mi sercu…i być z nimi zawsze i do końca świata. Jestem dziś – w tym momencie- szczęśliwym człowiekiem…. Myślę sobie, ze cuda dzieją się wokół nas każdego dnia, tylko nie umiemy ich dostrzegać, bo nie chcemy ani nie potrafimy w nie uwierzyć. Umysł, który nie wierzy – odporny jest na cuda. Wierzmy w cuda i w szczęście, wierzmy w dobry los, wierzmy w szarość dnia, wierzmy w to, to nam pomoże. Pamiętajmy o jednym- o tym co przeżywamy każdego dnia- może właśnie to jest to nasze szczęście, które jest nam przypisane. Absolutnie tak. Przysięgam Wam. W roku przychodzi ten jeden dzień, a w zasadzie wieczór, kiedy taki moment, ta chwila – ta jedna magiczna noc, która wszystkich łączy, która jest jakimś przesłaniem boskim, przesłaniem z za światów, jakimś kosmosem niepojętym przez nasze umysły – że wbrew naszym wczorajszym czy przyszłym doznaniom czy niedokonanym jeszcze zdarzeniom – dzieje się nagle coś pięknego, coś niezwykłego, coś niepokalanie niepojętego – chcemy uczuć, pragniemy ich – sami też chcemy obdarować tymi swoimi dobrymi myślami innych… I dzieje się to właśnie po to, by docenić codzienny cud życia. I żeby o cudzie, jakim jest życie, nie zapominać – to jest ten magiczny moment w roku, ten jeden dzień – to Wieczór Wigilijny przypadający 24 grudnia, lub dni poprzedzające jego adorację. Było to chyba w 2003 roku,… pamiętam jak trwały przygotowania do wigilii firmowej, która dla nas była – była dniem wytężonej pracy, a która miała być za dwa dni. Wszystko już było zapięte na ostatni guzik. Postanowiliśmy wspólnie z kierownik hotelu – Panią dr Jolą Lisiecką zrobić takie nasze, wewnętrzne „mierzęcińskie” spotkanie „opłatkowe” z naszą załogą. Nie pamiętam dokładnie jaki to był kalendarzowy dzień grudnia tamtego roku, ale pamiętam jedno – to była środa. Spotkanie zaplanowaliśmy na godzinę 14 w sali ogrodowej…,która była już bajkowo ubrana. Choinka z ozdobami była jak …baśnie Andersena… Miał być opłatek, kawa, herbata, ciasto – skromnie. Chyba wszyscy się zjawili. Prosiliśmy o jedno – kto był w pracy w tym dniu – miał przyjść w ubraniu roboczym – i tak było. Bez przemówień – w tzw. roboczej atmosferze – składaliśmy sobie życzenia, dzieląc się opłatkiem. W pewnym momencie, w czasie składania sobie życzeń, ktoś potrącił nieopatrznie cukiernicę, która z trzaskiem rozbiła się na marmurowej podłodze. Pomyślałem sobie… może „na szczęście”. Widziałem ten rozsypany cukier i spojrzałem na okna tarasu, gdzie był widok na ogród japoński… padał gęsty, suchy śnieg, była wręcz zamieć, a na obrzeżach zewnętrznych tarasu było widać tworzące się zaspy. Skojarzyłem to szybko z rozsypanym cukrem na podłodze, który też się uformował w taki dziwny gruby wałek, przypominający miniaturową zaspę śniegu. Pomyślałem sobie – a jak to by było na tym świecie, gdyby zamiast śniegu – spadał z nieba cukier… Może by było lepiej na tym świecie, może ludzie byliby dla siebie bardziej „słodsi”, milsi, zniknąłby gorzki smak tej codzienności… Po złożeniu życzeń i szybkim uprzątnięciu rozbitej cukiernicy i rozsypanego cukru… zadałem pytanie – jakie są wasze marzenia przedświąteczne – bo nie wiem czy wiecie, że one spełniają się i są prorocze jeżeli ktoś intensywnie o nich myśli przed snem w Wieczór Wigilijny – warunek jest jeden- muszą się one przyśnić w noc z 24 na 25 grudnia. Odpowiedzi – a w zasadzie marzenia pracowników były różne- i na pewno szczere. Najbardziej mi utkwiła w pamięci jedna odpowiedź – nie powiem kogo…”a ja bym chciała aby z nieba zimą spadał cukier zamiast śniegu- chyba by było lepiej i bardziej

MIERZĘCIN – ROZBITA CUKIERNICA Dowiedz się więcej »

WIECZÓR ANDRZEJKOWY Z MUNDIALOWYM AKCENTEM

W Klubie Tańca Towarzyskiego „Fan Dance” Anny i Grzegorza Deptów w Gorzowie Wlkp. odbył się w ostatnią sobotę listopada taneczny wieczorek andrzejkowy dla tancerzy senior hobby. Wszyscy tancerze, którzy zgłębiają tajniki tańca towarzyskiego zdradzane przez sędziego i nauczyciela tej trudnej sztuki Grzegorza Depty wraz ze swoją małżonką posiadającą najwyższą klasę taneczną „S”- Anną ,mieli okazję bawić się wspólnie i ze swoim mistrzem. Spotkali się więc tacy, którzy uczą się od paru miesięcy, tacy którzy uczą się parę lat, a nawet tacy, którzy przychodzą na zajęcia kilkanaście lat, ale… są i tacy, którzy tańczą przeszło 20 lat. Wszyscy spotykają się aby potańczyć, porozmawiać, poznać się, zintegrować i świętować Andrzejkowo. Wosku nie lejemy i nie wróżymy sobie kto wyjdzie za mąż, bo tradycje szanujemy, gdyż są to zabawy dla panien, a w naszym gronie takowych już nie ma. Ale potrafimy się bawić z andrzejkowym akcentem, ponieważ każdy tęskni do lat młodości i lubi przeżyć ten czas na nowo, chce aby coś pozostało z tych lat… Na naszych Andrzejkach ściągałyśmy buty i ustawałyśmy ich sznur do …szampana. Właścicielka pantofelka, którego czubek spotkał się z szampanem została właścicielką butelki. Losowaliśmy też kartki z imionami i to było przeznaczenie, aby zatańczyć na wieczorku z tą właśnie wylosowaną panią, którą być może nigdy nie poprosilibyśmy do tańca, bo np. nie byłoby odwagi, pozwolenia, nie wypadałoby itd. itp. powodów jest baaardzo wiele. Na wieczorku przewodził przede wszystkim taniec i nasze: rumby, cha- che, samby, paso double, jivy, foxtroty, walce, tanga i quick stepy. Parkiet był notorycznie oblegany i brakowało miejsca, choć jest pokaźnych rozmiarów. Nikt nie podpierał ścian i mało kto siedział przy stoliku, co świadczy o tym, że wszyscy potrafią te tańce odróżniać od siebie i potrafią tańczyć, chociażby parę figur. Nasz profesor, szef szkoły , didżej a zarazem wodzirej – Grzegorz Depta wraz ze swoją małżonką Anną zintegrował całe pokaźne towarzystwo i sprawił , że wszyscy się bawili, cieszyli i chętnie we wszystkich tańcach i zabawach uczestniczyli. Tradycyjnie tańczymy po kole salsę, a nie jest to takie proste dla początkujących tancerzy dlatego tancerze bardziej zaawansowani są tutaj niezbędni aby nie było zderzeń bo strach pomyśleć co byłoby gdyby nie było koordynatora ruchu, to jak ulica z samochodami bez znaków i przepisów. Inną wspólną zabawą taneczną jest „miasteczko”, którą jak mówi Grzegorz Depta zna jeszcze z czasów głębokiej komuny, którą przemycono z za żelaznej kurtyny i uczono w Polsce. Zarówno w salsie tańczonej po kole, i „miasteczku” jest coś z tańca dworskiego kiedyś , gdy to tancerze po paru figurach mijali się i przechodzili do kolejnych tancerzy. Są to oczywiście wersje uwspółcześnione, z inną muzyką – dzisiaj przygrywa sam Santana. Ten wieczorek był wyjątkowy, bo właśnie trwał MUNDIAL. Był to szczęśliwy dla nas Polaków dzień, gdyż cieszyliśmy się właśnie wygranym meczem z Arabią Saudyjską. Gospodarze wieczoru nie zapomnieli o tym wydarzeniu i poprowadzili formację taneczną z futbolowym akcentem. Koniecznie trzeba zaznaczyć, że jedna z uczestniczek wieczoru przyznała się do tego, że ma andrzejkowe marzenie, które rzecz jasna powinno się spełnić : Aby Polska zostałą MISTRZEM ŚWIATA w 2022 r. w Katarze. No cóż…Andrzeju, Andrzeju nasz dobrodzieju… Trzeba też przyznać, że akcenty kibicowe dały się zauważyć podczas zabaw andrzejkowych w postaci ostrego dopingu z przymróżeniem oka. A emocje, okrzyki, pomysły i intergracja jakie towarzyszyły temu, aby towarzysz ze stolika trafił pięciogroszówką do szklanego naczynia z odległości dwóch metrów po prostu sięgały zenitu i rozbrajały kompletnie stoliki konkurencyjne śmiechem. Brawo dla dowcipu, pomysłu, dla stolika nr 2, który przychodzi na zajęcia w każdy piątek o godz. 18.45. Zabawa kulturalna, z odrobiną alkoholu, ale bez nadmiaru. Jak zwykle wspaniała muzyka. Był jeden utwór dla mnie ciekawy do zatańczenia, dla tancerzy z inwencją twórczą: „Si, si, no, no. „ Ani jednego disco polo. No.. nie przepadamy. I nikt nie tańczył jak to się mówi: dwa na jeden. Było dwóch prawdziwych Andrzejów, a jedna pani obchodziła w tym dniu swoje urodziny. Nie wiemy które, zresztą czy to ważne? Ale musiała w nagrodę za to że pamiętaliśmy, zatańczyć walca wiedeńskiego ze swoim mężem, a potem z Andrzejami. relację zdała Marzanna Leszczyńska

WIECZÓR ANDRZEJKOWY Z MUNDIALOWYM AKCENTEM Dowiedz się więcej »

Przewijanie do góry