Nasze lubuskie i historia tajemnic lubuskiej krainy

EXPO, OSAKA, LAMEL i MYSCREEN PROTECTOR

Z Andrzejem Leszczyńskim prezesem w gorzowskiej firmie Lamel Technology o jej przygotowaniach do udziału w Forum Exportowym z okazji Expo w Osaka 2025, tuż przed wylotem do Japonii rozmawia  – Marzanna Leszczyńska Marzanna L.: Trzeba przyznać, że hasło: „polska firma z Gorzowa Wielkopolskiego zaproszona na EXPO 2025 w Osace”  robi duże wrażenie. Jak to jest w istocie, czy czujecie się wielcy, dumni i rzeczywiście wyróżnieni? Czy to jest jakieś osiągnięcie, prestiż, czy inne firmy zabiegają o taki udział? Andrzej L. : Prawdę mówiąc nie wiem co robią inne firmy. Czy dostają takie propozycje czy nie i czy jeśli otrzymują to je odrzucają. Lamel nie jest firmą, która pracuje po to, aby dostawać laury i żeby ją gdzieś zapraszać. Niedługo upłynie 35 lat jej istnienia. Produkcją i sprzedażą ochron na ekrany telefonów komórkowych i laptopów zajmuje się od 2004 roku. Aby zdobywać klientów bierze udział w targach (najpierw obserwowała innych potem tez sama zaczęła się wystawiać). Na początku były to targi w Hanowerze (2004) a od 2013 dzięki programowi Paszport do Eksportu ruszyła lawina – zaczęliśmy brać udział w innych targach europejskich (Barcelona, Moskwa, Monaco), w USA i Azji (Hongkong , Singapur, Dubaj). W ubiegłym roku byliśmy na około 20 imprezach targowych. Przez te lata pojawiły się różne projekty i odwaga zmierzenia się z różnymi misjami gospodarczymi. Dorobiliśmy się własnych patentów, udoskonaliliśmy linię produkcyjną. Korzystamy z laboratoriów i współpracujemy z uczelniami w Zielonej Górze i Gdańsku . Z tego zrodziły się technologiczne innowacje. Po prostu jesteśmy już zarejestrowani wraz z innymi polskimi i japońskimi firmami na forum kooperacyjnym i jesteśmy wspierani przez  PAIH czyli jednostkę rządowa wspierającą polski biznes za granicą. Szczerze powiedziawszy to mamy spory problem z tym EXPO 2025, ponieważ te przygotowania do niego pochłaniają dużo czasu a my zaangażowani jesteśmy w nasze targi branżowe. Jesteśmy firmą prywatną i musimy pilnować swoich interesów; za wszystko sami odpowiadamy i sami płacimy. Expo to eksperyment, wyzwanie i zagadka. Nie wiemy czym zaowocuje. Będzie to od nas zależało jak je wykorzystamy i w co przekłujemy. Marzanna L : Czy Wasz udział w EXPO 2025 jest dotowany, czy tez sami go opłacacie? Widać, że macie wątpliwości co do sensowności udziału i nie rozpływacie się w zachwycie: Andrzej L. : Tak. PARP pokrywa dużą część kosztów. Jednak ich wymagania są bardzo konkretne i związane z pewnymi procedurami, Nam ciężko się teraz dostosowywać do tych wymagań. Firma działa na swoich zasadach. Nasze pertraktacje  i zaangażowanie w Forum Exportowe przy EXPO 2025 w Osace trwają już pół roku i przyznać muszę, że nie raz chcieliśmy z tego zrezygnować. Przez ten czas działalibyśmy w innym obszarze i na innym polu i prawdopodobnie byłoby to bardziej opłacalne. Z drugiej strony trzeba wychodzić z własnej strefy komfortu. Expo jest – nie powiem – pewną pokusą; jest ciekawe i wzbudza chęć zmierzenia się z czymś nowym, z czymś co pojawiło się po 20 latach aktywności wystawienniczej . Marzanna L. : Na czym miałby polegać udział w Expo 2025 marki MyScreen Protector ? Jaka jest przewidziana jego rola? Co już wiecie o tym przedsięwzięciu ? Andrzej L : Na razie wygląda to imponująco i fantastycznie. Na tę okazję na jednej z wysp został wybudowany na stałe drewniana konstrukcja w kształcie pierścienia wchodzącego w morze okalajacego teren wystawienniczy. Pawilon Polski w Osace ma pokazać siłę Polski w jej potencjale osobowym odziedziczonym po przodkach, pełnym idei i kreatywności, będącym w stanie przynosić największe wartości w przyszłości. Motto wystawy to „Heritage that drives the future”. Mają być więc tam zgromadzone w sposób symboliczny polskie akcenty (wartości). Natomiast nasi pracownicy mają oklejać telefony gościom foliami ochronnymi w tym ozdobnymi zawierającymi polsko-japońskie motywy graficzne oparte na kwiatach i ziołach pokazywane też w nowoczesny sposób (hologramy 3D) w pawilonie Polski. W miejscu, w którym odbędzie się Forum będzie stał bodaj fortepian, na którym ktoś na żywo będzie grał muzykę Chopina a inna firma będzie częstować polskimi smakołykami.  Będzie to dzień w wybranym do tego celu hotelu, na który zaproszono około 200 polskich i japońskich firm celem zbudowania kooperacji między nimi . Będą też delegacje organizacji samorządowych i rządowych z Polski. Marzanna L.: Czy władze miasta Gorzowa Wielkopolskiego wiedza o tej inicjatywie? Czy pomogły w jakiś sposób? Andrzej L.: Pomagał nam Gorzowski Ośrodek Technologiczny jako naukowo-biznesowy instytut miasta Gorzowa Wielkopolskiego. Był pomysł aby zabrać z sobą przedstawicieli Miasta. Niestety nie wypalił. Marzanna L.: Jesteście bardzo zajęci, stale w rozjazdach, trudno się  umówić na dłuższą  rozmowę, Cieszę się jednak, że udało się porozmawiać. Mam nadzieję, ze było warto się angażować i życzę, aby ten poświęcony czas nie został zmarnowany. Jest szybka decyzja i prawdopodobnie będę miała szczęście się przyjrzeć temu wydarzeniu z bliska. Zobaczymy jak wyobrażenia i plany będą się miały w zderzeniu z rzeczywistością.

EXPO, OSAKA, LAMEL i MYSCREEN PROTECTOR Dowiedz się więcej »

Marek Kaźmierski – wystawa w Witnicy

Ósmy marca 2025 roku w Witnicy był nie tylko czczony jako Dzień Kobiet, ale to właśnie w tym Dniu otwarto pierwszą wystawę fotografii Marka Kaźmierskiego z Nowin Wielkich. Zapraszam na krótki film z muzyką i fotografiami. Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie uruchomi go. Marek Kaźmierski utrwala przecudne krajobrazy swojego regionu, a na nich nie tylko florę, ale i faunę, która chętnie mu pozuje do zdjęć. Ilość ludzi, którzy podziwiają Jego dzieła w mediach społecznościowych jest imponująca, komentarzy mnóstwo – ludzi nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Mało kto wie, że fotografia to Jego pasja, która wymaga poświęceń i musi ją godzić z pracą zawodową mechanika samochodowego. Dumni jesteśmy, że w ubiegłym roku ten utalentowany fotograf- amator przyjęty został do Związku Polskich Fotografów Przyrody. Marek Kaźmierski niezmiennie zaskakuje swoimi pracami, ale też miejsce jakim są Nowiny Wielkie jest niezwykle piękne i sposób w jaki na nie patrzy ten fenomenalny fotograf. Ostatnio pokazuje nam fotografie makro i owady jak broszki przypięte na niezwykłych strojach jakim jest wiosenna zieleń przyrody. Pierwsza wystawa zdjęć Marka Kaźmierskiego w Domu Kultury w Witnicy trwała miesiąc. Prace zdobiły korytarze i hol witnickiej instytucji kulturalnej. Prawie wszystkie zdjęcia profesjonalnie oprawione na ten czas pochodziły z regionu , chociaż przygotowana była niespodzianka i trzeba było odgadnąć, które zdjęcia pochodziły spoza regionu. Widać mieszkańcy znają swój teren dobrze, bo zagadka została szybko rozwiązana. Autor prac pokazał tę ekspozycję wielu grupom i była to okazja do wyjątkowych spotkań i rozmów. Cieszy fakt, że wystawa wydała swój owoc współpracy Domu Kultury w Witnicy z Markiem Kaźmierskim i ruszyły warsztaty fotograficzne dla młodzieży, które prowadzi Marek Kaźmierski. Teraz sprawdza się jako pedagog. Mam nadzieję, że fotografie Marka Kaźmierskiego znajdą też inne miejsca swojej ekspozycji. Na pewno pięknie zdobiły by nie jedną salę konferencyjną, nie jedną salę zabytkowego wnętrza. Oczy wyobraźni robią się wielkie. Młyny wiejskie, leśniczówki, dworki, pałace… Czekam na dalsze informacje o nowych wystawach. Marek Kaźmierski to perła wyjątkowa, która wyłowiła się sama, może została wyrzucona na brzeg, a perły trzeba pokazywać i odpowiednio oprawiać. Do tej pory na http://www.idealzezgrzytem.pl ukazały się następujące artykuły o fotografiach Marka Kaźmierskiego z Nowin Wielkich: https://idealzezgrzytem.pl/2024/04/24/gratulacje/ https://idealzezgrzytem.pl/2025/01/31/lubuski-fenomen/ https://idealzezgrzytem.pl/2024/03/24/zauroczenie/ https://idealzezgrzytem.pl/2024/05/14/wierzba-drzewo-lagodnej-melancholii-fotografie-marka-kazmierskiego/ Marzanna Leszczyńska

Marek Kaźmierski – wystawa w Witnicy Dowiedz się więcej »

Pisanki w Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu

W Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu Wielkanocny wystrój. Zapraszamy na wrażenia oraz zdjęcia z muzyką, a przede wszystkim zachęcamy do odwiedzenia tego muzeum. Marzanna Leszczyńska z Aleksandrą Telec Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film ze zdjęciami i muzyką. Muzeum w Gorzowie Wielkopolskim wypromowało pisankę jak chyba żadna miejscowość w Polsce twierdzi – była ,wieloletnia z-ca dyrektora muzeum -Grażyna Tyranowska. Od przeszło 50-lat organizowany jest w naszym mieście konkurs na pisankę- w ten sposób zgromadzono masę arcydzieł można powiedzieć. W Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu pisanki znalazły swoje godne miejsce i odpowiednią oprawę – tutaj prezentują się okazale. Niczym korale na szyi kobiety, pisanki są „koralami” dla młyna. Piękne to mało powiedziane, są dziełami sztuki. Trzeba mieć sokole oczy, anielską cierpliwość, wyczucie w rękach żeby taką misterną pracę z tysiącem szczegółów na tak kruchym materiale – wykonać. Opiekun ekspozycji Pan Sebastian Zborowski informuje nas, że specjalizują się w ich wykonaniu całe rodziny, pokolenia, a umiejętności w ich mistrzowskim wykonaniu doskonalone są przez lata całe i nie nabędzie się ich w ciągu jednego roku. Poza tym te, których zawartość nie jest odpowiednio wysuszona po czasie się psują i mimo pięknego wykonania trzeba je utylizować. Pochwalił się też, że pracownicy Zagrody Młyńskiej będą uczestnikami warsztatów, na których tworzy się pisanki. To z pewnością będzie wartościowe doświadczenie, a opowieści o pisankach będą jeszcze ciekawsze i bogatsze. Pan Sebastian opowiada o tym co się dzieje w Zagrodzie Młyńskiej pasjonująco, bacznie obserwuje nasze zdziwienie, czeka na pytania, reakcje i jeśli tylko zwiedzający wykazuje zainteresowanie chętnie poświęca mu czas. Jak nam powiedział zdarzyła się grupa, która oceniła, że w 15 minut zwiedzi Zagrodę Młyńską i pojedzie jeszcze do Witnicy. Tymczasem opuścili Zagrodę po 5 godzinach, a Witnicę przełożyli na inny termin. Błędem jest przekonanie, że skoro byłem już raz we Młynie to już wystarczy, już wszystko widziałem i wiem. Jest to miejsce dynamiczne, zmieniające się, rozwijające się, rozkwitające, w którym nie ma powtarzalności. Wielu już to odkryło i zaglądają tutaj często, bo czerpią inspirację do strojenia swoich wnętrz. Tutaj jest oryginalność, artyzm, polot, tradycja. Jeśli komercja to nie twoja bajka i uważasz ją za globalną sieczkę – Zagroda Młyńska zaspokoi twoje oczekiwania. Zachwycają techniki wykonania pisanek, kolory, motywy, artyzm, wyobraźnia twórców. Te zgromadzone z lat ubiegłych, wysoko nagrodzone mają swoje honorowe miejsca i godny opis. Co ciekawe są też prace dziecięcych talentów. Dzieło bez twórcy istnieć nie może, jakże często ten twórca jest niewidoczny. W sali głównej na dużych banerach można zobaczyć też twórców, nie pozujących, ale uchwyconych naturalnie. Wystawie towarzyszą rzeźby piety bo Wielkanoc jest świętem Zmartwychwstania Chrystusa , ale zanim to zrobił najpierw okrutnie cierpiał i umarł na krzyżu jak człowiek. Odwiedzajmy Zagrodę Młyńską, pokazujmy ją dzieciom i wnukom. Jak zwykle tegoroczny wystrój jest przepiękny. Pamiętajmy, że już drugiego takiego nie będzie, ponieważ tutaj panuje niepowtarzalność. Marzanna Leszczyńska z Aleksandrą Telec. O konkursie na pisankę organizowanym przez muzeum już od 50 lat opowiada dr Mirosław Pecuch : https://idealzezgrzytem.pl/2023/04/19/muzeum-gorzowskie-a-w-nim-pisanki-zapisane-swiaty/

Pisanki w Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu Dowiedz się więcej »

Dawno temu w Woldenbergu-ludzie, nie nadkontyngent, nie numery…

autor: Sylwia Szachowicz motto : „Jeżeli przetrwać – to tylko jako wolni ludzie, a jeżeli to jest niemożliwe, to jako wolni ludzie zginąć. W walce zwyciężymy śmierć” Wstęp Zbliża się 82. rocznica Powstanie w getcie warszawskim – bohaterska zbrojna walka żydowskich organizacji bojowych getta warszawskiego z Niemcami – nazistami – toczona od 19.04.1943 do 15.05.1943. To największy akt zbrojnego oporu Żydów w czasie II wojny światowej. W nocy z 18/19.04.1943 getto zostało otoczone pierścieniem niemieckiej żandarmerii i  granatowej policji. Tego dnia jego mieszkańcy przygotowywali się do wigilii święta Pesach (święto wolności, obchodzone na pamiątkę wyjścia – eksodusu Żydów z niewoli egipskiej pod wodzą Mojżesza, symbolizuje także zapowiedź odkupienia świata w chwili przyjścia Mesjasza). Członkowie ŻOB-u ( Żydowska Organizacja Bojowa) , tym razem uprzedzeni przez polskie podziemie, nie dali się zaskoczyć i postanowili stawić zbrojny opór niemieckiemu okupantowi. O świcie w poniedziałek 19 kwietnia niemieckie oddziały (ok. 2 tys. ludzi) dowodzone przez pułkownika Ferdinanda von Sammern-Frankenegga wkroczyły bramą od strony ul. Nalewki do opustoszałej dzielnicy żydowskiej z zamiarem jej ostatecznej likwidacji. Napotkały zbrojny opór ze strony mieszkańców – kilkuset słabo uzbrojonych członków ŻOB-u i ŻZW ( Żydowski Związek Wojskowy) – Żydzi rozpoczęli powstanie. Rozgorzały trwające do połowy maja walki (sporadyczne starcia trwały do czerwca). Pierwsze walki, kierowane przez oddziały ŻOB-u, rozegrały się na wysokości ul. Gęsiej oraz na skrzyżowaniu ulic Zamenhofa i Miłej. Zaskoczeni Niemcy musieli się wycofać z terenu getta. Było to niewątpliwie pierwsze zwycięstwo żydowskich bojowników. Tego samego dnia, po kilku godzinach przerwy, na teren getta ponownie wkroczyły niemieckie oddziały dowodzone (od tego momentu aż do końca powstania) przez Jürgena Stroopa.  Mimo braków w uzbrojeniu, wyszkoleniu i aprowizacji powstańcy zadawali znaczne straty wojskom niemieckim. Pomocny w walce okazał się system zbudowanych wcześniej bunkrów. Bohaterska walka obronna poszczególnych domów i bunkrów trwała do pierwszych dni maja. Na rozkaz Stroopa – hitlerowcy – Niemcy – naziści zaczęli wysadzać w powietrze bunkry, aby uniemożliwić bojownikom przemieszczanie się i łączność. Równocześnie podpalali dom za domem, wpuszczając do piwnic gazy bojowe, aby zmusić mieszkańców do wyjścia albo zgładzić przez zaczadzenie lub spalenie żywcem. Nad gettem unosiły się łuny dymu. Złapanych Żydów mordowano na miejscu (w ten sposób zginęło ok. 8 tys. ludzi), wysyłano do obozu zagłady w Treblince (ok. 7 tys.) lub do innych obozów (ok. 36 tys.). Tylko nieliczni mieszkańcy getta warszawskiego przeżyli wojnę. W swoim raporcie sporządzanym od 20 kwietnia do 16 maja 1943 r. Stroop chwali się, że wykrył i zniszczył na terenie getta 631 bunkrów… Wszystkim czytelnikom chcę opisać pewną historię mojej rodziny – moja mama, która żyje i dziś ma 95 lat – w wieku 9. lat została wypędzona przez nazistów ( w ciągu jednego dnia) wraz ze swymi rodzicami i czterema siostrami ( wiek od 1,5. do 11. roku życia ) ze swojego rodzinnego domu w Środzie Wielkopolskiej ( około 30 kilometrów od Poznania). Mieli dosłownie jedną godzinę – aby zabrać jakieś swoje rzeczy – tylko osobiste. Hitlerowcy zapędzili ich na dworzec kolejowy – kobiety z dziećmi – do wagonów osobowych ( ścisk potworny…) – wszyscy mężczyźni – do wagonów tzw. bydlęcych. Jednym z etapów wysiedlenia na wschód Polski była miejscowość Pilawa – około 50 km od Warszawy . Tam ich wyrzucono wszystkich na plac przed kościołem – bramy były zamknięte… Nikt im nie pomógł. Byli głodni , spragnieni – gehenna. Ale po pewnym czasie zjawił się żyd – okazało się, że to rabin – Od niego – moja rodzina – dziadek Franciszek, babcia Antonina i moje ciocie no i mama ( wtedy małe dziewczynki) otrzymali niesamowitą pomoc … Rabin – przenocował ich we własnym domu ( bardzo skromnym), nakarmił , napoił, dał naczynia, kołdry i obfity prowiant na dalszą wędrówkę mojej rodziny w tej okrutnej zawierusze wojny… Powiedział mojemu dziadkowi – Franciszkowi – że wie co go czeka już niedługo. Ważne jest to , że skromny ( ubogi) Żyd pomaga Polakom ( katolickiej rodzinie- tak było i jest do dziś). To była końcówka września 1939 roku… Zawsze moja mama mi mówi – że gdyby nie On – ten Żyd – to zginęliby marnie… Wszyscy – cała moja rodzina ze strony mamy. Bardzo im pomógł – i co ważne – dał im jakąś wiarę w to, że to się odmieni i kiedyś będzie dobrze… po latach. Dziś została tylko już moja mama – często mi opowiada tą historię… i lecą jej wtedy łzy z oczu, gdy to opowiada … Niezwykły gest tego człowieka – uczucie, pomoc i zrozumienie tego – co to jest cierpienie… Zapraszam na niezwykle ciekawy artykuł autorstwa Pani Sylwii Szachowicz , która ( może szczątkowo…) przywraca historię społeczności żydowskiej w miejscowości Dobiegniew – dawnym Woldenbergu. Z tym miasteczkiem i jego okolicą byłem i jestem do dziś bardzo emocjonalnie związany… zakochałem się w tych okolicach i oddałem wszystko co mogłem – swoje „serce” Zapraszam serdecznie… dr Robert Wójcik Dawno temu w Woldenbergu – ludzie, nie nadkontyngent, nie numery… Rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim to odpowiednia okazja, aby przypomnieć o tym, że Woldenberg (dzisiejszy DOBIEGNIEW leżący w województwie lubuskim) był też zamieszkiwany przez mniejszość żydowską. Jej liczebność wahała się od kilku procent w latach 80. i 90. XIX wieku, aby stopnieć do 1 procenta, który odnotowano w 1932 roku. Było to około 51 osób. Nigdy nie zastanawialiście się Państwo, co się z nimi stało? Brutalnie rzecz ujmując, wiadomo co. Holocaust. Ale kim byli Ci ludzie, kiedy i gdzie zginęli – i czy komuś udało się przeżyć? Internetowa Baza Danych Ofiar i Ocalałych Holocaustu dostarczyła mi nieco wiedzy na ten temat, choć nie jest to wiedza przyjemna. Nie znałam imion i nazwisk, uzupełnić mogłam jedynie pole dotyczące miejsca urodzenia. Wynik mnie zaskoczył. 74 pozycje, czasem jednak dwa wpisy dotyczyły tej samej osoby, co oznacza, że identyfikacji dokonano na podstawie więcej niż jednego źródła. Zanim tej mniejszości odebrano prawa obywatelskie, skonfiskowano majątki i deportowano, Woldenberg był jej domem, przynajmniej przez pewien czas. Nie przy wszystkich osobach odnotowano datę śmierci, bo nie zawsze dane są kompletne. Czasem jednak kilka osób nosi to samo nazwisko, więc zakładam, że były ze sobą spokrewnione. Wśród tych pozycji, tylko przy dwóch pojawia się adnotacja

Dawno temu w Woldenbergu-ludzie, nie nadkontyngent, nie numery… Dowiedz się więcej »

CZAROWNICY ŻYĆ NIE POZWOLISZ…

motto: „Wszelkie zło jest nieskończenie małe w porównaniu ze złem kobiety…” Jacob Sprenger – „Młot na czarownice” Sylwia Szachowicz – mgr filologii polskiej, którą ukończyła na UMK w Toruniu. Podyplomowo ukończyła również bibliotekoznawstwo. Od wielu lat pracuje jako nauczycielka języka polskiego w Gminnym Zespole Szkół w Dobiegniewie, gdzie pełni też funkcję wicedyrektora. Leżące blisko Dobiegniewa (dawniej Woldenberg) Strzelce Krajeńskie (dawniej Friedeberg) pod koniec XVI wieku cieszyły się ponurą sławą związaną z procesami o czary. Stosy płonęły tam często. Dziś miasto wykorzystuje ten fakt w promocji turystycznej. Wrocław ma figurki krasnali, a Strzelce Krajeńskie – czarownice, legendy z nimi związane i Basztę Czarownic. Słowem, Strzelce oczarowują. Baszta Czarownic w Strzelcach Krajeńskich Każdy zainteresowany tematem bez problemu znajdzie w sieci kilka publikacji na temat strzeleckich procesów o czary. A o Dobiegniewie? Nic. Cisza. Czy to oznacza, że nie było tam ofiar? Siedemnaście kilometrów dalej ludzie wierzyli, że opętał ich diabeł, a w szczytowym momencie histerii o konszachtyz siłami nieczystymi oskarżano około 150 osób. A w Dobiegniewie mieszkańcy zachowali rozsądek, zimną krew i powściągliwość? Trudno było mi w to uwierzyć – i jak się okazuje, słusznie. Bo w Dobiegniewie też znaleziono czarownicę. Skąd o tym wiem? Sprawa dziwna i pokrętna, ale wiem to od… nazistów. Na nazwisko osoby oskarżonej o uprawianie czarów i pochodzącejz Dobiegniewa natknęłam się nie dzięki, lecz przez Heinricha Himmlera. Tak, tego Himmlera – nazistę, prawą rękę Hitlera i architekta Holokaustu. Ale po kolei, bo historia jest dosyć skomplikowana, a Henrich Himmler nie jest jedynym czarnym charakterem, który się w niej pojawia. Jeśli jednak oczekujecie opowieści o sabatach w lubuskich lasach i diabolicznych oblubienicach lecących na miotłach zamiast dymu z komina, uprzedzam – nic z tego. Tego nie będzie. Dym, owszem, pojawi się, ale raczej taki… jak nad Birkenau. Ale do rzeczy… Henrich Himmler na tropie czarownic Oprócz tego, że był twórcą obozów koncentracyjnych, zbrodniarzem wojennym, szefem SS, Gestapo, przewodniczącym Rady Ministrów III Rzeszyi Komisarzem Rzeszy ds. Umacniania Niemieckości, Heinrich Himmler był też okultystą. I miał obsesję na punkcie czarownic. W 1935 roku powołał specjalną jednostkę H-Sonderkommando, która zajmowała się gromadzeniem, badaniem i katalogowaniem materiałów związanych z procesami czarownic. Powstał unikatowy zbiór na światową skalę, obejmujący jednostki archiwalne z Europy, Meksyku, Indii, USA i Turcji.Po wojnie dokumenty zostały odnalezione i umieszczone w Archiwum Państwowym w Poznaniu, gdzie spoczywają do dziś. Wśród tych materiałów znalazły się informacje dotyczące Strzelec Krajeńskich, Gorzowa i Drezdenka. Pojawiło się w nich także nazwisko dobiegniewskiej czarownicy. Nie pytajcie mnie, po co Henrichowi Himmlerowi była taka kartoteka i co mu się w chorym łbie uroiło. Plotka głosi, że którąś z jego krewniaczek spalono na stosie – miał więc pretekst, a przede wszystkim możliwości, by prowadzić badania genealogiczne, które miały dowieść wyższości rasy germańskiej nad innymi. Inna teoria mówi, że poszukiwał inspiracji w torturowaniu ludzi, stąd jego fascynacja metodami wymuszania zeznań podczas procesów. Nie wiem, czy było mu to potrzebne – radził sobie doskonale i bez tego. Być może zamierzał wyniki prac swojego zespołu badawczego wykorzystać w nazistowskiej propagandzie, by pokazać, że prześladowane kobiety były strażniczkami jakiejś germańskiej tradycji. Ja myślę, że Henrich Himmler po prostu wierzył w istnienie czarownici szukał na to dowodu. Tak czy inaczej, zgromadził ogromną ilość materiału, który jest kopalnią wiedzy na temat polowań na czarownice i procesów o czary. Materiał dotyczący Strzelec Krajeńskich liczy 30 stron i obejmuje lata 1550–1609. Można jednak śmiało przypuszczać, że ofiar procesów w Strzelcachi okolicach było znacznie więcej, niż odnotowano w tych dokumentach. Lubuskie Salem Myślicie pewnie, że końcówka XVI wieku nie była aż tak zła – w końcu był renesans, reformacja i tym podobne. Nic bardziej mylnego. Odrodzeniem myśli humanistycznej mógł się zajmować Jan Kochanowski, siedząc pod lipą, gdy pszczółki bzyczały, a chłopi uprawiali mu pola. Ale odrodzenie nie zaglądałona progi strzeleckich i dobiegniewskich chałup. Żyło się ciężko i krótko. Do garnka nie było co włożyć, rozrywek też jak na lekarstwo. W dodatku luteranizm próbował zadomowić się na tych terenachna dobre, więc protestanccy duchowni wygłaszali płomienne kazania, w których straszono diabłem. A Marcin Luter, dodajmy, też miał obsesję na punkcie czarownic. Owszem, dostrzegł zepsucie kleru, zapoczątkował jakąś rewolucję, ale pogląd na czarownice przejął od katolików. Co więc zrobiłabym w XVI wieku, gdyby kury się nie niosły, dzieciaki chorowały, masło się zepsuło, a chłop mnie za to obił? Ano, ani chybi – urok! Sąsiadka była tu wczoraj, a jej masło się nie zepsuło, dzieci zdrowe, chłop jej nie bije. Wiedźma, znaczy. Spalić wiedźmę! A gdybym była mężczyzną? Co bym zrobił, gdyby poród był nieudany, dziecko nie przeżyło, a matka po porodzie jakaś niemrawa, ciągle płacze i do roboty brać się nie chce? Że co? Jaka depresja? Jaki baby blues? Czary! Kto winien? Akuszerka. Spalić wiedźmę! A niewyleczone choroby? Gradobicia, susze, powodzie, pożary? Wszystko to robota diabła i czarownic. A w Strzelcach Krajeńskich i okolicznych wsiach tych czarownic namnożyło się straszliwie – w każdym kącie coś knuły diablice, szkodząc pobożnym ludziom. Kiedy czytam o strzeleckich procesach, przychodzi mi na myśl słynne Salem. Wszyscy wiedzą, co tam się stało, miejscowość i jej mieszkańcy na dobre już zadomowili się w popkulturze. Tymczasem, Salem nie było jedynei pierwsze! W 1593 roku w Strzelcach Krajeńskich doszło do manifestacji zbiorowej histerii. Uważano, że diabeł zawładnął 60 osobami, a później ich liczba wzrosła nawet do 150. Obłąkani twierdzili, że szatan dręczy ich wszędzie – nawet w kościele. Pastor Heinrich Lemrich postanowił interweniować i z ambony stanąłw obronie swoich owieczek, czym tylko rozsierdził diabła – bo ten opętał i jego. Lemrich został aresztowany, a sprawa stała się na tyle poważna, że wmieszał się w nią sam elektor brandenburski Jan Jerzy. Nakazał zamknąć wszystkie bramy miejskie Strzelec, by nikt nie mógł ani wejść, ani wyjść z opętanego miasta. Strzelecka figurka – czarownicy … Sprawa musiała być głośna, bo naczelne władze Kościoła luterańskiegow Marchii Brandenburskiej zarządziły publiczne modlitwy we wszystkich kościołach – w intencji uwolnienia miasta z mocy diabła. Brzmi znajomo? Tyle że Strzelce przerobiły masowy obłęd cały wiek wcześniej niż Salem. Ostatecznie pastorowi się upiekło – trochę posiedział w więzieniu,ale finalnie uznano, że oskarżenia przeciwko niemu były pomówieniami. No, ale pastor to jednak pastor, sroce spod

CZAROWNICY ŻYĆ NIE POZWOLISZ… Dowiedz się więcej »

Pamiętajmy o zabytkach w naszym mieście

Mieszkańcy Gorzowa Wielkopolskiego coraz częściej i śmielej rozmawiają w sieci o zabytkach w naszym mieście. Cieszy to, bo po tym co widać nie ma powodów do radości. Chodząc po ulicach już od dłuższego czasu gromadziły się we mnie pytania, nasuwały refleksje i w efekcie powstał poniższy tekst. A co Wy mieszkańcy o tym myślicie ? Zapraszam do lektury – Marzanna Leszczyńska Gorzów Wielkopolski to miasto z bogatą historią, leżące przy najstarszym grodzie Polski – Santoku. Szkoda, że to miasto słabo żyje tym dziedzictwem, a wręcz przeciwnie – zachowuje się tak, jak by chciało aby znaki historii miasta zginęły. Chodzi o zabytki, których niewiele w Gorzowie Wielkopolskim pozostało, a to co zostało jest zaniedbane, a nawet niestety czeka się, aż zniszczeją na tyle, że będzie je można rozebrać i na ich atrakcyjnym położeniu postawić kolejny potworny klocek. Serce krwawi na widok kamienicy na ul. Łokietka nr 17… przepięknej, opuszczonej. Jest w rękach prywatnych. Jej los jest smutny i haniebny, świadczący bardzo źle o tych, którzy do tego doprowadzili. Wszyscy to widzą, ale mało kto wie, że kamienice w górę ulicy też zaczynają się sypać jak domino, bo kamienica nr 17 jest ich podporą. O tym jest już cicho. 15 lat temu był czas, aby się zająć tą kamienicą – numer 17 – postawiono tylko stemple od podwórka i niestety to jest za mało. Pytanie gdzie był wtedy nadzór budowlany? „Teraz powiem brutalnie, że kamienica nr 17 nadaje się tylko do wyburzenia i natychmiast trzeba wzmacniać następne za nią, bo one polecą zaraz za nią”. To słowa jednego z kandydatów na radnego w wyborach w ubiegłym roku. To jego zdanie. Ciekawa jestem, czy rzeczywiście taka jest prawda, że nic nie da się zrobić z tym budynkiem, czy nie znalazłby się ktoś kto jednak potrafi… czy nie warto szukać, starać się, zabiegać… Zacytuję dalej zdanie tego kandydata na radnego w ubiegłorocznych wyborach: „Nie unikniemy wyburzeń tam, gdzie nie rokuje się naprawy. Nie oszukujmy się. Część z nich jest w prywatnych rękach i nikt nie zainwestuje tam kilkunastu milionów, a nawet kilkudziesięciu – one nadal będą niszczały. Widziałem jak płonęły zabytkowe hale na ulicy Mickiewicza ( biegałem tam z aparatem fotograficznym i robiłem zdjęcia). One płonęły 5 razy, aż w końcu spłonęły. Oczywiście wszyscy wiedzą, że zostały podpalone. Teraz mamy ładny budynek, setki osób codziennie tam chodzi i nikt już nie pamięta o halach.” Przykre to ostatnie zdanie, ale to fakt – padło. Czy to nie skandaliczne takie myślenie? Cyniczne bardzo, bez wyobraźni, doraźne, szkodliwe. Są radni, których myślenie ogranicza się do poszerzenia drogi, naprawienia chodników, postawienia Biedronki, ale na nic więcej ich nie stać – z pustego i Salomon nie naleje. Nie posiadają potrzebnej tutaj wrażliwości, potrzeby, wizji i przede wszystkim tutaj trzeba toczyć walkę i starania, włożyć sporo pracy i czasu, aby coś się zmieniło. O kamienicy na Łokietka nr 17 ostatnio ostro dyskutowano w sieci. Cieszę się, że są tacy mieszkańcy, którzy wypowiadali się z żalem, ale też podzielili się swoją wiedzą i nie bali się tego. Są odważniejsi niż ci kandydaci do władz miasta, którzy bali się opublikowania swoich opinii. Warto przytoczyć te opinie jak Pani Bożeny Mańki : „Miasto wypychało te piękne kamienice celowo za grosze i sprzedawali złodziejom, którzy niby remontują – ale wykonanie ma wiele do życzenia. To jest po prostu wielkie oszustwo. Te zabytki nie są własnością obywateli- jeśli nawet mieszkania zostały wykupione to zawsze jest to pod kuratelą miasta. A tak naprawdę to zanim mieszkania rozdzielono, to już kamienice były zaniedbane przez Urząd Miasta – to nie są zaniedbania obecne. Na tak piękne kamienice musi być rozwiązanie. Serce boli patrzeć, a miasto powtarza tylko, że nie ma pieniędzy, nie ma pieniędzy, nie ma pieniędzy…A tutaj taki skarb niszczeje. Nigdy takich budynków nie wybudują, bo nie potrafią, a jeśli już to na kilka dekad i trzeba rozbierać. Developerzy tylko kasę widzą, albo byle jak remontują, albo wcale nie remontują i czekają na zmiłuj się, a budynki niszczeją i w końcu się zawalą”. Pan Marcin Madaliński odpowiada, wszystkim tym, którzy tak łatwo godzą się na rezygnację z kamienicy na Łokietka nr 17 – „ W przypadku zabytków wpisanych do rejestru, konserwator może wstrzymać prowadzone prace, nakazać określone prace, jak i nakazać przywrócenie zabytku do stanu poprzedniego albo doprowadzenie zabytku do jak najlepszego stanu. Gdzie w takim razie jest miejski konserwator budynków?” Pan Szymon Labuda zadał kilka retorycznych pytań, może ktoś zna na nie odpowiedź ? : „ Ktoś miał pieniądze na kupno, to musiał się liczyć, że remont też będzie kosztował, a w ogóle to miasto powinno odebrać za brak zaangażowania do remontu. A czy w ogóle płaci podatki do magistratu? Pewnie pisze o umorzenie. Są radni miejscy – co oni robią ?, a powinni się dobrać do skóry tego posiadacza kamienicy, a może oni też głosują żeby zastosować jemu ulgi w podatku ?, a jeśli tak – to także przykładają ręce do dewastacji tak pięknej kamienicy” Podsumował to dosadnie Pan Władek Lisek: „20 lat temu trzeba się było wziąć za odnowę, a nie narzekać i brać kasę dla siebie. Tacy są urzędnicy mądrzy w Gorzowie Wielkopolskim”. A jeszcze dosadniej napisał Pan Cezary Rak Ejma: „ Myślę, że pora spojrzeć prawdzie w oczy, a nie się łudzić co do „zaangażowania” mieszkańca Deszczna w sprawy naszego miasta”. To może tak w odpowiedzi dla Pani Magdaleny Anny Grzeszczuk , która akurat, ma odmienne zdanie i tak napisała : „ Ta kamienica ma swojego właściciela prywatnego. Nic miastu do niej. Zanim się palnie głupotę, warto się zorientować…” A może to jednak Pani palnęła głupotę, Pani Magdaleno Anno Grzeszczuk? No cóż, jak sprzedać to też trzeba wiedzieć komu, aby zabytek został odremontowany. Wspomnę przy okazji zabytkowe hale na ulicy Kostrzyńskiej gdzie mieści się Agroma. Jeszcze są, ale w strasznym stanie. Właściciel nic z nimi nie robi, jeśli chodzi o remonty- czeka aż będą w tak krytycznym stanie, że konserwator zabytków ze względu bezpieczeństwa każe je rozebrać- i zaciera ręce, aby móc w tym miejscu postawić przysłowiowy klocek. Willa nad stawkiem na ul. Kobylogórskiej, która została sprzedana najpierw TWG została już

Pamiętajmy o zabytkach w naszym mieście Dowiedz się więcej »

Żużel po gorzowsku …

Gorzów Wielkopolski – to miasto które mnie zadziwia nieustannie – nie samo miasto – ale szeroka grupa ludzi, którzy mają wpływ na jego rozwój i jego przyszłość, a przede wszystkim na finanse Gorzowian Wielkopolskich. Uważam, że raczej na ich upadek. Obawiam się, że jeśli tak dalej będzie to Gorzów Wielkopolski stanie się miastem z pustą kasą. Meritum sprawy to ŻUŻEL I STAL GORZÓW. Stal Gorzów ma ogromne długi i walczy o przetrwanie. To już jest nie afera, tylko wydaje mi się, że pewnego rodzaju skandal, którym prędzej czy później według mnie – powinna się zająć prokuratura. Jeśli się zajmie, to współczuję przede wszystkim radnym, którzy poparli i podpisali się pod projektem ratowania gorzowskiego Klubu Stal Gorzów. Skąd się wzięło ponad 13 mln długów Stali Gorzów? Oto szczegóły. Brak kontroli nad kosztami, nadmierne wydatki na kontrakty dla zawodników czy też gorszy wynik sportowy. Takie są przyczyny kilkunastomilionowych długów w Stali Gorzów. 13,3 mln zł – tyle na koniec października 2024 wynosiły długi Stali Gorzów. Tak wynika z audytu, który na zlecenie Ekstraligi Żużlowej przeprowadził specjalny audytor, który przygląda się każdym finansom z klubów „najsilniejszej żużlowej ligi świata”. Co składa się na zadłużenie Stali? Największe są zobowiązania od pożyczkodawców-sponsorów, którzy pomogli klubowi spłacić w październiku 2024 najpilniejsze zobowiązania wobec zawodników. Im Stal zalega 5,84 mln zł, a 3,3 mln zł na koniec października wynosiły też zobowiązania handlowe. Także 3,3 mln zł to kredyty. Stal ma ich trzy. Jeden – na 300 tys. zł – jest wymagalny do spłaty w maju 2026, a więc za niespełna półtora roku. Kolejny 1,0 mln zł kredytu w rachunku bieżącym trzeba spłacić do czerwca 2026, a pozostałe 2,0 mln zł do września 2026. Spółka Stal Gorzów ma też 0,86 mln zł zobowiązań leasingowych. Rok obrachunkowy w klubach żużlowych liczy się od 1 listopada do 31 października. W okresie, który obejmował sezon 2023, Stal SA miała 22,269 mln zł przychodu i zakończyła tamten rok stratą 83 tys. zł. Kolejne dwanaście miesięcy, a więc te obejmujące ostatni sezon, zakończyły się przychodem w wysokości 24,572 mln zł. Strata wyniosła jednak prawie 5,719 mln zł. Z czego ona wynikała? W ostatnim roku ( 2024) na kontrakty zawodników poszło 13,246 mln zł i był to 17-procentowy wzrost wydatków w stosunku do sezonu 2023, w którym wydano 11,330 mln zł. Anders Thomsen zarobił 3,512 mln zł, Martin Vaculik – 3,333 mln zł, Szymon Woźniak – 2,278 mln zł, Oskar Paluch – 1,796 mln zł, a Jakub Miśkowiak – 1,550 mln zł. W górę – o 22 proc. – poszła też organizacja meczów. Klub wydał na nią 6,496 mln zł (rok wcześniej było to 5,291 mln zł). Więcej trzeba było wydać także na wynagrodzenia pracowników. Tu wydatki wzrosły o 10 proc. i wynosiły 2,534 mln zł. Procentowo w górę najbardziej poszły jednak koszty administracji (z 477 tys. na 957 tys. zł, a więc o ponad 100 proc.) oraz koszty szkolenia (z 1,327 mln zł na 2,172 mln zł, czyli o 63 proc.). Zdaniem autorów planu naprawczego kłopoty finansowe Stali wynikały z kilku powodów. Jednym z nich jest niekorzystna umowa na organizacją turnieju Grand Prix, za którego prawa trzeba zapłacić 500 tys. euro (czyli tyle samo co na Stadionie Narodowym). Kolejny powód to odejście po sezonie 2022 Bartosza Zmarzlika i zmiana prezesa, co spowodowało, że trzej pozostali liderzy wynegocjowali podwyżki na poziomie swojego odchodzącego kolegi. Stal nie dość, że straciła wówczas sportowo, to także finansowo. Kolejną przyczyną był też spadek liczby kibiców. Na zadłużenie wpływ miały też inwestycje, jakie klub przeprowadził w latach 2021-2024. Były to m.in. budowa lóż w dolnej części trybun (1,317 mln zł), budowa odwodnienia liniowego (506 tys. zł), budowa trybun VIP pod wieżyczką sędziowską (225 tys. zł), położenie nowej nawierzchni w parku maszyn (196 tys. zł) czy leasing obiektów garażowych (195 tys. zł). Łącznie na inwestycje przez cztery lata poszło 3,792 mln zł. By wyjść na prostą, Stal zamierza wypuścić akcje, które – w zamian za pożyczkę – dostaną sponsorzy, którzy pomogli w największym kryzysie. By jednak plan się powiódł, akcje – na poziomie 2,5 mln zł – powinno też kupić miasto.( informacje z : „Gorzów Wielkopolski – Nasze miasto” – Jarosław Miłkowski – 10 grudnia 2024) Żenujące to wszystko co się wydarzyło w grudniu tamtego roku na sesji budżetowej. Radni Gorzowa Wielkopolskiego – ZADECYDOWALI – aby dać z budżetu miasta na ratowanie tego „ chorego tworu” – KUPĘ PIENIĘDZY – BO 2,5 MILIONA ZŁOTYCH. To jest dla mnie jakaś kuriozalna decyzja – nie wiem czym poparta. Prezydent Gorzowa Wielkopolskiego – to klepnął … „ Wbrew pozorom wszelkie wątpliwości są podpowiedzią, w jaki sposób skonstruować umowę, aby zabezpieczyć interes miasta. Ta troska jest spowodowana rangą tego wydarzenia. Sport jest bardzo istotny w życiu miasta. Musimy być ze sportowcami w trudnych sytuacjach. Taka sytuacja miała miejsce kilkanaście lat temu w Stilonie, wtedy takiej pomocy zabrakło. Zobaczcie jak długo zajmuje im ta odbudowa. Podanie ręki nie daje gwarancji sukcesu, ale daje ogromną możliwość „ – powiedział podczas sesji Pan Prezydent Jacek Wójcicki. Stare przysłowie się kłania – „  jeśli złapią cię za rękę, mów że nie twoja ręka ” – to chyba puenta tego stwierdzenia Pana Prezydenta… Dyskusja nad zakupem „dziwnych akcji” przez miasto trwała blisko 1,5 godziny. Ostatecznie 12 radnych było za, 5 przeciw, 3 wstrzymało się od głosu. 5 radnych nie oddało głosu. Tym samym miasto Gorzów Wielkopolski kupi akcje od STALI GORZÓW ZA 2,5 MLN ZŁ. Ale to nie wszystko jeśli chodzi o wsparcie miasta. Stal ma otrzymać 2,2 mln na sport profesjonalny. Wniosek jest złożony i czeka. Kolejny jest na 2,5 mln ( według informacji – wywiad WP Sportowefakty 14 grudnia 2024 – Jarosław Galewski a obecny radny – Ireneusz Maciej Zmora – były prezes Stali). To promocja miasta poprzez sport, czyli w tym przypadku organizacja Grand Prix. Do tego dochodzi zakup przez miasto wspomnianych akcji o wartości 2,5 mln, które klub deklaruje odkupić w ciągu trzech lat. Generalnie w kuluarach mówi się, to pewnego rodzaju pożyczka, a nie darowizna. Mówimy zatem łącznie o kwocie 7,2 mln, z czego 2,5 mln ma wrócić. Ciekawe co będzie jak klub zbankrutuje

Żużel po gorzowsku … Dowiedz się więcej »

ZAGRODA MŁYŃSKA W BOGDAŃCU GOTOWA NA ŚWIĘTA JAK DAWNIEJ I ZAPRASZA

Zapraszam na tekst i zdjęcia z muzyką o wyjątkowych dekoracjach w Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu. Naciśnięcie czerwonego prostokąta na obrazie poniżej uruchomi krótki film – Marzanna Leszczyńska Moda na dekoracje świąteczne w stylu Las Vegas trwa w Polsce od mniej więcej 30 lat i dotarła już chyba wszędzie. Odnoszę wrażenie, że ludzie są święcie przekonani, że im więcej migających światełek tym ładniej. Gdzieś się dumnie pochwalili, że na sztuczną choinkę w mieście wydano 1 milion złotych… Na internecie pokazują zdjęcia świątecznych ulic, choinek – ja już tego nie odróżniam. Tymczasem ktoś opublikował zdjęcie potężnej, rosnącej, żywej ozdobionej choinki pod, którą były miliony ” lajków” i masa komentarzy – po prostu miażdżąca przewaga nad tymi wszystkimi święcącymi „druciakami”. Przeglądając fb trafiłam na skromny post Pani Igi Borowskiej- Krajnik informujący , że bolą ją ręce i plecy, ale dekoracja świąteczna Zagrody Młyńskiej w Bogdańcu jest gotowa. Dołączone było zdjęcie – okna – na nim wianuszek , wykonany z zasuszonych plasterków pomarańczy i cytryn. Wystarczyło. Pojechałam zobaczyć. Czułam, że będę bardzo zadowolona. Proszę Państwa mamy w Gorzowie zdolnych ludzi, z nietuzinkowym gustem, pracowitych, odważnych i jak bardzo wrażliwych… To co zobaczyłam to na tle tego co nas otacza ( piszę o świątecznych dekoracjach) to jak fiołek w trawie, Kopciuszek na balu… Przed młynem nie ma świetlnych iluminacji, jest ciemno, świeci się tylko w oknach. Teraz zimą, gdy nie ma liści stawy są widoczne, a w tej zimowej szarudze pozbawionej śniegu zielenią się i lekko szumią potężne świerki i wydaje się, że stoi tam jakiś „Jańcio Wodnik” i dogląda karpi, żeby ich nie zabrakło na świątecznym stole. Na płocie i ażurowej werandzie wiszą wiązanki z zielonych gałązek sosny, z szyszkami, zawiązane beżową jutą – zapraszają w inną czasoprzestrzeń, która zaczyna się już tutaj na podwórku. Całość świetnie skomponowana, wszystko ręcznie wykonane – widać ogrom pracy, poświęconego czasu, myśli twórczej, zdolności artystycznej, solidnego wykonania, pomysłowości i pasji. Pani Iga Borowska- Krajnik opowiada o tym ciekawie, bo pod wymagającym okiem dr Mirosława Pecucha powstało to wszystko i dzięki Jej zdolnym dłoniom. Koncepcja wystroju rodziła się i prace powstawały właściwie przez cały okrągły rok – zamyśla się Pani Iga… Jeśli tu będzie zapytajcie przewodniczkę- skąd pochodzą oryginalne wielowymiarowe białe gwiazdy, powtarzające się w różnych kompozycjach? Bo gwiazd i aniołów nie powinno zabraknąć w dekoracjach na Boże Narodzenie i tutaj jest ich dużo. Gdybym użyła często używanego słowa magia czy czary to byłyby bardzo niewłaściwe słowa ( one pasują do tych światełek a` la Las Vegas). Tu jest anielski nastrój, nie wyczarowany, ale stworzony. Są dwie choinki, bardzo różne i jedna jest właśnie bardzo anielska – jak mówi Pani Iga Borowska- Krajnik, często wyciska łzy i przywołuje wspomnienia u gości, a Pani Iga ma możliwość nie tylko opowiadania, ale staje się też słuchaczem opowiadań wylewnych gości. Jak będziecie tutaj – poszukajcie trzech bombek ( głów krasnali czy Mikołajów) umieszczonych w przeźroczystych kieliszkach) z Manufaktury Marolin, zapytajcie o kartkę świąteczną z ilustracją Marcina Szancera, albo odnajdźcie tę z różową świnką. Kartki świąteczne są nie tylko w albumach ale też w ramkach. Te zapisane mają przecież wyższą wartość niż te nowe. Pani Iga opowiada o tym interesująco. Ciekawość wzbudzają przepiękne drewniane czy kamienne formy do pieczenia pierników, już o porcelanie nie wspomnę. Podziwiać można płaskorzeźby „Szopki” Pana Stefana Szymoniaka. We młynie w Bogdańcu jest tak, jakby jej dawni właściciele wyszli na chwilę z domu. Do stołu nakryto, leżą patery z owocami, na kuchni stoją garnki, suszą się zioła. Na stołach stoją świeczki, które się zapala na czas zwiedzania tworzą niezwykły nastrój i zapach. Wrażenie życia w tym miejscu tworzą jej obecni gospodarze, a jest ich 8 osób – wyczuwa się dobrą atmosferę i wspaniałą życzliwą współpracę wśród pracujących tu ludzi. Nie ma komercji !!! Jest przepięknie, a Pani Iga nie ma głowie czerwonej czapki Mikołaja, ale ma na nogach piękne wyszywane irchowe, zimowe buty. Tak udekorowana na Święta Bożego Narodzenia Zagroda Młyńska w Bogdańcu będzie do końca stycznia 2024 roku. Zobaczcie i pokażcie ją swoim dzieciom, rodzicom, wnukom. I nie czekajcie zbyt długo, bo choinki szybko gubią igły jak to u naturalnych bywa. Na koniec krótki apel do decydentów, władz Gorzowa Wielkopolskiego, radnych: aż się prosi o okazały baner ze zdjęciem Zagrody Młyńskiej przy drodze, który by informował o tym uroczym miejscu. Jest się czym chwalić, poza tym skąd ludzie mają wiedzieć, gdzie to jest i że to jest? Stal Gorzów ma taki baner koło Przytocznej i w okolicy Skwierzyny. Zamiast tych straconych milionów na skompromitowaną Stal Gorzów byłby dobry inny cel. Szkoda, bo efekt w Zagrodzie Młyńskiej cieszyłby wielu, wzbudza pozytywne emocje, kształtuje gust i estetykę, Jest to przykład możliwości wykazania się zdolnych ludzi, bo jest co podziwiać i należy takie starania zawsze doceniać. Marzanna Leszczyńska Do tej pory na http://www.idealzezgrzytem.pl ukazały się następujące teksty o Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu: https://idealzezgrzytem.pl/2023/10/03/mlyn-w-bogdancu-otwarty/ oraz https://idealzezgrzytem.pl/2024/06/27/noc-swietojanska-w-bogdancu/ Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

ZAGRODA MŁYŃSKA W BOGDAŃCU GOTOWA NA ŚWIĘTA JAK DAWNIEJ I ZAPRASZA Dowiedz się więcej »

„DANIEL”- Zamknięta księgarnia

Uwielbiam lokalne księgarenki w różnych miejscowościach. Ostatnio zachwyciłam się jedną w rynku w Jeleniej Górze. Zawsze nawiąże się jakaś interesująca rozmowa ze sprzedawcą, bo Ci mają wiele do powiedzenia i przeważnie czytają, a nie tylko sprzedają książki. Czego ja nie wypatrzyłam w takich księgarniach….Wiem, że ich właściciele wkładają dużo serca w te swoje księgarenki, bo to widać po tym co sprzedają i po tym, co mają do powiedzenia sprzedawcy. Do takich wyjątkowych w naszym mieście Gorzowie Wielkopolskim należy księgarnia „Daniel”, do której przylgnęła nazwa – „kultowa”. Było w niej „bogactwo” książek niewątpliwie, ale przede wszystkim była „Gorzowiana” czyli albumy, poezje, legendy, historie związane z tematyką naszego miasta i jej mieszkańcami. Pan Daniel Puczyłowski – jej właściciel był lokalnym patriotą, chętnie nawiązywał współpracę z ludźmi, którzy coś o mieście, czy jego mieszkańcach napisali. Tego rodzaju książki chętnie kupowałam w księgarni „Daniel”, aby podarować komuś za granicą. Pamiętam, jak w czasie, gdy Olga Tokarczuk otrzymała Nagrodę Nobla i całe witryny były wystawione jej książkami , zapytałam o książki Noblisty wybranego ex aequo Petera Handke, a młoda sprzedawczyni szczerze się zakłopotała i zawstydziła, że Jego książek nie mają. Panował tam dystans do siebie i otwartość. Komercja Empika bardzo często mnie odstraszała i często z niego wychodziłam z niczym. Gdy przychodziłam do „Daniela” to przede wszystkim długo tam przebywałam, buszując w książkach i zawsze wychodziłam z paroma zakupionymi pozycjami i żalem, że nie mogę sobie pozwolić na więcej. Tymczasem księgarnia „Daniel” zamyka się po 30 latach swojego istnienia. Ogłosił to Pan Daniel Puczyłowski na fb, tą smutną wieść publikują też mieszkańcy miasta. W komentarzach przebija się żal, ale nie ma żadnych złośliwości, może czasami ktoś bezdusznie dla tego faktu napisze, że czasy się zmieniły, że przyszedł czas na ebooki, księgarnie są niepotrzebne bo czytanie jest passe…Nigdy się z taką opinią chyba nie pogodzę i sądzę, że nie najlepiej świadczy to o tych, którzy tak uważają. Szkoda, że mieszkańcy tego miasta nie docenili tego, że ktoś wyszedł poza ramy komercji wszędobylskiej. Przykre, że e-booki są cenione wyżej, że nie lubimy dotykać książek, nie widzimy zalet czytania i nie żal nam tego czego się pozbawiamy nie czytając. W końcu niewątpliwie biblioteka z książkami w domu to wyjątkowa jego ozdoba i gdy jest nie dla parady, a w częstym użyciu to ma niebagatelny wpływ na osobowość jej posiadacza. Chciało by się powiedzieć: pokaz mi swoją biblioteczkę, a powiem ci kim jesteś… Tak się złożyło, że dokładnie w tym samym czasie zrobiło się głośno w Gorzowie o Stali Gorzów – żużlu i poważnym problemie finansowym, który powinien mieć taki sam finał jak los księgarni „Daniel”. W jednym i drugim przypadku 30-lat tradycji i sentymentów. Jakże inna wymowa i wpływ na człowieka tych działalności i jak inny finał. Sprawa Stali Gorzów i żużla w atmosferze skandalu, hałasu, kłótni, wątpliwości, pretensji, szantażu, żądań publicznych ogromnych pieniędzy, udziału Rady Miasta , posądzeń, niejasności, oparta na emocjach – sportu powiedzmy sobie szczerze innego niż taniec, jazda figurowa na lodzie, dla mało wyrafinowanego widza– . Sprawa księgarni ‘ Daniel” cicha, bez roszczeń, hałasu, z godnym odejściem i działalnością, której wpływ na jednostkę był pozytywny, potężny i i nieograniczony w efekcie i jej rozwoju. Szkoda, że tak odpuściliście – mieszkańcy Gorzowa Wielkopolskiego- z tą księgarnią, bo to Wasza wina, a tak niewiele było trzeba – wystarczyło pamiętać. Nie pytam, ale ten nieszczęsny remont ulicy trwający zdecydowanie za długo z pewnością przyczynił się do zapomnienia o tym miejscu. Dlatego mieszkańcom Gorzowa Wielkopolskiego dla refleksji nad sobą i tym co się stało dedykujemy poniższy tekst dr Roberta Wójcika jako skarcenie i przykrą prawdę. Forma tekstu jest inna niż taki sobie artykuł, rzekłabym jest odświętna. Tym tekstem i jego formą chcemy podziękować Księgarni ” Daniel” za 30-letnią pozytywną i potrzebną obecność. Dziękujemy. http://www.idealzezgrzytem.pl dr Robert Wójcik O książkach – wspomnienia – 2024 rok Dzisiaj noc znów nieprzespana – i nie wpadło ukojenie – i ten czas tak trochę dziwny i uczucia obojętne – wszystko wokół jest „wesołe” – takie dziwnie myśli – są tęczowe i przeraża moją głowę. Nikt nie czyta – biblioteki puste w domach. Ja się pytam – gdzie są książki ? czy czytamy, przeglądamy – chyba nie ma? Może smutne – ja tak wolę – mam tą wiedzę z podstawowej, o „komórkach” nikt nie wiedział – był atrament, abecadło, biblioteka i liczydło… Wróbel dzisiaj wpadł na szybę – dla mnie to był wielki orzeł. I tak myślę co to będzie , kiedy diabeł spał z aniołem. I tak myślę czy to dobre – ten mezalians motyl – pszczoły… Dzisiaj zszedłem do piwnicy – jak tam brudno , tylko myszy – a gdzie wieża i król Popiel ? Przypomniała mi się „Baśń” na ekrany przeniesiona – i te wielkie moje oczy – gdzie ta wieża i te mysz i czy zjadły nawet wodę ? Czy to piekło – a gdzie niebo ? – i ujrzałem ptaka w niebie – i jest dziwny dzień grudniowy – klimatyczny – polityczny – dzisiaj ciepło, jutro zimno na tym dziwnym naszym świecie – a w mym miejscu są wspomnienia – gdzie jest radość i mój smutek. Są uczucia – wszystko szybko gdzieś uciekło – ale „ wróbel” puka w okno… i zachęca do lektury. Moje książki ukochane, łza opada – kto je czyta ? Czy ktoś dzisiaj mi opowie ? Czy jest niebo – czy jest piekło ? Czas dziecinny przypomina – brak przecinków i lizaków – oranżada tylko w głowie. Były takie piękne czasy – kapslowana z porcelany i z tą gumką, drutem w szyjce – gazowana – te „ odbicia moich kumpli” – fajne czasy , już ich nie ma , tylko dziwne są markety – bo księgarni – też ich nie ma – tak jak kumpli… bo odeszli. Pogubieni , na alejach cicho sobie śpią spokojnie. Smutne dla mnie , że ich nie ma – jakbym chciał dziś z nimi wypić kapslowaną oranżadę …bawić, szaleć, gnać po płotach…Były książki – ja pamiętam jak czytałem na podwórku – i ich oczy kolorowe i umysły tak otwarte. Jak to wszystko pochłaniali i czekali w dzień następny –

„DANIEL”- Zamknięta księgarnia Dowiedz się więcej »

Santok i jego trzy średniowieczne cmentarze

Gorzowskie muzeum w ramach Gorzowskich Konserwatoriów Muzealnych zorganizowały w dniu 13 listopada 2024 r. wykład Izabeli Ignatowicz pt: „Średniowieczne cmentarze Santoka”. Dzielę się tym czego się na nim dowiedziałam – Marzanna Leszczyńska Santok na początku swojego istnienia nazywany był Sątokiem, a był to wiek VIII i zaczynał jako osada handlowa, której szlaki wiodły do Szczecina i Poznania. W IX wieku rozbudował się na tyle, że można mówić już o stałym osadnictwie w tym miejscu. W X wieku, w czasach księcia Mieszka I, który przyjął chrześcijaństwo na tych terenach był grodem zamieszkiwanym przez Polan. Konstrukcja wałów w Santoku jest taka sama jak w Poznaniu co świadczy o tym samym architekcie. W 1257 r. powstaje miasto zwane dzisiaj Gorzowem Wielkopolskim do, którego ludzie zaczęli się przesiedlać. Krótką historią Santoka rozpoczął się wykład Izabeli Ignatowicz. Dalej prelegentka przedstawiła na podstawie znalezisk archeologicznych chrześcijański obrządek pogrzebowy, opowiedziała o pracach archeologicznych w ostatnim stuleciu i znaleziskach cmentarnych w Santoku. Odwiedzając dzisiejsze cmentarze i uczestnicząc w dzisiejszych pochówkach widać jak bardzo odbiegliśmy od tego jak do tego podchodzili pierwsi chrześcijanie. Na terenie Santoka odkryto trzy cmentarze średniowieczne. Przyjęcie chrześcijaństwa zmieniło pochówek ludzi i pojawił się obrządek pogrzebowy. Wcześniej zwłoki były palone na stosie, prochy przechowywano w urnach, zwłoki zawinięte w całun grzebano w grobach jamowych. Istniały kurhany czyli komory grobowe przykryte warstwą ziemi, następnie warstwą kamieni i następną warstwą ziemi. Zmarłych uposażano w przedmioty, które miały im służyć w zaświatach. W średniowieczu powstawały kościoły, a przy nich wydzielano obszary wytyczane na cmentarze. W obrządku chrześcijańskim zmarłych chowano w pozycji wyprostowanej w odpowiednim kierunku świata, a konkretnie głową w kierunku zachodowi. Zmarły w ten sposób oczekiwał na zmartwychwstanie. Trumna była oznaką bogactwa, ale zmarłego chowano boso, aby nie wracał z zaświatów. Odeszło się już od uposażania umarłego w przedmioty, które miały służyć w zaświatach, ale wkładano do grobu tylko jego osobiste przedmioty. Santok ma trzy cmentarzyska średniowieczne pochodzące z XII i XIII wieku: cmentarz koło Kościoła św. Andrzeja, cmentarz na prawym brzegu Santoka i najstarszy na Górze Zamkowej ( gdzie obecnie znajduje się wieża, która jest własnością gorzowskiego artysty Jerzego Gąsiorka). Na zdjęciach: wieś Santok Sto lat temu w Santoku ekspertyza archeologiczna z Berlina prowadziła prace, którym przewodniczył prof. Wilhelm Unverzagt. Wtedy odkryto fragmenty kamiennej budowli i pochówek 46 szkieletów o charakterze chrześcijańskim. Później Zofia Kurnatowska- Hilczer podważyła opinię, że był to budynek mieszkalny, twierdząc, że były to mury świątyni. W 2020 roku badania w Santoku prowadzone były przez poznański PAN. W tym czasie powstała ścieżka edukacyjna i tablice informacyjne. Na polach uprawnych na głębokościach 30-40 cm. pod powierzchnią ziemi odkryto 6 grobów i dwa skupiska kości ( dwuosobowy pochówek mężczyzny z dzieckiem o obrządku chrześcijańskim – zwłoki ułożone w kierunku wschód- zachód. Przeprowadzono badania antropologiczne- które ustalają wiek, płeć, urazy, choroby, tryb życia i sposób odżywiania zmarłego). Ustalono, że na Górze Zamkowej pochowane są 22 osoby ( 10 mężczyzn, 4 kobiety, 6 dzieci i dwie osoby dorosłe). W XII wieku na cmentarzu na Górze Zamkowej postawiono krzyżacką, drewnianą wieżę, którą w latach 30-tych ubiegłego wieku przebudowano na kamienną. Znaleziono tam też dwa groby pochowanych zwłok w kierunku północ-południe ( być może byli to obcy, jacyś podróżnicy). W 2025 roku poznańska PAN ma w planie przekopanie archeologiczne Zamkowego Wzgórza w Santoku. W 2014 i w 2015 roku na ul. Gorzowskiej w Santoku na odcinku 0,5 km odkryto cmentarz, gdzie odnaleziono 187 grobów, odkryto też ceramikę z XII i XIII wieku. Na wykładzie zaprezentowano też animowany film, który pokazał chrześcijański obrządek pogrzebowy na przykładzie 20-letniej kobiety, matki dwojga dzieci. Ciało zmarłej myli członkowie rodziny i ubierali odświętnie ( na filmie kobieta miała szklane koraliki na szyi, zdobną opaskę na głowie), była boso. Ciało ułożone na plecach z rękami wzdłuż ciała przy świecach było pilnowane przez domowników. Następnie wyprowadzane było z domu do kościoła. W kościele trumna układana była na katafalku, rodzina żegnała się ze zmarłą i zamykano trumnę. Po mszy świętej kondukt pogrzebowy, któremu towarzyszył na początku ksiądz i krzyż z trumną i ludźmi za nią udawał się na cmentarz, gdzie ksiądz święcił grób i ciało składano do grobu na głębokości 1,5 metra. Przy głowie zmarłego na grobie umieszczano krzyż. Po wykładzie z sali padały pytania do wykładowcy. Obecnych było ok. 30 słuchających wykładu. Ktoś zapytał czy są przewidziane prace wykopaliskowe na fosie, która z pewnością jest „skarbnicą”, tam bowiem wyrzucano w przeszłości przedmioty. Odpowiedź jest przykra, ponieważ zasoby i środki finansowe na badania są niewystarczające. Zapytano też czy przewiduje się jakieś rekonstrukcje w Santoku? Ktoś mądrze zauważył ze słuchaczy i podkreślił, ze Wolin posiada imponującą rekonstrukcję, ale ona jest tam zbudowana sztucznie, Santok jest natomiast oryginalny. Słuchacze zauważyli, że właściwie doskonałym i najbardziej odpowiednim miejscem na muzeum w Santoku, które ma dopiero 45 lat jest kamienna wieża krzyżacka, która stoi na najstarszym cmentarzu na Górze Zamkowej. Decyzją władz gminy wieża ta, została sprzedana Jerzemu Gąsiorkowi, który ma w niej pracownię i uratował ją przed nicością, a jej okazałość możemy dzisiaj dzięki właścicielowi oglądać. Uczestnicy wykładu interesowali się tym, czy i gdzie na terenie Niemiec znajdują się wywiezione z Santoka eksponaty i co odkryła powódź, która nawiedziła te tereny w 1997 roku? Jak słusznie powiedział ktoś na sali, że: w Santoku to właściwie, gdzie nie wbijesz łopatę tam znajdziesz coś ciekawego. Cieszmy się, że już niedługo bo w 2025 roku poznańska PAN ma zaplanowane przekopanie Góry Zamkowej. Na zdjęciach obrazy z muzeum w Santoku przedstawiające sceny z życia grodu. Tymczasem kto jeszcze z Gorzowian nie był w Muzeum Santockim to powinien to zrobić, bo ekspozycja i multimedialny film o historii tego miejsca są bardzo ciekawie zaprezentowane i muszę powiedzieć, że czasem odbiega z dużo lepszym poziomem niż nie jedna, którą miałam okazję obejrzeć w krajach Europy Zachodniej. Dobrym pomysłem wykazał się znajomy, który jako atrakcję na swoje urodziny w czerwcu zorganizował wycieczkę statkiem i zwiedzanie muzeum z obejrzeniem filmu w santockim muzeum. Urodzinowi goście z Niemiec, którzy przybyli licznie byli zachwyceni tym co zobaczyli. Marzanna Leszczyńska Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam

Santok i jego trzy średniowieczne cmentarze Dowiedz się więcej »

Przewijanie do góry