listopad 2023

GORZÓW… nad Wisłą? Czyli spór o zmianę nazwy miasta

Trwa kampania przekonywania Gorzowian przez grupę 66 inicjatorów do tego, aby odłączyć drugi człon nazwy miasta. Starania są prężne i jak zapowiadają niebawem nawet szkoły będą pracować nad tematem. Mimo wszystko są tacy mieszkańcy, którzy się nie godzą na to, aby Gorzów Wielkopolski został tylko Gorzowem i uzasadniają swoje przekonania i obawy. Warto posłuchać tych ludzi i poznać ich punkt widzenia. Lubuski region to region bez autochtonów, trzeba to sobie powiedzieć szczerze, a co za tym idzie nie ma tradycji. Został zasiedlony po wojnie w większości przez ludzi zza Buga, ale minęło od tego czasu 70 lat i coś się wytworzyło w tym okresie: nowa historia, przywiązanie, osiągnięcia, są „ zalążki korzonków” , które zaczynają się przyczepiać do podłoża… Na pewno przekształcenie prawa własności z użytkowania wieczystego w prawo własności przyczyniło się do do lepszego poczucia i bycia właścicielem oraz dbania o swoją własność, wiarę w to, że „Niemiec nie przyjdzie i nie będzie miał prawa do odebrania dorobku”(przekształcenie własności to lata 90-te ubiegłego wieku). Poza tym Ci, którzy przybyli zza Buga i tęsknili za swoimi domami już w większości wymarli, a oni długo jeszcze mieli przekonanie, że są tu na chwilę, która zaczęła się przeciągać na całe życie. Ich dzieci urodziły się już tutaj i nie tęsknią za ziemią przodków, której często nawet nie widzieli bo nigdy jej nie odwiedzili albo odwiedzili parę razy – ale wiadomo, że co innego urodzić się i mieszkać jakiś czas, a co innego odwiedzić nawet parę razy… Grupa ludzi, przeciwników zmiany nazwy miasta raczej sceptycznie patrzy na „Grupę inicjatorów 66”, z podejrzeniem i im po prostu nie wierzy. Takie, a nie inne przekonanie łączą z zarządzaniem miastem, które w ich ocenie wypada negatywnie. Są zatroskani faktem, że Gorzów Wielkopolski znalazł się w czołówce najbiedniejszych miast w Polsce, a w rankingach nie przeskoczyliśmy Babimostu. Dla tych Gorzowian jest to temat niechlubny, ambicjonalny i po prostu bolesny. Pytanie jest proste: skoro taka bieda to po co dodatkowe marnotrawienie pieniędzy? Gorzowianie wyliczyli z czym wiąże się taka zmiana nazwy miasta: zmiana dokumentów, pieczątek, tablic informacyjnych, oznakowania dróg, tablic na dworcach, przystankach, dowodów, aktualizacja stron internetowych, zmiana grafik, aktualizacja małych firm, papeterii, wymiana reklam, aktualizacja kas fiskalnych. Ci Gorzowianie uważają, że miasto ma ważniejsze sprawy na, które powinno łożyć pieniądze: przypominają problemy gorzowskiego szpitala i braku personelu medycznego, problem mostu kolejowego, potrzebna jest produkcja obuwia sportowego, medykamentów, których nie produkują inwestorzy, miasto nie pozyskuje nowych inwestorów i firm, którzy dadzą przyzwoicie zarabiać mieszkańcom i zatrzymają uciekającą młodzież do Poznania, Szczecina i Wrocławia. Władze nie pozyskują nowych inwestorów bo to wymaga ogromu pracy, wysiłku z ich strony i pewnie muszą wiedzieć jak to robić, ale czy wiedzą? Ci ludzie, którzy rządzą wolą brylować na spotkaniach dla elit, podejmują tematy opierające się na zwykłym „chciejstwie”, populizmie i na emocjach, bo tak jest łatwiej, a sprawiają wrażenie, że coś robią dla mieszkańców. W końcu ten rodzaj mieszkańców miasta zadaje pytanie: Czy jest analiza ekonomiczna, mówiąca, że po zmianie nazwy będzie nam się żyło lepiej i dostatniej? To , że Stargard Szczeciński jest teraz Stargardem nie przekonuje Gorzowian. Namawiają urzędnicy ze Stargardu , ale nie przedstawili tego co zyskali i niestety brzmi to jak zwykła „podpucha”. Gorzowianie podejrzewają o działanie lobbystów, zauważyli, że zmiana nazwy miasta wypływa przed wyborami, ostatnio były podejmowane te sprawy w 2017 roku. Mówią wprost, że podejrzewają interes osobisty wąskiej grupy, a zmiana nazwy miasta jest ich zachcianką. Ktoś zauważył: ” Dwie kampanie przerżnięte. Jak rozumiem, w trzeciej zmiana nazwy ma przysporzyć mieszkańcom obywatelskości. To MIŚ na skalę naszych możliwości”. Inny z wpisów na fb brzmi: ” Czuję, że ktoś znów stosuje ten temat jako zasłony dymnej lub chce usunąć „Wielkopolski” , aby przy nowym podziale województw, który jest w planie w 4-rech wariantach nie wcielono nas do Wielkopolski, bo być może wtedy, wiele ukrytych spraw i niewygodnych tematów wyjdzie na jaw. Naprawdę, są tu pilniejsze tematy do ogarnięcia np. Wizytówka Gorzowa „Schody do nikąd”, no ale tam już deweloper tylko czeka na zielone światło z rozbiórką i budową kolejnego bloku. Tak samo zabytkowa kostka. Ciekawe komu pod jakiś pałacyk była ona potrzebna? Konserwator osobiście powiedział, że miasto dobrze wie, w jakich miejscach pod asfaltem jest piękna kostka ( byłam i osobiście widziałam jej stan… wymagała lekkiej renowacji). Niech Gorzów Wlkp. stanie się miejscem dla Gorzowian, a nie dla deweloperów. 10 lat na emigracji. Tęskniłam by tu wrócić…Do domu…do Gorzowa Wielkopolskiego, którego osobiście nigdy nie łączyłam z Wielkopolską. „ Gorzowianie podkreślają, że są dumni z nazwy Gorzów Wielkopolski (przytoczę poniżej wpisy z fb): Gorzowianie ubolewają, że takie było ostatnie głosowanie , bez patriotyzmu lokalnego, że oddali głosy na ludzi z południa, którzy przecież będą dbali o rozwój własnego miasta, a nie naszego. Pieniądze na inwestycje znajdują się teraz w ich rękach i będą je przyznawać sobie, a nasze miasto dlatego wyprzedaje grunty pod deweloperkę, bo nie chce pracować i nie chce czekać na lepsze czasy aby cokolwiek budować nie na kredyt. Apelują do mieszkańców aby w przyszłym roku w wyborach do sejmiku województwa i Europarlamentu głosowali na ludzi, którym chce się coś robić, którzy mają pomysły na to miasto, którzy działają całą kadencję, a nie na miesiąc przed wyborami. Uważają, że Gorzów ma wszelkie prawa, aby się rozwijać i ma ku temu możliwości. To od nas i naszych wyborów zależy czy będzie się rozwijał. Ten artykuł powstał z zaczerpniętych opinii następujących Gorzowian, którzy wyrazili je na fb: Ćwiklińska Grażyna, Jacek Kawalonek, Krzysztof Czeponis, Dorota Kawczyńska, Marcin Styczyński, Anna Olechnowicz – Zimnoch, Danuta Winnicka, Iwanowski Paweł, Justyna Krajewska, Lech Jakubowski, Jadwiga Matysik, Jarosław Łojewski i wielu innych, których przepraszam, że nie zanotowałam. Gorzowianie czekają na informacje z mediów, oceniają, że tylko tytuły brzmią dramatycznie, a niestety środek jest pusty, rozczarowuje. W mediach jest mało informacji na ten temat i pozostaje pytanie – dlaczego tak jest? Marzanna Leszczyńska Zapraszam na drugą część artykułu. Właściwie to jest wisienka na torcie. Rada i wiedza osoby życzliwej – Wielkopolanina, a jednocześnie kogoś, kto z naszym regionem jest związany przeszłością. Do Przyjaciół Gorzowian – Wielkopolanin…. Pamiętajcie, nieważne, ile razy przyjdzie Wam wykonywać

GORZÓW… nad Wisłą? Czyli spór o zmianę nazwy miasta Dowiedz się więcej »

MIERZĘCIN – ZANIM OPADNĄ LIŚCIE

Ileż w tym tekście filozofii, drogowskazów takich mądrych, wartościowych, których warto posłuchać dla naszego dobra i szczęścia. Jak trudno im się dzisiaj przebić w tym świecie reklam, marketingu, „szortów” i wśród tych wszystkich sprytnych macherów, którzy wmawiają nam tyle bzdur, że bez nich nie przeżyjemy, a przecież robią to po to ,aby sami mogli żyć dostatnio. To wszystko jest jak podpowiedzi i podszepty samego Szatana. W tym tekście mamy nieśmiałe szepty dobrego anioła stróża. Poniższy tekst dr Roberta Wójcika (administratora Pałacu Mierzęcin w latach 1999-2008) jest urzekającą opowieścią -wspomnieniem inspirowaną jesienią w magicznym zabytkowym parku i filmem „Chłopi”, o którym jest tak głośno, a którego obawiamy się zobaczyć – ciągle zauroczeni i wierni starej, a przecież doskonałej wersji, którą autor poniższego tekstu zna na pamięć i oglądał wiele razy. „Mierzęcin – zanim opadną liście” ma wiele wymiarów. Jest jak film w 3D. Jest jak skrzyżowanie Oskara z literackim Noblem. Marzanna Leszczyńska CZĘŚĆ DRUGA Autor tekstu dr Robert Wójcik  Mierzęcin – zanim opadną liście Wielką inspiracją do napisania tej chwili wspomnień, tej garstki myśli wieczornych….nie był tylko magiczny park w Mierzęcinie….była też lektura za moich czasów szkolnych – To była wspaniała powieść wybitnego Polskiego pisarza – Władysława Reymonta. Kochałem wszystkie pory roku w Mierzęcinie – przeżyłem ich dziesięć w skali czasu – łącznie czterdzieści – ale moją najukochańszą była jesień – barwna, słoneczna, mglista, deszczowa czasami smutna, ale zawsze sprzyjająca pewnej refleksji. Jak ja to wszystko widziałem – chyba barwnie i z emocjami – jak mi to pomogło w moim życiu ? – czułem jedność z przyrodą, ziemią i tworzenie jej wartości – niepokalanej wartości – jej cudu zbiorów płodów ziemi, jej cudu kolorystki, zapachu, cudu przebarwienia liści, dywanów kolorów i pewnej refleksji o przemijającym życiu . Nie wspomnę o widokach tam – w Mierzęcinie. Wiem, że nie dałem wszystkiego czego chciałem od siebie – ale, chciałem tylko być uczciwym – i robić wszystko, aby być zgodnym z naturą każdego roku – tych czterech pór – szczególnie jesieni. Ukłon dla niej – pozostaje jak pocałunek w rękę dla ukochanej mamy. Pokochałem to przesłanie, które mi powierzono… starałem się być dobrym gospodarzem, a przy tym obserwatorem tego co mnie otaczało i co mnie spotkało – jeśli czegoś nie dopełniłem lub zaniedbałem – przepraszam. Władysław Stanisław Reymont wychował się na wsi, która stała się szczególnie bliska jego sercu – może więc odrobinę dziwić, że „Chłopów” musiał pisać aż dwa razy. Ja też tak bym to zrobił – praktycznie robię to w każdy wieczór, myślami, wspomnieniami, które żyją cały czas – i to dziwne, ale te moje tęsknoty są związane ze wsią Mierzęcin, rozbudowane tą powieścią , którą praktycznie znam na pamięć. Cały czas do dziś sny malują te obrazy – może są te myśli blisko przemyśleń Reymontowskich Lipc, a może tych barwnych wspomnień związanych z Mierzęcinem ? . Zawsze miałem poczucie i przekonanie , że wszystkie ziemie w mojej obecnej ojczyźnie , były małymi ojczyznami różnych narodów, poprzeplatanych różnymi dziejami historycznymi . Nie wiem – ale ja tak to czuję, chociażby dlatego, jak odwiedzam stare cmentarze. Mierzęcin – to też wieś – wieś z historią sięgającą prawie XIII wieku. Dla ciekawych – przystępując do końcowej redakcji pierwotnej wersji, Władysław Reymont uznał, że nie oddał we właściwy sposób chłopskiego życia ( dziś to się nazywa rolniczym życiem) – a ja wszystkiego tego też doświadczyłem. Zobaczyłem, dotknąłem i chyba zrozumiałem dlaczego to zrobił (może już dziś w sposób inny). Nie mnie się porównywać do tak wspaniałego pisarza , ale tak mi się wydaje i raczej o tym jestem przekonany – że piękno tego co dostrzegł nasz wybitny Noblista , tego co kochał najbardziej – prawdziwości postrzegania świata, prawdziwość przyrody i jej cyklu, tej szorstkości życia i jej okrutnej prawdy na tle zmieniających się pór roku – trudno było opisać. Doszedł jednak do perfekcji opisu. Pisarz – swą gotową prawie powieść podarł i postanowił spróbować jeszcze raz – coś niebywałego. A dziś, po ponad 100 latach …. Jego powieść jest malowana w obrazach – nominowana do „Oskara”. Coś w tym jest magicznego, ponadczasowego. Chłopi zaczęli ukazywać się w „Tygodniku Ilustrowanym” w styczniu 1902r. Już pod koniec roku opublikowano wydanie książkowe pierwszego tomu. Nie wiemy, jak bardzo druga wersja różniła się od poprzedniej. Najwidoczniej jednak była to właściwa decyzja, bo książka osiągnęła niebywały sukces. Reymont stworzył powieść nie tyle o wsi polskiej, co o wsi w ogóle. Dzięki udanym tłumaczeniom wzbudziła ona żywe zainteresowanie za granicą. Czytelnicy całego świata dostrzegali w niej coś lokalnego, wywoływała nostalgię za umykającym światem zmieniającej się wsi. W 1924 r. Reymont otrzymał najwyższe wyróżnienie literackie – NAGRODĘ NOBLA. Poparto je wyjątkowo krótkim uzasadnieniem: „Za wybitny epos narodowy, …. Panie Boże !!! – czy „Chłopów” – naszej wyjątkowej społeczności, której zawdzięczamy nasz chleb powszedni – czy piękna tworzenia pracy w czterech porach roku, które jest w rytmie niezmiennym naszego architekta świata – słońca. Często się zastanawiam, czy to człowiek swoją pracą, czy przyroda umalowali ten obraz. Obraz, za którym tak tęsknimy i często my „miastowi” uwielbiamy jeździć i przebywać, utożsamiać się z nią…z wsią i jej krajobrazem. Tak, odwiedzając naszych rodziców, dziadków, krewnych, znajomych na wsi , potem szukając grobów tych bliskich , których już nie ma… budujemy swoje wspomnienia i tęsknoty. Chyba nie ma rodziny w naszym kraju, która nie ma powiązań z wsią. Kochamy to robić, szkoda tylko, że robimy to nieczęsto i sporadycznie – za zwyczaj w czasie uroczystości rodzinnych, różnego rodzaju świąt czy innych okoliczności. Tak – tęsknimy za tym rosołem i kluskami, pierogami które robiła nasza babcia czy mama. Czujemy zapach sadów i dojrzewających tam owoców, chodzimy po bursztynowych parkach jesienią i podziwiamy piękno przyrody – czasu który bezpowrotnie już minął, ale dobrze, że jest powtarzalny. Tylko my z każdym rokiem stajemy się inni – chyba bardziej refleksyjni i delikatni. Dziś nie będzie wspomnień – niech one zostaną w moich myślach. Słońce już dawno zgasło, schowało się za ciemną półkulę, tylko czarne i ciemne niebo zostało. Ktoś uderzył w szybę okna – może to niemy znak stamtąd lub dziwny, zabłąkany ptak. Zaczął podać deszcz , krople odbijają

MIERZĘCIN – ZANIM OPADNĄ LIŚCIE Dowiedz się więcej »

„GAMBRINUS” I 4 KOBIETY

„Gambrinus” czyli Jerzy Zysnarski – gorzowski dziennikarz (już emerytowany) i regionalista – spotkał się ze słuchaczami 14.11.2023 r. w MOS w Gorzowie Wlkp. i wygłosił swoją prelekcję: „Kapitan Dutkowska i inne niezwykłe Gorzowianki”. Zaczepnie i szokująco Jerzy Zysnarski rozpoczął spotkanie ze słuchaczami od wezwania: „Kobiety na ulice”. Jednocześnie od razu wyjaśnił do czego „pije” i że kiedyś też ktoś w innych czasach, bardziej purytańskich też użył w szlachetnej sprawie – mając na myśli kobiety- określenia „Q”. Skojarzenia jednoznaczne, ale przecież nie dosłowne, sprytne i mające na celu podbicie ciekawości szerokiej publiczności. Dziennikarz przedstawił sylwetki czterech kobiet, które kiedyś były związane z miastem Gorzowem( kobiet z osiągnięciami, nietuzinkowych, wybranych starannie) po to aby ich nazwiskami zostały nazwane ulice w naszym mieście. Starannie i pieczołowicie prześledził ich życiorysy, zdobywał i uzupełniał informacje, dociekał. Było w tym doborze wiele pracy Jerzego Zysnarskiego, poświęconego czasu, starannych przemyśleń. Na spotkaniu w MOS „Gambrinus” uzasadnił swój wybór przedstawiając sylwetki swoich czterech wybranek: Heleny Jurgielewicz, Merry Didur- Załuskiej, Wandy Dubieńskiej i Elżbiety Dutkowskiej. Helena Jurgielewicz Merry Didur- Załuska Wanda Dubieńska Elżbieta Dutkowska Trzeba przyznać, że aby „dostać się na ulicę” według „Gambrinusa” to trzeba być kobietą niebanalną, poprzeczka została podniesiona wysoko. Warunek jest taki, że trzeba w naszym mieście mieszkać i być z nim związanym. Jerzy Zysnarski podkreśla, że w naszym mieście mamy ulice różnych bohaterek, które nigdy nie mieszkały i nie były w naszym mieście, podczas gdy te zasłużone i związane z nim nie dostąpiły tego zaszczytu. Na pewno miasto, które ma swoich bohaterów na tablicach ulic zyskuje na oryginalności i może się tym szczycić, zaciekawi nie jednego turystę. Pamiętam jak kiedyś nawigacja poprowadziła mnie w drodze nad morze przez Puszczę Goleniowską i wjechałam do Strumian – wsi z paroma ulicami – a tam na tablicy – Ul. Joanny i Jana Kulmów. Zatrzymałam się i porozmawiałam z panem siedzącym na ławeczce przed domem – zostałam zaproszona do domu, wyciągnięto album ze zdjęciami i wysłuchałam ciekawych opowieści o charyzmatycznych mieszkańcach, którzy wiele zmienili w tej wsi ale pod koniec życia wyprowadzili się do Warszawy. I pomyśleć, że taka wieś z paroma ulicami, ale upamiętniła niebanalnych gości, którzy tam osiedli na jakiś czas. A oto wybranki Jerzego Zysnarskiego pseudonim „Gambrinus” i Ich prezentacja tak jak zostały przez Niego opisane. Helena Jurgielewicz ( z domu Bujwid) Kobieta z dyplomem ukończenia weterynarii, a był to rok 1920. Pionierka w tym zawodzie. Była oficerem Wojska Polskiego w stopniu porucznika. Uczestniczyła w obronie Lwowa. Ojcem chrzestnym jej córki – olimpijki – był Józef Piłsudski. W czasie wojny przebywała we Francji, gdzie została aresztowana i skierowana do Ravensbruck. W 1945 roku przyjechała do Gorzowa, gdzie pracowała w Państwowym Instytucie Bakteriologicznym, znanym dzisiaj jako BIOVET. Była weterynarzem i zajmowała się głównie leczeniem koni. W naszym mieście przebywała niestety tylko 8 miesięcy, ponieważ na wskutek intryg została pozbawiona pracy i zastąpiona człowiekiem związanym z S.B. Wyjechała do Krakowa. Marry Załuska-Didur Przedstawiona jako arystokratka artystyczna i herbowa. Córka światowej sławy śpiewaka basowego występującego m. in. w La Scali. Była żoną hrabiego. Razem z mężem mieszkała w Iwoniczu-Zdroju. Potem osiedlili się w Gorzowie. Z Iwonicza przywiozła bardzo dużo książek, które osobiście przeglądał Jerzy Zysnarski – jak opowiadał na spotkaniu. Marry Załuska- Didur zapoczątkowała w Gorzowie życie muzyczno-rozrywkowe. W tym czasie w Gorzowie był Garnizon Kawaleryjski. Występowała w rewiach, w słynnej „Wenecji”. Została postrzelona. Dużo życia poświęciła upamiętniając dokonania swojego ojca. Wanda Dubieńska ( z domu Nowak) Kobieta z dyplomem lekarza weterynarii. W tym zawodzie też pracowała w Gorzowie po wojnie. Córka mikrobiologa. Bardzo wszechstronnie utalentowana. Wszechstronna sportsmenka. Grała w tenisa, była florecistką, jeździła konno. Jako jedyna Polka brała udział w Olimpiadzie w Paryżu. Mówiła w kilku językach. Studiowała też muzykologię. Z Ignacym Paderewskim grała na fortepianie. Była portretowana przez Jacka Malczewskiego i Stanisława Wyspiańskiego. Była częstym gościem Empiku. Elżbieta Dutkowska Bardzo odważna, idąca przez życie przebojem kobieta. Była kapitanem A.K. W czasie wojny otrzymała order Virtutti Militari. Wybitna organizatorka. Zorganizowała służbę łączności w Łodzi, a następnie łączność między Łodzią a Warszawą. Brała udział w Powstaniu Warszawskim z bronią w ręku. Była wybitnym fachowcem. Opiekowała się Wincentym Witosem przed Jego wylotem do Londynu. W przebraniu zbiegła z obozu w Rembertowie. W Gorzowie mieszkała 4 lata. Była kobietą przedsiębiorczą, w latach 50-tych założyła cukiernię „Hanka” (był to jeden z Jej pseudonimów)na ulicy Chrobrego 26 naprzeciwko Księgarni „Daniel”. Spotkanie zorganizował „Zapiecek” w MOS przy ulicy Pomorskiej. Czy nie chcielibyście ulic w mieście z nazwiskami takich kobiet – bohaterek swoich czasów? Marzanna Leszczyńska

„GAMBRINUS” I 4 KOBIETY Dowiedz się więcej »

KONCERT FAMILIJNY z „Koczkodansem”

O ostatnim wydarzeniu dla dzieci w Filharmonii Gorzowskiej w ramach KONCERTU FAMILIJNEGO – Marzanna Leszczyńska Ooooo! Co to tam było? Trzy i pół letnia dziewczynka wyciąga paluszek i pokazuje w kierunku sceny. Na twarzyczce dziecka maluje się zdumienie, a duże piękne oczy robią się jeszcze większe. Słychać pytania dziecka, które same się wypowiedziały głośno w ciszy wyciemnionej sali. Tak, małe dzieci są spontaniczne, zwłaszcza wtedy gdy w grę wchodzą emocje. A na scenie jak w lesie o poranku: słychać świergot ptaków, szum strumyka, stukanie dzięcioła i na podłodze w dymie snującym się nisko niczym poranna mgła turlają się tancerze- aktorzy. Teatr tańca z Poznania przygotował dla dzieci w ramach Koncertu Familijnego – sztukę ” Koczkodans”. Była taneczna uczta bo tancerze zamienili swoje umiejętności i pokazali świat zwierząt. Trudna sztuka ale trafnie zobrazowana. Prześmiesznie poprzebierani, weszli w rolę ptaków, ssaków i innych egzotycznych zwierząt. Podpatrzyli naturę i przedstawili swoją fantastyczną taneczną wizję. Podjęli się jeszcze innego wyzwania – przedstawili naturalny świat zwierzęcy, który zamienił się w sztuczny świat wykreowany przez człowieka, jego ambicję, biznes. Fantazja na temat uczynienia ze zwierząt artystów, wykreowania świata niemożliwego, naprężonego ludzkim ego i nadmiernymi ambicjami. Ale też przedstawione zostały konsekwencje takiego „chcenia” a one mogą być tylko złe, złe dla obu stron. Na końcu jest tylko nieszczęście stworzeń i smutek, że nie potrafią sprostać oczekiwaniom ludzkim, bo są ograniczeni ale przecież doskonali w inny sposób i w innych warunkach -naturalnych. Ludzie też są sfrustrowani, agresywni i rozczarowani miernymi wynikami, a dużymi nakładami swojego wysiłku. Aluzje do kontrowersyjnego cyrku, można powiedzieć bojkot. Sztuka została ciekawie skonstruowana z różnymi elementami kontrastującymi ze sobą. Zaskoczyły widzów fragmenty filmu, wywiad z dyrektorem poznańskiego ZOO, który podzielił się wiedzą na temat zachowania się zwierząt i z drugiej strony wizja dyrektora – dziecka, który próbuje „zagospodarować „zwierzęta na swój wydumany i szkodliwy sposób. Brawurowo zagrał swoją rolę mały aktor, który wcielił się w dorosłego, ambitnego i sfrustrowanego dyrektora cyrku. Zawsze jest ciekawie, kiedy utalentowany dorosły zagra rolę dziecka i odwrotnie, gdy utalentowane dziecko wczuje się w dorosłego, ponieważ te wykluczające się cechy są widoczne i robią duże wrażenie. Jeszcze raz brawo na małego aktora. Powtórzę raz jeszcze – tak- małe dzieci są spontaniczne, zwłaszcza gdy w grę wchodzą emocje, a takie były z pewnością na tej sztuce pełnej tańca, ruchu, ekologii, szacunku dla zwierząt i wolności, muzyki, melodii jaką niesie las. „Koczkodanse” niosła wartości, pozytywne emocje, na końcu wzmocnione zabawą z bańkami mydlanymi do, której zostały zaproszone wszystkie dzieci z sali. Tak było w październiku, a jutro w listopadzie będzie patriotycznie, wojskowo, niepodległościowo- myślę , że odświętnie też. Ciekawe. Koncerty Familijne, comiesięczne odbywające się w Filharmonii to fantastyczna formuła obcowania dzieci z muzyką koncertową, dawną nie komercyjną. Zaszczepiają piękno i wrażliwość oraz zamiłowanie do obcowania z kulturą wyższą. A najważniejsze, że odbywa się to bez nudy, wymuszania posłuszeństwa, terroru i tortur jakie z pewnością temu towarzyszyły by przez uczestnictwo w koncertach z formułą dla dorosłych. Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

KONCERT FAMILIJNY z „Koczkodansem” Dowiedz się więcej »

BURZA WOKÓŁ ŻOŁNY W KŁODAWIE

O sprzecznych interesach w gminie, unikatowych walorach wyrobiska po żwirowni, prężnie działającym Stowarzyszeniu i awanturze na zebraniu. Marzanna Leszczyńska Działające od stycznia 2023 roku w Kłodawie, Stowarzyszenie Zielony Punkt Widzenia (działające dla dobra przyrody i miejsca, w którym żyją) zorganizowało 24.10.2023 r. w MOS przy ul. Pomorskiej w Gorzowie Wlkp. otwarte spotkanie przyrodnicze na temat terenu wyrobiska po dawnej żwirowni w Kłodawie i rzeczki Srebrnej czyli jednym zdaniem rozmawiano o unikatowym terenie, któremu grozi zniszczenie. Stowarzyszenie tworzy 5 osób: Katarzyna Olejnik, Jolanta Pedo, Mariusz Urban (ornitolog i leśnik), dr Robert Piekarski (artysta grafik, działacz na rzecz ochrony przyrody). Stowarzyszenie wystąpiło z projekcją filmu, dokumentu, który jest jednocześnie ekspertyzą terenu po byłej żwirowni w Kłodawie. Film pokazuje walory terenu, występujące tam owady, ptaki i zwierzęta, zrealizowano go z inicjatywy i przy udziale członków Stowarzyszenia, którzy posiadają potrzebną ku temu wiedzę, zainteresowanie, zaangażowanie, zamiłowanie i wrażliwość oraz przy udziale (jak poinformowano) zaprzyjaźnionych przyrodników z Poznania i innych miast, ludzi z doktoratami ( badania przeprowadzał m.in. spec. Paweł Czechowski – entomolog z Poznania). Film jest piękny, fantastyczne zdjęcia, afrykańska muzyka, artystyczny sznyt – polecam każdemu i zachęcam do obejrzenia. Na zebraniu zaznaczono, że będzie szeroko pokazywany w celu edukacyjnego uświadamiania mieszkańców Kłodawy, władz, urzędników, decydentów. Niewątpliwie materiał pokazuje , że teren ten to wielki skarb przyrodniczy- perła przyrody, który -(i tu ciekawostka) sam się zrekultywował, bez pomocy człowieka. Można powiedzieć – prezent od natury, coś za darmo. Prelegent podkreślił, że obecnie Lasy Państwowe wydają ogromne pieniądze na podobne wydarzenia, ale koszty to jedno, istotne jest to, że na taką odbudowę potrzebny jest czas i to długi czas – to kwestia 50 lat… Niestety obecna polityka jest taka, że to co już jest się niszczy, a potem jak dotrze do ludzi niezorientowanych i niedouczonych prawda – zaczyna się sztuczne dosadzanie i wydaje się niepotrzebnie duże pieniądze. Z naukową pieczołowitością zaobserwowano i opisano ptaki i owady tu występujące, a jest ich tutaj 81 gatunków. Dużym skarbem jest obecność dzikich pszczół – ważnych zapylaczy. Dumą wyrobiska po żwirowni są małe, kolorowe ptaki, rzadko występujące w Polsce– żołny. Ciekawostką jest, że para wychowująca pisklęta wykorzystuje do tego piastuna czyli ptaka z poprzedniego lęgu. Żołny przyleciały do Polski z Afryki i Europy Południowej. W Europie są to gatunki zagrożone wyginięciem. Pojawiły się w naszym kraju w latach 60-tych na Lubelszczyźnie. Występują też niedaleko Gdańska. W całej Polsce jest tylko 1720 par lęgowych, według ornitologów to mała liczba. W lubuskim są to skrajnie rzadkie ptaki. Ten gatunek ptaka znalazł na byłym wyrobisku po żwirowni dla siebie idealne warunki bytowania zarówno do osiedlenia się i lęgu. Występują tutaj piaszczyste wzniesienia, w których budują sobie norki do zamieszkania. Mają tutaj teren do żerowiska i dostęp do rzeki Srebrnej, zbiorowiska łąkowe i owady, którymi się żywią. Wystąpił progres w zasiedlaniu się żołny. Nie jest już to stanowisko efemeryczne tego gatunku. Teren po żwirowni w Kłodawie stanowi wartościowy obszar, to bioróżnorodność, która jednak otoczona jest nieciekawymi terenami. Występuje tam 48 gatunków lęgowych z możliwym gniazdowaniem. W rzece Srebrnej pływają pstrągi. Tutaj przebiega szlak turystyczny PTTK – bardzo atrakcyjny szlak. O co chodzi w Kłodawie? Na tym terenie unikatowym jest plan postawienia paneli fotovoltaicznych, która to farma po prostu zniszczy ten teren. Jest to mało zrozumiała decyzja dla Stowarzyszenia, gdyż jak mówią – wyrobisko ma wgłębienie, a farmy powinny stać na płaskim terenie. Poza tym fotovoltaiczne farmy stawia się na ziemi klasy 5 czy 6, a nie na unikatowych krajobrazach. Okazało się, jak poinformował ktoś na zebraniu, że wójt Kłodawy sprzedał już wszystkie grunty dookoła, które mogły by się nadawać na farmę. Sęk w tym, że mieszkańcy płacą duże rachunki za prąd i szukają naturalnych źródeł energii, ale wygląda na to, że nie ma już gdzie więc pozostały tereny dziewicze. Jeszcze innym problemem tego terenu są kłady, które sobie to miejsce upodobały i nie tylko, że hałasują ale po prostu niszczą te lęgowe miejsca. Stowarzyszenie proponowało postawienie tam głazów, które uniemożliwiały by te wojaże, gmina postawiła plastikowe słupki, które są kiepską ochroną. Właściciele kładów nogami przewracają te słupki, niszczą je, są bezkarni bo poruszają się w maskach i kaskach. Policja nie reaguje na zgłaszane uwagi, nie karze mandatami kładowców. Stowarzyszenie żałuje, że zawarło z gminą niewdzięczny i zgniły kompromis, który polegał na tym, że zgodzili się na tę farmę fotovoltaiczną w okrojonej wersji terenu. Teraz wiedzą, że i tak teren ulegnie zniszczeniu nawet jeśli plany się nieco zmieniły. Na zebraniu zarzucano radnym gminy Kłodawa, że głosują na szkodę swoich mieszkańców. Wszyscy -13 radnych głosowali za powstaniem farmy fotovoltaicznej, jeden się wstrzymał. Stowarzyszenie pokazało zdjęcia dokumentów z zapisami kłamliwymi i fałszywymi. Zapisy przyjęte w dokumentach nie mają badań naukowych. W głosowaniu radni odrzucali wszelkie sprzeciwy. Gmina była informowana przez Stowarzyszenie o występowaniu tych gatunków ptaków, ale najwyraźniej nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Oto odpowiedź specjalistki, kierownik referatu: Trudno powiedzieć, że tam są te gatunki ptaków. A może nie wróciły. Badania wydają się jej tendencyjne. Stowarzyszenie pokazało zdjęcia dokumentów o takich zapisach. Stowarzyszenie osobiście informowało mieszkańców o zaistniałej sytuacji, pokazywało mapy i ulotki informacyjne. Gdy mieszkańcy Kłodawy dzwonili do Gminy i sprawdzali informacje – ta zaprzeczała, że nie ma ptaków, nie będzie też tam farmy fotovoltaicznej. Mówi się o dużej dezinformacji. Padły ostre słowa na zebraniu o kłamstwach urzędniczych. Obecni na sali mieszkańcy Kłodawy wyrazili swoje oburzenie, że nic nie wiedzieli o tym, o wadze sprawy, ponieważ na pewno włączyli by się w protest. Wywieszanie kartek informacyjnych na tablicy ogłoszeń w takich przypadkach to niestety kiepska aktywność radnych. Mają pretensje o to, że w takich przypadkach mieszkańcy powinni być skutecznie i osobiście poinformowani co się będzie działo w ich sąsiedztwie, a właściwie to powinna obowiązywać strefa buforowa. Nie informuje się dokładnie po to, aby nie było protestów,a potem korzysta się z prawa, że nikt nie wniósł sprzeciwu. Głos zabrał jeden z radnych (Roman Leśnicki), który przyznał się, że głosował za projektem votovoltaiki. Tłumaczył się tym, że radni byli wprowadzeni w błąd, zapewniał ,że oczko wodne nie będzie zasypane, drzewa nie będą wycinane a farma fotovoltaiczna miała powstać za rzeką Srebrną. Była też próba przerzucenia

BURZA WOKÓŁ ŻOŁNY W KŁODAWIE Dowiedz się więcej »

www.idealzezgrzytem.pl ma 1 rok

31 października 2022 r. ukazał się pierwszy artykuł na nowym portalu www.idealzezgrzytem.pl Minął rok. Przez ten czas opublikowano na nim równo 50 wpisów. Pierwszy ” Mierzęcin – porcelanowe wspomnienia ” powstał z okazji 20-rocznicy otwarcia Pałacu w Mierzęcinie. Autorem rysunku rocznego bobasa na okazję 1 rocznicy bloga www.idealzezgrzytem.pl jest Jan Paluszkiewicz „Kapitan” – autor art. o poradach jubilera A oto top 10-tka minionego roku na www.idealzezgrzytem.pl : Marzanna Leszczyńska

www.idealzezgrzytem.pl ma 1 rok Dowiedz się więcej »

Przewijanie do góry