Podróże małe i duże

U nas lipcowy upał a w Brazylii zima…

Marzanna Leszczyńska w rozmowie z Marcinem Winkszno o wrażeniach z krótkiego pobytu służbowego w Brazylii. Na fot. Marcin Winkszno z małym Brazylijczykiem na tle graffiti w słynnej Beco do Batman w Sao Paulo Marzanna L: Jak wygląda zima w Brazylii, która tam akurat trwa gdy u nas jest lipiec i upalne lato? To takie pytanie na początek. Marcin W: Jest tak jak u nas w lecie czyli 24- 26 stopni Celsjusza a to są najniższe temperatury w Brazylii. Bo w lecie jest w Brazylii ok. 40 stopni Celsjusza. Ale ciemno robi się ok. godziny 17-tej czyli tak samo jak u nas w zimie. Podsumowując jest tu dziwnie bo tak jak u nas w lecie robiłoby się ciemno już o 17- nastej. Marzanna L: Byłeś tydzień w Brazylii i nie była to podróż turystyczna. Pracujesz od dwóch miesięcy w firmie handlowej i był to wyjazd na targi w branży elektronicznej. Jesteś odpowiedzialny za ten kontakt, od Ciebie będzie zależało teraz czy dojdzie do kooperacji, ta podróż to duże wyzwanie dla firmy i Ciebie. Być może to pierwszy i ostatni raz. Polacy podróżują służbowo daleko ale raczej w innym kierunku. Częste są podróże Polaków do Chin i tam już byłeś. O Brazylii się raczej nie słyszy. Marcin W: Tak, to prawda. Targi te to była sprawa dziewicza. Czułem się jak Krzysztof Kolumb… Bardzo kosztowny jest transport wszelkiego sprzętu, jaki jest potrzebny w organizacji stanowiska i dlatego nie ma chętnych. Było to trudne przedsięwzięcie ponieważ w Brazylii rozmawia się w ich języku. Mimo tego, że znamy angielski czy niemiecki to tam się nasze umiejętności językowe nie przydają i tak musi być dodatkowy tłumacz. Kraj uważany jest za niebezpieczny i to też jest z pewnością argument przeciwko. To były targi na których nie spotkaliśmy Rosjan, Niemców, w ogóle Europejczyków. Trochę to dziwne uczucie ale tak było. Marzanna L: O sprawach biznesowych rozmawiać raczej nie będziemy bo to tajemnice firmowe. Pobyt krótki bo tygodniowy w tym długa podróż ale na pewno znalazł się czas aby co nieco zobaczyć w Sao Paulo – największym mieście Brazylii mimo normalnej codziennej pracy na targach. Poza tym chcąc nie chcąc widzi się miasto i ludzi i z nimi przebywa a to jest przecież niezwykle interesujące bo na pewno podróże są bogatsze , ciekawsze i trudniejsze niż turystyka. Podobało mi się jak gdzieś usłyszałam takie wezwanie ” Bądźcie – podróżnikami , nie turystami”. Podróż wymaga od uczestnika, turysta może być całkowicie bierny. Jakie jest to miasto -Sao Paulo -w twoim spostrzeżeniu? Marcin W : To miasto zielone z palmami. Miasto z dużym ruchem ulicznym, w którym między samochodami przeciskają się wszędobylskie skutery. Ludzi na ulicach nie ma zbyt wielu. Motory przeciskają się między autami z dużą prędkością i odwagą. Te skutery mijają się z samochodami na milimetry, dzieje się to na dodatek w takim tempie, że podziwiam umiejętności kierowców. Są pasy czyli przejścia dla pieszych ale tam one tak jakby nie obowiązują. Kierowca i tak szuka przestrzeni i nie czeka aż pieszy zejdzie z drogi. Teoretycznie mamy pierwszeństwo ale w praktyce to w ogóle nie działa, nikt tego nie przestrzega. Piesi wiedzą, że auto ma pierwszeństwo mimo, że są pasy. Trzeba patrzeć i nie można ufać tak jak u nas. I pod tym względem jest niebezpiecznie. O tym nie można zapominać. Jest to miasto dużych kontrastów czyli bogactwa i biedy. Ludzi żebrzących, siedzących pod kościołami wyglądających na nieudaczników jest sporo na ulicach. Miasto kolorów, muzyki, tańca i miłości do piłki nożnej. Sao Paulo jest zadbane, jest czyste. Marzanna L: Opowiedz coś o ludziach. Czy interesują ich tylko kontakty biznesowe, czy są otwarci na innych i są też inne tematy? Masz Marcinie artystyczne usposobienie, jesteś muzykiem, grasz na gitarze czy to się też przydało, miało jakieś znaczenie? Marcin W: Ludzie są uśmiechnięci i bardzo spontaniczni. Wszyscy są zadowoleni, gdy coś się dzieje, gdy ludzie tańczą, grają. To widać po reakcjach kelnerów, przechodniów. Nie musi to być aktywność na wysokim poziomie, każdego się podziwia. Nie ma okazywania niezadowolenia, że np. muzyk nie jest najwyższych lotów, taniec kiepski, idę dalej bo ta muzyka mi się nie podoba. Ludzie chętnie okazują radość czyli biją brawo, przyłączają się do śpiewu, tańczą. Nie ma krytyki, jest chęć korzystania z sytuacji, które nadarzają się po drodze. Ogólnie ich podejście jest takie, że jest super bo się coś dzieje, jest jakiś dodatek. Nie ma pretensji typu: przełączcie muzykę na inną. obrażam się bo to nie taki poziom. Ludzie się cieszą ze wszystkiego to widać po nich. Mam wrażenie, że u nich ważne jest aby nie być perfekcjonistą ale aby był uśmiech na twarzy i żeby była zabawa. Nie ma dla nich problemu aby zatańczyć z kimś obcym. Jest to naturalna sprawa, że sobie z kimś zatańczę nie ma to podtekstu większego, chęci poznania kogoś czy okazania komuś, że ten ktoś się spodobał. Tam jest to po prostu ok, to jest tylko taniec, nie ma skrępowania. Widać też, że piłka nożna to jest ich sprawa narodowa. Chłopców biegających z piłką, ubranych sportowo jest masa. Bardzo często spotyka się malców 6-7 letnich nawet o godzinie 23 w nocy, którzy gdzieś tam z tą piłką biegną po ulicy bez rodziców. Niestety nie byliśmy na plaży, wszyscy tego żałujemy. Wiemy, że to też jest bardzo ważne w życiu Brazylijczyków. Niestety nie starczyło czasu, aby tam dotrzeć, potrzebne były dwie godziny. Wszystko wskazuje, że plaża stanowi ważny rozdział w ich życiu. Inna sprawa, że byliśmy też ostrzeżeni przed przestępczością dosyć wysoką. Pojechaliśmy tam w 5 osób i chodziliśmy cały czas tą grupką. Nie nosiliśmy ze sobą telefonów, nie chcieliśmy się wyróżniać w żaden sposób aby nie przyciągać uwagi. Zdarzają się grupki młodych ludzi zorganizowanych, którzy napadają, otaczają upatrzoną osobę i po prostu ogołacają po czym szybko uciekają, to jest tam nagminne. Na szczęście nic takiego się nam nie przydarzyło i nie byliśmy świadkami takich zdarzeń. Razu jednego przeszliśmy kawałek drogi o 3 godzinie w nocy, byliśmy w miejscu, w którym nie powinniśmy się znajdować i o późnej godzinie ale przeszliśmy spokojnie pół godziny i doszliśmy bezpiecznie do hotelu. Niespokojny byłem tylko w

U nas lipcowy upał a w Brazylii zima… Dowiedz się więcej »

Wspomnienia tajemniczego Don Pedra z krainy NRD

czyli emerytowany szpieg i wakacje na Sycylii Wakacje tuż tuż a zatem urlopy, wyjazdy, obce kraje i języki obce…No właśnie… Jeśli ktoś ma ochotę poprzedzierać się przez zawiłe meandry nieopanowanego, trudnego dla obcokrajowca języka polskiego to zapraszam do lektury i życzę dobrej zabawy. Dla mnie osobiście ten „raport” jest bardziej zabawny niż niektóre kabarety. Tekst jest oryginalnym zapisem autora. Marzanna Leszczyńska Autorem pracy plastycznej szpiega w pruskim hełmie jest Jan Paluszkiewicz Sicilia è belissima – Sycylia jest cudowna To możemy my- Steffi i Steffen, po 1 tygodniu urlop (13.-20.09.22) 100 % potwierdzić. Ale po kolejce! Dla czego Sycylia?We Włoszech – Italii już spędziliśmy kilka przyjemnych urlopów (to samo jak w Hiszpanii) i ten język jest też bardzo podobno do hiszpańskiego, czego raz uczyłem (więc mogę wykorzystać/polepszyć). Mój wnuk Julian (po włosku Giuliano) jest Wpół Włochem /Wpół Niemcem. Jego ojciec Antonio (pochodzenia z Neapolu) obiecał pomoc w szukaniu dobrego miejsca na urlop, bo w biednym południu Włoch ( po włosku: Mezzogiorno) nie tylko natura/okolicy i pogoda są cudowne, też koszty na urlop są dosyć niskie, jak on sugerował. Niestety, kryzys i inflacja też tam zmieniły ceny wyraźnie. :(Inne punkty od tych – przyjaciele i znajomi ostrzegali: Hotele w Sycylii są częstobardzo duże, daleko od miast, prawie nie ma sklepów/restauracji w bliskości a jeśli tak – to one są cholernie drogie. Jazdy do następnego miasta – przyczynią dodatkowe koszty! Właśnie nasz wybrany hotel to był taki wielki kompleks, taki resort z nazwą „Aranella Resort” . Ale wybraliśmy jako sposób ożywienia wersję „all inclusive”, sprawdziliśmy komunikację do miasta Syrakuzy – 10 km autokarem za 3 EUR/na osobę do miasta i zwrot – co nam nie szokowało. Jeden wzrok do mapy pokazał nam, że Sycylia leży około na tym samym geograficznym stopniu szerokości jak Kreta/Grecja, gdzie spędziliśmy we wrześniu 2021 cudowne dni z przyjemnymi temperaturami. Więc startowaliśmy 13 -ego września 2022 samolotem z lotniska Berlin-Brandenburg w kierunku Katanii we wschodzie Sycylii drugim mieście wg ilości mieszkańców tej wyspy. Dalej minibusem – 4 godziny późnej już ociągaliśmy nasz urlopowy raj: Własny bungalow z 2ma pokojami i łazienką – 60 m2 – w Aranella Resorcie koło Syrakuz, temperatura 27 stopni, niebo niebieskie (po włosku: azzuro) bezchmurne. Poczuliśmy się jak uciekliśmy z chodnej pogody 😉 (Gorzów Wlkp. 15 stopni, deszcz). Ale w pierwszym momencie krótki szok: trawa i roślinki na peryferii resortu – wszystko wysuszone.Ale późnej hura! Wszystkie powierzchnie między hotelem, restauracjami i bungalowami w świeżym zielenie. Personel w recepcji zaraz bardzo miły załatwił nam możliwość skorzystania z obiadu mimo że oficjalny check-in był dopiero 2 godziny późnej. Po obiedzie i godzinie spania czuliśmy się jak „nowo urodzeni”.A co robić na pierwszy dzień – po południu? Oczywiście – poznawać bliskie okolicy. Dla drogi do plaży (około 600-700 m) potrzebowaliśmy całą godzinę, żeby żona mogła analizować/fotografować wszystkie nowe roślinki, krzaki i też zbierać próbki. Ale dla mnie to nic nowego, przecież już miałem doświadczenia z naszego urlopu na Krecie – sama odległość do plaży i minimum godzinę czasu „spacer”, żeby okolice dokładnie poznać . Hotelowa piaskowa plaża nad morzem podobała nam się – czysta woda, niebieskie (azurro) niebo, dosyć miejsca, leżaki i parasol – bezpłatne do dyspozycji. tajemniczy środek transportu Ale po niedługim pobycie już był czas, żeby zabawnym małym pociągiem wrócić do naszego bungalowu, szybko pod prysznic, przebierać się i pierwsza kolacja (cenone) w Sycylii czekała dla nas: ogromny wybór owoc, warzyw, sałatek, mięsa, ryb, risotta, makaronów (pasta) przyprawione z włoskimi ziołami – wszystko świeże we witrynach lub z patelni od kucharzy oferowane, muzyka gra, cieplutkie temperatury pod ciemnym południowym niebem. A ja zaraz pokochałem się na słynnym sycylijskim białym winie gatunku winogronu „Grillo”. A potem te desery – kompoty owocowe, tiramisu, różne ciasteczka śmietankowo-czekoladowe lub -owocowe + espresso i te słynne włoskie lody (gelato italiano). Zaraz polubiliśmy tą bogatą sycylijską (typowo śródziemnomorską) kuchnię. A wtedy po ponad godzinie „ciężkiej pracy” w restauracji szybko do góry, żeby odpocząć z kawą espresso, herbatą lub drinkiem w „Barze pod niebem” (Skybar). Muzyka i śpiewanie dysk jockeya dało nam orientację, że tam jest ciekawie więc poszliśmy i na szczęście były jeszcze wolne miejsca, blisko do sceny. Przecież po obfitej kolacji powinniśmy ewentualnie też te nogi ruszyć – lub na pierwszym dniu trochę obserwować, co się dzieje jeszcze? Nowy dzień – nowe niespodzianki. Decydowaliśmy się na podróż do bliskiego Syrakuzy, żeby poznać te miasto i sprawdzić/porównać ciekawe i finansowo korzystne oferty dla wycieczek na wyspie Sycylii. Syrakuzy to miasto na wschodnio-południowym brzegu wyspy Sycylii i liczy aktualnie z ok. 120 tysięcy mieszkańców (4 miejsce w Sycylii). Założone przez „starych Greków” w antyku, to miasto było kiedyś jedno z najbogatszych w całym obszarze Śródziemnego Morza. W ciągu wieków władza na wyspie Sycyli i w Syrakuzach częstozmieniła się i dopiero od połowy 19ego wieku Sycylia należna stała się do państwa włoskiego. Szczególnie na małej wyspie Ortigia, które jest historycznym starym miastem Syrakuz – można znaleźć dużo budynków epoki greckiej, rzymskiej i arabskiej. Razem ze swoimi hotelami, restauracjami, agencjami turystycznymi, z portem i plażą Ortigia też jest centrum turystycznym Syrakuz. My spacerowaliśmy najpierw nad brzegiem morza aż do najwięcej wschodnio-południowego punktu wysepki z Pałacem Admiralskim skąd mieliśmy wspaniały widok nad morzem. Potem wróciliśmy przez wąskie uliczki i podziwialiśmy budynki różnych epok.Sprawdziliśmy też te oferty różnych agencji podróży ale nie znalazłyśmy na ten dzień ofert tańszych podróży niż tych oferowanych w naszym hotelu. Szkoda, ale zamiast tego poznaliśmy na parkingu autokarów nowych – ludzi, które też mieszkali w tym samym hotelu jak my: On Włochem – Maurizio, a ona Dominikanką z pięknym imieniem „Naomi”. Gadaliśmy całą godzinę o Dominikanie, Karaibie, Ameryce, Włoszech, Polsce, Niemczech i … „o Bogu i świecie”. Oczywiście nie zapytałem ją o Naomi Campbell ale … o Naomi Osaka, słynnej japońskiej tenisistce, której ojciec pochodzi z Dominikany i oczywiście też znała ją – z telewizji. (Do Syrakuz – Ortygiijechaliśmy jeszcze raz – ale dopiero krótko na przedostatni dzień, żeby prezenciki dla rodziny i przyjaciół kupić.) A w następny dzień bukowaliśmy w naszym hotelu jednodniową wycieczkę do wulkanu Etny i do średniowiecznego miasta Taorminy. I ta wycieczka – naprawdę – to było

Wspomnienia tajemniczego Don Pedra z krainy NRD Dowiedz się więcej »

„Kapliczka Daleka” i historia – Głogowiec

Tuż za Głogówkiem (miasteczkiem w woj. opolskim) przy drodze do Głubczyc stoi malutka kapliczka otoczona lipami. To miejsce połączone jest z lipową aleją, która wiedzie do wsi Głogowiec. Całość: kapliczka na uboczu, wokół stare lipy, aleja lipowa do Głogowca – przepiękne. Rozpoczął się maj – miesiąc majówek. Warto nie tylko podziwiać piękno przydrożnych kapliczek i poznawać ich historię ale pamiętajmy o uczestnictwie w modlitwach przed tymi kapliczkami. Z pewnością przed tą historyczną kapliczką zwaną „Daleką” zbierają się ludzie na majówkach. Kto wie, może w tym roku i mnie się uda dołączyć do grona modlących się. Chciałabym… Marzanna Leszczyńska Przez 20 lat mieszkałam oddalona od tego miejsca 30 kilometrów – całe moje dzieciństwo. Ileż to razy przemierzałam tę drogę i z okien samochodu zawsze z podziwem patrzyłam na to miejsce, zawsze je wypatrywałam aby minąć je i spojrzeć przez okno samochodu. Ale nigdy tam nie byłam, nie przyszło mi do głowy aby wysiąść z samochodu i zobaczyć z bliska, pobyć tam, stanąć na tej ziemi, zajrzeć do środka maleńkiego domku i zobaczyć co tam jest. Potem opuściłam rodzinne strony i odwiedzałam je 2-3 razy do roku przez 30 lat i zawsze po długiej 4-godzinnej podróży u jej kresu – stała przy drodze kapliczka otoczona lipami z aleją lipową do Głogowca. Mijałam latami uroczy domek Matki Bożej jak z czeskiej bajki o Rumcajsie z piękną aleją lipową latem ubraną w soczyste zielone liście, jesienią w kolorowe, zimą w drzewa w śniegu, szadzi, w zachodzącym słońcu, deszczu i pomyśleć…, że nie przyszło mi do głowy aby pobyć tam dłużej a nie tylko na mignięcie jadącego samochodu. Ostatniej jesieni było inaczej, nie wiem ci mi się stało, ale mimo protestów współpasażerów powiedziałam kategorycznie: „Zatrzymujemy się”. Wysiadłam z samochodu i pierwszy raz stanęłam w tym miejscu. Okazało się ,że nie znalazłam się tam sama. Wokół kapliczki krzątała się kobieta i robiła tam porządki. Była to mieszkanka Głogowca, która opowiedziała mi wiele o tym miejscu, którym mieszkańcy się opiekują, dbają o nie. Jest to miejsce licznych procesji, które niebawem będzie odrestaurowane gdyż jest to zabytek, oczko w głowie burmistrza miasta Głogówka a związane jest z królem Janem Kazimierzem Wazą, który przebywał w Głogówku przez pewien czas i wybudował tę kapliczkę w podziękowaniu za uratowanie życia, gdyż ugrzązłby w bagnach w czasie wojennej zawieruchy. To tyle z opowieści napotkanej Pani… Nie do końca tak było jak opowiedziała mi mieszkanka Głogowca. Kapliczka zwana przez mieszkańców Głogówka „kapliczką Daleką” powstała jako podziękowanie księcia Franciszka Euzebiusza i Jego małżonki Marii Anny Franciszki z domu von Brandis. Baron Franciszek Euzebiusz von Oppersdorff był właścicielem stanowego państwa frydeckiego (były to okolice miasta Frydek w 1573 roku wydzielone z Księstwa Cieszyńskiego). W 1658 r. całą rodzinę księcia zaskoczyła w podróży niedaleko Barda nagła powódź i uratowanie się z tej opresji uznano za cud i spełnienie próśb skierowanych do Matki Boskiej Bardzkiej. Król Jan Kazimierz Waza z żoną Marią Ludwiką schronił się w Głogówku w 1655 r. (przebywał tam od 17.X. do 18.12.1655r. ). Potem przebywał też w 1669 r. po swojej abdykacji w 1668 r. Głogówek był Jego miastem postojowym, w drodze gdy udawał się do Księstwa Nevers we Francji chowając się przed Szwedami. Rzeczpospolita poddawała się wówczas Szwedom niemal bez walki. Kroniki z tamtejszych czasów rozpisywały się o skandalu, gdy to Król został przyłapany na tym, jak to zamaskowany przez okno po drabinie usiłował dostać się do pokoju dwórki i został pochwycony przez straż, która myślała, że to złodziej… Oprócz pikantnych historii obyczajowych, nie mających jednak dla Polski większego znaczenia, w Głogówku działy się sprawy wagi państwowej. Tutaj ,w Głogówku za Jego bytności dojrzewała myśl o stworzeniu ruchu oporu przeciw szwedzkim najeźdźcom i została wprowadzona w życie. W czasie pobytu Jana Kazimierza Wazy w Głogówku, do miasta przyjeżdżali uciekinierzy przynoszący wieści z Polski ( tacy jak Kmicic) i stąd Król wysyłał kurierów na europejskie dwory z prośbą o pomoc. Król przebywał na Zamku, który w tym czasie należał do rodu Oppersdorffów. Okazały Zamek Oppersdorff ma nad bramą herby rodu i Matkę Boską Loretańską oraz przebogatą historię, która teraz nie jest tematem ale warto z niej wyodrębnić jej mały kawałeczek. Warto nadmienić, że na dziedzińcu zamku znajduje się średniowieczny krzyż pokutny. O krzyżach pokutnych dr Robert Wójcik ciekawie i wyczerpująco pisał w swoich wspomnieniach o Pałacu w Mierzęcinie ( przyp. „Mierzęcin – nie pytaj więcej” http://wandamilewska.pl/?p=15169). Dlatego uważam, że warto przypomnieć tę historię jako przykład do opracowanego przez dr Roberta Wójcika bardzo interesującego i mało znanego, tajemniczego tematu, jakim są krzyże pokutne. Wracając do historii krzyża pokutnego w Głogówku, to został on ufundowany przez rycerza Hansa Reiswitza von Kandrzina, który zamordował w gniewie wieśniaków, ponieważ niewystarczająco czołobitnie go pozdrawiali. A było to w roku 1599, w Święto Piotra i Pawła. Ojciec zabitych był bogatym gospodarzem z Kazimierza i złożył skargę na ręce pana tych ziem, hrabiego Jerzego von Oppersdorffa. Opisywana kapliczka powstała w 1762 roku i wzniósł ją Henryk Ferdynand Oppersdorff. Franciszek Sebastini ozdobił polichromią jej wnętrze. Namalowane sceny przedstawiają wydarzenia ocalenia księcia i trzęsienie ziemi, które nawiedziło Bardo. We wnętrzu znajduje się rzeźba Matki Boskiej z Dzieciątkiem i jest to kopia romańskiej figurki z Bar. Barokowy szczyt zamyka frontową elewację. Wnętrze sklepienia pokryte jest polichromią , niestety przemalowane w XX wieku. Namalowane są pilastry, motywy rocaille`owe (roccocowe ornamenty naśladujące muszle), florystyczne, sceny z procesji z Bazyliki w Bardzie i nieczytelne z wydarzeń z 1658 r.

„Kapliczka Daleka” i historia – Głogowiec Dowiedz się więcej »

WENECJA -maska, „Caffe Florian” i historia

Przeplatający się ślad obecności w Wenecji w ostatnim dniu Karnawału z historią tego święta i tego miejsca. Poniższy tekst jest rozwinięciem, nawiązaniem do clipu idealzezgrzytem.pl/2023/02/27/ostatni-dzien-karnawalu-w-wenecji/ Ostatni dzień karnawału 2023 r. Rozpoczął się dla mnie na Placu Św. Marka zaraz po północy. Zimowa i zimna lutowa północ, bez śniegu. Może nie było tak zimno a był to tylko efekt 45 – minutowej podróży tramwajem wodnym Kanałem Grande…Podróż wprowadzająca w inny świat, który najlepiej chyba oddały słowa Jarosława Iwaszkiewicza, które nieco sparafrazuję: domy Wenecji biegną za nami jak goniące nas kościotrupy bo jadąc do Wenecji uciekamy od życia i od miasta – do śmierci ,do morza, do miasta, które nie żyje, w jakąś mgłę zielono- granatową. Stanęłam na ogromnym placu; otoczonym potężną, agresywnie wręcz – rażąco oświetloną kolumnadą. I „Ona”! Wspaniała również potężna nie tylko rozmiarem ale też potężna przepychem ozdób – Bazylika Św. Marka – jeden z najpiękniejszych cudów architektonicznych świata. Żadnego samochodu, żadnego znaku drogowego ani roweru czy motoru. Cały Plac zasłany confetti – to znak, że dużo się tutaj niedawno działo… Teraz jest cicho i prawie pusto. I w tym momencie weszłam w bajkę. Allegrija. Włoska bajka, która ma coś z cyrku, coś z Baśni Andersena. Niby pusto ale z różnych zakamarków Placu wyłaniają się co rusz bajkowe postacie. Naprzeciwko mnie idzie wysoki, szczupły mężczyzna w kraciastym płaszczu – pelerynie i cylindrze a la Sherlock Holmes. Za chwilę przemykają dwie damy w białych, długich sukniach do ziemi i białych płaszczach- również długich. Nagle z daleka rozlega się hałas – to hałasują puszki, którymi jest obwieszony ktoś kto wygląda jak luksusowy żebrak. Co rusz mijają mnie na przemian: diabły, zjawy, anioły czasem współcześnie ubrane osoby. Na tle Pałacu Dożów pojawił się ktoś ubrany na biało. Miał perukę, szustokar, sięgające kolan spodnie, pończochy i pantofle. Ubrany jak Król Stanisław Poniatowski. Ruszył wzdłuż Bazyliki Św. Marka a gdy się odwrócił miał na plecach skrzydła. XVIII-wieczny anioł? Zjawił się dokładnie w miejscu, w którym kiedyś między zacumowaną przy nabrzeżu łodzią a kampanilą rozciągano linę, a potem następną między dzwonnicą a Pałacem Dożów. Akrobata przebrany za anioła wspinał się na kampanilę po czym zjeżdżał na dach Pałacu rozsypując po drodze kwiaty. W 1680 roku wielkiego czynu dokonał Scartenador, który wjechał po linie na dzwonnicę, siedząc na końskim grzbiecie! Mimo późnej pory nocą i zmęczenia podróżą w głowie uruchamia się wyobraźnia, przypominają się wiadomości z historii La Serenissima, jakieś marzenia, baśnie i filmy, które obejrzałam i przeczytałam dawno temu. Przemierzam Plac ciągnąc za sobą lekką jak piórko walizkę i oczami wyobraźni widzę co się tutaj działo 700, 600, 500, 300, 200, 100 lat temu. Pomyśleć, że kiedyś: toczyły się tutaj walki byków, odbywały pokazy dzikich zwierząt, zaklinano węże, a w 1761 r. był tu nawet nosorożec. Plac lśnił od fajerwerków. Z gwaru przebijały się donośne głosy znachorów zachwalających swoje eliksiry i ” królewskie wody”, wrzaski tych, którzy dali sobie wyrwać bolącego zęba za pieniądze. Gwar cichł tam, gdzie grajkowie z gitarami i mandolinami dawali swoje koncerty. Nie brakowało wróżbitów i ciekawych wiedzy o swojej przyszłości . Byli czarodzieje – iluzjoniści i ich spektakularne pokazy uruchamiające gremialne oooch!!! widzów, gdy to najpierw pokazywała się rana, tryskająca krwią od dźgań nożem, a za chwilę było zdziwienie na widok zagojonej już rzekomej rany. Co rusz ktoś robił żonglerskie sztuczki, w które trudno było uwierzyć. Gdzieś tutaj odbywały się wyścigi taczek, koni, grano w palanta i walczono na szpady w konkursach. W Wenecji uliczni artyści nie byli spętani rygorystycznymi przepisami ,dlatego przybywali do niej tłumnie. Przybywali tu ludzie żądni wrażeń ale byli tacy, którzy szukali bogactwa a to w ich mniemaniu mogła dać gra w karty, kości i hazard w postaci obstawiania wyników wyboru do senatu i Rady 10-ciu pod Pałacem Dożów, czy na Rialto. Na hazard była zgoda władz miasta, dzięki hazardowi też miasto piękniało. Dwie kolumny na Piazetta powstały w zamian na zezwolenie na hazard. W Wenecji najpierw handel był krwioobiegiem miasta potem stał się nim hazard. Na porażkę i brak szczęścia należało reagować z całkowitą obojętnością. Przegrani czuli się jak wypatroszeni, ukrzyżowani a jednak robili to. Twierdzono, że czymś nadzwyczajnym jest widok , jak z wielkim spokojem i powagą przegrywa się ogromne sumy. Tędy przechodziły pochody makabresek: udawanych pogrzebów, przewożono na taczkach oszpeconych syfilisem. Ciągnę swoją walizkę po wybrukowanych wąskich uliczkach, kompletnie pustych między kanałami zielonej wody i przechodzę przez mosty i mosteczki. Na tych mostkach odbywały się kiedyś wojny na pięści między mieszkańcami różnych dzielnic. W ramach wojny na pięści drużyny spotykały się na wybranym moście, a z ulic i okien domów nad kanałami przyglądały się zawodnikom tysiące widzów. Celem bójki było zrzucenie przeciwników do wody i opanowanie całego mostu. Zawodnicy mieli na głowach hełmy i zasłaniali się tarczami, ponieważ rozgrywki bywały brutalne i nierzadko kończyły się obrażeniami a nawet śmiercią. Zdobycie dwóch kamiennych płyt na koronie mostów stawało się najwyższym celem, zwycięzcy stawali się bohaterami, pokonani okrywali się hańbą. Na placach, które mijam rozpalano niegdyś ogniska, gdy były zwycięskimi i tańczono na znak radości. Zwycięzcy stawali się idolami, w domach wieszano na ścianach malowidła z ich podobiznami. Wenecjanie nigdy nie byli żołnierzami, a swoją wojowniczość właśnie tak przejawiali. W bójkach na pięści było nawiązanie do czasów osiedlania się na lagunie, gdy walczono o terytorium, kanały stanowiły wodne granice – pasy wody między parcelami, parafiami. Jeszcze w XV i XVI wieku ścierały się frakcje. Mieszkańcy jednej parafii stawali na moście i obrzucali sąsiadów wyzwiskami. Zdarzały się tez samotne wypady na teren wrogów i obrzucano ich kijami i kamieniami. Bitwy stanowiły również hołd dla roli mostów we wspólnotowym życiu Wenecji. Mosty były osiami, wokół których obracało się miasto. Chcę się temu wszystkiemu przyjrzeć w ten ostatni dzień karnawału. Czym jest karnawał w Wenecji? Stawiam nie na ilość ale na jakość. Bez pośpiechu. Niech będzie mniej ale za to być może – więcej zauważę. Niesamowite stroje ludzi, którzy pojawiają się na ulicach i mieszają z turystami budzą ogromne zainteresowanie. Muszę przyznać, że są numer jeden, wszystko wtedy blednie i staje się niezauważalne. W Wenecji jest dużo markowych sklepów, wyprzedaże, obniżki cen wystawy w witrynach sklepowych zazwyczaj

WENECJA -maska, „Caffe Florian” i historia Dowiedz się więcej »

Przewijanie do góry