Autor: Marzanna Leszczyńska

Jak za „Dotknięciem ręki” Krzysztofa Zanussiego

Coroczny od dziesięciu lat Festiwal Muzyki Współczesnej organizowany przez Gorzowską Filharmonię zakończyło w dn. 19.10.2023 r. wyświetlenie filmu „Dotknięcie ręki” w reżyserii Krzysztofa Zanussiego, który przybył do Gorzowa i spotkał się z widzami. Film ” Dotknięcie ręki” powstał w 1992 r. jest produkcją polsko-duńsko-angielską i nigdy nie był rozpowszechniany w kinach. Jak powiedział przed wyświetleniem filmu reżyser – fabuła filmu dotyczy utworu muzycznego Wojciecha Kilara ” Exodus „, który ma związek z życiem Artura Rubinstaina i melodią, którą zaczerpnął z żydowskiego folkloru . I tylko to jest prawdą a poza tym cała fabuła jest fikcją. Zazwyczaj muzyka filmowa stanowi tło dla filmu i powinna być z tyłu, film niejako poniża muzykę filmową, która zresztą sama w sobie nie jest wysoka, zazwyczaj powstaje na końcu i reżyser nie powinien wtrącać się kompozytorowi do niej – wspominał o swoich doświadczeniach reżyserskich K. Zanussi. Próbował innych doświadczeń, które skończyły się klęską i mogły grozić utratą współpracy z porywczym z natury W. Kilarem. Wojciech Kilar z muzyki filmowej – uznawanej za niższą- potrafił stworzyć jednak arcydzieła, które są ukochane, wykorzystywane ( jak polonez z „Pana Tadeusza” A. Wajdy) przez odbiorców i dzięki nim zrobił karierę międzynarodową, napisał muzykę do tak wielu kultowych filmów światowego kina i dla światowej sławy reżyserów jak Francis Ford Coppola. Wszystkie utwory W. Kilara do filmów K. Zanussiego były trafione – tak ocenia reżyser. Wojciech Kilar miał ucho do muzyki pop, której presji jednak się nie poddawał . W gruncie rzeczy w naszym kraju, w Polsce nie był doceniony przez tzw. „salony Warszawki i Krakówka”, którego środowiska szczerze nie cierpiał. Bardzo negatywnie przeżył krytykę, gdy pojawiła się recenzja, że ” ogarnęła go mania religijna i skończył się jako kompozytor” -Krzysztof Zanussi podzielił się tymi i wieloma innymi informacjami z życia i wzajemnej współpracy z kompozytorem. Na szczęście los bywa nieprzewidywalny a zabiegi marketingowców nie zawsze działają skwitował K. Zanussi perypetie twórcy muzyki do Jego filmów. Obu panów spotkał podobny los. Filmy K. Zanussiego nie spotykają się z życzliwością salonowych krytyków w naszym kraju, czego dowodem ostatni film ” Liczba doskonała”. Reżyser często podkreślał, jak to niezrozumiałe jest dlaczego ten film nie został dopuszczony do Festiwalu w Gdyni. K. Zanussi wyraził nadzieję, że minister kultury Piotr Gliński przestanie być nim zapewne niedługo. Będziemy jednak świadkami przyznanej mu nagrody w Toruniu już w listopadzie. Chciałoby się powiedzieć , jaka szkoda, że reżyser, który chciałby jeszcze wiele powiedzieć swoją twórczością światu nie ma zielonego światła, bo decydenci najwyraźniej nie chcą jego filmów. Efektem tego jest to, że musi tworzyć filmy za granicą, ale nie ma później do nich wyłącznego prawa czego przykładem „Dotknięcie ręki”. O filmie O czym jest film „Dotknięcie ręki”? Oh.. dotyka wielu kwestii. Dla mnie główny wątek filmu czyli romans 75-letniego geniusza z młodą kobietą wcale nie jest ważny, nie stanowi w filmie pretekstu do moralnego oburzenia się. ” Dotnięcie ręki ” pozbawiony jest moralizatorstwa w tym względzie tak jakby chciał powiedzieć, że są inne ważniejsze sprawy w życiu. Ale też nie trywializuje problemu, bo bezlitosne konsekwencje, prawda obiektywna, bez tzw. ściemy jest w filmie ukazana. Ta historia do niczego nie zachęca ani nie zniechęca, raczej każe zadać sobie pytanie: „A ty widzu chciałbyś tak?”… W filmie aktorzy polscy grają tylko epizodyczne role, nawet nie minutowe – mam wrażenie. Przewija się Beata Tyszkiewicz, Wiktor Zborowski, Sławomira Łozińska, jest nawet prof. Aleksander Bardini. Zaskakujące jest, że główna rola powierzona Lothaire Blutean, który wciela się w postać młodego studenta z Polski jest tak przekonująco zagrana – jakby był Polakiem. Biedny student z Polski, który znajduje się w bogatym kraju i próbuje nawiązać relację jak równy z równym, z kimś z kim dzieli go tak naprawdę przepaść. Czasy się zmieniły, między tym jak jest teraz a jak było w latach 90 -tych, latach transformacji czy też czasów komuny – zrobiła się różnica i dziś już nie ma takiej młodzieży jak była wtedy, wyrównaliśmy do innych, ale czy to na pewno jest lepiej? Czy dziś student z Polski przenocuje w dziupli drzewa w parku? Nie, wstydziłby się. Kiedyś , cieszył się, że po prostu stoi na wymarzonej ziemi. Kiedyś wstydziliśmy się innych rzeczy, dzisiaj wstydzimy się innych. Młodzieniec z honorem, dumny, nadzwyczaj dojrzały i mądry, znający swoje miejsce w szeregu, biedny ale z poczuciem misji – taki na” boso ale w ostrogach”. Dla mnie jest to film o równości ludzi a nawet przewadze tych wydawałoby się ludzi z gorszym startem, przegranym startem ( chociażby pochodzenia z biednego kraju) o tym, że ci „lepsi” mogą czegoś potrzebować od tych „gorszych” i nie chodzi tu o tańszą usługę, ale o coś czego sami nie posiadają i nie posiada nikt z tych, którymi się otaczają i płacą im pieniądze za najlepsze kwalifikacje. Film jest o roli metafizyki, czegoś niematerialnego, duchowego w życiu człowieka, o tym, że to coś niewytłumaczalne może się zawsze pojawić, nawet u schyłku życia człowieka coś takiego czego symbolem w filmie jest różdżka do wykrywania żył wodnych czy bioprądy w ręce człowieka. Film o pokorze w drodze do szczęścia , o tym, że stabilizacja, święty spokój, procedury, schemat postępowania choć ustalony w najlepszym dla nas rozkładzie dnia życia przez najlepszych specjalistów może być gwoździem do trumny, powodem frustracji, wegetacji, może nas zablokować w naszej twórczości. Jest to też film o przepracowaniu tematu bez skrótów, oszustw, z całym porządnym wysiłkiem i mozołem z ceną jaką się za to płaci ale na końcu tak przerobionego tematu nie ma depresji – jest wyzwolenie, prawdziwa wolność, spokój i wtedy można odejść szczęśliwym. Jest to też opowieść o fantastycznych relacjach ludzi dobrze ze sobą dobranych, jak wiele konfiguracja taka może zmienić w życiu. Rewelacyjna kreacja aktorska Maxa von Sydow – ulubionego aktora Ingmara Bergmana, który w Polsce w Lubuskim pozostawił swoje arystokratyczne korzenie. Również rewelacyjna rola Sarah Miles, która zagrała kobietę idealną, anioła taką kobietę dla artysty, któremu wszystko wolno a ona ma być podporządkowana, służebna, wyrozumiała, tolerancyjna, mądra. Zadaniem kobiety geniusza i artysty jest znosić to co najgorsze bez buntu, rozumieć , wszelka eksentryczość to normalność i należy dodać, że bycie piękną, cierpliwą, służalczą, pracowitą, wyrozumiałą i

Jak za „Dotknięciem ręki” Krzysztofa Zanussiego Dowiedz się więcej »

Czas na laur na głowie RYSZARDA POPIELA

Nazwa rezerwatu przyrody: „Santockie Zakole im. Ryszarda Popiela” stała się faktem w czerwcu 2023 roku, a 5.10.2023 r. odbyła się uroczystość odsłonięcia kamienia i tablicy pamiątkowej. Pomysł powstał z inicjatywy społecznej, pod którą podpisało się 250 osób, a zatwierdzonej przez wojewodę Władysława Dajczaka i Regionalnego Dyrektora Józefa Kruczkowskiego, których zdanie było kluczowe. Uroczystości rozpoczęły się mszą św. w santockim kościółku a następnie w Santockim Urzędzie rozpoczęło się spotkanie wszystkich uczestników. Całość była wzruszającym, pięknym spotkaniem z edukacyjnym akcentem. Historię i fizjogeografię rezerwatu przybliżyli: Daria Jachimowska i dr Andrzej Korzeniowski. Na stole pojawiły się świeżo wydrukowane mapy z zaznaczoną nową nazwą rezerwatu, broszurki z informacjami o świeżo mianowanym patronie rezerwatu i samym rezerwacie, które przyniósł szef gorzowskiego PTTK – Zbigniew Rudziński. Przybyli przedstawiciele różnych instytucji państwowych związanych z lasem, ochroną środowiska i szkół tego sektora, przyjaciele i znajomi, rodzina, współpracownicy nowego patrona parku. Nie zabrakło leśników w zielonych mundurach, zabrzmiało parę razy trele na trąbkę. Jak powiedział z-ca Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska – Regionalny Konserwator Przyrody dr Andrzej Korzeniowski: nie możemy zapomnieć o takich ludziach jakim był Ryszard Popiel, którzy mieli wpływ na ochronę przyrody, dzięki któremu dzisiaj żyjemy w innej rzeczywistości, a był to człowiek nieprzeciętny. Ryszard Popiel , absolwent Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu na Wydziale Nauk Geograficznych i Geologicznych – Kształtowanie i Ochrona Środowiska , pełnił funkcję zastępcy dyrektora Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego w Gorzowie Wlkp. (1998 r.) oraz dyrektora Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Lubuskiego. Był współtwórcą największego parku krajobrazowego w województwie „Łuk Mużakowa„, który chroni cenne utwory geologiczne i tereny przyrodniczo- kulturowe w strefie pogranicza z Niemcami. Na jego terenie leży Park Mużakowski zapisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ukoronowaniem Jego pracy było powołanie najmłodszego w Polsce parku narodowego: Ujście Warty. Podjął koncepcję przekształcenia parku krajobrazowego w park narodowy. Stworzył kompetentny zespół osób zaangażowanych w ochronę przyrody w Lubuskiem, dokończył budowę ośrodków edukacyjnych w Lubocieszy i w Pszczewie. Kilkanaście lat kierował Regionalną Stacją Hydrologiczno- Meteorologiczną IMGW w Gorzowie Wlkp. Współorganizował Polskie Towarzystwo Biogeograficzne. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski w 2011 r. oraz Krzyżem Wolności i Solidarności w 2018 r. Przy tym wydarzeniu nie można pominąć informacji o samym terenie Parku Krajobrazowego jakim jest Santockie Zakole im. Ryszarda Popiela. Jak najwięcej osób powinno wiedzieć jakie wyjątkowe bogactwo i piękno znajduje się niedaleko miasta Gorzowa i jakie wydarzenia historyczne rozgrywały się na tych terenach. Park ten ma unikalne walory krajobrazowe, bardzo bogaty drzewostan i niezwykłą populację ptaków. A przebywanie na jego terenie daje poczucie wolności. Część uroczystości to były wykłady przyrodnicze dr Andrzeja Korzeniowskiego i mgr Darii Jachimowskiej ale też delegat Lubuskiego Muzeum opowiedział dzieje grodu Santok już w plenerze, zaraz po odsłonięciu pamiątkowego kamienia na drugim brzegu Warty, na który popłynęliśmy wszyscy promem. Tak więc trochę wiedzy z geografii, geologii, botaniki i historii tego miejsca: Rezerwat przyrody Santockie Zakole im. Ryszarda Popiela położony jest na lewym brzegu Warty przy ujściu do niej Noteci. Pomimo nazwy w całości leży na terenie Gminy Deszczno. Powierzchnia rezerwatu wynosi 455,85 ha. Bezpośrednim sąsiadem rezerwatu jest miejscowość Santok położona na santockim wzgórzu grodowym. Rezerwat jest fragmentem rozległej terasy zalewowej wchodzącej w skład Kotliny Gorzowskiej, a ta z kolei jest częścią Pradoliny Toruńsko-Eberswaldzkiej. Bezpośrednio poprzez rzeki graniczy z wysoczyznową krawędzią Równiny Gorzowskiej. Zanim stał się rezerwatem przyrody „Santockie Zakole im. Ryszarda Popiela” był rezerwatem przyrody – „Santockie Zakole”. Utworzono go w 1998 r. rozporządzeniem Ministra Ochrony Środowiska Zasobów Naturalnych i Leśnictwa. Nadzór przyrodniczy nad nim sprawuje Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Gorzowie Wlkp., który nadał mu zarządzeniem Plan Ochrony z dn. 7.05.2015 r. Położony jest na obszarach Natura 2000, ptasiej Ostoi Dolina Dolnej Noteci, ostoi siedliskowej Ujścia Noteci. Obszar rezerwatu został ukształtowany przez wodę. Jest to teren polodowcowy, powstały w ostatnim zlodowaceniu (Vestulian). W wyniku ocieplania się klimatu występujący tu lądolód ulegał roztopieniu, odkrywając obszar pokryty mozaiką wleczonych przez niego osadów. Ogromne masy wody przez długi czas rzeźbiły tę powierzchnię spływając z północy na południe, łączyły się też z wodami rzecznymi podążającymi w odwrotnym kierunku i wspólnie obierały kierunek zachodni. Ich ruchy doprowadziły do wycięcia w podłożu szerokiego, równoleżnikowego obniżenia, zwanego Pradoliną Toruńsko-Eberswaldzką, która do dziś jest kształtowana wodami rzeki Warty i Noteci. Niesamowite efekty tych zdarzeń widać z krawędzi wysoczyzny z Santoka (Wysoczyzna pocięta wąwozami a powstała przez nacisk lodu na materiał, który niósł i w ten sposób utworzył 70-metrowy wał). Teren u stóp Santoka jest okresowo zalewany przez Wartę. z wieloma starorzeczami dawnego nurtu Warty, oczkami wodnymi, malowniczymi kępami lasu i zarośli. Czasem drzewa są zalewane w rezerwacie do wysokości 1 metra. Ptaki siedliskują w kępach starego ( ponad 250 letniego) dębowego drzewostanu. Rośnie tu również topola czarna i topola biała, wiąz szypułkowy. Są to pomniki przyrody. Kiedyś był to teren bytowania i rozrodu 150 – ciu gatunków ptaków lęgowych i gatunków przelotnych. Jednak susza, brak opadów śniegu, łowy drapieżników spowodowały zmalenie królestwa ptaków. Mieszkają tutaj: gęgawa, kulik wielki, derkacz, kropiatka, rybitwa białowąsa i białoskrzydła, rokitniczka, płaskonos, bielik, myszołów, żuraw, cyranka zwyczajna, czajka, krwawodziób, kszyk, bóbr, dzik, kozioróg, żaba śmieszka, wydra, szop, piżmak, bocian czarny, tracz, brzęczka. Wypasa się tam półdzikie bydło, które jest elementem naturalnym i atrakcją Parku. Z roślin występuje tutaj objęty ścisłą ochroną i jest już jego niewiele enklaw w Polsce – fiołek mokradłowy, grążel żółty, grzybienie białe, osaka aloesowata, przetacznik błotny, rzęśl długoszyjkowa (stosowana w maściach przeciwzapalnych, przeciwreumatycznych i przeciwstarzeniowych), selernica żyłkowana, żabiściek pływający, wierzba biała, olsza, wilczomlecze, zjawiskowe są łąki margaretkowe. Są też gatunki roślin i zwierząt niepożądane, które stanowią zagrożenie dla gatunków chronionych takie jak barszcz Sosnowskiego, nawłocie, norki amerykańskie zbiegłe z farm i biedronki azjatyckie.` Na terenie Parku toczyła się w zamierzchłych czasach bogata historia sięgająca początków naszego państwa Polskiego, czasów Mieszka I. Tędy przebiegała granica między Polanami a Pomorzanami, tutaj toczyły się bitwy o Santok. W 963 roku najechał i zdobył gród Wichman z pomorskimi Rederami. Potem dołączyli Do Rederów Wolinowie. Aby uchronić się przed najazdami Mieszko I , któremu podlegali Słowianie (Licikaviki) zapłacił Ottonowi I trybut z ziemi Lubuskiej. Po Przyjęciu chrześcijaństwa w 966 roku, ożenku z czeską Dobrawą gdy otrzymał w prezencie ślubnym 2 hufce jazdy (100 jeźdźców )

Czas na laur na głowie RYSZARDA POPIELA Dowiedz się więcej »

MŁYN W BOGDAŃCU – OTWARTY

O uroczystym otwarciu muzeum „Zagroda Młyńska” w Bogdańcu. Spojrzenie niestandardowe. Zapraszam do obejrzenia Klipu na ludowo ze zdjęciami z dnia otwarcia z muzyką. Aby włączyć krótki film należy przycisnąć czerwony prostokąt z białą strzałką na obrazie poniżej. Marzanna Leszczyńska i Janina Pietrowicz 29 września 2023 roku została uroczyście otwarta Zagroda Młyńska w Bogdańcu. Muzeum Lubuskie zorganizowało to otwarcie w charakterze. Wszystko rozpoczęło się przedstawieniem teatralnym z minionego czasu a romantyczna akcja dotyczyła młyna i córki młynarza. Była ludowa muzyka, przepyszne ciasta, słynny chleb z tutejszej piekarni, owoce, personel gustownie na ludowo ubrany, dekoracje. Całość rewelacyjnie, lekko i z dowcipem poprowadził sam Roman Awiński. 3 i pół roku trwały prace renowacyjne i świetnym pomysłem było zaproszenie dzieci, które wtedy przyszły z przedszkola w Bogdańcu zobaczyć młyn, na początku renowacji a teraz po latach w dniu otwarcia odnowionego muzeum te same dzieci dostąpiły zaszczytu uczestniczenia w historycznej chwili. Muzeum Lubuskie przypomniało starą tradycję młynarzy – „ Zanurzenia w ziarnie ” i kto chciał mógł w niej uczestniczyć. Posypało się kolorowe konfetti. Nie zabrakło polityków, bo nic w tym dziwnego na dwa tygodnie przed ważnymi wyborami. Nie zabrakło podziękowań, wyróżnień i nagród. Data otwarcia 29 września została dobrana starannie ponieważ był to dzień urodzin najmłodszego mieszkańca młyna – Marka Rembasa ( spokrewnionego ze słynnym gorzowskim żużlowcem). Przybyli też honorowi goście, dawni mieszkańcy młyna – Sebastian i Helena Fierkowiczowie. Przypomniano , że niemiecka właścicielka młyna Ruth Henke zmarła 9 lat temu. Imieniny też obchodził obecny na uroczystości Michał Jarosiński – konserwator zabytków. Pozwoliłyśmy sobie złożyć solenizantowi imieninowe życzenia i przy okazji zamieniłyśmy z Panem Michałem Jarosińskim kilka zdań. Niestety zabrakło na otwarciu mocno zaangażowanej w odnowę Zagrody Młyńskiej vice dyrektor Muzeum Lubuskiego Pani Grażyny Tyranowskiej, która musiała wyjechać do Francji w ważnych sprawach rodzinnych, nie cierpiących zwłoki jakim jest zdrowie. Zapytałam Panią vice dyrektor tuż przed wyjazdem- „kto w renowacji tego zabytku odegrał kluczową rolę, dzięki komu widzimy to co widzimy, bo początki były przecież opłakane”. Odpowiedziała : Panowie – Błażej Skaziński i Michał Jarosiński. Pan Błażej Skaziński akurat uczestniczył w innym spotkaniu a pan Michał Jarosiński był w pracy ale przybył na otwarcie w roboczych ciuchach – przypomniała pani dyrektor Muzeum Lubuskiego – Ewa Pawlak. Przedstawię poniżej jedną z tych dwóch postaci – Pana Michała Jarosińskiego (konserwatora zabytków) ponieważ wyłoniła mi się postać wyjątkowo jasna, bardzo pozytywna, wielki pasjonat swojego zawodu, niezwykle i nadzwyczajnie zaangażowany w pracę, kochający zabytki ale przede wszystkim wielki profesjonalista. Jak wspomina vice dyrektor Muzeum Lubuskiego w Gorzowie Wlkp. – Grażyna Tyranowska pan Michał Jarosiński potrafił prowadzić z nią rozmowę na temat prac przy młynie w Bogdańcu a następnego dnia był już na drugim krańcu Polski. Zawsze przygotowany, pamiętający o wszystkich szczegółach rozmowy. Czasami jak mówi otrzymywałam odpowiedzi bądź zapytania o czwartej nad ranem, a właściwie o każdej porze dnia i nocy i zadawałam sobie pytanie: czy ten człowiek w ogóle śpi? Nie potrafił odmówić pomocy nikomu i raczej nie ze względu na chęć zysku i zarobku, ale wydawało się, że chce ocalić wszystko co da się ocalić – co jest zabytkowe, bo tutaj trzeba się śpieszyć. Jego zaangażowanie było imponujące , czasem kaskaderskie -niemal biegał z poświęcaniem się po dachach i wiele prac wykonywał osobiście a ja bałam się, że spadnie i się połamie albo i zabije. Wiecznie ubrany w swoje krótkie do kolan spodenki, koszulkę i czapeczkę z daszkiem. Tak też ubrany odbierał podziękowanie na otwarciu Zagrody Młyńskiej – wyrwany z pracy. Z powodu zaangażowania w tak wiele projektów Muzeum musiało Go niejednokrotnie karać -„po kieszeni” , ponieważ taki styl pracy – niestety – ale wiąże się z „zawalaniem terminów”. Z tego Pan Michał Jarosiński świetnie zdaje sobie sprawę ponieważ już na wstępie naszej rozmowy od razu przedstawił się jako człowiek nieterminowy. Wiedza Michała Jarosińskiego jest imponująca. Jak wspomina vice dyrektor Grażyna Tyranowska przy pracach katedry, po jej pożarze nadzór przy pracach Michała Jarosińskiego i kontrola nad nim była zbyteczna. Podziw wzbudzała jego uczciwość i nieugiętość w kwestii forsowania niekompetentnych decyzji, zamienników gorszej jakości. W takich wypadkach Pan Michał od razu wycofywał się i nie chciał się pod niczym podpisywać, nie chciał mieć z takimi pomysłami do czynienia. Przy odbiorze podziękowania z rąk dyrektor Muzeum Lubuskiego został przedstawiony jako człowiek, który urodził się po to, aby ich dotykać. Człowiek z misją. Widać, że kocha zabytki choć jak sam mówi – konserwacja to trudna droga, może być przygodą, ale to wymagająca praca, a zabytki nie wybaczają, to nie jest droga na skróty i opiera się na najważniejszym – na myśleniu. Wysłuchałam półtoragodzinnego wykładu Michała Jarosińskiego o renowacji gorzowskiej katedry po pożarze, w którym przebija talent pedagogiczny, a dobór informacji dla słuchacza jest niezwykle trafny, przekaz jasny, przystępny. Tak wiele można zrozumieć i dowiedzieć się o tym co istotne aby wydobyć piękno zakryte przez naleciałości czasu i prace barbarzyńskie. Pan Michał jest mistrzem w doborze i przeszkoleniu pracowników całego zespołu, który prowadzi renowację, doborze środków i technologii, których wachlarz jest szeroki ale nie wszystkie są odpowiednie bo jak twierdzi prace konserwatorskie też są inwazyjne. Teraz wiem, że najbezpieczniejsze są prace wykonane ludzkimi rękami, ich precyzja i wyczucie są bezkonkurencyjne, a kit, cement, beton to nie są są materiały dla zabytków. Nowe technologie muszą być stosowane rozsądnie i na wiele z nich odnowa zabytków niecierpliwie czeka, zwłaszcza na te kosmiczne technologie ( ciekawa jestem na czym polegają). Po tym krótkim wykładzie dużo wiem o spoinach między cegłami i widzę różnicę między dobrze i źle wykonanymi pracami patrząc na każdy mur bo ważna jest konsystencja spoiny, głębokość usuwanych spoin. Liczę na to, że pan Michał Jarosiński opowie z pasją na nowym wykładzie o tym jak odnawiany był młyn w Bogdańcu, co nowego zastosował i czy są już dostępne kosmiczne technologie i na czym one polegają. Jak nam opowiedział, od 10 lat odnawia zabytki w Lubuskim. Ma na swoim koncie prace w Paradyżu Gościkowie, Gorzowie, Bożycach ale nie liczy ile tych renowacji było. Lubi odnawiać wszystko- wyjątek stanowią druki i skóry. Uważa, że to praca dla pań i chętnie im oddaje ten „kawałek chleba”. Martwią mnie tylko leżące przed młynem potężne

MŁYN W BOGDAŃCU – OTWARTY Dowiedz się więcej »

GDY MORZE JEST JAK JEZIORO

Będzie o początku września tego roku, początku wakacji czyli o wrześniu wyjątkowo ciepłym i słonecznym. Wspomnienie lata, które właśnie odeszło, lata nad Bałtykiem. Ze zdjęciami, muzyką, bo kto nie lubi oglądać zachodów słońca i nie lubi spacerować brzegiem morza… Mój początek roku szkolnego spędziłam nad Bałtykiem. Chyba można powiedzieć, że to były „dorosłe wagary”. Tekst o początku roku szkolnego na wagarach należy więc do mnie. Na drugą część – szkolną – wiedzę naukową zapraszam w drugiej części artykułu poniżej – od dr Roberta Wójcika a jest ona o tym: skąd się biorą różne kolory wody w morzu .. Część pierwsza – zapraszam – Marzanna Leszczyńska Trochę szaleństwa nigdy nie zaszkodzi … Nasze kochane Morze Bałtyckie ma przeważnie stalowy kolor, zazwyczaj jest zimne i mniej lub bardziej faluje. Oczywiście ma to swój urok, a kto umie korzystać z zimnego morza to – jego wygrana dla zdrowia i urody. Zdarza się, że i w Polsce nad Bałtykiem można się poczuć jak w tropikach, jak w krajach południowych. Nie często, ale zdarzają się takie dni. Przydarza się uspokojony, nie falujący, ciepły Bałtyk i wtedy można w nim popływać jak w wielkim jeziorze. Uwielbiam taki Bałtyk. Nigdy nie jest idealnie gładki. Ma wtedy malutkie fałdki. Przypomina jedwabny materiał na lekkim wietrze. Takie morze przybiera inne niż zazwyczaj kolory. Potrafi być intensywnie błękitne ( grecki błękit), jasno niebieskie, zielone, żółto – zielone, fioletowe a nawet seledynowe. Przy zachodzącym słońcu pojawiają się dodatkowe cuda: srebro jakby morze posypane brokatem, kolorowe pasy, czasem rysuje się biała ścieżka przez morze do słońca czy jak kto woli od słońca w kierunku brzegu… Widok takiego morza to po prostu sama radość, życie wydaje się kolorowe, piękniejsze. Gdy patrzę na plażę z wysokości rewalskiego klifu to widok jest taki jakby ktoś z góry spuścił płachtę jedwabiu. Ludzie spacerujący na tle tego obrazka morza często dopełniają dziwnej całości. Jest to nierzeczywisty widok właśnie z tej góry. Pojawia się wrażenie, że zaraz woda wleje się do pokoju domu na klifie patrząc przez oszklone drzwi, które są właściwie całą przezroczystą rozsuwającą się ścianą. Wyobraźnia działa w zależności od tego, kto spaceruje po plaży. Warto mieć lornetkę. Podpatrywanie ludzi spacerujących po plaży to jak oglądanie filmu. Czasem wzbudzają zdziwienie swoją obecnością- wyjęci jak z górskiej wycieczki, gdy pojawią się jak górscy globtroterzy z wysokimi plecakami, traperami na nogach i z kijkami. Zdziwienie budzą zakonnice w habitach i szarych welonach. Rzadkością są piękne dziewczyny czyli naturalne, lekko opalone, bez powiększonych ust, bez przesadnej opalenizny starego siodła, bez botoksu, tatuażu, tipsów i ubrane nie w stroje z dekathlonu ale w kobiece sukienki na boso z klapami w rękach, pięknie wyglądają starsze spokojne panie siedzące na leżakach, przykryte kocami, patrzące w dal, w horyzont. Zapadają w pamięć obrazki naturalności. Miłe niespodzianki są zawsze. Rozkoszne zawsze są małe dzieci, ich zabawy w wielkiej piaskownicy jakim jest plaża i pluski w wodzie, które malują na buziach: spontaniczne szczęście albo zapierające w małych piersiątkach zaskoczenie. Przy zachodzącym słońcu na horyzoncie pojawiają się linie. Są kolorowe, tzn. raz niebieskie, innym razem białe, srebrne a nawet złote. Potrafią trwać bardzo krótko, czasem pojawiają się i znikają za chwilę. Dziś był dla mnie wyjątkowy, wrześniowy dzień, bo pływałam w morzu a przede mną zachodziło słońce. Zniżało się coraz bardziej a ja je obserwowałam płynąc w wyjątkowych warunkach. To był luksus. Byłam sama, w zasięgu wzroku nie było nikogo, przede mną tylko drewniane kołki wbite w dno na których siedziały mewy. Czasem któraś przeleciała mi nad głową. Akurat wszyscy wyszli z wody, nawet młody człowiek pływający na SUP- ie. Ciepła woda, spokojna, czysta. Pływanie bez lęku, które zawsze dają fale. Pływanie z poczuciem bezpieczeństwa. Morze przybrało kolor błękitny a odbijające się w wodzie zachodzące słońce utworzyło przeplatające się z tym błękitem pomarańczowe pasy. Trafił mi się rzadki luksus – uznałam to za nagrodę ze strony natury, która być może odwdzięczyła się za to, że zrezygnowałam z wygody, lenistwa, komercji a wyszłam w kierunku spotkania się z nią. Zapraszam do obejrzenia krótkiego filmu – poniżej – z muzyką ze zdjęciami z Rewala spokojnego morza o różnych kolorach. Naciśnięcie czerwonego kwadracika z białym trójkącikiem uruchomi film. Część druga – o tym dlaczego morze przybiera różne kolory i co ma na to wpływ opowie z pasją z naukowego punktu widzenia – specjalista od wody, klimatu i gleby dr Robert Wójcik Kolory morza … Morze Bałtyckie jest wyjątkowym zbiornikiem wodnym, jego charakterystyczna linia brzegowa jest jedyna w swoim rodzaju. To średniej wielkości morze łączy ze sobą linie brzegowe aż 9 krajów. Plaże nad Bałtykiem są przeważnie piaszczyste co jest dość rzadkie jeśli chodzi o morskie wybrzeża. Każdy Polak był lub będzie nad Bałtykiem przynajmniej raz w życiu, dlatego zapraszam do lektury ciekawostek o naszym jedynym morzu. Bałtyk potrafi zachwycać swoją kolorystyką. Niemal codziennie może przybierać inny odcień, a wszystko w zależności od nasłonecznienia, kąta padania promieni słonecznych, stopnia zachmurzenia, wilgotności powietrza nad wodą, zasolenia wody oraz jej głębokości. Podczas pięknej, słonecznej pogody urzeka błękitem, a w czasie sztormu zadziwia stalowo-szarym odcieniem. Choć jednak Bałtyk przyjmuje różne barwy, to standardowo jest zaliczany do mórz zielonych, ponieważ w wodzie znajdują się zawiesiny pełne drobnych organizmów. Zielona barwa wynika także z niskiej temperatury oraz bardzo małego zasolenia wody. Są morza, które zostały nazwane od swojego koloru – barwy. Czy ma to jakieś podstawy rzeczywistości tego faktu – magii koloru ? W pewnych przypadkach tak. Na przykład Morze Czerwone na co dzień nie jest czerwone, ale tam zakwitają dosyć często pewne glony morskie, które dają intensywnie czerwony kolor. Wtedy morze faktycznie przybiera taką nietypową barwę . W Morzu Żółtym w Chinach mamy bardzo dużą zawartość glinek i lessu, który intensywnie zabarwia wodę. Z kolei Morze Czarne jest naprawdę czarne poniżej głębokości 150-200 metrów. W tamtych rejonach nie ma już życia. To pustynia beztlenowa z dużą ilością siarkowodoru, który zabija żywe organizmy. w Morzu Śródziemnym nie ma w ogóle rozpuszczonej materii organicznej, przez co to morze jest niebieskie. Dlaczego Bałtyk jest często zielonkawy, choć zazwyczaj kojarzy nam się z kolorem szarym, szafirowym, granatowym, niebieskim a czasami brunatnym ? Kolor mórz tworzy klimat i otaczająca nasz żywa przyroda, a w zasadzie nasz architekt

GDY MORZE JEST JAK JEZIORO Dowiedz się więcej »

Baśniowe Przelewice

O nocy bajek w Przelewicach we wspomnieniach i refleksjach z roku ubiegłego tuż przed nocą bajek, która odbędzie się 9 września 2023 roku. Marzanna Leszczyńska i Halinka Henseler Fotografie użyte w clipie: Marzanna Leszczyńska i Halinka Henseler 9 września 2023 roku w Przelewicach odbędzie się kolejna „Noc bajek”. Tym razem – urodzinowa, arboretum obchodzi w tym roku 90-te urodziny. Z pewnością będzie wyjątkowo i z pewnością pojawią się tłumy dorosłych z pociechami. Uczestniczyłyśmy w „Nocy bajek” w roku ubiegłym – 2022 i zaskoczyła nas ogromna frekwencja. Duże widowisko, kilka scen, teatr, wychowawcze spektakle, piosenki przy, których podrygują nogi, hity które się nie starzeją i te, które śpiewa już trzecie pokolenie. Piosenki Majki Jeżowskiej i małej Natalii Kukulskiej nigdy nie umrą. Ogród nocą w Przelewicach, oświetlony kolorowymi światłami, które stworzyły nową rzeczywistość w parku tej letniej nocy . Była to nie tylko bajkowa sceneria ale również sceneria fantastyczna, poniekąd kosmiczna jak z „Gwiezdnych wojen” czy też filmowa z gatunku grozy i horroru. Niezwykłe wydarzenie nie tylko dla dzieci ale i dla dorosłych, raj dla fotografów. Uczestnik imprezy miał możliwość nie tylko oglądania ale w pewnym sensie poruszania się w tej rzeczywistości, w której czekały go różne niespodzianki. Organizacja tego zeszłorocznego przedsięwzięcia była na pewno trudna, wielka i skomplikowana i dlatego na pewno warto pamiętać o pewnych kwestiach będąc już tam razem ze swoimi pociechami. Warto zastanowić się i przemyśleć sposób skorzystania z tej imprezy. Miałyśmy sporo refleksji po imprezie jaką była „Noc bajek ” w Przelewicach. Wprawdzie chciałyśmy ze sobą zabrać 5-letniego Igorka , ale jego rodzice po zapoznaniu się z faktem, że jest to impreza od godz. 20.00 wycofali się, argumentując, że chodzenie po parku nocą z dzieckiem, które jest wrażliwe nie wchodzi w grę, bo wiedzą, że potem mogą być lęki, silne przeżycia i boją się go przestraszyć, że jest po prostu jeszcze za mały. Uważamy, że to była rozsądna decyzja rodziców. Będąc tam widziałyśmy bardzo dużo małych dzieci, przedszkolnych, w wózkach. Te najmniejsze w wózkach spacerowych po prostu szybko zasnęły i z pewnością nic już nie widziały i było im pewnie już wszystko jedno. Ale były też takie, które szły przez ten udekorowany- tak aby straszyć – park i one się po prostu bały, co rusz słyszałyśmy jak rodzice zachęcają swoje dzieci do pokonywania przeszkód. Przyznałyśmy szczerze, że pewne fragmenty parku były szczególnie straszne, psychodeliczne. Fragment parku, gdzie pod drzewami siedziały lalki i słychać było psychodeliczną muzykę przeszłam błyskawicznie. Nie oglądałam horroru o lalce, która zabijała, ale ponoć był wyjątkowo straszny. Wrażenie robiły zawieszone na drzewach ramy z maskami. To były dekoracje, które sugerowały duchy, morderstwa, upiorność. To były miejsca raczej dla starszych dzieci, młodzieży i dorosłych. Miłośnicy i poszukiwacze mocnych wrażeń, świadomi swojej wytrzymałości, dojrzali emocjonalnie i wiekowo czuli się z pewnością usatysfakcjonowani. Ale czy dzieci w wieku wczesnoszkolnym czy przedszkolnym, które się tam znalazły niewiele rozumiejąc? Zadałyśmy sobie pytanie retoryczne: Czy aby rodzice nie będą mieli jakiś problemów ze swoimi dziećmi po takich wrażeniach, czy nie odbiją się te obrazy negatywnie? Na pewno warto przemyśleć sposób uczestniczenia swojej pociechy, wziąć pod uwagę wiek i wrażliwość swojego dziecka. Czy na pewne wrażenia nie jest jeszcze za wcześnie, a wtedy gdy dziecko płacze i się boi – zakończyć imprezę na jakimś etapie, wiedzieć gdzie lepiej się nie zapuszczać. Organizator nie jest w stanie czuwać nad wszystkim, w rękach rodziców spoczywa wiele, oni najlepiej znają swoje dzieci i to co dla jednych jest łatwe dla innych już takie być nie musi i nie ma się co sugerować, że inni dają radę. Inną sprawą , o której warto wiedzieć jest to aby raczej nie wracać w miejsce, w którym już byliśmy, bowiem bajki odgrywane są cyklicznie i się powtarzają. Po prostu czar pryska i odsłaniają się kulisy teatru. Lepiej nie pozbawiać za wcześnie dzieci naiwności dziecięcej, wiary w to co widziały za pierwszym razem. Bo to co było mówione tylko do nich, aby czuły się wyjątkowo nagle widzą, że to samo jest mówione do innych widzów. Przypomina to rozczarowanie, gdy odkrywamy, że powierzona nam tajemnica za chwilę szeptana jest do ucha innej osoby. Nad pewnymi kwestiami muszą czuwać rodzice, aby impreza była w pełni pozytywnych wrażeń wyjątkową i udaną imprezą. I jeszcze jedno. Jest to też znakomita okazja, aby pięknie przebrać swoje pociechy. Jednak przebrania, które widziałyśmy jak na … Halloween – naprawdę budzą litość. Jaka będzie „Urodzinowa noc” w 90-te urodziny arboretum w Przelewicach? Zobaczymy już w najbliższą sobotę.

Baśniowe Przelewice Dowiedz się więcej »

Mierzęcin – powrót po latach

Zapraszam na słuchowisko o historii odtworzenia stawu przy Pałacu Mierzęcin i o historii ludzi, którzy odtwarzali to miejsce. Zdjęcia aktualne przeplatają się ze starymi z lat, gdy trwała odbudowa. W tym słuchowisku jest o tym, jak padło na wybór tego miejsca. W tedy była to ruina, teren zdewastowany, zaniedbany. To był trudny czas ale paradoksalnie piękny. Czas pracowity, pełen entuzjazmu, energii, twórczych myśli i tempa, sprinterskiego tempa. Te wspomnienia były pierwsze, od nich – jak za pociągnięciem sznurka zaczęły się snuć i tworzyć następne opowieści, krasomówczo napisane.

Mierzęcin – powrót po latach Dowiedz się więcej »

MIERZĘCIN I DALSZY CIĄG KODU TRZECH PUNKTÓW

Dr Robert Wójcik i Marzanna Leszczyńska zapraszają na drugą część nowej wersji artykułu pt: ” Mierzęcin – nie pytaj więcej…” Część trzecia słuchowiska i ostatnia już wkrótce. Jest tu o krzyżu chciałoby się powiedzieć -wszystko, a jeśli nie wszystko to z pewnością dużo. Nie jest to przypadek, bo krzyż jest elementem układanki w teorii „Kodu trzech punktów„. Widać w tym pasję rozwiązywań trudnych zagadek przez autora tekstu dr Roberta Wójcika. Arcyciekawa wiedza z tzw. warstwą pozazmysłową. Wyszukane ilustracje, zdjęcia pozwalają lepiej zrozumieć artykuł. Historia , życie, prawa i zwyczaje, których dziś już nie ma. Kolejna odsłona z wielkiej tajemnicy. https://youtu.be/V6Ft6-O_Ov8   https://idealzezgrzytem.pl/2023/08/03/mierzecin-kod-trzech-punktow/ oto link do części pierwszej    

MIERZĘCIN I DALSZY CIĄG KODU TRZECH PUNKTÓW Dowiedz się więcej »

MIERZĘCIN – KOD TRZECH PUNKTÓW

Marzanna Leszczyńska i dr Robert Wójcik zapraszają na nową wersję art: „Mierzęcin – nie pytaj więcej…”. Jest to ubogacone słuchowisko, które powstało z inicjatywy Moniki Wojaczek. Zapraszamy na pierwszą część. Ciąg dalszy już wkrótce. Ta opowieść ma coś z kryminału czy dreszczowca, bo KOD TRZECH PUNKTÓW w Mierzęcinie ma coś z opowieści niesamowitych. W tej części jest dużo wiedzy z kartografii, która jest pasją dr Roberta Wójcika a dzięki tej wiedzy narodziła się teoria KODU TRZECH PUNKTÓW. Wiedza przekazana barwnie i merytorycznie tak, że człowiek, który jest laikiem w tej dziedzinie może tylko pozazdrościć, że też tak chciałby. Ale czy coś staje na przeszkodzie, aby realizować marzenia i też poznawać… Ta opowieść to przykład, że można łączyć „szkiełko i oko” z intuicją. KOD TRZECH PUNKTÓW to fakt, a ta opowieść to barwny przekaz wiedzy o kartografii, jej rangi i historii. Niewątpliwie jest to materiał dla tych, którzy szukają przygody, pasji ale też prawdy, odkryć a nie taniej sensacji i pustych haseł. Kropki się łączą, ale nie wszystkie…Tekst zachęca do wyciągania wniosków, pobudza do myślenia, studiowania i poszukiwań. Marzanna Leszczyńska OTO LINK DO CZĘŚCI DRUGIEJ : https://idealzezgrzytem.pl/2023/08/14/mierzecin-i-dalszy-ciag-kodu-trzech-punktow/ Jednocześnie zachęcamy do przeczytania całości art: ” Mierzęcin – nie pytaj więcej..” i obejrzenia clipu, który ma już rok.

MIERZĘCIN – KOD TRZECH PUNKTÓW Dowiedz się więcej »

U nas lipcowy upał a w Brazylii zima…

Marzanna Leszczyńska w rozmowie z Marcinem Winkszno o wrażeniach z krótkiego pobytu służbowego w Brazylii. Na fot. Marcin Winkszno z małym Brazylijczykiem na tle graffiti w słynnej Beco do Batman w Sao Paulo Marzanna L: Jak wygląda zima w Brazylii, która tam akurat trwa gdy u nas jest lipiec i upalne lato? To takie pytanie na początek. Marcin W: Jest tak jak u nas w lecie czyli 24- 26 stopni Celsjusza a to są najniższe temperatury w Brazylii. Bo w lecie jest w Brazylii ok. 40 stopni Celsjusza. Ale ciemno robi się ok. godziny 17-tej czyli tak samo jak u nas w zimie. Podsumowując jest tu dziwnie bo tak jak u nas w lecie robiłoby się ciemno już o 17- nastej. Marzanna L: Byłeś tydzień w Brazylii i nie była to podróż turystyczna. Pracujesz od dwóch miesięcy w firmie handlowej i był to wyjazd na targi w branży elektronicznej. Jesteś odpowiedzialny za ten kontakt, od Ciebie będzie zależało teraz czy dojdzie do kooperacji, ta podróż to duże wyzwanie dla firmy i Ciebie. Być może to pierwszy i ostatni raz. Polacy podróżują służbowo daleko ale raczej w innym kierunku. Częste są podróże Polaków do Chin i tam już byłeś. O Brazylii się raczej nie słyszy. Marcin W: Tak, to prawda. Targi te to była sprawa dziewicza. Czułem się jak Krzysztof Kolumb… Bardzo kosztowny jest transport wszelkiego sprzętu, jaki jest potrzebny w organizacji stanowiska i dlatego nie ma chętnych. Było to trudne przedsięwzięcie ponieważ w Brazylii rozmawia się w ich języku. Mimo tego, że znamy angielski czy niemiecki to tam się nasze umiejętności językowe nie przydają i tak musi być dodatkowy tłumacz. Kraj uważany jest za niebezpieczny i to też jest z pewnością argument przeciwko. To były targi na których nie spotkaliśmy Rosjan, Niemców, w ogóle Europejczyków. Trochę to dziwne uczucie ale tak było. Marzanna L: O sprawach biznesowych rozmawiać raczej nie będziemy bo to tajemnice firmowe. Pobyt krótki bo tygodniowy w tym długa podróż ale na pewno znalazł się czas aby co nieco zobaczyć w Sao Paulo – największym mieście Brazylii mimo normalnej codziennej pracy na targach. Poza tym chcąc nie chcąc widzi się miasto i ludzi i z nimi przebywa a to jest przecież niezwykle interesujące bo na pewno podróże są bogatsze , ciekawsze i trudniejsze niż turystyka. Podobało mi się jak gdzieś usłyszałam takie wezwanie ” Bądźcie – podróżnikami , nie turystami”. Podróż wymaga od uczestnika, turysta może być całkowicie bierny. Jakie jest to miasto -Sao Paulo -w twoim spostrzeżeniu? Marcin W : To miasto zielone z palmami. Miasto z dużym ruchem ulicznym, w którym między samochodami przeciskają się wszędobylskie skutery. Ludzi na ulicach nie ma zbyt wielu. Motory przeciskają się między autami z dużą prędkością i odwagą. Te skutery mijają się z samochodami na milimetry, dzieje się to na dodatek w takim tempie, że podziwiam umiejętności kierowców. Są pasy czyli przejścia dla pieszych ale tam one tak jakby nie obowiązują. Kierowca i tak szuka przestrzeni i nie czeka aż pieszy zejdzie z drogi. Teoretycznie mamy pierwszeństwo ale w praktyce to w ogóle nie działa, nikt tego nie przestrzega. Piesi wiedzą, że auto ma pierwszeństwo mimo, że są pasy. Trzeba patrzeć i nie można ufać tak jak u nas. I pod tym względem jest niebezpiecznie. O tym nie można zapominać. Jest to miasto dużych kontrastów czyli bogactwa i biedy. Ludzi żebrzących, siedzących pod kościołami wyglądających na nieudaczników jest sporo na ulicach. Miasto kolorów, muzyki, tańca i miłości do piłki nożnej. Sao Paulo jest zadbane, jest czyste. Marzanna L: Opowiedz coś o ludziach. Czy interesują ich tylko kontakty biznesowe, czy są otwarci na innych i są też inne tematy? Masz Marcinie artystyczne usposobienie, jesteś muzykiem, grasz na gitarze czy to się też przydało, miało jakieś znaczenie? Marcin W: Ludzie są uśmiechnięci i bardzo spontaniczni. Wszyscy są zadowoleni, gdy coś się dzieje, gdy ludzie tańczą, grają. To widać po reakcjach kelnerów, przechodniów. Nie musi to być aktywność na wysokim poziomie, każdego się podziwia. Nie ma okazywania niezadowolenia, że np. muzyk nie jest najwyższych lotów, taniec kiepski, idę dalej bo ta muzyka mi się nie podoba. Ludzie chętnie okazują radość czyli biją brawo, przyłączają się do śpiewu, tańczą. Nie ma krytyki, jest chęć korzystania z sytuacji, które nadarzają się po drodze. Ogólnie ich podejście jest takie, że jest super bo się coś dzieje, jest jakiś dodatek. Nie ma pretensji typu: przełączcie muzykę na inną. obrażam się bo to nie taki poziom. Ludzie się cieszą ze wszystkiego to widać po nich. Mam wrażenie, że u nich ważne jest aby nie być perfekcjonistą ale aby był uśmiech na twarzy i żeby była zabawa. Nie ma dla nich problemu aby zatańczyć z kimś obcym. Jest to naturalna sprawa, że sobie z kimś zatańczę nie ma to podtekstu większego, chęci poznania kogoś czy okazania komuś, że ten ktoś się spodobał. Tam jest to po prostu ok, to jest tylko taniec, nie ma skrępowania. Widać też, że piłka nożna to jest ich sprawa narodowa. Chłopców biegających z piłką, ubranych sportowo jest masa. Bardzo często spotyka się malców 6-7 letnich nawet o godzinie 23 w nocy, którzy gdzieś tam z tą piłką biegną po ulicy bez rodziców. Niestety nie byliśmy na plaży, wszyscy tego żałujemy. Wiemy, że to też jest bardzo ważne w życiu Brazylijczyków. Niestety nie starczyło czasu, aby tam dotrzeć, potrzebne były dwie godziny. Wszystko wskazuje, że plaża stanowi ważny rozdział w ich życiu. Inna sprawa, że byliśmy też ostrzeżeni przed przestępczością dosyć wysoką. Pojechaliśmy tam w 5 osób i chodziliśmy cały czas tą grupką. Nie nosiliśmy ze sobą telefonów, nie chcieliśmy się wyróżniać w żaden sposób aby nie przyciągać uwagi. Zdarzają się grupki młodych ludzi zorganizowanych, którzy napadają, otaczają upatrzoną osobę i po prostu ogołacają po czym szybko uciekają, to jest tam nagminne. Na szczęście nic takiego się nam nie przydarzyło i nie byliśmy świadkami takich zdarzeń. Razu jednego przeszliśmy kawałek drogi o 3 godzinie w nocy, byliśmy w miejscu, w którym nie powinniśmy się znajdować i o późnej godzinie ale przeszliśmy spokojnie pół godziny i doszliśmy bezpiecznie do hotelu. Niespokojny byłem tylko w

U nas lipcowy upał a w Brazylii zima… Dowiedz się więcej »

MIERZĘCIN I SAMOCHODY RETRO

O czerwcowym zlocie samochodów zabytkowych pod Pałacem Mierzęcin z ” suplementem- niespodzianką” od dr Roberta Wójcika -autora wspomnień o nowej historii pałacu – „opowiada” Marzanna Leszczyńska Stylowe, eleganckie, stare samochody zazwyczaj kabriolety jeszcze 10 lat temu spotykałam na autostradach w Niemczech czy Holandii. Jakież to były emocje gdy się taki pokazał! Po prostu zjawisko… Lśniły srebrne felgi, z tyłu na kuprze przywiązana mała walizeczka, otwarty dach. I ta konsternacja gdy go mijaliśmy, a potem on nas, a na dodatek potem tak przyspieszył, aż zostaliśmy daleko z tyłu – jak to się stało, że taki stary samochód nas wyprzedził ?… Widok starszego pana za kierownicą i młodej pani nie robił takiego wrażenia jak dwie siwe głowy z rozwianym włosem. Takich widoków się nie zapomina. W Anglii pod pałacem Glamis, który był dla W. Szekspira natchnieniem do napisania „Hamleta” widziałam dużo ustawionych takich samochodów z lat 30-tch a przy okazji stały stragany ze starociami, antykami, w których się buszowało i znajdywało prawdziwe skarby. Doczekaliśmy się, że w Polsce mamy podobnie: mamy piękne pałace, Polacy mają zabytkowe samochody i są zloty, gdzie się całe towarzystwo zjeżdża i można te „cacka” podziwiać. Jeszcze niedawno były zloty polskich samochodów: maluchów, warszaw, syrenek. Gdy się trafił inny model to był rodzynek. Czasy się zmieniły i wyraźnie zaczynamy „równać w górę”. „Classica Mierzęcin” czyli zlot zabytkowych samochodów w Mierzęcinie na imprezie trwającej 3 dni zgromadził sporą grupę ludzi, którzy nacieszyli oczy niecodziennym widokiem. Jest to widowisko dla koneserów ale – co bardzo cieszy – nie tylko dla nich. Muszę przyznać, że bardzo przyjemny to widok: zaciekawionych, rozmarzonych, rozanielonych, uspokojonych, zamyślonych panów – panów wyraźnie szczęśliwych. Można było pieścić swoje oczy przez 3 dni. Zapytałam dwóch Panów o wrażenia z tegorocznej imprezy” Classica Mierzęcin„ 2023. Jan (nazwisko zastrzeżone) lat 65 :” Uwielbiam ludzi z pasją a właścicieli tych „dziwnych” samochodów właśnie tak postrzegam. Skorzystałem z rozmów indywidualnych, bo interesuję się motoryzacją. Z jednym właścicielem rozmawiałem chyba godzinę czasu. Wiedza tych ludzi tutaj mnie urzekła i te rozmowy są dla mnie pasjonujące. Bardzo się cieszą, że mogą się podzielić swoimi wiadomościami, niemal fruwają z radości. Ci ludzie są spragnieni kontaktu z zainteresowanymi ludźmi, chcą się pokazać, są dumni ze swojej pasji i maja dużą satysfakcję, że ich ktoś o coś zapyta i że przyszli tacy, którzy się również interesują. Trzeba mieć dużą pasję, aby szukać a potem ściągać z drugiego końca świata części do samochodu. Każdy remont samochodu to inna historia i przygoda człowieka. O każdym można by napisać książkę i uważam, że powinny być pisane – koniecznie ze zdjęciami. Ja na pewno bym taką kupił. Jest to po prostu piękna sprawa, taki powrót do historii. Bardzo mnie cieszy fakt, że ludzie, którzy mają pieniądze nie wydają ich tylko na dziewczyny, głupoty i alkohol. Uważam, że takie imprezy powinny być organizowane regularnie, jak najczęściej, Powinno się je nagłaśniać, promować, reklamować, i według mnie dał bym radę zobaczyć 200-300 samochodów na takim zlocie. Trzeba dążyć do tego aby , ci którzy już raz przybyli na zlot czekali na następny, aby imieniny u cioci nie były imprezą konkurującą i aby przekładali imprezy rodzinne, aby móc zobaczyć właśnie taką imprezę bo one są po prostu tego warte. Jeśli chodzi o mnie to najbardziej interesują mnie przeróbki czyli z zewnątrz samochód retro a w środku nowy – miraffiori. To właśnie takie samochody budzą naszą konsternację na autostradach. Są też bardzo ciekawe nietypowe auta. Widziałem przeróbki z kabin samolotów. Moim marzeniem jest stary bentley z 1936 roku. Dla mnie to był najpiękniejszy okres motoryzacji. W tych samochodach bardzo wygodnie się siedzi. Niemal każdy samochód był wtedy niepowtarzalny i inny. Sam jestem w posiadaniu peugeota 406 z roku 1995. I to już jest dzisiaj zabytek. Luksusowa marka francuska. To jest mój użytkowy samochód i na razie nie chcę nowego. „ Artur (Lat 29, który przyjechał, aby zobaczyć imprezę z dwójką dzieci: 3,5 letnią córeczką i 6 letnim synkiem): „Bardzo podoba mi się ten zlot. Auta jak z gangsterskiego filmu. Widać, że te auta miały duszę, a nie były (jak to powiedział ktoś w TVN turbo i zapadło mi to w pamięć) – „tabletami na kółkach”. Niestety motoryzacja poszła nie w tym kierunku. Jestem rozczarowany współczesnością i skończyły się dla mnie interesujące samochody w latach 90-tych. Tamte samochody były intuicyjne dzisiaj wszystko jest dotykowe a dotykowa powinna być tylko nawigacja a dzisiaj żeby radio włączać przez dotyk? Brakuje mi pokręteł, suwaków. To było piękne. Jestem koneserem muzyki, dlaczego nie mogę dzisiaj słuchać swoich płyt w samochodzie? Dla mnie najpiękniejsze są samochody z lat 50-tych i 60-tych. Najbardziej klimatyczne. Długie, ze skrzydłami z tymi wszystkimi wajchami, przyciskami… Gdybym był zamożny to tylko na to wydawałbym pieniądze, na: dom i samochód, nie na dalekie podróże. Ale tymczasem niestety nie w pełni mogę skorzystać z tej imprezy, bo maluchy nie pozwalają. Muszę ich pilnować, bo właśnie zostały przepędzone z samochodu do, którego wsiadły. Zresztą całkowicie słusznie i wcale się właścicielowi nie dziwię. Ale widzę, że mają dobrą zabawę i niech nasiąkają za młodu pięknymi sprawami.” Właśnie! Przy okazji zlotu samochodów zabytkowych w Mierzęcinie i całej tej imprezy warto opowiedzieć też trochę o całej organizacji. Brawa dla orkiestry przygrywającej na placu. Piękne stroje i muzyka w charakterze tej z lat, gdy tańczono charlestona. Nie mogło być inaczej i nie powinno być… Dzieciaki miały swoje zaplecze do zabawy w postaci dmuchanych zamków do skakania, placu zabaw, lodów ale do szczęścia i do charakteru imprezy przydałby się na ich użytek np. samochód atrapa, do którego można wejść i pokręcić kierownicą albo taki narysowany z wyciętym kółkiem na głowę, gdzie podstawia się własną i na fotografiach wygląda to fantazyjnie. Już na początku zaraz za bramą w cieniu pięknych dębów postawiono zielony samochód retro a w jego bagażniku umieszczono cały pakiet mierzęcińskich win, zachęcając do ich kupna. W sprzedaży były też pyszne oleje z dodatkiem soku z pory czy papryki. Przed bramą wjazdową było trochę kramów z pamiątkami. Głównie współczesne naczynia, obrazki, figurki z ceramiki. Wypatrywałam starych bibelotów ale natrafiłam tylko na piękny, skórzany album na zdjęcia i cynowe naczynie. Za bramą były

MIERZĘCIN I SAMOCHODY RETRO Dowiedz się więcej »

Przewijanie do góry