Po prostu aut

Van Gogh U.S.A…

Zapraszam na krótki film z bardzo dobrą muzyką i niezwykłymi zdjęciami z tragedii 13 lipca 2024 z niezwykłymi fotografiami słoneczników. Naciśnięcie czerwonego kwadratu z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi film. Boimy się o przyszłość, bo żyliśmy w najszczęśliwszym czasie w dziejach ludzkości. Teraz wracamy do sposobu, w jaki świat zawsze był urządzony – paskudnie urządzony. Czy raczej nieurządzony – mamy chaos , morderców i ofiary. Przez długi czas nie wiedziałem, dokąd zmierzamy. Dzisiaj już wiem – i cieszę się , że nie mam wnuków. Szkoda tylko dzieci…, może innych – może dobrych polityków ? Czy są tacy? – nie wiem … Niech będą potępieni … Prawie nie mogłem dziś spać, byłem tak bardzo zestresowany. Życie moje o piątej rano, mi mówiło – „Daj sobie spokój”. I rzeczywiście, mnie zabiło w tej otchłani – ale spokojnie – jeszcze jestem. Nie podobało mi się, że w historiach świata zawsze brakuje elementu ludzkiego, takiego uczciwego. Dostajemy listę zmian wiadomości o śmierci polityków, o zamachach, technologicznych innowacji, nowych szlakach handlowych, idiotycznych nowych towarach czy usług… To już nie mój świat. Jutro to widowisko – może być już w naszym kraju – tacy jesteśmy – podzieleni w nienawiści… A ja chciałem napisać to inaczej. I w końcu zrozumiałem, że najlepsze do tego „tortu” – nic nie pisać. Pozwala to oddać głębię życia: nieustannych zmian pokoleń, eutanazji mózgu. Tego, w jaki sposób historia Nas zaskakuje i zmienia, pogłębia w otchłani… Dziś żyjemy chwilą – szkoda… Nic już nie zmienimy – mówię o człowieku… Szkoda tej nadziei… zrodziliśmy się braćmi – żyjemy jak skazani… Bóg jest. Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki. Rafał Wilk

Van Gogh U.S.A… Read More »

BAJKA O… JANKU I MAŁGORZACIE

Dzień Dziecka to czas spotkań, świętowania, deserów, prezentów, ale też czas wspominania swojego dzieciństwa. Dzieciństwo to zabawa i bajki. Piękne fotografie Marka Kaźmierskiego i bajkowy las na nich skierował moje myśli na ” Bajkę o Jasiu i Małgosi” o, której istnieniu dawno już zapomniałam. Teraz stanęła przede mną wyrwana z niepamięci jak żywa i właściwie to zamiast rozwodzić się nad tym, że współczesne bajki są inne niż te dawne to powstało rozważanie czyli „Bajka o Janku i Małgorzacie „. Adresatem tego rozważania mogą być wszyscy. – Marzanna Leszczyńska

BAJKA O… JANKU I MAŁGORZACIE Read More »

WSPOMNIENIA DZIECKA Z GORZOWA WIELKOPOLSKIEGO LAT 90-tych

Rok temu na www.idealzezgrzytem.pl pojawiły się dwa artykuły, które ukazały się w związku z radosnym świętem jakim jest Dzień Dziecka, którego datę pamiętają chyba wszyscy. Były to wspomnienia o tym, jak bawiły się dziewczynki w latach 70-tych, a drugi o tym jak bawili się chłopcy w latach 60-tych. Cieszy fakt, że wtedy przyszło wiele ciepłych słów pod adresem tych artykułów: https://idealzezgrzytem.pl/2023/05/31/cos-w-rodzaju-dzieci-z-bulerbyn/ https://idealzezgrzytem.pl/2023/05/29/szczesliwe-dziecinstwo-zapisane-w-liscie/ Bardzo, ale to bardzo ucieszył jeszcze inny fakt, że znalazł się ktoś kto powiedział, ze warto ” pociągnąć” ten temat dalej i opisał swoje dzieciństwo, które przypadło na tata 90-te, a przeżycia związane są z miastem Gorzowem Wielkopolskim ( tamte opowieści nie są związane z naszym miastem). Autor zainspirował się poprzednimi artykułami i chce pozostać anonimowy. Zapraszam do lektury – Marzanna Leszczyńska AUTOR: Anonimowy Wspomnienia dziecka z Gorzowa Wielkopolskiego lat 90 – tych Urodziłem się w 1993 w postkomunistycznym Gorzowie Wielkopolskim na tzw. „Gierkowym osiedlu” na obrzeżach miasta. „Gierkówką”, „klockiem” nazywano sześcienne domy wybudowane w latach 70 – tych z płaskim dachem, które nijak miały się do wizerunków domów jednorodzinnych, jakie znaliśmy z przedszkola. Osiedle położone było pod wysoką skarpą i odznaczało się od innych w tamtym czasie mieszanką miejskości z wiejskością. Na jej szczycie rysowały się szare bloki, natomiast tuż pod nią był spory owocowy sad, oraz pasły się kozy. Od najmłodszych lat chodziłem do właścicieli sadu i kóz z kanką po kozie mleko, zupełnie jak czyniono to 20 lat wcześniej co znałem z opowieści moich babć. Początkowo na ulicy była nas piątka chłopaków: Daniel, Nikodem, ja, Kajtek oraz najmłodszy z nas Darek. Daniel był najsilniejszym i najbardziej cwaniakowatym z nas, Nikodem był absolutnym maniakiem militariów i wszystkiego co z nimi związane, przy okazji był moim najlepszym kolegą. Nikodem mieszkał z rodzicami i dziadkami, z którymi był bardzo związany, wiecznie chodził po ulicy obwieszony jakimś zabawkowym karabinem albo mieczem drewnianym, z hełmem na głowie, śpiewał żołnierskie piosenki, których znał mnóstwo – był grubszy i bardzo był przejęty tymi wojskowymi sprawami – myślałem, że zostanie żołnierzem. Kajtek był płaczliwym maminsynkiem , ale zyskiwał w zabawach we dwoje, w grupie już nie było tak różowo. Darek był śmieszkiem z głową pełną zwariowanych pomysłów. Każdy z nas był kompletnie inny, zdarzały się między nami kłótnie (szczególnie między całą grupą a Kajtkiem, lub między mną a Danielem), dokuczaliśmy sobie , ale koniec końców każdy wiedział, że znamy się od zawsze, mieszkamy obok siebie, i…jesteśmy na siebie skazani, a im więcej nas do zabawy, tym lepiej! Większość była jedynakami, którzy wiecznie wypatrywali innych do towarzystwa. Często do zabawy dołączały się do nas młodsze dziewczyny z osiedla: siostra Daniela – Dominika, Agnieszka, a w późniejszym etapie najmłodsza mieszkanka ulicy – Martyna. W wakacje, nasze szeregi zasilały również wnuki właścicieli sadu Stach i jego siostra Asia, oraz Mela – wnuczka „pani z ostatniego domku”- starsza przyjaciółka Nikodema. Mela była chłopczycą i miała takiego samego fioła na punkcie militariów co Nikodem. Choć byliśmy już pokoleniem znającym dobrze rozrywki wirtualne, nikt nie stawiał ich wyżej od wspólnego spędzania czasu na dworze. Były takie chwile, gdy na ulicy nie było nikogo – czas gdy w telewizji leciał japoński serial animowany Dragon Ball na kultowym kanale RTL7, oraz czas gdy nadawano „Gęsia Skórkę” czyli taki serial w konwencji horroru dla młodszych. Poniżej opowiem o pamiętliwych chwilach naszej wspólnej młodości. „Nasz lasek” Naprzeciwko mojego rodzinnego domu, była wielka, zarośnięta posesja państwa Szaraków. Spory pas zieleni, który rozciągał się od ulicy po ogrodzenie, wypełniony był wysokimi krzakami, topolami oraz klonami. To miejsce stanowiło centrum rozrywki naszego osiedla – nazywaliśmy je potocznie „Naszym Laskiem„. Lasek dzieliliśmy na dwie części – Amerykę oraz Rumunię. Nazwę „Rumunia” wymyśliłem ja, ponieważ był to najciaśniejszy i najtrudniej dostępny obszar lasku i skojarzył mi się z jakimś małym krajem. W opozycji do mojej „Rumuni” powstała „Ameryka” – ochrzczona tak przez Nikodema, jako obszar większy i bardziej przestrzenny. W tym małpim gaju mieliśmy wszystko, czego dziecko lat 90 – tych potrzebowało do szczęścia. Legowiska, szałasy, zagajniki, punkty obserwacyjne, schronienie przed rodzicami gdy wołali nas do lekcji, huśtawki z drzew oraz liany na, których można było poszybować odbijając się nogami od ogrodzenia Szaraków nad krzakami w stronę wyjścia. Wszystko fajnie ale…czyj właściwie ten lasek był? Kto miał prawo pierwszeństwa do przesiadywania w nim? Powstały dylematy, odpowiedzi nie było. Tak narodziły się wojny na jabłka. „Jabłkowe wojny” były naszą metodą rozstrzygania wszelkich sporów. Pierwsza dotyczyła „Prawa do Lasku”, więc toczyła się pomiędzy płotem mojego domostwa, a laskiem. W mojej grupie byli młodsi, tj. Kajtek i Darek, a grupę przeciwników stanowili Mela, Nikodem i Daniel. Nasza wygrana, nie byłaby możliwa, gdyby nie pomoc mojego przyjaciela z Gdańska. Drugi Daniel, jak go nazywano w czasach odwiedzin na naszym osiedlu, wpadł na pomysł by nacinać siekierą jabłka, by jeszcze szybciej przemoczyć przeciwnika. Potem w ruch szły brzoskwinie, gruszki oraz śliwki, następnie zgniłe owoce. Jako wygrani, przegoniliśmy starszych z Rumuni, ale pozwoliliśmy im zostać w Ameryce. Wojny na owoce jednak tak wszystkim się spodobały, ze prowokowaliśmy je średnio co tydzień. Z czasem „Jabłkowa Wojna” stała się „Coroczną wojną jabłkową” tak ją skwitował któregoś razu Kajtek, próbując dostać się z Martyną bezpiecznie do domu, przedzierając się przez jabłkowe gradobicie z każdej strony. Ostatnia odbyła się prawdopodobnie w 2005 roku i zakończył ją tato Kajtka przeprowadzając szczegółowe śledztwo, następnie były Jego skargi u rodziców a potem to już szlabany, „dywaniki” i długie rozmowy wychowawcze. „Dreszczyk emocji” Pierwszą tragedią osiedlową, było wykoszenie części krzaków w lasku przez sąsiadkę oraz pana Szaraka, który z nim graniczył ogrodzeniem. Z czasem zaczęliśmy zakradać się do jego posesji, co zawsze kończyło się braniem nóg za pas. Na terenie pana Szaraka grasowały spuszczone psy oraz jenoty, które pozbawiły życia niejednego mojego kota. Gdy usłyszałeś psa, były dwie opcje: albo zaraz zostaniesz pogryziony albo zaraz spod ziemi wyrośnie pan Szarak, który nie lubił gdy kręciliśmy się po jego terenie. Wyrastał dosłownie spod ziemi gdy tylko kogoś zauważył na swoim terenie. Tak naprawdę, nikomu z nas nie udało się podejść pod jego dom, a droga od Naszego Lasku, prowadząca przez gęste zarośla pod jego dom miała z 200 metrów. Przez lata wyobrażaliśmy

WSPOMNIENIA DZIECKA Z GORZOWA WIELKOPOLSKIEGO LAT 90-tych Read More »

A gdy słońce było Bogiem…, zgasły światła – i pojawiła się zorza…

10 i 11 maja 2024 roku cała Polska zachwycała się i obserwowała kolorowe niebo takie jak co roku obserwują Norwegowie w Tromso ( ale nie w maju). Masa zdjęć została zrobiona. Okolice Gorzowa Wielkopolskiego oglądały to zjawisko, nawet z balkonów w mieście ludzie je obserwowali . Zewsząd zachwyt. Jednak są tacy, którzy zachwytu nie podzielili. Swoimi obawami dzieli się dr Robert Wójcik – zapraszam na artykuł – Marzanna Leszczyńska Zdjęcia „zorzy” w okolicach Świerkocina i Nowin Wielkich wykonał Marek Kaźmierski Dr Robert Wójcik motto : „Kiedy słońce było Bogiem” – czerpmy mądrość z historii…. jej nie da się oszukać. Dziś wracamy do źródeł. Nauka też – Dziś boję się ciemności….. Jakie to dziwne – kiedyś ludzie bali się zaćmienia słońca. Bardzo skutecznie to wykorzystywano. Dziś boimy się wiecznej ciemności – chyba, że nam tylko pozostanie światło zorzy, którą się upajamy….. Zorza polarna jest zjawiskiem świetlnym, które występuje głównie w okolicach bieguna północnego i południowego. Naukowa nazwa zorzy polarnej to aurora borealis w obrębie bieguna północnego i aurora australis w okolicach bieguna południowego.Zjawisko to powstaje, kiedy naenergetyzowane cząstki gazu wysyłane przez Słońce uderzają w górną warstwę atmosfery Ziemi z dużą prędkością. Planeta jest chroniona przed „atakiem” dzięki polu magnetycznemu. Przekierowuje ono cząstki w kierunku bieguna północnego i południowego, a cząsteczki wchodzą w interakcję z gazami znajdującymi się naszej atmosferze, powodując występowanie charakterystycznych, wielobarwnych świateł. Zorza polarna była widoczna nad Polską w nocy z piątku na sobotę : 10-11 maja 2024 roku. Niebo rozświetliło się setkami barw i noc nad naszym krajem była wyjątkowo bajeczna. Zachwyciła swoim kolorem i wyjątkowością. Widok przepiękny, lecz trochę niepokojący. Za zjawisko była odpowiedzialna burza geomagnetyczna klasy G5 – ekstremalna, najwyższej możliwej kategorii ( nie notowana od dziesiątek lat) – taka, o której będzie się mówiło latami i której będą poświęcone całe rozdziały we współczesnych książkach o astronomii. Koronalny wyrzut masy (ang. CME – coronal mass ejection) jest to wielki, często kilkukrotnie większy od Ziemi, silnie namagnesowany obłok plazmy, który z dużą prędkością wyrzucany jest w przestrzeń międzyplanetarną. To jeden z najważniejszych czynników kształtujących pogodę kosmiczną nie tylko w naszym układzie słonecznym. Silne CME stają się bardziej powszechne podczas maksimum słonecznego – szczytu 11-letniego cyklu. W tym czasie liczba plam słonecznych i rozbłysków słonecznych gwałtownie wzrasta, ponieważ pole magnetyczne Słońca staje się bardziej niestabilne. Jeśli słońce – nasz architekt świata jest niestabilne – to co możemy powiedzieć o naszej ziemi, która jest cząstką tego układu ? Co możemy powiedzieć o pogodzie kosmicznej otaczającej naszą planetę?   Pogoda kosmiczna nie jest czymś, o czym większość z nas myśli na co dzień. A szkoda. Naładowane cząstki i pole magnetyczne Słońca nieustannie przemierzają przestrzeń i zderzają się z polem magnetycznym Ziemi. Czasem zorze polarne wypełniają wtedy niebo światłem tańczącym wzdłuż tych linii pola. Jednak najbardziej ekstremalna pogoda kosmiczna ma miejsce wówczas, gdy Słońce wyrzuca miliardy ton naenergetyzowanych cząstek bezpośrednio w kierunku Ziemi, z prędkością dochodzącą do 3000 kilometrów na sekundę. A takie zjawisko mieliśmy właśnie teraz. Te zjawisko, znane jako koronalny wyrzut masy CME pochodzą z zewnętrznej atmosfery Słońca – jego korony – i mogą powodować intensywne burze geomagnetyczne, a przez to negatywnie wpływać na astronautów, satelity i statki kosmiczne. Burze geomagnetyczne mają miejsce, gdy pole magnetyczne Ziemi zostaje silnie zakłócone. Najbardziej ekstremalne z nich są generowane właśnie przez CME. Koronalne wyrzuty masy dosłownie pobudzają pole magnetyczne Ziemi, co może mieć także katastrofalne skutki – w zależności od ich wielkości i prędkości. Uważa się, że jeden z najintensywniejszych CME dotknął nas w ten sposób między 28 sierpnia a 2 września 1859 roku. Po około 18 godzinach od wystąpienia na Słońcu dotarł do Ziemi, wywołując potężną burzę geomagnetyczną. Zorza polarna była wówczas widziana nawet na dalekim południu, w tym i na Karaibach. Linie telegraficzne przepalały się, a komunikacja została zakłócona w różnych miejscach na całym świecie przez wiele godzin. Wcześniej już jednak obserwowano liczne plamy słoneczne, a 1 września tego samego roku angielski astronom Richard Christopher Carrington zaobserwował na Słońcu  rozbłysk, który później powiązano z powstaniem tego koronalnego wyrzutu masy. Dziś ta burza słoneczna znana jest pod nazwą zjawiska Carringtona – i takie właśnie zjawisko odnotowano ( chwała Bogu – że tylko zaobserwowano w postaci zorzy) w Polsce w końcówce pierwszej dekady maja 2024 roku. Powiedzmy sobie szczerze – Koronalne wyrzuty masy wywołują burze geomagnetyczne – zakłócenia w polu magnetycznym naszej planety – i mogą prowadzić do zakłóceń w sieciach przesyłowych energii elektrycznej, sieciach informatycznych, systemach elektroniczno- satelitarnych nawigacji wojskowej ( ba – nuklearnej) . Może wywołać tymczasowy blackout. Blackout, to potoczne określenie elektroenergetycznej i informatycznej awarii systemowej, na skutek której następuje przerwa w pracy systemu. Awarię taką definiuje się jako całkowity zanik napięcia w sieci elektroenergetycznej na znacznym obszarze i czasie. Cała niemalże współczesna cywilizacja bazuje na energii elektrycznej. Można powiedzieć, że jest ona podstawą naszej egzystencji. Wystarczy kilkugodzinna przerwa w dostawie energii elektrycznej, aby sparaliżować całe miasta, kraje, świat – a Świat miał już okazję przekonać się o tym kilkakrotnie….. Aktywność słońca rośnie – maximum ma osiągnąć w 2025 roku – to jest absolutnie pewne – poparte przez specjalistów, naukowców – którzy badają i śledzą to zjawisko. Nie wiemy co to będzie. A jak myślicie – Wy – Drodzy czytelnicy ? dr Robert Wójcik

A gdy słońce było Bogiem…, zgasły światła – i pojawiła się zorza… Read More »

Witold Gadowski w Gorzowie Wielkopolskim

17 marca 2024 roku w hotelu „Mieszko” przy ulicy Kosynierów Gdyńskich odbyło się spotkanie mieszkańców Gorzowa Wielkopolskiego z Witoldem Gadowskim. Frekwencja dopisała. Przybyło około 300 osób. Po spotkaniu dziennikarz i poeta odpowiadał na pytania przybyłych na spotkanie Gorzowian i składał autografy w swoich książkach i na plakatach. Pan Andrzej Dominak udostępnił nagranie dźwiękowe z tego spotkania i zgodził się je opublikować. Dziękujemy za ten gest. Dzięki temu, Ci którzy nie mogli przybyć w terminie mogą w nim, po czasie w pewnym sensie też uczestniczyć. Marzanna Leszczyńska  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

Witold Gadowski w Gorzowie Wielkopolskim Read More »

Trochę o kulturze przy okazji wyborów samorządowych (Gorzów Wielkopolski 2024)

Zrobiło się głośniej o kulturze w programach wyborczych kandydatów do samorządów w mieście Gorzowie Wielkopolskim. Kandydat na prezydenta Jacek Bachalski zaprosił mieszkańców do dyskusji na temat rozwoju kultury i wspomniał o Filharmonii Gorzowskiej i „o wielu innych ośrodkach kultury”… Gorzowianie na fb prześmiewczo i z dystansem odnieśli się do tak ujętego tematu przez kandydata na prezydenta, weszli w dyskusję odważnie sugerując, że kandydat nie ma pojęcia o czym mówi. W/w kandydat wymienił tylko jedną placówkę – Filharmonię – może dlatego, że daje się zauważyć, bo nie jest mała… Tymczasem w Filharmonii Gorzowskiej działającej już od ok. dziesięciu lat , co tu dużo mówić ciągle są jakieś zmiany w kierownictwie, często zmieniają się dyrygenci. Niestety melomani gorzowscy- ci- którzy mają ukończone szkoły muzyczne i trochę znają się na muzyce nie są zachwyceni poziomem naszej orkiestry, często wyjeżdżają na koncerty do innych miast, a porównania naszej orkiestry do innych nie wypadają dobrze. Uznaniem cieszyła się dyrygent, Pani Monika Wolińska, ale odeszła i rozwija swoją karierę gdzie indziej. No cóż, pozostaje życzyć Pani Monice Wolińskiej dalszych sukcesów, a my w przyszłości będziemy dumni, że zagościła chociaż na krótko w naszym mieście. Szkoda, że nie potrafiliśmy zadbać o to, aby zatrzymać wyjątkowych ludzi, czy starać się o takich, którzy będą umieli rozwijać wysoki poziom tej placówki. Nasza filharmonia jest dla mnie za często zbyt rozrywkowa, jak na filharmonię przystało. Skoro ją mamy, to nie zmieniajmy jej charakteru, ale go utrzymujmy. Bazą powinna być muzyka dawna. Mamy w Gorzowie Wielkopolskim coś, czym możemy się chlubić, pochwalić i promować, a mianowicie nasz JAZZ KLUB POD FILARAMI. To już tradycja, długoletnia. Kto w Polsce z miłośników jazzu nie słyszał o Panu Bogusławie Dziekańskim i Jazz Klubie pod Filarami? Na koncerty przyjeżdżają wielkie światowe gwiazdy, publiczność z innych miast i mówi, że szczerze nam tego klubu zazdrości. Kameralne miejsce, adekwatna atmosfera, ktoś umiał ją stworzyć, nie komercja(!!!!). Nieduże miasto i nieduża niszowa kultura na dobrym poziomie i to od tylu lat…Stworzona Mała Akademia Jazzu. Wiele poważnych firm w Gorzowie Wielkopolskim sponsorowało chętnie wyjątkowe koncerty jak firma HMB czy Toyota. Koncerty Richarda Bony, Johna Coltraina pamięta się do końca życia, a potem taką muzykę słucha się często i śledzi twórczość tych artystów. Małe jest piękne i wcale nie gorsze od dużego, bo nie w wielkości jest „widz” a w dobrej jakości, która wynika z pracowitości i pasji. Prowadzący od lat ten sam Pan Bogusław Dziekański. Akurat jestem z gorzowską firmą na targach w Bangkoku, która tutaj miała swój udział w spotkaniach networkingowych- „Gates”, a następnie pojechaliśmy do Jakarty w Indonezji na targi elektroniki użytkowej w celu rozpoznania rynku. I tutaj właśnie w Jakarcie mieliśmy miły akcent z gorzowskim Jazz Klubem w tle i gorzowskim saksofonistą Markiem Konarskim. Otóż hotel Borodur, w którym nocowaliśmy obchodził 50 – tą rocznicę swojego powstania i w związku z tym było tu dosyć uroczyście. Wieczorem poszliśmy na koncert jazzowy w pięknej sali hotelowej, na której obecna była polska ambasador Indonezji ze swoim mężem. Po koncercie przedstawiono skład muzyków i padło polskie nazwisko. Zamieniliśmy parę zdań z Polakami po koncercie. Jednym z nich okazał się mieszkający w Danii, ale pochodzący z Ciechanowa muzyk( kontrabasista ), który od razu powiedział, że zna gorzowski Jazz Klub Pod Filarami i kolegę, z którym studiował czyli gorzowianina Marka Konarskiego. Wspólne zdjęcie muzyków z publicznością po koncercie Miło jest usłyszeć na końcu świata coś o małym mieście w Polsce, w którym się mieszka i są to dobre wieści o ludziach czynu i kultury. Marzanna Leszczyńska  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

Trochę o kulturze przy okazji wyborów samorządowych (Gorzów Wielkopolski 2024) Read More »

JAKA JEST

motto : „Portret kobiecy” Musi być do wyboru.Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,czarne, wesołe, bez powodu pełne łez.Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.Naiwna, ale najlepiej doradzi.Słaba, ale udźwignie.Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.Czyta Jaspersa i pisma kobiece.Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.Młoda, jak zwykle młoda, ciągle jeszcze młoda.Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,własne pieniądze na podróż daleką i długą,tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.Albo go kocha, albo się uparła.Na dobre, na niedobre i na litość boską. Maria Wisława Szymborska – Włodek ( 1923 – 2012) Bez tytułu ….. W historii zapisało się mnóstwo inspirujących kobiet – Polek, takich jak noblistka Maria Skłodowska-Curie, działaczka społeczna Irena Sendlerowa, czy moja ulubiona poetka – noblistka – Wisława Szymborska. Według danych GUS (2023 rok), jest ich obecnie w Polsce 19 517 000 ( dziewiętnaście milionów pięćset siedemnaście tysięcy). To nasze prababcie, babcie, mamy, siostry, córki, wnuczki…. i przede wszystkim nasze żony. Ogólna liczba Polek i Polaków to 37 766 000 ( trzydzieści siedem milionów siedemset sześćdziesiąt sześć tysięcy), czyli panie stanowią 52 % ogółu ludności kraju. Żyją dłużej od mężczyzn – przeciętna liczba trwania życia wynosi ponad 81 lat – w przypadku mężczyzn to 73,4 lata. Na 100 mężczyzn przypada w Polsce średnio 107 kobiet (w miastach 112, na wsi 101). Są lepiej wykształcone – chcą się uczyć i kształcić. Ponad 60 % absolwentów wszystkich uczelni w Polsce – to kobiety. Płeć męska to tylko 40 %. Przodują zdecydowanie w kierunkach pedagogicznych, ekonomicznych, humanistycznych, językowych, medycznych, przyrodniczych. Kobiety są ciekawe świata – zaczynają w nim dominować. Zresztą , zawsze dominowały i były wielkie. Co inspiruje w kobietach ? Siła do podążania własną ścieżką i mówienia głośno o swoich potrzebach. Upór w dążeniu do spełnienia swoich marzeń i zdolność do niepoddawania się w obliczu różnych trudności. Są doskonałymi „dyplomatkami”. Kobieco „lawirując” są niezwykle skuteczne. One nie są słabe – są zdecydowanie silniejsze od facetów pod względem psychicznym. Są słabsze tylko fizycznie od mężczyzn, ale to ich „niewidzialna” siła. Podziwiam kobiety za odwagę do dokonywania zmian i sprawczość. Są przy tym „malarsko” ciepłe i opiekuńcze, takie łagodne, subtelne istoty – wrażliwe i dobroduszne. Czy rzeczywiście kobiety są tak delikatne, jak pozornie się wydaje? Ze sztuki wielu epok wyłania się obraz kobiety, która z kruchością ma niewiele wspólnego, a wewnętrznej siły mógłby jej pozazdrościć niejeden heros. Wiele z nich potrafiło się okrutnie zemścić na niezbyt wiernym kochanku lub spłatać okrutnego figla. Febila (w innej wersji Ysifile) obiecała ugościć Wergiliusza, kazała mu dostać się do jej pokoju w koszu zawieszonym na linie, a potem odprawiła go z kwitkiem, nie szczędząc mu szyderstw. Według tej legendy Wergiliusz – mimo swych magicznych zdolności – stracił zupełnie głowę dla pięknej Febilli, córki cesarza (w zależności od podania: Augusta, Nerona lub Hadriana). Pewnego razu poecie udało się uzyskać od dziewczyny obietnicę miłosnej schadzki – w nocy miał zostać wciągnięty w zawieszonym na linie koszu do komnaty wysokiej wieży. W połowie drogi podnoszony przez dziewczynę kosz, ku zaskoczeniu i rozczarowaniu Wergiliusza, zatrzymał się i zastygł tak aż do południa dnia następnego, doprowadzając do łez śmiechu tłumnie przybyłych Rzymian. Z kolei Kampaspe miała dosiąść samego Arystotelesa niczym rumaka, obiecując mu słodkie pocałunki, których w rzeczywistości nie posmakował. Ale były też kobiety tak cnotliwe jak Lukrecja, rzymska heroina, która po gwałcie przez syna Tarkwiniusza Pysznego, chcąc ratować honor swój i męża, popełniła samobójstwo. Wymienione postacie (a przykładów jest całe mnóstwo), miały silne charaktery – była w nich moc i wewnętrzna siła pozwalająca na radzenie sobie z przeciwnościami losu. Co jeszcze powinniśmy wiedzieć o kobietach, które tworzą nasz nowy czy stary kanon kulturowy? To nasze przedsiębiorcze mamy, które są w stanie robić kilkanaście rzeczy jednocześnie i zawsze ugotują ciepły rosołek, ulepią ulubione pierogi, upieką przepyszne ciasto, pocerują i wypiorą brudne czy podarte rzeczy, przytulą do snu, przeczytają bajkę… Ona dba o ognisko domowe, o innych, otaczająca opieką, zawsze pomocna, pełna empatii. Odważne prababcie i babcie, które przeszły koszmar niejednej wojny, okupacji, pacyfikacji, obozów koncentracyjnych i stalinowsko-ubeckich czasów. Siostry, która zawsze pomagały w nauce. Córki, które wiedzą , że zawsze mają w nas wsparcie i pomoc. Znajome czy przyjaciółki, które pomagają w realizacji swoich zainteresowań i zdecydowanie lepiej radzą niż niejeden kumpel. Pozostają żony – odważne, kochane, inspirujące – na dobre i na złe – do końca życia – zawsze możemy na nie liczyć. Są oryginalne i nietuzinkowe. Mają własny styl i osobowość. Odmienność jest interesująca, ale żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie zwiąże się na stałe z kobietą, która różni się od niego w fundamentalnych kwestiach. Żony podzielają (a w zasadzie rozdzielają) pogląd na życie, posiadanie dzieci, stosunek do pieniędzy, wiary i polityki. To one tworzą stabilny związek, są takim jego lepiszczem, cementem. Żona patrzy w tą samą stronę co jej partner, ale to ona wyznacza kierunek dążenia, to ona buduje przyszłość i powoduje, że marzenia i priorytety się pokrywają. Podobne oczekiwania sprawiają, że zamiar idzie w jednym kierunku – razem przez całe życie. Ważny też jest jej humor, który zawsze ma – jego poczucie to cecha bardzo pożądana. Idealnie, żeby śmieszyły nas podobne rzeczy. Dzięki temu nigdy się nie nudzimy ani… kłócimy o żarty, które jednej ze stron wcale nie śmieszą. To ona potrafi ponurą sytuację obrócić w żart. Łatwiej jest iść przez życie z uśmiechem. A jeśli dwoje ludzi potrafi rozśmieszyć to samo, jest weselej. A kiedy namiętność i pożądanie, które z czasem mogą nieco przygasnąć – ona powoduje, że je rozbudzi, będąc naszą przyjaciółką. Przyjaźń – to piękne słowo, które odbudowuje miłość i przywiązanie do siebie. Bez niej żadna relacja nie wytrzyma długo. Dzięki temu, gdy szał uczuć opadnie, dobra, przyjacielska relacja pozwoli przetrzymać złe chwile. Jest wzajemnym oparciem, łatwiej przechodząc przez kryzysowy czas. My faceci – musimy to docenić. Nie jest łatwo wejść w taka rolę (mężczyźni tego nie potrafią, obojętnieją) i sprostać jej z uśmiechem na ustach. Ale starajmy się to zgrać zgodnie i szczęśliwie do samego

JAKA JEST Read More »

PRABABCIA WSPOMINA SWOJĄ BABCIĘ

21 stycznia jest dniem wszystkich babć. W przedszkolach i wczesnych klasach szkolnych odbywają się występy wnucząt. A co robią dorosłe wnuczęta dla swoich babć? Odwiedzają je, przynoszą kwiaty, idą na groby, pamiętają w modlitwach. Ilu jeszcze się modli za nie? Moja mama Teresa, która doczekała się dwójki prawnucząt opowiedziała mi o swojej babci. Oto jej barwne wspomnienie o babci Stanisławie. Wiktoria Banach Moja mama Teresa w latach 60-tych. Autorka poniższych wspomnień. Urodziła się jeszcze w XIX wieku i całe życie 86-letniej Babci Stasi upłynęło we wsi Foluszczyki ( dzisiaj woj. kaliskie). Wyszła za mąż za Jana, który pochodził z Węglewic, wsi położonej niedaleko, a miała wtedy zaledwie 17 lat. Jej mąż Jan przed wojną pracował we Francji w cegielni. Ona też jeździła do niego tam często. Z tam zarobionych pieniędzy postawili sobie skromny domek na skraju lasu i w nim zamieszkali. Doczekali się 5-rga dzieci – 4-rech synów i córki Janiny (mojej mamusi). Jeden z jej synów zmarł wcześnie jako dziecko. We wsi Foluszczyki się urodziła, wychowała, potem przychodziły na świat następne pokolenia, część z nich wyjechała w Polskę, część wyprowadzała w pobliże po swoich weselach, ale są tacy co zostali do dzisiaj i założyli swoje rodziny, rozbudowali domy. Można powiedzieć, że jest ciągłość nieprzerwana rodziny. Dzisiaj mieszkają w Foluszczykach Jej pra pra wnuczki: Maja, Hania i Wiktoria – córki prawnuka Łukasza i jego żony Elżbiety . Całe życie spędziła w Foluszczykach jej córka Janina z Józefem, kontynuuje wnuczka Lilla z Jurkiem oraz syn Lilii Łukasz ze swoją rodziną. Czy Maja, Hania i Wiktoria tutaj zostaną? Nikt dziś nie wie, One z pewnością też nie wiedzą, bo chodzą jeszcze do szkoły podstawowej. Wieś Foluszczyki położona jest na skraju sosnowych lasów, a właściwie borów , niezwykle malowniczych, otoczona łanami zbóż i stanowi właściwie zbiór rozstrzelonych w odległościach domów z jedną drogą , niegdyś długo piaszczystą a teraz asfaltową i tzw. „rowu”, czyli rzeczki z zastawką, w której moczyły się w czasie upałów wszystkie, pobliskie dzieci. Jest to wieś, w której nigdy nie było kościoła, sklepu, szkoły. Zawsze były te rozstrzelone w odległościach domy z gospodarstwami. I tak zostało do dzisiaj, niewiele się zmieniło na przestrzeni 100 lat. Te lasy to zawsze było bogactwo borówek, grzybów i drzewa dlatego w tej wsi istniał ich skup. Te bory są niesamowite i przepiękne. Szumią. Ludzie, którzy się urodzili i wychowali w tych stronach, a którzy je opuścili zawsze tęsknili i ukochali te lasy. I przyjeżdżali, wracali, planowali te powroty regularnie z wielu atrakcyjnych miast Polski. Syn babci Stasi, a mój wujek był po 80-tce, ale często sam przyjeżdżał z Krakowa samochodem ,stawał przy ruinach swojego rodzinnego domu i mówił, że tęskni i musi tu być. Moja koleżanka ze szkolnej ławki, która wyjechała do Stanów Zjednoczonych w latach 80-tych, często do mnie dzwoniła i powtarzała przez telefon: ” Tu w Ameryce jest mi bardzo dobrze, dużo lepiej niż w Polsce mi się powodzi, a jedyne czego mi brakuje – to tego boru”. Babcia Stasia umiała czytać i pisać i bez wątpienia jeśli chodziła do szkoły to tylko podstawowej. Na pewno była osobą myślącą. Lubiła czytać i często czytała Biblię i ją znała. Potem prowadziła dyskusje z księdzem proboszczem. Zresztą na Jej pogrzebie w 1975 roku ksiądz wspominał o tych rozmowach o Biblii z nią, że potrafiła być odważna, miała argumenty i znała Biblię. Powszechne w tych czasach były tzw. wędrówki po domach Świadków Jehowy. Legendy krążyły po wsi o tych odwiedzinach i ich praktykach nakłaniania do swojej wiary, które były podstępne, stopniowo wdrażane. Wielu ludzi dało się przez nich zmanipulować. Dyskusja z nimi i wielokrotne spotkania kończyły się w wielu domach na ściąganiu obrazów ze ścian z Matką Boską i ich deptaniu przez ich właścicieli(??!!). Dlatego wielu mieszkańców Foluszczyków po prostu unikało kontaktów z nimi, nie wpuszczało ich do domów, bo wiedzieli, że nie będą umieli obronić swojej wiary. Babcia Stasia się wyłamała. Wpuszczała do domu Świadków Jehowy, dyskutowała z nimi, ale potrafiła wykazać, że racji nie mają. Nie ukrywała też, że z nimi rozmawia. Wielu ludzi uważało, że to nie przystoi z nimi rozmawiać, wstydziło się przyznać do kontaktu z nimi. Ale nie babcia Stanisława. Księdzu proboszczowi, który odradzał Jej się z nimi kontaktowania odpowiadała: ” Ale dlaczego? Przecież to też są ludzie, są grzeczni i trzeba umieć z nimi rozmawiać.” Po powrocie z Francji mąż babci Stasi zajął się handlem sacharozą, którą kupował od przemytników z Niemiec. Zaczęli też uprawiać pole, o które wystarała się babcia Stasia sądownie, ponieważ babcia Stasia uważała, że się jej należy. Miała braci, którzy uważali, że ponieważ są facetami to pole mogą dziedziczyć tylko oni, a kobiety nie mają prawa własności. Ona uważała inaczej, założyła sprawę w sądzie i część, która się Jej należała została Jej przyznana. Potem dokupili z dziadkiem jeszcze dodatkowy kawałek pola, mieli też krowę i konia, kury, kaczki, indyki i własny ogródek z warzywami. Ze swojego gospodarstwa się utrzymywali. Las dawał możliwość zarabiania, kto posiadał konia – woził drzewo. Babcia Stasia miała duże poczucie humoru. Kiedyś w latach 50-tych, a były to bardzo biedne lata na wsiach, cukierki były dużym rarytasem w Święta przebrała się tak, że nikt jej nie poznał we wsi. Wcześniej sprzedała dużo jaj, które uskładała od swoich wychodowanych kur, zakupiła cukierki, zarzuciła worek na plecy, chodziła po wsi obdarowując ludzi tymi cukierkami. To była duża niespodzianka, radość, nikt się dowiedział kto to był. Uważała, że powinna pomagać swojej jedynej córce, bo w naszej rodzinie było 5-cioro dzieci, a tatuś szybko zaczął chorować na żołądek i po prostu było biednie. Pomagała Jej w ten sposób, że kupowała mojej mamusi ładne ciuchy od czasu do czasu. Na załączonej fotografii widać Jej córkę, a moją mamusię w eleganckiej czarnej sukience i białych rękawiczkach, to był strój od niej. W środku jest babcia Stanisława, a z lewej strony jeden z Jej trzech synów. Była estetką i widziała, że Jej córka też jest. Miała zamiłowanie do porządku w domu. U niej widziałam piękną pościel, nikt takiej nie miał bo w czasach siermiężnej komuny nie było takiej w sklepach. Gdy zapytałam kiedyś: „Babciu, skąd masz

PRABABCIA WSPOMINA SWOJĄ BABCIĘ Read More »

KARTKI ŚWIĄTECZNE Z LAT 80-TYCH

Piszcie i wysyłajcie kartki na Święta Bożego Narodzenia. To takie fajne- nie tylko dostawać, ale też dawać. Napisałam tekst o tych pierwszych, które otrzymałam. Pokazuję je w klipie, na tle piosenki Ewy Bem z filmu „MIŚ”. Marzanna Leszczyńska Koniec lat 70-tych i lata 80-te to był czas dużego napięcia w Polsce. Okres tuż przed stanem wojennym, stan wojenny a potem powolne podnoszenie się Polski z marazmu. To był biedny czas : szaro-burej rzeczywistości, pustych półek w sklepach, kartek na żywność, zamknięcia Polski na kraje zachodnie. Właśnie w tym okresie przychodziły do mnie pierwsze kartki świąteczne, adresowane na moje imię i nazwisko, nie rodziców, ale moje. Jaka ja wtedy byłam dumna i szczęśliwa, to były czasy szkoły podstawowej. Zachowałam je do dzisiaj, a ta pierwsza ma 45 lat. To już zabytek. Cieszę się, że nie uległam pokusie ich wyrzucenia wtedy, gdy wiele lat później przychodziły do mnie o wiele bardziej atrakcyjne, kolorowe, błyszczące brokatem, rozkładane, z pozytywkami – kartki świąteczne. O tak, rozwinął się przemysł świąteczny. Dziś po wielu latach otworzyłam kolorowe pudełko, w którym spoczywają – niektóre są lekko pogięte, nie mają wyrazistych kolorów ( nigdy ich nie miały), są skromne ale dla mnie mają wartość. Są odbiciem pewnego okresu ważnego w kraju, w którym mieszkam od urodzenia i mojego życia. Te dwie pierwsze, które otrzymałam w swoim życiu dziecięcym cieszyły mnie szczególnie nie tylko dlatego, że były piękne ( z Misiem Uszatkiem na nartach z ulubionej „Wieczorynki” i ta druga z cyklu: „Polskie szopki ludowe”) ,ale dlatego , że przyszły od mojej koleżanki- przyjaciółki, z którą siedziałam w jednej ławce szkolnej. Łączyło nas wtedy zamiłowanie do rysowania, fascynacje piórnikami chińskimi, pachnącymi gumkami, pisakami i kredkami, które nasi rodzice przywozili z Czechosłowacji przy granicy, której mieszkaliśmy. Miałyśmy też prawdziwe pióra wieczne: pelikano czy parker otrzymane w komunijnych prezentach. Dzięki nim wyrobiłyśmy sobie ładne charaktery pisma, chociaż kosztowało mnie to wiele łez, przepisywania zeszytów i stron bo kleksy były złośliwe, a staranne zeszyty były w cenie dobrej oceny z przedmiotów. Na przerwach opowiadałyśmy sobie przeczytane książki, oglądane filmy, chodziłyśmy po krawężnikach z ambicją, aby z nich nie spadać ( jakież to były ćwiczenia równowagi, cierpliwości, koncentracji, urządzałyśmy konkursy). I nagle po paru latach, gdy nasza przyjaźń robiła się coraz dojrzalsza i bogatsza – została nagle przerwana. Umarł jej tato, który ciężko od lat chorował, a ona musiała się przeprowadzić daleko. Dziś po tylu latach wiem, że to była piękna, pozytywna i ważna relacja w moim życiu i chyba żadna z późniejszych koleżanek nie miała na mnie tak pozytywnego wpływu. Niestety zakończyła się bez śladu, a dzisiaj nie wiem co u niej słychać. Potem przyszły kolonie, obozy, a więc nowe znajomości, przyjaźnie na odległość i nowe kartki na święta. I ta jedna z wroną i złym bałwanem, którą przysłał mi poznany na kolonii w Czechosłowacji chłopiec, o u nas nie spotykanym imieniu – Adolf. Napracował się kamrat i napisał życzenia po rosyjsku. Czytam z uśmiechem te nieporadnie formułowane dziecięce życzenia. Czasami jedno zdanie i litery tak duże, że ledwie zmieściło się na kartce. Dużo zapewnień, że nie było czasu na napisanie listu. Tak, ale to był duży wysiłek, czyjaś pamięć adresowana tylko w moim kierunku, tylko dla mnie, własnoręcznie napisane. Tylko jedna kartka ma wypłowiały, ledwie czytelny tekst. Jednej osoby nie mogłam sobie przypomnieć, ale już chyba sobie przypominam… Nigdy nie wyrzucę tych kartek. Może kiedyś spakuję ładnie i przekażę komuś ze swoich wnuków, czy prawnuków… Komu? A to się musi wykrystalizować w przyszłości. Marzanna Leszczyńska

KARTKI ŚWIĄTECZNE Z LAT 80-TYCH Read More »

www.idealzezgrzytem.pl ma 1 rok

31 października 2022 r. ukazał się pierwszy artykuł na nowym portalu www.idealzezgrzytem.pl Minął rok. Przez ten czas opublikowano na nim równo 50 wpisów. Pierwszy ” Mierzęcin – porcelanowe wspomnienia ” powstał z okazji 20-rocznicy otwarcia Pałacu w Mierzęcinie. Autorem rysunku rocznego bobasa na okazję 1 rocznicy bloga www.idealzezgrzytem.pl jest Jan Paluszkiewicz „Kapitan” – autor art. o poradach jubilera A oto top 10-tka minionego roku na www.idealzezgrzytem.pl : Marzanna Leszczyńska

www.idealzezgrzytem.pl ma 1 rok Read More »

Scroll to Top