Bez kategorii

Wspomnienia tajemniczego Don Pedra z krainy NRD

czyli emerytowany szpieg i wakacje na Sycylii Wakacje tuż tuż a zatem urlopy, wyjazdy, obce kraje i języki obce…No właśnie… Jeśli ktoś ma ochotę poprzedzierać się przez zawiłe meandry nieopanowanego, trudnego dla obcokrajowca języka polskiego to zapraszam do lektury i życzę dobrej zabawy. Dla mnie osobiście ten „raport” jest bardziej zabawny niż niektóre kabarety. Tekst jest oryginalnym zapisem autora. Marzanna Leszczyńska Autorem pracy plastycznej szpiega w pruskim hełmie jest Jan Paluszkiewicz Sicilia è belissima – Sycylia jest cudowna To możemy my- Steffi i Steffen, po 1 tygodniu urlop (13.-20.09.22) 100 % potwierdzić. Ale po kolejce! Dla czego Sycylia?We Włoszech – Italii już spędziliśmy kilka przyjemnych urlopów (to samo jak w Hiszpanii) i ten język jest też bardzo podobno do hiszpańskiego, czego raz uczyłem (więc mogę wykorzystać/polepszyć). Mój wnuk Julian (po włosku Giuliano) jest Wpół Włochem /Wpół Niemcem. Jego ojciec Antonio (pochodzenia z Neapolu) obiecał pomoc w szukaniu dobrego miejsca na urlop, bo w biednym południu Włoch ( po włosku: Mezzogiorno) nie tylko natura/okolicy i pogoda są cudowne, też koszty na urlop są dosyć niskie, jak on sugerował. Niestety, kryzys i inflacja też tam zmieniły ceny wyraźnie. :(Inne punkty od tych – przyjaciele i znajomi ostrzegali: Hotele w Sycylii są częstobardzo duże, daleko od miast, prawie nie ma sklepów/restauracji w bliskości a jeśli tak – to one są cholernie drogie. Jazdy do następnego miasta – przyczynią dodatkowe koszty! Właśnie nasz wybrany hotel to był taki wielki kompleks, taki resort z nazwą „Aranella Resort” . Ale wybraliśmy jako sposób ożywienia wersję „all inclusive”, sprawdziliśmy komunikację do miasta Syrakuzy – 10 km autokarem za 3 EUR/na osobę do miasta i zwrot – co nam nie szokowało. Jeden wzrok do mapy pokazał nam, że Sycylia leży około na tym samym geograficznym stopniu szerokości jak Kreta/Grecja, gdzie spędziliśmy we wrześniu 2021 cudowne dni z przyjemnymi temperaturami. Więc startowaliśmy 13 -ego września 2022 samolotem z lotniska Berlin-Brandenburg w kierunku Katanii we wschodzie Sycylii drugim mieście wg ilości mieszkańców tej wyspy. Dalej minibusem – 4 godziny późnej już ociągaliśmy nasz urlopowy raj: Własny bungalow z 2ma pokojami i łazienką – 60 m2 – w Aranella Resorcie koło Syrakuz, temperatura 27 stopni, niebo niebieskie (po włosku: azzuro) bezchmurne. Poczuliśmy się jak uciekliśmy z chodnej pogody 😉 (Gorzów Wlkp. 15 stopni, deszcz). Ale w pierwszym momencie krótki szok: trawa i roślinki na peryferii resortu – wszystko wysuszone.Ale późnej hura! Wszystkie powierzchnie między hotelem, restauracjami i bungalowami w świeżym zielenie. Personel w recepcji zaraz bardzo miły załatwił nam możliwość skorzystania z obiadu mimo że oficjalny check-in był dopiero 2 godziny późnej. Po obiedzie i godzinie spania czuliśmy się jak „nowo urodzeni”.A co robić na pierwszy dzień – po południu? Oczywiście – poznawać bliskie okolicy. Dla drogi do plaży (około 600-700 m) potrzebowaliśmy całą godzinę, żeby żona mogła analizować/fotografować wszystkie nowe roślinki, krzaki i też zbierać próbki. Ale dla mnie to nic nowego, przecież już miałem doświadczenia z naszego urlopu na Krecie – sama odległość do plaży i minimum godzinę czasu „spacer”, żeby okolice dokładnie poznać . Hotelowa piaskowa plaża nad morzem podobała nam się – czysta woda, niebieskie (azurro) niebo, dosyć miejsca, leżaki i parasol – bezpłatne do dyspozycji. tajemniczy środek transportu Ale po niedługim pobycie już był czas, żeby zabawnym małym pociągiem wrócić do naszego bungalowu, szybko pod prysznic, przebierać się i pierwsza kolacja (cenone) w Sycylii czekała dla nas: ogromny wybór owoc, warzyw, sałatek, mięsa, ryb, risotta, makaronów (pasta) przyprawione z włoskimi ziołami – wszystko świeże we witrynach lub z patelni od kucharzy oferowane, muzyka gra, cieplutkie temperatury pod ciemnym południowym niebem. A ja zaraz pokochałem się na słynnym sycylijskim białym winie gatunku winogronu „Grillo”. A potem te desery – kompoty owocowe, tiramisu, różne ciasteczka śmietankowo-czekoladowe lub -owocowe + espresso i te słynne włoskie lody (gelato italiano). Zaraz polubiliśmy tą bogatą sycylijską (typowo śródziemnomorską) kuchnię. A wtedy po ponad godzinie „ciężkiej pracy” w restauracji szybko do góry, żeby odpocząć z kawą espresso, herbatą lub drinkiem w „Barze pod niebem” (Skybar). Muzyka i śpiewanie dysk jockeya dało nam orientację, że tam jest ciekawie więc poszliśmy i na szczęście były jeszcze wolne miejsca, blisko do sceny. Przecież po obfitej kolacji powinniśmy ewentualnie też te nogi ruszyć – lub na pierwszym dniu trochę obserwować, co się dzieje jeszcze? Nowy dzień – nowe niespodzianki. Decydowaliśmy się na podróż do bliskiego Syrakuzy, żeby poznać te miasto i sprawdzić/porównać ciekawe i finansowo korzystne oferty dla wycieczek na wyspie Sycylii. Syrakuzy to miasto na wschodnio-południowym brzegu wyspy Sycylii i liczy aktualnie z ok. 120 tysięcy mieszkańców (4 miejsce w Sycylii). Założone przez „starych Greków” w antyku, to miasto było kiedyś jedno z najbogatszych w całym obszarze Śródziemnego Morza. W ciągu wieków władza na wyspie Sycyli i w Syrakuzach częstozmieniła się i dopiero od połowy 19ego wieku Sycylia należna stała się do państwa włoskiego. Szczególnie na małej wyspie Ortigia, które jest historycznym starym miastem Syrakuz – można znaleźć dużo budynków epoki greckiej, rzymskiej i arabskiej. Razem ze swoimi hotelami, restauracjami, agencjami turystycznymi, z portem i plażą Ortigia też jest centrum turystycznym Syrakuz. My spacerowaliśmy najpierw nad brzegiem morza aż do najwięcej wschodnio-południowego punktu wysepki z Pałacem Admiralskim skąd mieliśmy wspaniały widok nad morzem. Potem wróciliśmy przez wąskie uliczki i podziwialiśmy budynki różnych epok.Sprawdziliśmy też te oferty różnych agencji podróży ale nie znalazłyśmy na ten dzień ofert tańszych podróży niż tych oferowanych w naszym hotelu. Szkoda, ale zamiast tego poznaliśmy na parkingu autokarów nowych – ludzi, które też mieszkali w tym samym hotelu jak my: On Włochem – Maurizio, a ona Dominikanką z pięknym imieniem „Naomi”. Gadaliśmy całą godzinę o Dominikanie, Karaibie, Ameryce, Włoszech, Polsce, Niemczech i … „o Bogu i świecie”. Oczywiście nie zapytałem ją o Naomi Campbell ale … o Naomi Osaka, słynnej japońskiej tenisistce, której ojciec pochodzi z Dominikany i oczywiście też znała ją – z telewizji. (Do Syrakuz – Ortygiijechaliśmy jeszcze raz – ale dopiero krótko na przedostatni dzień, żeby prezenciki dla rodziny i przyjaciół kupić.) A w następny dzień bukowaliśmy w naszym hotelu jednodniową wycieczkę do wulkanu Etny i do średniowiecznego miasta Taorminy. I ta wycieczka – naprawdę – to było

Wspomnienia tajemniczego Don Pedra z krainy NRD Read More »

SCHODY DO NIKĄD W MAJOWEJ DEBACIE

Marzanna Leszczyńska – podsumowuje majową debatę w sprawie schodów do nikąd, która odbyła się u ich stóp, na wolnym powietrzu. Dosyć aktywnie -na długo przed- media informowały o debacie w sprawie Schodów do nikąd, którą zorganizowała Fundacja Twoje Miasto Gorzów w dniu 18.05.2023 r. Informacja dotarła też do moich uszu, więc ucieszyłam się na to spotkanie, wybrałam się zobaczyć i posłuchać. Oto moje podsumowanie: Przyszło bardzo mało ludzi. Policzyłam wszystkich przed startem – było 20 uczestników, w tym organizatorzy. Na końcu spotkania było około 50 osób. Na początku może o tym, czego dowiedziałam się na tej debacie od prelegentów i mieszkańców, którzy zabrali głos. Schody do nikąd zostały wybudowane w 1972 roku. Liczą dokładnie 241 stopni. Wielu uczestników debaty przyznało, że były miejscem inspiracji. Dla jednych ich nazwa jest kultowa, dla innych nazwa powinna być inna bo ta, która jest nas rozleniwia, nie mówi gdzie nas zaprowadzą, nie działa na wyobraźnię. Tym bardziej, że w przeszłości nie prowadziły do nikąd. 200 lat temu miały prowadzić do fortu, ponieważ w ich miejscu przewidywano ustawienie artylerii, gdy Cesarz Napoleon Bonaparte i Jego armia cofali się spod Moskwy ( o tej ciekawostce historycznej opowiedział pan Zbigniew Rudziński z PTTK). Doceniło to miejsce oraz miasto 170 przewodników, gdy w Gorzowie był zjazd PTTK. Nazwali Gorzów „miastem niezwykłym” ponieważ mieszkańcy tego miasta mają przyjemność mieszkać w parku. Schody do nikąd i Park Siemiradzkiego znalazły się w sercu miasta. Park i zieleń przylegająca do schodów, to są płuca Gorzowa. Jaka była ich rola? Nauczyciele przychodzili na nie z dziećmi, które się inspirowały widokami do prac plastycznych. Ze wzgórza do którego prowadzą Schody do nikąd widać piękną panoramę na Santok, Czechów, które obecnie już są przesłonięte przez nowe zabudowy. Tutaj były wernisaże, ludzie wypoczywali, opalali się, organizowali artystyczne występy, kochali to miejsce. Uczestnicy debaty zwrócili uwagę, że wiele miejsc kultury w Gorzowie ostatnio zakończyło swoją działalność, przestał istnieć: „Lamus”, „Pałacyk”, „Dom Grodzki”, „Magnat”. Na ulicy Kostrzyńskiej wycięto aleję lipową, w Gorzowie usunięto 20000 drzew – (dwadzieścia tysięcy!!!) Powstaje zabudowa osiedlowa w centrum miasta przy ulicy Łokietka, gdzie są stare zabytkowe kamienice, coś złego dzieje się z Budynkiem Przemysłówki „Słomiany Miś” – to są znaki zapytania jak po tych przebudowach te miejsca będą wyglądały. Ulica Sikorskiego została zabetonowana, nie wprowadzono zieleni. Garstka mieszkańców Gorzowa, która przyszła nie kryła swojego żalu do tego co dzieje się z miastem. Ktoś powiedział, że nie widać dobrej woli Prezydenta Gorzowa Jacka Wójcickiego. Padły ostre i odważne słowa mieszkanki „Zacisza” -Pani Mirosławy: ” Pan Jacek Wójcicki równa Gorzów z Deszcznem, z którego pochodzi”. W mieście panuje marazm kulturowy. Miasto wojewódzkie zamienia się w miasto powiatowe – to ostre słowa Grzegorza Witkowskiego (administratora społecznego i obserwatora Gorzowa). Mieszkańcy na debacie podkreślili, że ogólna kondycja miasta i pomysły przebudowy miasta nie są najlepsze, włodarze miasta Gorzowa są ludźmi niehonorowymi, nie dotrzymują obietnic i nie konsultują swoich zmian pomysłów. Miasto brnie dalej ze szkodliwymi projektami, działania są rozproszone i generalnie finały tych prac są dramatyczne. Gorzów staje się miastem wyludnionym, tak samo jak całe województwo lubuskie, które jest pięknym, zielonym regionem- „Mazurami zachodu”. Gorzów powinien promieniować i napędzać ten region, tym bardziej, że jest miastem o bogatej historii i tradycjach oraz walorach geograficznych. Władze ciągle się tłumaczą brakiem funduszy na modernizację Schodów do nikąd, ale trwa budowa ogromnego hotelu przy „Słowiance” znowu kosztem wyciętego parku. Miasto trwoni pieniądze publiczne. Źle wykonane projekty teraz są poprawiane i nie trudno się domyśleć, że nie za darmo. Na ulicy Sikorskiego teraz wyciąga się betonowe płyty i wsadza nowe drzewa. W ankiecie dotyczącej przyszłości Schodów do nikąd – 87% mieszkańców Gorzowa opowiedziało się za ich wyremontowaniem, 11% twierdziło, że trzeba je zrobić od nowa. Uczestnicy debaty podkreślali, że S.d.n. są miejscem, którego nie powinno się wyzbywać, a tradycja powinna być pielęgnowana. Trzeba myśleć też o potomnych, a nie tylko o sobie. To są płuca miasta, których nie można sobie dać usunąć. W mieście jest dużo samochodów i spalin, czyżbyśmy zapomnieli skąd się biorą choroby? Musi być myślenie pokoleniowe. Miejsc kultowych się nie niszczy. Mieszkanka Kłodawy dała ostrzeżenie jak to teraz Kłodawa żałuje tego co zrobiono z jeziorem w Kłodawie, pozwalając na dyskoteki, hałas, zabawy. Mieszkańcy Kłodawy nie korzystają z tego na co pozwolili, dzisiaj mają tylko udrękę. Podkreślono w debacie, że odcięcie S.d.n. od parku to ogromny błąd. Stawianie tam jakiegokolwiek muru czy zabudowy odetnie to miejsce od razu od Parku Siemiradzkiego. Kompromis, który jest podsuwany czyli apartamentowiec i jakieś tam schody to propozycja, którą należy od razu odrzucić. Ostrzeżono, że w takim przypadku mieszkańcy osiedla i tak będą walczyć o to aby to miejsce było tyko dla nich, a wszyscy inni będą im przeszkadzać i będą intruzami, którym zabroni się wcześniej czy później tam przychodzić. Ostrzeżono aby nie łudzić się takimi kompromisami. Ostrzeżono , aby nie wierzyć developerom. Miejsce, które zostanie sprzedane nigdy nie wróci do tego stanu w jakim było. Tłumaczenie, że możemy dojść na wzgórze Parku innym drogami to dziwne tłumaczenie- to tak jakby do pałacu wchodzić drzwiami od kuchni. Nie można doprowadzić do tego, aby za mieszkańców zadecydowano. S.d.n. to ostatnie zielone okno na miasto. I bez tego okna miasto też po prostu zbrzydnie. Ktoś zaznaczył, że nie można w tym miejscu pozwolić na biznes. Biznesowo opłacalne inwestycje tak naprawdę się nie opłacają. Tak się postępuje w archeologii. Powinno się poczekać na lepszy czas – lepszą technologię i większe środki. Najważniejsze jest aby to miejsce ocalić, nie robić nic pochopnie, szybko i aby tylko było. TRZEBA SIĘ WYKAZAĆ OSTROŻNOŚCIĄ. Z całą pewnością powiedziano NIE! dla developerki. Postulowano aby naciskać ile się da i wycofać wszystko co się już rozpoczęło a nie jest za ocaleniem S.d.n. Po ostatnim artykule o S.d.n. pt; „Dokąd prowadzą schody do nikąd„, a którego link się ukazał na fb 30.03.2023 http://idealzezgrzytem.pl/2023/03/30/dokad-prowadza-schody-do-nikad/ – bardzo aktywna okazała się Pani Monika Drubkowska, która chciała pisać petycje do prezydenta, organizować pikiety. Gdy Jej odpowiedziałam, że chętnie przyjrzę się temu co zrobi w kwestii S.d.n. po prostu umilkła a na debacie Jej nie było….Pozostaje pytanie o co tutaj chodzi? Czyżby tylko o „zadymę” przed wyborami? Pozostała

SCHODY DO NIKĄD W MAJOWEJ DEBACIE Read More »

Coś w rodzaju dzieci z Bulerbyn.

O wczesnym dzieciństwie przypadającym na lata 70-te na wsi i świecie zabaw dziewczynek. Z okazji jutrzejszego Dnia Dziecka. Wspomnienia Wiktorii Banach „ Dzieci nie powinny być czyste, dzieci powinny być szczęśliwe„ ciocia Ania Wtedy były „bandy”. Naszą ścisłą bandę tworzyły: Grażyna, jej starsza siostra Gosia, Bogda, Beata, ja i Jola, która często przyjeżdżała do swojej babci Zosi ( jedynaczka i dwa lata ode mnie młodsza). Od Joli zacznę mimo tego, że jej obecność była sporadyczna, wszak bywała gościnnie, ale często i właśnie na jej przykładzie widać było na czym ten świat dziewczynek się opierał. Jola odcisnęła swoje piętno w mojej pamięci, choć miałam wtedy 5 lat. Zapamiętałam jej strój krakowski. Był przepiękny: kolorowy, błyszczący, wyszywany cekinami, z wiankiem kwiatków, wstążkami. Ona w tym stroju tak ubrana przyjechała warszawą (luksusowym wtedy samochodem) z Zakopanego do swojej babci, która sąsiadowała z nami. Jej babcia Zosia pochodziła z Nowego Targu, mówiła gwarą, była analfabetką i przepięknie śpiewała. Moi rodzice ze mną zostaliśmy zaproszeni do sąsiadów. Dla mnie ten strój Joli to było cudo i największy obiekt pożądania. Ponoć cały wieczór wisiałam u spódnicy mamy i powtarzałam: „Mamo – kup mi”. Starsze towarzystwo zaczęło mnie podpuszczać, ponieważ moja mama spodziewała się dziecka, a ja już byłam do tego przygotowana – ktoś wymyślił i zaproponował mi, że dostanę ten strój jak zamienię go na dzidziusia. A ja się na ten interes bardzo ochoczo zgodziłam. W ten sposób problem stroju krakowskiego na, który się tak napaliłam został załatwiony aż do porodu. Na szczęście zdanie zmieniłam bez nacisku, gdy mały Jacuś pojawił się w domu. Dziewczęce fatałaszki nie miały dla nas wtedy w tym wieku dużego znaczenia tak jak to jest u dojrzałych pań. Nie byłyśmy skoncentrowane na tym co nosimy ale raczej aby nie zrobić w tym dziury. A mnie się to niestety zdarzało dosyć często i były z tego powodu w domu ostre reprymendy ze strony mamy. Bałam się tego i niejedną dziurę próbowałam ukryć albo…zaszyć. Sprawa się wtedy tylko jeszcze bardziej pogarszała no bo trzeba gdzieś wyjść, ja ubieram spodnie a mama widzi jak te spodnie wyglądają i co tu teraz na ostatnią chwilę wymyśleć? Dla mnie w tym czasie najważniejsze było ubranie aby mnie nie…gryzło. A gryzące potrafiły być rajtuzy i koszule. Brrr.. za nic tego nie dałam sobie założyć. Ulubioną zabawą dziewczynek było szycie ciuchów dla lalek i robienie dla nich domków. Muszę powiedzieć, że starsze koleżanki wykazywały się w tej zabawie dużą opiekuńczością nad młodszymi. Pokazywały jak to się robi, a nawet oddawały to co same uszyły dla swoich lalek jak widziały, że się porównujemy a nawet płaczemy, że mimo starań efekt nie jest dobry. W ogóle muszę przyznać, że ta opiekuńczość i odpowiedzialność towarzyszyła nam nieodłącznie. Nasze spotkania na podwórku były upragnione bo miałyśmy swoje obowiązki i dopiero po ich wykonaniu można było się bawić. Grażyna i jej siostra Gosia miały małego braciszka „Jania” i bardzo często chodziłyśmy z tym „Janiem” w wózku spacerowym po wsi, no bo ktoś musiał go przypilnować jak mama szła pracować na polu. Ile razy myśmy go wywaliły z tego wózka, a jak on płakał… Moja mama zwolniła mnie szybko z obowiązku opieki nad Jacusiem. Raz tak mi wypadł z wózka, że myślałam , że się zabił choć płakał bardzo długo i głośno. Ja jeszcze bardziej płakałam. Pamiętam tą rozpacz, choć miałam wtedy 7 lat. Ja raczej musiałam dbać o prządek we własnym pokoju, czasem poodkurzać dywan i chodziłam po mleko z kanką do gospodarza, który miał krowy. Ta wyprawa po mleko była dla mnie ciężka, bo to było daleko a wracałam do domu pooblewana tym mlekiem i poobijana od tej kanki. Pielenia w ogródku też nie cierpiałam. Grażyna z Gosią miały na głowie w każdą sobotę posprzątać cały dom. Tak samo Bagda. Często im w tym sprzątaniu pomagałam bo chciałam się z nimi bawić i po prostu wyjść z domu na podwórko. Latem chodziłyśmy na poziomki, które rosły w wąwozie pod lasem. To była cała wyprawa, bo daleko od domu. Zrywałyśmy długie trawy i te poziomki trzeba było nanizać na te słomki. Z takimi paroma słomkami wracało się do domu, aby potem utrzeć je z cukrem i ze śmietaną. Pachniały przy tym cudnie. Raz Beata bardzo mi pozazdrościła tych słomek jak wracałyśmy z poziomkowej wyprawy, stanęła na drodze, wyrwała z ręki i uciekła. Bardzo płakałam wtedy, a reszta koleżanek była zbulwersowana tą bardzo niegrzeczną postawą „Beci”. Podzieliły się ze mną swoimi zbiorami. Takie przypadki zawsze były przedyskutowywane i nie przechodziły bez echa. Często wtedy powtarzałyśmy porzekadła: „Nie czyń drugiemu co tobie nie miłe” albo ” Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku, bo dzisiaj mój a jutro twój”. I myśmy o dziwo zawsze znajdywały potwierdzenie tych porzekadeł, bo albo zaraz potem tego niesprawiedliwego użądliła osa, albo dostał złą ocenę w szkole albo mu się coś nie udało. Była w tym wszystkim jakaś wrażliwość metafizyczna i myśmy ją mieli jako dzieci. Chodziłyśmy też na konwalie do lasu, na maliny, albo na dzikie czereśnie w alejach. Wieś była otoczona lasami dookoła. Wiedziałyśmy gdzie co rośnie. Wiosną uwielbiałyśmy chodzić poza wieś, na łąki, szukać pierwszych kwiatów: kaczeńców, chabrów, maków, stokrotek, niezapominajek, bazi. Z mniszka lekarskiego plotłyśmy wianki, do domu zawsze przynosiło się kwiatki dla mamy. Uwielbiałyśmy się spotykać w ogrodach a właściwie sadach – tam robiłyśmy namioty czyli wbijało się kije w ziemię i z koca robiłyśmy namioty. Dziewczynki zawsze robiły sobie domki. Tam grałyśmy w PIOTRUSIA czyli w karty, opowiadałyśmy sobie różne straszne historie, filmy, które nie wszyscy przecież widzieli, a zwłaszcza te amerykańskie. To były niesamowite ćwiczenia edukacyjne w opowiadaniu. Starałyśmy się aby reszta słuchała z zaciekawieniem, uczyłyśmy się budować napięcie, opisywałyśmy akcje, stroje, a przede wszystkim musiałyśmy jakoś zrozumieć film. Szkoła tak nie nauczyła jak te wspólne opowieści, w szkole potem było po prostu łatwiej na lekcjach. Czasami dołączała do nas Dorota albo Basia. One były dużo starsze, dużo się uczyły i na zabawę nie miały czasu. Bardzo piękne dziewczyny i niezwykle utalentowane plastycznie. Wtedy często bawiłyśmy się w gwiazdy estrady. Brało się kawałek kija i to był mikrofon do którego się śpiewało

Coś w rodzaju dzieci z Bulerbyn. Read More »

Szczęśliwe dzieciństwo zapisane w liście…..

O wczesnym dzieciństwie lat 60 -tych i zabawach tego czasu czyli jak bawili się wtedy chłopcy w mieście. Artykuł z okazji Dnia Dziecka. Do napisania tego artykułu, skłoniła mnie kartka , a w zasadzie list mojego starszego brata Krzysztofa, który znalazłem w swoim rodzinnym domu. Szukając starych zdjęć – wpadła mi zupełnie przypadkowo w ręce – Ba ! – chciałem ją nawet wyrzucić – jako jakiś śmieć . Coś mnie tknęło – i powoli zacząłem ją rozwijać , skrzętnie pozaginaną w prostokąty – już praktycznie podzieloną na wiele kawałków czasu….. Jest w opłakanym stanie i zniszczona – w zasadzie to mało czytelne strzępy kratkowanej kartki – ale dla mnie skarb. Tekst czy rysunki zapisane ołówkiem jest słabo czytelny. Widocznie mój brat zawsze ją nosił w kieszeni w czasie zabaw podwórkowych. Jest – jakby to powiedzieć …. wtedy, w naszym slangu wymowy „wymiętolona podwórkowo” Opisał w nim skrótowo różne gry i zabawy naszego dzieciństwa …. Szczęśliwego dzieciństwa. Krzysia już nie ma na tym świecie. Ale jest taka kartka – może list – i jest chyba to Coś w jego treści, czy przesłaniu czasu …. czego już nie doświadczy obecne pokolenie dzieci…. Było to tak – „Bobuś… idziesz na dwór ?!!! … krzyczał przez otwarte okno mojego pokoju mój kolego Piciu. Ja już byłem w pełnej gotowości „podwórkowej” … całus ranny od mamy i po chwili byliśmy całą „eką” (grupą osób) czy „maną” ( inne słowo – grupa dzieciaków – bardzo powszechne w moich czasach dzieciństwa do wyboru drużyny do gry….) na dworze – Piciu, Buki, Krzysiu, Olas , Józef, Krzychu dwa, Wojtas, Romek, Maciej, Szymek, Paweł, Miras, ….. no i ja – najmłodszy. Wiedzieliśmy tylko jedno ….by wrócić z niego na obiad, a potem znów wybiec na resztę dnia… aż do późnego wieczora. Te nasze wieczorne prośby i krzyki „Ma-mo !!!! jeszcze trochę” – słyszalne w promieniu kilkuset metrów – jak nasze mamy nawoływały nas z balkonów czy otwartych okien do ostatecznego pójścia do domu i mycia po naszych harcach podwórkowych i zasłużonego ( według nas …. po podwórkowego) odpoczynku, ze snami o jutrzejszym dniu….. Dzisiaj dzieciaki nie chodzą „na dwór” czy „na pole”. Dziś nie widzę dzieci na podwórkach – absolutnie nie widzę. Nie wiem – może chodzą na spacery, na plac zabaw…. Ale jak już widzę dzieci – wiem jedno – ich podstawową zabawką jest telefon komórkowy – ich wpatrzony wzrok w ekran – to element widoczny w dłoniach każdego dziecka….. Dzieciństwo to „Świat widziany oczyma Dziecka” , świat jego przeżyć, doświadczeń, relacji z innymi osobami (zazwyczaj z ich rówieśnikami, bratem, siostrą, kolegami, koleżankami, ale nie tylko) i skutki tych relacji, to środowisko życia, to więzy rodzinne, przyjaźń grup rówieśniczych, szkoła ( dawniej po naszemu – „lapa” albo „buda”). Dzieciństwo moich kolegów i moje było szczęśliwe – jako dzieci nie byliśmy na pewno czyści, nasze ulubione spodnie (łatane wieczorami przez nasze mamy już po kilka razy) były po podwórkowych zabawach brudne, w skarpetkach pełno ziemi, umorusane twarze – często z siniakami – ale na nich zawsze był uśmiech, radość i chęć wyjścia „na dwór” następnego dnia. Naszą „komórką” był drewniany, z pietyzmem strugany miecz czy szpada, piłka palantowa, kapsel, kulki od łożyska, kamienie, piasek, zrobiona z czarnych majtek czy koszulki – maska „Zorro”, woda w kałuży, proca, kusza czy łuk zrobiony naszymi rękoma, karabin ( koniecznie maszynowy – „Sten”) zrobiony z kawałków drewna przybitych do siebie gwoździami – to były nasze talizmany… Mieliśmy też chyba ogromną wyobraźnię. Tak, w moich czasach dziecięcych były już telewizory – moja rodzina posiadała pierwszy w naszej klatce (po pewnym czasie już mieli pozostali moi koledzy). Pamiętam był to telewizor, który się nazywał „Belweder”. Mieliśmy tez radio „Światowid”. Przypominam sobie, jak był jakiś mecz, wszyscy panowie ( nasi ojcowie) schodzili się do naszego domu i oglądali ten mecz. Moja „eka” natomiast schodziła się aby oglądnąć kultowe bajki, wieczorynki, dobranocki, czy programy dla dzieci. Może przypomnę niektóre tytuły – teatrzyk kukiełkowy – „Koszyk Pani Maglarkowej” z niezpomnianym Pryszczykiem, Nijakim i Giniolem, „ Miś z okienka” , „ Gąska Balbinka i Ptyś”, „Jacek i Agatka”, „ Piaskowy Dziadek”, „Staflik i Spagetka”, „Bolek i Lolek”, „Reksio”, „Miś Uszatek”, „Zaczarowany ołówek” , „Żwirek i Muchomorek”, „Krecik”, „ Koziołek Matołek” , „Rumcajs”, „Pomysłowy Dobromir”, „ Plastusiowy Pamiętnik” . Kultowe nasze programy dla dzieci to była „ Niewidzialna ręka”, „Latający Holender”, „ Zwierzyniec”, „Teleranek”, „Ekran z bratkiem”, „Z kamerą wśród zwierząt” i oczywiście „ Zrób to sam” z niezapomnianym Adamem Słodowym. Oczywiście też były seriale telewizyjne dla dzieci – „Wakacje z duchami”, „Paragon Gola”, „Pan Samochodzik i Templariusze” i słynny „Zorro”, czy „Przygody Robin Hooda” , „…..Wilhelma Tella, „… Robinsona Crusoe”. Każdy z nas chciał być tym tytułowym bohaterem tych seriali . Rekordy naszej oglądalności przebijał serial „ Czterej pancerni i pies” – wtedy podwórko zamierało …. Oczywiście były już kina – naszym ulubionym było kino „ Grunwald” (bardzo blisko naszego domu – bloku ,w którym mieszkaliśmy) , gdzie zawsze w każdą niedzielę o godzinie 11.00 były seanse filmowe z bajkami czy filmami przygodowymi. To był czas emisji przygód Winnetou i jego przyjaciół Old Surehanda czy Old Shatterhanda . Były to filmy z narracją niemiecką ( wtedy jeszcze nie było dubbingu) i bardzo nas śmieszyło w kinie jak Winnetou wykrzykiwał do tzw. „czarnych charakterów” – „Hände hoch” ( ręce do góry !!!) lub mówił do złapanych złoczyńców „ schnelle, schnelle” ( szybko, szybko !!!!) …. Dziwnie to brzmiało w ustach wodza Apaczów Mescalero ubranego w niezwykle barwny strój indiański z charakterystycznym pióropuszem. Pamiętam, jak całe kino się śmiało ( mało powiedziane…. ryczało ze śmiechu) z tych okrzyków w języku niemieckim – przypominające okrutne czasy drugiej wojny światowej…. Coś komuś nie wyszło. Ale to były czasy PRLu i NRD. Nasze ulubione wtedy gry czy zabawy. Było ich dużo. Gra w „Sztekla” lub „Kije”, w „Cipa” lub „Noża” ( wtedy był potrzebny scyzoryk..), „Palanta”, „Kraje” ( też był potrzebny nóż…) , „Chowanego”, we „Węgiere” ( piłka palantowa, którą rzucały i broniły dwie „many” do środka trzepaków po obu stronach naszego podwórka), w „Sera” ( ułożonego z kamieni), w „Monetę” lub „Bejmy”

Szczęśliwe dzieciństwo zapisane w liście….. Read More »

NIE TYLKO O KWIATACH W KRAJU TULIPANÓW

Haga, muzeum Mauristhuis, malarstwo przez duże M, Keukenhof , kwiaty plus wyobraźnia własna…. Zapraszam na muzykę, zdjęcia w zwiastunie: http://idealzezgrzytem.pl/2023/05/17/mauritshiustulipanykeukenhof/ Marzanna Leszczyńska Haga jest pięknym miastem, w którym może zachwycić wiele ulic, miejsc. Mnie powalił widok niedużej kamienicy ze złotym napisem – Mauritshuis. Zobaczyłam ten budynek nocą i był to widok zjawiskowy ponieważ przystrojono go w kwiaty, niezwykle gustownie. Przed budynkiem ustawiono mnóstwo donic z tulipanami. Z dachu Mauritshuis aż do samej ziemi zwisały girlandy misternie, przepięknie uplecionych kolorowych kompozycji z żywych kwiatów. Trzy grube, potężne warkocze. Na bogato. Nie mogłam tak obojętnie zostawić tego miejsca, nie dowiedziawszy się dlaczego ten budynek został tak wyróżniony. Ależ trafiłam! Muzeum Mauritshuis w 2022 roku obchodził 200 lat swojego istnienia. Królewska Galeria Obrazów Mauristhuis zawdzięcza swoją nazwę Królowi Wilhelmowi I , który w 1816 roku przekazał państwu holenderskiemu kolekcję obrazów należącą do jego ojca Wilhelma V – Księcia Orańskiego. Początkowo obrazy zostały wystawione w Galerii Księcia Wilhelma V, po drugiej stronie Stawu Hofvijver. W 1822 r. Królewska Galeria Obrazów przeniosła się do Mauritshuis, ale w Galerii Księcia Wilhelma V nadal można oglądać obrazy, z których część pochodzi z kolekcji księcia. Na początku XIX wieku kolekcja Mauritshuis składała się z 300 dzieł sztuki, która do tego czasu wzrosła do około 850. Jest to wyjątkowa kolekcja z obrazami artystów holenderskich, flamandzkich, niemieckich i francuskich z okresu 1400-1800, ale jej rdzeń składa się z najlepszych holenderskich obrazów z XVII wieku. Obrazy Rembrandta, Vermeera, Halsa i wielu innych wielkich mistrzów wiszą obok siebie we wspaniałym XVII – wiecznym miejskim pałacu. To tutaj ma swoje stałe miejsce słynna „Dziewczyna z perłą” Vermeera i „Lekcja anatomii doktora Tulpa” Rembrandta. Ale właściwie to nie o tych najsłynniejszych dziełach teraz chciałam… Będąc już w środku Mauritshuis oczarowana jego wystrojem, tymi girlandami wiedziona wrażeniami- całą swoją uwagę skierowałam na obrazy, które mi się wyodrębniły z licznej całości a jak sądzę, były natchnieniem do dekoracji tego haskiego muzeum z okazji jego 200 lat istnienia. Bo czyż zwisające na budynku girlandy kwiatów nie nawiązywały do tych na obrazie Willema Van Mierisa: ” Armida krępująca kwiatami śpiącego Rinaldo”? Ten pochodzący z 1709 roku obraz jest piękny, nieziemski przedstawiający parę bohaterów w otoczeniu stadka amorków-golasków a ich ilość obrazuje jak wielkie było uczucie Armidy. I oczywiście girlandy kwiatów, niczym potężne boa – piękne ale podstępne, służce niecnym celom. Miłość do wroga i potężny konflikt interesów wielkiej wagi, w tle polityka, wielkie sprawy – to temat niezwykle ciekawy i ciągle aktualny, w każdej epoce. Armida związująca śpiącego Rinaldo na obrazie Mierisa nawiązuje do utworu literackiego z 1581 roku Torquato Tasso La Gerusalema. Armida jest czarownicą o wyjątkowej urodzie, która wykorzystuje swoje magiczne zdolności przeciwko rycerzom krucjaty pod wodzą Gotfryda Bouillon. Działając po stronie pogan zwodzi rycerzy ale zakochuje się w jednym z nich – Rinaldzie. Gdy czar przestaje działać Rinaldo porzuca Armidę. Czarownica planuje zemstę i udaje się z wojskami egipskimi do Jerozolimy. Jednak poganie ponoszą klęskę. Armida usiłuje popełnić samobójstwo, w końcu pozostaje przy Rinaldzie nie mogąc otrząsnąć się z uczucia do niego i ostatecznie postanawia przyjąć wiarę chrześcijańską. Rodzi się pytanie: czy dzisiejsze filmy, imponująca technika potrafi przedstawić wielkie uczucie -jego piękno i dramat lepiej niż ten jeden kadr jakim jest obraz „Armida pętająca kwiatami śpiącego Rinaldo”? Czyż nie jesteśmy w jaskini w porównaniu z tamtą dawno minioną epoką? Zewnętrzny wystrój Muzeum Mauritshious zapadł we mnie głęboko. Bo następnym dziełem, które zwróciło moją uwagę i zainteresowanie warte dłuższego zamyślenia i poszukiwania jest kolejny obraz z girlandami kwiatów: „Girlanda z owoców otaczajaca wizerunek Cybele”, który ma dwóch autorów. Pośrodku medalionu, który namalował Van Bolen widnieje mitologiczna bogini płodności- Cybele. Wokół niej są przedstawione cztery pory roku. Mężczyzna w ciepłych ubraniach to zima. Wiosna stoi za Cybele trzymając girlandę z kwiatów. Jesień stoi po prawej stronie a lato klęczy. Dookoła medalionu wije się potężna owocowa girlanda autorstwa Brueghela. Trzeci obraz, który zatrzymał moją uwagę na długo i kazał się zagłębić to ” Ogród Edenu i upadek człowieka” Jana Brueghela I i Petera Paula Rubensa. Pasuje mi jako trzeci do całości chociaż nie ma w nim kwiatów. Jest to nazwałabym -ogród zoologiczny. Wizja Edenu będąca biblijnym przedstawieniem. Są tu dwie piękne, nagie postacie czyli Adam i Ewa, okazała jabłoń z wężem – symbolem Szatana nad głową Ewy. I istny zwierzyniec, który przez swą symbolikę opowiada wszystko, całą akcję i jej dynamizm, którego nie ma na obrazie. Gdy wiemy, że króliki symbolizują rozwiązłość, pawie są wyrazem pychy, małpa nawiązuje do Szatana ( naśladuje zachowanie bohaterów jedzących owoc z Drzewa Poznania Dobra i Zła), a szczekające psy wyczuwają całe niebezpieczeństwo tego co nastąpi to całość w oczach prezentuje się inaczej… Haga i Keukenhof nie leżą blisko siebie. Ale cóż tam… Kwiaty stały się inspiracją aby dokończyć wrażeń kwietnych i ogrodowych trzeba zakończyć dzieło w Keukenhof -kolejnym raju. Keukenhof to inspiracja dla własnego ogrodu, jak sadzić aby uzyskać efekt – Łał! Można zobaczyć jakie to cuda można stworzyć komponując kolory, kształty, wielkości. A efekt jest chyba… w ilości. Najpiękniejszą rzeczą jest nie tylko być, widzieć, podziwiać ale potem przenieść i przerobić pomysł do swojego ogrodu, czy chociażby balkonu czy doniczki.

NIE TYLKO O KWIATACH W KRAJU TULIPANÓW Read More »

„Kapliczka Daleka” i historia – Głogowiec

Tuż za Głogówkiem (miasteczkiem w woj. opolskim) przy drodze do Głubczyc stoi malutka kapliczka otoczona lipami. To miejsce połączone jest z lipową aleją, która wiedzie do wsi Głogowiec. Całość: kapliczka na uboczu, wokół stare lipy, aleja lipowa do Głogowca – przepiękne. Rozpoczął się maj – miesiąc majówek. Warto nie tylko podziwiać piękno przydrożnych kapliczek i poznawać ich historię ale pamiętajmy o uczestnictwie w modlitwach przed tymi kapliczkami. Z pewnością przed tą historyczną kapliczką zwaną „Daleką” zbierają się ludzie na majówkach. Kto wie, może w tym roku i mnie się uda dołączyć do grona modlących się. Chciałabym… Marzanna Leszczyńska Przez 20 lat mieszkałam oddalona od tego miejsca 30 kilometrów – całe moje dzieciństwo. Ileż to razy przemierzałam tę drogę i z okien samochodu zawsze z podziwem patrzyłam na to miejsce, zawsze je wypatrywałam aby minąć je i spojrzeć przez okno samochodu. Ale nigdy tam nie byłam, nie przyszło mi do głowy aby wysiąść z samochodu i zobaczyć z bliska, pobyć tam, stanąć na tej ziemi, zajrzeć do środka maleńkiego domku i zobaczyć co tam jest. Potem opuściłam rodzinne strony i odwiedzałam je 2-3 razy do roku przez 30 lat i zawsze po długiej 4-godzinnej podróży u jej kresu – stała przy drodze kapliczka otoczona lipami z aleją lipową do Głogowca. Mijałam latami uroczy domek Matki Bożej jak z czeskiej bajki o Rumcajsie z piękną aleją lipową latem ubraną w soczyste zielone liście, jesienią w kolorowe, zimą w drzewa w śniegu, szadzi, w zachodzącym słońcu, deszczu i pomyśleć…, że nie przyszło mi do głowy aby pobyć tam dłużej a nie tylko na mignięcie jadącego samochodu. Ostatniej jesieni było inaczej, nie wiem ci mi się stało, ale mimo protestów współpasażerów powiedziałam kategorycznie: „Zatrzymujemy się”. Wysiadłam z samochodu i pierwszy raz stanęłam w tym miejscu. Okazało się ,że nie znalazłam się tam sama. Wokół kapliczki krzątała się kobieta i robiła tam porządki. Była to mieszkanka Głogowca, która opowiedziała mi wiele o tym miejscu, którym mieszkańcy się opiekują, dbają o nie. Jest to miejsce licznych procesji, które niebawem będzie odrestaurowane gdyż jest to zabytek, oczko w głowie burmistrza miasta Głogówka a związane jest z królem Janem Kazimierzem Wazą, który przebywał w Głogówku przez pewien czas i wybudował tę kapliczkę w podziękowaniu za uratowanie życia, gdyż ugrzązłby w bagnach w czasie wojennej zawieruchy. To tyle z opowieści napotkanej Pani… Nie do końca tak było jak opowiedziała mi mieszkanka Głogowca. Kapliczka zwana przez mieszkańców Głogówka „kapliczką Daleką” powstała jako podziękowanie księcia Franciszka Euzebiusza i Jego małżonki Marii Anny Franciszki z domu von Brandis. Baron Franciszek Euzebiusz von Oppersdorff był właścicielem stanowego państwa frydeckiego (były to okolice miasta Frydek w 1573 roku wydzielone z Księstwa Cieszyńskiego). W 1658 r. całą rodzinę księcia zaskoczyła w podróży niedaleko Barda nagła powódź i uratowanie się z tej opresji uznano za cud i spełnienie próśb skierowanych do Matki Boskiej Bardzkiej. Król Jan Kazimierz Waza z żoną Marią Ludwiką schronił się w Głogówku w 1655 r. (przebywał tam od 17.X. do 18.12.1655r. ). Potem przebywał też w 1669 r. po swojej abdykacji w 1668 r. Głogówek był Jego miastem postojowym, w drodze gdy udawał się do Księstwa Nevers we Francji chowając się przed Szwedami. Rzeczpospolita poddawała się wówczas Szwedom niemal bez walki. Kroniki z tamtejszych czasów rozpisywały się o skandalu, gdy to Król został przyłapany na tym, jak to zamaskowany przez okno po drabinie usiłował dostać się do pokoju dwórki i został pochwycony przez straż, która myślała, że to złodziej… Oprócz pikantnych historii obyczajowych, nie mających jednak dla Polski większego znaczenia, w Głogówku działy się sprawy wagi państwowej. Tutaj ,w Głogówku za Jego bytności dojrzewała myśl o stworzeniu ruchu oporu przeciw szwedzkim najeźdźcom i została wprowadzona w życie. W czasie pobytu Jana Kazimierza Wazy w Głogówku, do miasta przyjeżdżali uciekinierzy przynoszący wieści z Polski ( tacy jak Kmicic) i stąd Król wysyłał kurierów na europejskie dwory z prośbą o pomoc. Król przebywał na Zamku, który w tym czasie należał do rodu Oppersdorffów. Okazały Zamek Oppersdorff ma nad bramą herby rodu i Matkę Boską Loretańską oraz przebogatą historię, która teraz nie jest tematem ale warto z niej wyodrębnić jej mały kawałeczek. Warto nadmienić, że na dziedzińcu zamku znajduje się średniowieczny krzyż pokutny. O krzyżach pokutnych dr Robert Wójcik ciekawie i wyczerpująco pisał w swoich wspomnieniach o Pałacu w Mierzęcinie ( przyp. „Mierzęcin – nie pytaj więcej” http://wandamilewska.pl/?p=15169). Dlatego uważam, że warto przypomnieć tę historię jako przykład do opracowanego przez dr Roberta Wójcika bardzo interesującego i mało znanego, tajemniczego tematu, jakim są krzyże pokutne. Wracając do historii krzyża pokutnego w Głogówku, to został on ufundowany przez rycerza Hansa Reiswitza von Kandrzina, który zamordował w gniewie wieśniaków, ponieważ niewystarczająco czołobitnie go pozdrawiali. A było to w roku 1599, w Święto Piotra i Pawła. Ojciec zabitych był bogatym gospodarzem z Kazimierza i złożył skargę na ręce pana tych ziem, hrabiego Jerzego von Oppersdorffa. Opisywana kapliczka powstała w 1762 roku i wzniósł ją Henryk Ferdynand Oppersdorff. Franciszek Sebastini ozdobił polichromią jej wnętrze. Namalowane sceny przedstawiają wydarzenia ocalenia księcia i trzęsienie ziemi, które nawiedziło Bardo. We wnętrzu znajduje się rzeźba Matki Boskiej z Dzieciątkiem i jest to kopia romańskiej figurki z Bar. Barokowy szczyt zamyka frontową elewację. Wnętrze sklepienia pokryte jest polichromią , niestety przemalowane w XX wieku. Namalowane są pilastry, motywy rocaille`owe (roccocowe ornamenty naśladujące muszle), florystyczne, sceny z procesji z Bazyliki w Bardzie i nieczytelne z wydarzeń z 1658 r.

„Kapliczka Daleka” i historia – Głogowiec Read More »

MIERZĘCIN – O NIEZWYKŁYM CZŁOWIEKU…

Przydrożny, okazały kamień z piaskowca z wyrytym napisem leżący na polanie tuż przy Pałacu przywołuje pamięć Henryka Greckiego. 4 maja 2023 r. minie 23 lata od Jego ostatnich urodzin . Dla Pana- Panie Henryku – prezent urodzinowy: „memory”(tekst dr Roberta Wójcika, wzruszający utwór Evy Cassidy i zdjęcia miejsc bliskich sercu ). Marzanna Leszczyńska Mierzęcin – o niezwykłym człowieku… Motto : „ złote pola są nie tylko w niebie…. były też na ziemi ….” Na początku maja mgr inż. Henryk Grecki obchodziłby swoje 83 ( osiemdziesiąte trzecie) urodziny (ur. 4 .V. 1940 r – zm. 30. X.2000 r) – człowiek niezwykły – dla mnie – wielki …. Zdj. 1. Henryk Grecki – Fotografia ze zbiorów IPN Aby nie być gołosłownym – przytoczę, krótką informację autorstwa Pani Sylwii Wójcikowej – dane pochodzą z Encyklopedii Solidarności – Instytutu Pamięci Narodowej …. „ Henryk Grecki, ur. 4 V 1940 w Inowrocławiu, zm. 30 X 2000 w Szczecinie. Absolwent Akademii Rolniczej w Poznaniu, Wydz. Leśnictwa (1964). 1964-1969 – pracownik administracyjny w Przedsiębiorstwie Lasy Państwowe Nadleśnictwo Żnin, 1970-1977 w Nadleśnictwie Szczecin; 1977-1981 projektant zieleni zabytkowej w PP Pracownie Konserwacji Zabytków w Szczecinie. W VIII. (sierpniu) 1980 uczestnik strajku w szczecińskich PKZ, przewodniczący KS, od IX. (września) 1980 w „S”, przewodniczący Komitetu Założycielskiego, następnie KZ w PKZ, w VI-VII 1981 delegat na I WZD Regionu Pomorze Zachodnie. 14-16 XII. ( grudnia) 1981 organizator protestu w PKZ (oflagowanie, wiec), 17 XII. (grudnia) 1981 internowany, przetrzymywany w izbie zatrzymań KW MO w Szczecinie, następnie w Ośr. Odosobnienia w Goleniowie i Wierzchowie, zwolniony 30 VI . (czerwca) 1982; zwolniony z pracy. Od 1982 działacz podziemnych struktur „S”: drukarz podziemnego pisma „Obraz” (ze Zdzisławem Konurym), kolporter wydawnictw podziemnych („Obraz”, ”Grot”, „CDN”, „BIS” „Tygodnik Mazowsze”, książki NOWej ), uczestnik akcji pomocy represjonowanym i ich rodzinom (zbieranie pieniędzy, paczki). Wielokrotnie zatrzymywany na 48 ( czterdzieści osiem) godz., przesłuchiwany, poddawany rewizjom. IX. (wrzesień) 1982 – I. (styczeń) 1983 sprzątacz tramwajów; w 1983 pracownik fizyczny na budowie Wyższego Seminarium Duchownego, 1984-1986 autorska praca związana z zabytkowymi obiektami zieleni parkowo-pałacowej i cmentarnej na terenie gorzowskiego, pilskiego, koszalińskiego, szczecińskiego. 1987-2000 właściciel pracowni projektowania zieleni zabytkowej w Szczecinie. Autor wielu unikatowych projektów związanych z architekturą zieleni zabytkowej (Cmentarz Centralny w Szczecinie, Ogród Dendrologiczny w Przelewicach, parki pałacowe w Gardnie i Mierzęcinie, place zieleni w Chojnie, Policach, Szczecinie, Wągrowcu, i in.). Odznaczony pośmiertnie Honorową Złotą Odznaką Gryf Pomorski (2009) ”. Nie wiem – gdyby Pan Henryk był jeszcze dziś , wśród nas – jeszcze żyjących – jakby ocenił dzisiejszą rzeczywistość… Jak ja zapamiętałem Pana Henryka Greckiego – Wielkiego Przyjaciela Parku Zabytkowego w Mierzęcinie ? Zdj. 2. Listopad 1999 rok – Od lewej : Henryk Grecki – przy nim – Maria Żuk – Piotrowska ( historyk obiektu) , Ryszard Andrzejewski ( Hydromel – wykonawca stawu w ogrodzie japońskim) , Robert Wójcik (administrator obiektu ) , tyłem odwrócony – Jakub Andrzejewski ( Hydromel) Wysoki, przystojny, z lekkim siwym zarostem, zawsze wyprostowany, może trochę sztywny, szpagat w kręgosłupie…szarmancki, stanowczy, ale zawsze pogodny, uśmiechnięty – pełen entuzjazmu i radości tworzenia … – przedziwny tytan pracy. Niezwykle konsekwentny pasjonat przyrody i dziedzictwa kulturowego wielu ojczyzn. Związany bardzo z Ziemią Lubuską i nie tylko. Wybitny dendrolog, praktyk, człowiek o niezwykłej wiedzy historycznej i przyrodniczej, kochający stare zaniedbane parki, cmentarze – widział w nich ducha czasu poprzedniego i miał swoje wizje w odtworzeniu i przywróceniu ich świetności – szanował historię tych miejsc. Kochał drzewa, kochał ptaki , kochał pejzaże – widział je nawet wtedy, kiedy one „zarosły” czasem, wszędzie widział „złote” polany… Niezwykle skrupulatny w swoim postępowaniu. Był autorem kilku ekspertyz i dokumentacji wszystkich początkowych prac w obiekcie zabytkowym w Mierzęcinie związanych z parkiem i cmentarzem. Kochał ruiny i zdewastowane starocie. Ubolewał nad ich stanem. Od samego początku „czuwał” nad parkiem i jego otoczeniem – dobry duch natchniony entuzjazmem, emocjami i niezwykłą wyobraźnią – Pan inż. Henryk Grecki (Pracownia Zieleni Zabytkowej w Szczecinie), wykonał między innymi opracowania: „ Dokumentację ewidencyjną cmentarza zabytkowego /1986/ „ Dokumentację ewidencyjną założenia przestrzennego parkowo-pałacowego” / 1998/ „ Inwentaryzację szczegółową i gospodarkę drzewostanem”/1998/ „Powykonawczą inwentaryzację szczegółową drzewostanu”/2000/ To Pan Henryk oznaczył wszystkie istniejące na terenie parku drzewa tabliczkami z numerami inwentaryzacyjnymi, kontrolował prawidłowość wycinki podczas czyszczenia parku z samosiewów, uczestniczył w naradach służąc swoją radą w sprawach dotyczących przyszłości parku. Niestety pod koniec października 2000 roku zginął tragicznie – nie doczekał efektu końcowego swojej pracy, która tak bardzo go cieszyła – tym bardziej, że rzadko spotyka się park w którym tak wiele w tak krótkim czasie powstało. Wizje i plany Pana Henryka są ciągle żywe i dlatego jedna z polan w parku została nazwana jego imieniem …. Uwielbiał na nią patrzeć. Upamiętnia to kamień z inskrypcją ku Jego pamięci …. Tam jest wspomnienie o Nim, może ktoś powie że kruche – bo jest to piaskowiec (mówię o kamieniu…), ale na pewno delikatne i proste – bo takie było Jego wielkie serce dla tego miejsca – Jego uczucia…… Pan Henryk Grecki był niezwykłym człowiekiem – dosadnie prosty w prawdzie – mówił zawsze wprost – to co myśli – niczego się nie bał, ale umiał słuchać co inni mówią. Nigdy nikogo nie uraził. Był przy tym wszystkim wręcz niepokalanie uczciwym. Zawsze było dla mnie dziwne, że do Mierzęcina przyjeżdżał pociągiem, nie samochodem…. – prosił tylko aby jego odebrać z dworca. Dla nas była to niezwykła osobista satysfakcja aby podwieźć Pan Henryka do jego ukochanego parku …. i odwieźć z powrotem o późnym zmierzchu dnia na dworzec. Pracował w deszczu i słońcu, w dni zimne i upalne – było to dla niego obojętne. Prace zawsze szły swoim rytmem, zawsze się spieszył – w czasie prac inwentaryzacyjnych był jak w „amoku” – nie słuchał i nie słyszał nikogo ….robił swoje. Pracował od świtu do nocy…. Nie wiem kiedy odpoczywał. Styczność z przyrodą, z urokiem starego parku dawała mu ogromną siłę. Był zamkniętym człowiekiem – nie był skory do wyznań. To nie była jakaś wada, wszyscy wiedzieliśmy, że mimo tej zewnętrznej „szorstkości i zamknięcia” to człowiek niezwykle delikatny, prawy – zawsze mogliśmy liczyć na jego dobre porady eksperckie, którymi się z nami dzielił. Był takim naszym nauczycielem, czasami

MIERZĘCIN – O NIEZWYKŁYM CZŁOWIEKU… Read More »

Muzeum gorzowskie a w nim „pisanki zapisane światy”

O interesującym, bogatym -wielowątkowym wykładzie dr Mirosława Pecucha na temat pisanek i konkursie trwającym już pół wieku w Muzeum Lubuskim im. Jana Dekerta piszę ja – Marzanna Leszczyńska. „Pisanka to wiosenna miniaturowa malowanka, ukształtowana emocjami uczuć, nastrojów wierzeniowych, religijnych, miłosnych. To najszczersza spowiedź wielkanocna tęsknot artyzmu wiejskiej malarki. Na maleńkiej przestrzeni cały świat”. S. Dąbrowski „” Pisanki lubelskie” Lublin 1936 r. Na zdjęciu dr Mirosław Pecuch i Monika Kowalska kierownik filii Zespołu Willowo-Ogrodowego Muzeum im. Jana Dekerta w Gorzowie Wlkp. Ulotka, która leżała na stoliku w kościele przy ulicy Chodkiewicza w Gorzowie Wlkp. podczas mszy rezurekcyjnej ściągnęła mój wzrok, bo tutaj właśnie stanęłam. To dzięki niej dowiedziałam się o wykładzie dr Mirosława Pecucha pt: „Pisanki zapisane światy”, który miał miejsce w Muzeum 12.04.2023r. Idąc na to spotkanie spodziewałam się, że dowiem się wiele o historii pisanki, wzorach, technikach i oczywiście tak było. Dużym zaskoczeniem jednak było dla mnie to, że Gorzów a w zasadzie Muzeum od 50- ciu lat organizuje ogólnopolski konkurs na pisankę. Z inicjatywy Michała Kowalskiego i ze współpracą Koła Związku Ukraińców i Zjednoczenia Łemków konkurs trwa nieprzerwanie od półwiecza. Nie odbył się tylko w 1981, gdy wybuchł stan wojenny i w roku wybuchu pandemii. W pierwszym roku konkursu wzięło udział 7 uczestników a trzy lata później było ich 28, dzisiaj cieszy się ogromną popularnością. Jego specyfiką jest to – że bardzo ważnym kryterium oprócz estetyki jest to, aby odwołać się do swojego regionu- jego specyfiki, historii, znajomości jego odrębności. Wyzwanie to duże, bo huculszczyzna ze swoimi ornamentami geometryczno- abstrakcyjnymi jest po prostu bezkonkurencyjna i jak stwierdził wykładowca: „Wzory huculskie są najpiękniejsze i kto je wykonuje szybko się utwierdza, że nie ma sensu zajmować się innymi”. Ale czy na pewno? Śmiałków powinno nie brakować aby to przekonanie zmienić i udowodnić, że może być inaczej. Najstarsze odnalezione pisanki mają 5000 lat. I doczekały się szacunku wśród ludzi po naszej wschodniej granicy gdyż w Kołomyi wzniesiono muzeum w kształcie pisanki, a w Kanadzie emigranci postawili jej pomnik. Odnajdywano je w grobach, kurhanach. Przywędrowały do nas z Rusi Kijowskiej. Gliniane – pochodzące ze średniowiecza znaleziono we Wrocławiu na Ostrowie Tumskim. I nie tylko jajko kurze było podstawowym materiałem ale używano jaj gęsich, żurawich. Pisanki niosły treści religijne, związane były z obrzędowością. Był to symbol życia, odradzania się ziemi, przyrody na wiosnę. Wierzono, że są dobrym środkiem, aby ustrzec się przed klęskami żywiołowymi, aby przyczyniły się do urodzaju. Ich skorupy odnajdywano na polach, pasiekach, w rzekach i w grobach. Biało- czarne pisanki zanoszono na groby w dowód szacunku dla zmarłego, takie właśnie towarzyszyły zmarłemu w ostatniej drodze. Rola pisanki była różna nie tylko religijna ale też kultowo-magiczna. Barwimy jaja dzisiaj w łupinach cebuli, potem skrobiemy te skorupki, albo oklejamy gotowymi naklejkami ze sklepów i wkładamy do koszyków na Wielkanoc aby je zanieść do kościoła i poświęcić ale czy wiemy co robimy i co chcemy wyrazić przez te ozdoby? Wzory na pisankach to ciekawa symbolika i nie przypadkowa. O tym bardzo interesująco opowiadał w Willi Schroedera dr Mirosław Pecuch. Na tych małych powierzchniach, nie płaskich, na delikatnym materiale jakim jest skorupka aż dziw bierze ile człowiek- artysta może zapisać informacji… Oprócz ornamentów geometrycznych popularne były też botaniczne, zoomorficzne. Większość motywów to były motywy solarne, przedstawiały słońce, które wiosną się budziło. Przedstawiano je jako koła i półkola składające się z kresek, przecinków – promieni. Tak przedstawiano też zorze, gwiazdy. Częstym motywem był motyw kosmogeniczny czyli: krzyże, róże, swastyki. Krzyż był symbolem 4 stron świata, kościoła od, którego przecież się wszystko zaczynało. Symbolika często była różnoraka, niejednoznaczna dlatego wiele razy można było się pomylić w jej objaśnieniach, należało się odnieść do wielu szczegółów, znajomości wielu spraw, aby ją prawidłowo objaśnić. Bardzo popularnym motywem był ptak – oznaczający zgodę, miłość, wzniesienie się do Boga, ptak oznaczał też Ducha Świętego. Tak często goszczący na pisankach kogut zawsze myślałam, że był motywem ludowym, kolorowym motywem, który gościł na każdym wiejskim podwórku. Tymczasem to nawiązanie do religii chrześcijańskiej, przypomnienie zaparcia się św. Piotra („…nim kogut zapieje…”). Często malowany na pisankach jeleń był symbolem czystości i powiązania z innym światem. Malowano berhynie – postacie czuwające nad domem. Spirala była symbolem drzewa życia, przemijania świata. Częsty był motyw trójnoga, gwiazdy 8-ramiennej, deszczu. Pisanki były też obrazami zwyczajów wielkanocnych np. śmingusa dyngusa. Znany artysta ze Strzelec Krajeńskich -Prokop zrobił na pisankach cykl strojów ludowych. Ciekawostką jest to, że swoich prac nigdy nie przysyłał na konkurs. Kolorystyka pisanek miała również znaczenie czerwony kolor to symbol krwi Chrystusa obywającej świat, żółty to kolor księżyca, niebieski oznaczał zdrowie, brązowy to kolor ziemi. W Święta Wielkanocne ludzie obdarowywali się pisankami i był to znak zgody, dowód sympatii, a nawet miłości. Wręczano je z życzeniami. Pisanki na konkurs w Gorzowie napływają z całego kraju, ale jedna przybyła też z Ameryki. Gdy dr Mirosław Pecuch wyliczał regiony i miejscowości to zaczęłam się obawiać, że z lubuskiego nie ma nikogo. Ale są, wymienił: Skwierzynę, Szprotawę, Drezdenko, Strzelce Krajeńskie, Deszczno. Myślę, że rozwijające się prężnie Koła Gospodyń Wiejskich powinny wziąć pod uwagę tę informację o konkursie i już przystąpić do przygotowań aby w przyszłym roku stanąć do zawodów. A my powinniśmy być w przyszłym roku bardziej świadomi tego co też rysujemy, czy też wydrapujemy na pisankach, wybierajmy wzory świadomie i poznawajmy ich symbolikę. Uczmy tej sztuki swoje dzieci. Nie odkładajmy też niczego na później bo jak stwierdziła jedna z uczestniczek spotkania przy herbatce i ciasteczku po wykładzie, że odkładała robótki ręczne na czas aż będzie go miała czyli na czas emerytury, tylko, że gdy czasu przybyło to dobrego wzroku zabrakło. Praca przy tworzeniu pisanki to bardzo precyzyjna robota i jak twierdził wykładowca dr Mirosław Pecuch trzeba do niej przystępować w dobrym humorze i czystych intencjach inaczej po prostu nie powstanie nic pięknego. Marzanna Leszczyńska

Muzeum gorzowskie a w nim „pisanki zapisane światy” Read More »

MIERZĘCIN – O PARKU ZABYTKOWYM- PODRÓŻ PRZEZ STULECIA

Niniejsze opracowanie jest dalszą kontynuacją artykułów o Mierzęcinie, opublikowanych w latach 2021-2022 na portalu www.wandamilewska.pl. Prologiem „Mierzęcin- o Parku Zabytkowym -podróż przez stulecia” jest artykuł: „Mierzęcin – o przedziwnym ogrodzie” (http://wandamilewska.pl/?p=16052). Ze względu na niezwykle bogatą „przestrzeń tematyczną”, która dotyczy Parku Zabytkowego w Mierzęcinie, autorzy postanowili podzielić ją na cztery części w ujęciu chronologii upływającego czasu.Pierwsza obejmuje lata od 1333 do 1848. W przygotowaniu do publikacji jest druga, obejmująca lata 1848 – 1944. Pozostałe – najaktualniejsze, obejmą lata 1945 – 1998 i 1999 – 2008. Bardzo „barwnie literacko” ujęta tematyka, osobiste wspomnienia i opis zdarzeń, analizy historyczne oparte w wielu przypadkach na po raz pierwszy publikowanych materiałach ikonograficznych (szczególnie zdjęciowych i kartograficznych), do którego autor dotarł w swoich poszukiwaniach – zabierze Czytelników w niezwykłą podróż przez stulecia…. do parku z motylem w tle. Cieszy mnie fakt, że to już trzecie wspomnienie w/w autora dotyczące niezwykłego miejsca jakim jest Pałac w Mierzęcinie na www.idealzezgrzytem.pl. Wszystkie wspomnienia nowej historii Pałacu mieszczą się w kategorii: Mierzęcin według wspomnień dr Roberta Wójcika. To nie tylko wiedza, mrówcza praca ale – pasja. Ileż tu wszystkiego…a przede wszystkim ileż tu okazałych ” pereł” bo autor jest ich upartym poszukiwaczem, a kto szuka ten znajdzie… Marzanna Leszczyńska Autor wspomnień i administrator Pałacu Mierzęcin w latach 1998-2008 – dr Robert Wójcik zaprasza do przeczytania części pierwszej… CZĘŚĆ PIERWSZA motto :„Park powinien mieć charakter wolnej przyrody i krajobrazu, ręka człowieka powinna być w nim tylko lotem motyla” Peter Joseph Lenné (1789 -1866) – Dziekan – Kanclerz Akademii Ogrodniczej w Schönebergu i Poczdamie – prekursor wiedzy o architekturze krajobrazu. Krajobraz naszych wrażeń, widoku przyrody, bogactwa roślin , jego „runa”, drzew młodych i wiekowych, dźwięku śpiewu ptaków, owadów, tego pierwszego lotu majowego motyla, za którym tak tęsknię w swoich myślach, wszystkiego co tam żyje – lustra wody w stawie o świcie i te pierwsze kwiaty wiosny, które się kłóciły „ który pierwszy zakwitnie”, złotej jesieni z barwą cudów liści, zapachu powietrza na spacerze w tym parku skropionego ranną rosą. To była jakaś iluzja. Ale była dziełem człowieka – może z jakimś namaszczeniem i wolą Tego „Czegoś” – dla ludzi nie do końca zrozumiałego w swej istocie czasu, który go z powodzeniem użytkuje przez wieki, utrzymuje w świetności materialnej i duchowej i zaczyna nie zachowywać tradycji prawdy historii, która dziś zaczyna się budzić. Zapewniam wszystkich – wieków myśli nie oszuka się czarną niewiedzą . Park Zabytkowy to krajobraz kulturowy – to wspaniała księga, pisana w wielu językach i stylach; ale co zrobić …gdy brakuje stron? Każdy zabytek funkcjonuje dzięki człowiekowi, który go tworzy, użytkuje, utrzymuje w świetności materialnej i zachowuje w tradycji miejscowej. Skoro więc człowiek niejako uzupełnia te „brakujące strony”, na podziękowanie należy znaleźć czas i odpowiednie słowa. Niniejszy artykuł dedykuję Pani Marii Żuk – Piotrowskiej, która odkryła to magiczne miejsce i włożyła ogromny i twórczy trud pracy historycznej w jego odtworzeniu i „przywróceniu żyjącym”. Mojej żonie – Alicji Adamczewskiej – Wójcik -autorce projektu rekonstrukcji parku i głównej twórczyni jego realizacji. Panu Henrykowi Greckiemu (1940–2000), przyjacielowi parku zabytkowego w Mierzęcinie – prekursorowi wszystkich opracowań, które przyczyniły się do jego rewaloryzacji. Wszystkie informacje zawarte w artykule – we wszystkich częściach – dotyczą okresu od … wieków wstecz – do 31 sierpnia 2008 roku. LOT MOTYLA…. Piękne chwile w naszym życiu – to miłe wspomnienia. Ktoś powiedział , że nie warto być szczerym i pisać o swoich uczuciach, bo to pokazuje jego słabość – ja osobiście uważam, że to niezwykła odwaga. Zachęcam wszystkich do tej szczerej odwagi – warto – i dziękuję Tym, co mnie obudzili – nie wiem czy to oddech zbliżającej się jesieni życia – starości, ale wiem, że to niezwykle miła rzecz, aby spojrzeć wstecz. Jeśli ktoś puka do Twoich drzwi, proszę – otwórz je, może znajdziesz w życiu – to co ja. Nieważne, komu otwierasz drzwi, ważne jest to- do kogo przynosisz fiołki w zimie….. Aby to wytłumaczyć – Piszę nie dla siebie, ale dla tych co ich nie ma tam…. i kogo już nie ma. Wydaje się to takie oczywiste, że ja, że My, jesteśmy jeszcze żywi, a jednak obawiam się, że nazbyt często i zbyt łatwo zapominamy o ważności tego prostego faktu – że żyjemy, czujemy i wiemy, że coś przeżyliśmy. Te niesamowite wydarzenia wtedy i do dziś, z perspektywy czasu, były jakąś iluzją dla mnie – uczestniczenie w tworzeniu, a w zasadzie w odbudowie Parku  Zabytkowego w Mierzęcinie i jego historii różnych wydarzeń wręcz niesamowitych, powieściowych, filmowych. Byłem tam tylko jednym ze świadków tego dziwnego zjawiska – cudownego, malarskiego, czasami „szekspirowskiego” – Ba ! nawet nadającego się do fabuły filmu sensacyjnego…., a przy tym niezwykle mądrego, pokazującego, że w życiu, że w nas – jest ciągłe poszukiwanie dobrych uczuć. Czasami warto mieć taką funkcje widza czasu, ale być przy tym bacznym obserwatorem. Tak łatwo jest o tym zapomnieć, że życie nasze jest zwykłą iluzją – trzeba je tylko obserwować i w pewny sekundach doby czasu zapamiętać i zachować dla siebie – wrócą kiedy widzimy w lustrze nasze siwe włosy przez pryzmat okularów. Po co składamy pokłony cudowi możliwości tworzenia ? – pokłon temu faktu, że naprawdę jest tak jak jest – bo tam się to wydarzyło. Ktoś tym wszystkim kierował – to nie mógł być przypadek. Ileż tam było dobrych emocji, zbiegu różnych zdarzeń, niezwykłej radości i połączenia trudu pracy, włożonej ogromnej wiedzy ludzi, niezwykłej pasji, która doceniła historię tego miejsca i piękno jego przyrody. Jak Oni kochali te chwile, ten park…. Tylko Oni o tym wiedzą. A możne jest tak, że aby kochać każdy wschód słońca, który jest naszą radością i cieszyć się każdym jego zachodem – to takie nasze ludzkie kamienne tablice?. A przez wszystkie te lata, miesiące, dni, godziny, które przemijają między tymi zjawiskami i pomiędzy nimi, oraz przez myśli po zmierzchu, w nocy … do późnego ranka – tęsknić, wspominać, a przez to budować ten „nowy” świat ? – to chyba te chwile, które pokazują naszą inność i szczerość, pasję i wartość naszych sumień – nie jesteśmy przecież bez uczuć, bez wiedzy – niepotrzebnie się tego wstydzimy. Kiedyś, u schyłku dnia będziemy tego

MIERZĘCIN – O PARKU ZABYTKOWYM- PODRÓŻ PRZEZ STULECIA Read More »

Scroll to Top