W KRĘGU CYRKLA I WĘGIELNICY

Autor artykułu Dr Robert Wójcik Wstęp Bardzo skryci – dla kościoła – diaboliczni. Na pewno tajemniczy, ale byli i … są do dziś skuteczni. Jest jedną z najbardziej dyskretnych, konspiracyjnych organizacji na świecie. Wzbudza tyle samo kontrowersji, co fascynacji. Co stoi u źródeł jej powstania? Z kim się utożsamiała? Czy rzeczywiście należy się jej obawiać? Czy istniała w Gorzowie ? Tyle wiem, że tak – nie tylko w Gorzowie, ale powoli….. Muszę ten temat poruszyć , gdyż wiele złych skojarzeń związanych jest ze słowem „masoneria” … . Nie wiem dlaczego – ale to sprawa czasu i jego dojrzewania w historii – dążenia do poznania czegoś , gdzie nasi przodkowie byli ( i do dzisiaj są ) bardzo związani uczuciowo i emocjonalnie. Może ktoś powie – złe emocje, uczucia, poglądy ,wiara … a może moda tych minionych czasów ? Czy minionych ? – chyba nie. Lubię historię i śledzę ją – żałuję bardzo, że dopiero teraz. Ta potrzeba poszukiwania, poznania – to potrzeba chęci. Wszyscy poszukujemy. To taki symbol przemijającego czasu, który wymyka się wszelkim definicjom. Odsłania, zakrywając i zakrywa, odsłaniając. Percepcja symbolu nosi w sobie pierwiastek subiektywności, gdyż jest zakorzeniona w naszym sposobie poznawania rzeczy, z naszą skłonnością do zawężania lub „wybuchu” naszej interpretacji. Symbol przemijającego czasu niczego nie narzuca, jest oknem otwartym na wszechświat, uprzywilejowanym nośnikiem prowadzącym do działania podporządkowanego rozmyślaniu. Każdy człowiek postrzega skutek doznanego dobra czy zła i w sobie znany sposób – naturalny je ocenia. W ten sposób pragnie poznać jego przyczynę. Zdolność naszego postrzegania nie ogranicza się do tego, co cząstkowe, pojawia się w nas pragnienie poznania powszechnej i ostatecznej przyczyny wszystkiego, co istnieje, czy istniało. Naszej współczesnej, dzisiejszej mentalność skłonne jest takie wyjaśnienie głównego motywu – dlaczego ciągle szukamy…. Wielu szuka i pasjonuje się historią. W obecnym i ostatnim stuleciu ostatnich modna stała się „polityka historyczna” polegająca głównie na fałszowaniu i przekłamywaniu historii. Stała się wręcz pewną domeną. Czytając książki z różnych okresów jest to bardzo zauważalne i prawdę mówiąc nie przeraża mnie to, bo wiem jedno – że historii nie da się oszukać. Najogólniej mówiąc w literaturze historycznej ten trend „polityczny” dotyczący masonerii jest bardzo niejednoznaczny i panuje duży chaos wiedzy na jej temat. Publikacji – dużo – bardzo sprzecznych, czasami dziwnych i niedorzecznych. Pytanie dlaczego tak jest ?Odpowiedź jest jedna – masoneria to organizacja, o której dlatego niewiele wiadomo, ponieważ celowo ukrywa prawdę o swojej ideologii, celach i sposobach działania. Dostęp do niej mają tylko wtajemniczeni. Czy da się przeniknąć ten nimb tajemnicy? Część I. Są jak dwie strony księżyca – jaśni i ciemni. Są dziwni, budzą strach, ale jednocześnie dziwnie pobudzają naszą wyobraźnię. Boimy się ich wiedzy, ale korzystamy z niej codziennie….- może podziwiamy ich geniusz?Byli i są – w naszej kulturze europejskiej – wyryli kolebkę światła i … ciemności. Byli zawsze w ukryciu – tacy zamknięci – jak ciemna strona księżyca…. Jest ich na świecie prawie osiem milionów, wśród nich lwia część to mężczyźni. Zrzeszeni są w kilkuset niezależnych związkach lóż, zwanych „obediencjami”. Największa grupa braci w fartuszkach działa w Stanach Zjednoczonych – ponad 5 milionów – w 1500 lóż. W historycznej kolebce ruchu – Wielkiej Brytanii – żyje przeszło milion inicjowanych do wolnomularstwa, a w samym tylko Londynie jest 1700 lóż. We Francji, gdzie loże od połowy XVIII wieku na trwałe wpisały się w społeczny pejzaż – stanowią już tylko sześćdziesięciotysięczną grupę. W Niemczech loże liczą 45 tys. członków, we Włoszech – 30 tys., w Norwegii zaś – 20 tys. W Polsce – obecnie jest kilkaset członków, którzy są zrzeszeni w pięć lóż: Wielka Loża Narodowej Polski, Wielki Wschód Polski, Międzynarodowy Zakon Mieszany „Prawa Człowieka” i loża Gaja Aetarnai Prometea. Dwie pierwsza przyjmują samych mężczyzn, trzecia jest lożą mieszaną, a dwie ostatnie są lożami żeńskimi. Wbrew pokutującej tu i ówdzie opinii, loże masońskie nie są organizacjami tajnymi. W krajach, w których działają, podlegają ogólnym przepisom o organizacjach społecznych lub religijnych. Jednak i dziś – tak jak w czasie narodzin ruchu około połowy XVII w. – atmosfera tajemniczości otacza wolnomularstwo, jego cele i zasady. Nic w tym dziwnego, skoro masoneria odgrodziła się od profanów dość szczelnym murem dyskrecji i obowiązku milczenia. Tajemnica rozciąga się jednak jedynie na niektóre wewnętrzne sprawy lóż – na rytualną część zgromadzeń. Cała reszta: składy osobowe lóż, struktura organizacyjna i zasady działania, wreszcie fundamenty filozoficzne i programy działania należą do jawnej sfery „sztuki królewskiej” – jak sami masoni nazwali swój ruch. Wiedza o masonerii opiera się na mitach. Powszechnie uważa się, że masoneria to tajna organizacja dzierżąca władzę nad światem. W Polsce demonizowana i otoczona aureolą bulwersującej tajemnicy. A przecież to właśnie wolnomularstwu Polska zawdzięcza wiele największych osiągnięć: od reform Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3 Maja po tradycję liberum conspiro. I świętujemy. Hymn i dzień flagi – 3 maja . Niestety wielu naszym rodakom nie po drodze ze światłością i wiedzą. Deficyty wykształcenia są aż nadto widoczne. Jeśli do tego dodamy ilość książek przeczytanych w ciągu roku przez statystycznego Polaka , to nie ma się co dziwić intelektualnej aberracji ( 35 % czyta jedną książkę rocznie…) Takie czasy.   Politycy ( kościół też) rozpływają się w zachwytach nad jej znaczeniem – Konstytucją 3 maja. W świetle wydarzeń ostatnich lat – dla mnie sfałszowanym, mizernym, upolitycznionym, służącym nie społeczeństwu,tylko chęci posiadania władzy. Oczywiście jej treść i prawa ulegała w czasie różnym zmianom – ale jej symbol znaczenia – nie. Ciekawe w tym wszystkim jest to, że twórcy, autorzy tekstu wspomnianej konstytucji ( 3 maja) to masoni. Ktoś powie – jak to? Ale takie są fakty. Król Stanisław August Poniatowski był masonem wysokiego poziomu, jego główny doradca, ksiądz Scipione Piattoli też mason, marszałek ówczesnego Sejmu Stanisław Małachowski – mason, główni autorzy Ignacy i Jan Potoccy to też masoni – jeden z nich był wręcz Wielkim Mistrzem. Nawet ówczesny prymas Michał Poniatowski był masonem. Hugo Kołłątaj i jedna czwarta posłów to także masoni. Oni napisali i przyjęli (w delikatnie mówiąc nieuczciwy sposób) Konstytucję 3 Maja. Jeśli dodamy do tego autora polskiego hymnu ( często obecnie śpiewanego na sali sejmowej…) – Józefa Wybickiego również masona i jednego z bohaterów hymnu

W KRĘGU CYRKLA I WĘGIELNICY Dowiedz się więcej »

WERONA,JULIA i JA

Zapraszam na zdjęcia i muzykę H. Manciniego – wszystko bardzo romantyczne. Piękna i smutna historia Romea i Julii, przepiękne miasto. Idealne na romantyczną podróż w Dniu Zakochanych. – Marzanna Leszczyńska Lubniewice i szlak Michaliny Wisłockiej wypadają topornie i mało romantycznie w porównaniu z Weroną i Domem Romea i Julii. Cóż… Byłam tam w 2015 r. Chciałam powtórzyć tę wizytę rok temu, będąc przejazdem. Jeden dzień był zaplanowany na Weronę, ale pechowo cały dzień padał silny deszcz, nie dało się wyjść z samochodu. Pojechaliśmy dalej… Historię Romea i Julii Wiliam Shakespeare zmyślił. Wszystko: balkon, pokój Julii, dom, wszystko jest sztucznie stworzone w Weronie. Ludzie o tym wiedzą, ale jadą tam zobaczyć coś czego nie było, ale za czym tęsknią ,o czym marzą. Zostawiają na ścianie napisane imię swojej ukochanej osoby , pewnie wierzą, że to będzie miłość wielka i na zawsze. Jak ta ściana jest zapisana gęsto, jakie to robi wrażenie… To osobliwe grafitti. Jest piękne choć kontrastuje z cudownym domem, balkonem, łóżkiem, zdjęciami Julii. Tłoczno tam jest, ale niezwykle… Ktoś stworzył iluzję, udało mu się. Żyjemy w czasach w których brakuje romantyzmu. Jak to dobrze, że są historie i miejsca, które przypominają o jego istnieniu. Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

WERONA,JULIA i JA Dowiedz się więcej »

POKÓJ Z ZIMOWYM WIDOKIEM NA MORZE

O zimowym przebywaniu nad morzem, Rewalu i mieszkaniu na klifie – zdań kilka – Marzanna Leszczyńska Wraz z porami roku – w tym samym miejscu – zmienia się tak wiele. A żywioły, które towarzyszą wszystkim czterem porom roku, potrafią zmienić geografię terenu, dlatego trzeba się cieszyć każdym zdjęciem. Przyszłość niedaleka potrafi ci udowodnić, że zdjęcie, którego nie chciało ci się pstryknąć, zatrzymało coś czego już nie ma, a nigdy nie przyszłoby ci do głowy, że tak będzie, że to unicestwienie nastąpi tak szybko. Zapraszam do obejrzenia – poniżej- filmu z zimowymi zdjęciami Rewala i mieszkania na klifie z muzyką. Naciśnięcie czerwonego kwadracika z białym trójkącikiem uruchomi film. Zimową porą Rewal jest inny niż latem, z zamkniętymi sklepikami, piekarenkami, kawiarniami, kramami, smażalniami ryb wydaje się jakby był niezamieszkany, jakby wszyscy wyjechali. Tak przecież nie jest. Funkcjonuje „Kalifornia”( prężna restauracja nad samym morzem), artystyczna galeria „Siedem”, położone na brzegu miasta dyskonty handlowe, kościół. Znakiem, że jest tu ktoś jest dający się słyszeć hałas młota pneumatycznego lub inny warkot urządzenia na budowie, ponieważ rozpoczętych prac nowych apartamentowców jest wiele, nadzwyczaj wiele. Wszyscy są ciągle zdumieni tymi inwestycjami, ich powodzeniem , bo czasy są niepewne tak jak pogoda nad polskim morzem. Rewal taki bezludny wcale znowu zimą nie jest, bo gdy tylko zaświeci słońce , nawet nie wiesz skąd i kiedy pojawia się na plaży tak wiele ludzi spacerujących. Gdy jest sztorm – nie jest inaczej. Amatorów obejrzenia tego żywiołu nie brakuje. Znam takich, którzy jadą extra z Gorzowa Wlkp. na ten spektakl natury. Jeśli lubisz spokój to pora na Bałtyk jest idealna. Przed Świętami Bożego Narodzenia miasteczko jest jak przygotowane do tego, abyś poczuł się jak Kevin sam w domu. Zdarzają się dni ze śniegiem. Czapy śniegu, miasto lśni dekoracjami, nie ma ruchu ulicznego, bez wiatru. 30-letni Artur, który oddał swoje dzieci pod opiekę i wrócił do pokoju na klifie spacerkiem ze sklepu – pierwsze słowa jakie wypowiedział po przestąpieniu progu były: ” Nie mogłem sobie niczego lepszego zafundować na tym pobycie jak ten spacer. Czułem się jak Kevin sam w domu”. Nie tylko śnieg, spokój, bezludzie, słońce mają swój czar. Wiem, że żadnego spaceru do tej pory nie pożałowałam. Zawsze czekała mnie nagroda. W ciągu 2-godzinnego spaceru może wydarzyć się wiele: zmieniają się kolory nieba, chmury układają się przedziwnie. Zdarzyło się niebo przecięte pionowo na pół, w tym jedna połowa ciemna zasnuta czarnymi chmurami, z których sypnął śnieg jak z rozerwanej poduszki przez krótką chwilę, a zaraz potem pionowa linia zniknęła i pojawił się zwyczajny krajobraz. Niespodzianką są te wszystkie „rzeczy”, które wyrzuca morze : korzenie; fikuśne kije; ciemnozielone wodorosty, które wyrzuca morze i rozkłada jak falbanki na plaży, dodatkowe ślady zarysowanych fal; muszelki; kamyki, bursztyny. Śnieg na plaży nie jest częsty. Nigdy nie żałowałam, że zmarzłam, zmokłam. Nagroda przerasta niewygody. Tym bonusem są endorfiny szczęścia i radości. Po prostu chce się żyć. Stare wille, domy w Rewalu wyglądają zimą jak domy, które robią furorę w grupie na fb ATMOSPHERIA albo ABANDONED PLACES. Doceniam, że jestem w miejscu, gdzie panuje różnorodność. Jest nie tylko nowe, ale też stare, pojawia się historia, pełnia, a to zdecydowanie więcej niż w zamkniętym ośrodku wypoczynkowym, jakie teraz wyrastają na wybrzeżu jak grzyby po deszczu ( takie same). Czasem, gdy idę po klifie z Trzęsacza do Rewala – zadaję sobie pytanie co też się tutaj musiało dziać? Gdy widzisz jak trawa na klifie wymieszana jest z piachem – wyobrażasz sobie armageddon -jak mocno musiało wiać i jak szalał piach w powietrzu… Uruchamiają wyobraźnię nowe góry piachu przy klifie, dziwnie ukształtowane; woda, która podchodzi pod granitowe głazy, które latem były tak daleko od morza. Gdy nie mam ochoty, czy też siły na wyjście nad morze – zawsze mogę patrzeć na nie przez oszkloną ścianę pokoju w willi na klifie. Tutaj też widać jak zmienia się niebo, jak faluje morze, słychać szum morza. Nie ma znaczenia czy pada śnieg, deszcz, nie widać słońca, świeci słońce, ponieważ wszystko to jest równie piękne – bo naturalne.  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki. Marzanna Leszczyńska

POKÓJ Z ZIMOWYM WIDOKIEM NA MORZE Dowiedz się więcej »

Sylwester po egipsku

Oprócz wrażeń ze spędzonego Sylwestra – inaczej niż w Polsce- jest tu poruszanych dużo kwestii, spraw, do których podeszłam z humorem i dystansem. Nie polewaliśmy się tam szampanem tak jak w Zakopanem ( jak w słynnej piosence znanej z Sylwestra Marzeń) i dlatego być może Egipt jest tańszy niż Zakopane…..Oczywiście żaden to heroizm z mojej strony wyjechać tam i spędzić tydzień, nawet w tych niespokojnych czasach. Zapraszam na muzykę, taniec i zdjęcia z atrakcyjnego miejsca jakim jest El Gouna. Jest też niespodzianka czyli podróż w przeszłość do wspomnień, wyobrażeń o Egipcie 8-letniego chłopca, którą przygotował w drugiej części dr Robert Wójcik. Właściwie jest to dłuższy komentarz pierwszego czytelnika tego artykułu. Dwie podróże w to samo miejsce, ale jakże różne. Marzanna Leszczyńska Wylatywanie z Polski na Sylwester 31 grudnia do Egiptu jest z pewnością szalonym pomysłem. Twierdzę to dziś z całą pewnością, a już planowanie takiego terminu z premedytacją, aby podkręcić wrażenia i emocje jest dużą nieroztropnością. Po pierwsze – emocji i wrażeń jest i bez takich planów wystarczająco dużo. W moim przypadku termin taki uparł się wypaść sam, mimo , że celowaliśmy w inny termin i dużo wcześniej. Szkoda wspominać porażkę, pech – koniec. Po drugie Sylwester to wyjątkowy czas, każdy chce go przeżyć wyjątkowo, spokojnie, a tymczasem podróżując w tym dniu można gdzieś utkwić i to w nieciekawym miejscu. Samolot, w którym już siedzieliśmy okazał się mieć awarię jednego z systemów, którego nie dało się naprawić. Przygotowanie następnego i przesiadka spowodowała 3-godzinną ”obsuwę”, a przede wszystkim zmąciła mój spokój i brak stresu związanego z lotem, który tym razem mi wyjątkowo nie towarzyszył. Błogi spokój ulotnił się błyskawicznie, za to napięcie wróciło. Siedząca za mną 8-letnia Lucynka, która podróżowała ze swoim tatusiem- pilotem, rozbrajająco – co tu dużo mówić – niepokoiła: „ Tato, a miałeś kiedyś takie coś, że samolot Ci się nagle..na przykład…zaplątał?”. Cztery godziny lotu ją nudziły, więc jak się skończyły m&m-ki to musiała sobie pochodzić, a nawet poskakać po samolocie. Jej tatuś na szczęście zgasił te harce, mówiąc, że zaraz zrobi dziurę w podłodze samolotu jak tak będzie skakała i wtedy to wszystko się na pewno zaplącze. W ogóle to ludzie mają chyba – stwierdzam-nerwy jak ze stali.Siedzący obok mnie gość czytał książkę o katastrofach lotniczych i nawet próbował się ze mną dzielić jej treścią jak to pewien pilot dzięki temu, że poinformował pasażerów, że sytuacja jest krytyczna, zaufał podpowiedziom i w ten sposób ocalił 2/3 załogi, a mógł przecież nie ocalić nikogo (tylko 1/3 się spaliła). .Bardzo pocieszające. Reszty szczegółów już nie chciałam poznawać. I śmiesznie i straszno. Ludziom to się wydaje, że ich nic nie dotyczy, a tylko innych… Nigdy wcześniej nie widziałam z okna samolotu w czasie lotu takiej ilości mijanych samolotów. Co nie spojrzałam w okno, to coś leciało w zasięgu wzroku. Pozostawiały za sobą białe smugi, które szybko znikały bez śladu, były jak warkocze, których sploty się rozluźniały i znikały jak marzenia o długich pięknych włosach u tych, którym nigdy nie wyrosną. Nie wiem, czy to już normalność, że jest takie zagęszczenie w ruchu powietrznym, czy też to właśnie ten szczególny dzień 31 grudnia taki jest, że nagle tylu ludzi pragnie jeszcze w ostatniej chwili roku gdzieś zdążyć, z kimś się spotkać, a może gdzieś uciec albo przed kimś, a może z kimś… El Gouna zwana egipską Wenecją będąca własnością najbogatszego Egipcjanina zachwyciła swoją urodą i egzotyką. Jak mawiają kite-surferzy, którzy tutaj mają raj do nauki tego sportu ( płytko, wiatr do lądu, ciepła woda) El Gouna jest wyjątkowa w Egipcie, stanowi „Egipt w Egipcie” a i cały Egipt różni się od innych krajów arabskich. Letnia aura dla nas Polaków przyzwyczajonych do zimowych krajobrazów na przełomie roku starego z nowym – mimo tego, że spodziewamy się jak będzie – jest po prostu dziwna. Ciągle towarzyszyło mi wrażenie, że coś jest nie tak, mimo świątecznego wystroju i nastroju muzycznego. To takie bezustanne pomieszanie wakacji z feriami zimowymi. Hotel zadziwił świąteczno – sylwestrowym wystrojem – muszę przyznać- wyjątkowo gustownym i nie przesadzonym. Można by się było spodziewać palm przystrojonych światełkami czy bombkami, otóż nic z tych rzeczy. Palmy są nie tykane, tak jakby ktoś chciał oznajmić: „To nie nasza tradycja, ale to co robimy to robimy dla Was szanując Was”. W Egipcie stawiane są choinki w tym czasie, tutaj one naturalnie nie rosną. W naszym hotelu stało coś na podobieństwo wieszaka czyli kij z paroma skrzyżowanymi deseczkami w dużych odstępach od siebie, a na tych deseczkach przyklejone było zielone coś udające igły. Na tym wieszaku rzadko rozwieszono bombki. Choinka skromna ale za to pod choinką leżały ogromne pluszowe renifery i czerwone gwiazdy betlejemskie. To raczej była artystyczna i oryginalna wizja drzewka świątecznego, bo poza naszym hotelem i na ulicach El Gouny było mnóstwo takich, które są bardzo podobne do tych u nas w Polsce. Za to główną dekoracją w holu hotelu był postawiony na środku potężny domek jak z czekolady taki jak z bajki „O Jasiu i Małgosi”. Stały też duże czekoladowe Mikołaje, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to inspiracja posągami z Luxoru. Generalnie to świeckie, świąteczne dekoracje. Z sufitu zwisała potężna siatka z tysiącami balonów i czekała na północ, bo właśnie wtedy zostały spuszczone, a dzieci, których było dużo miały zabawę w ich przebijaniu. I to były jedyne wybuchy i fajerwerki tego wyjątkowego Wieczoru Sylwestrowego. Wszystkie psy i zwierzęta nie miały stresu. Muszę przyznać, że moda na zwierzęta tak rozpanoszona w Polsce tutaj nie istnieje. W naszym hotelu nie było żadnych zwierząt, tak samo w mieście rzadko widuje się psy, nie ma też po nich żadnych śladów. Przy stolikach siedzą „dziecka” ,a nie „psiecka”. Czasem w mieście trafi się jakiś kot. Do mnie się nawet jeden przykleił, kiedy to w marinie popijałam sobie kawę przy stoliku, usiadł na moim krześle i ogrzewał mi plecy. Był rudy, leniwy, ale widać oswojony i zadbany. Przyjemnymi dekoracjami są na plaży układane z płatków kwiatów, czy kamyczków hasła typu: Happy New Year 2024, bo jest to czas , w którym dookoła ośrodka i domków hotelowych kwitnie mnóstwo cudownych i niesamowicie kolorowych, bajecznych kwiatów. Nie potrafię ich

Sylwester po egipsku Dowiedz się więcej »

PRABABCIA WSPOMINA SWOJĄ BABCIĘ

21 stycznia jest dniem wszystkich babć. W przedszkolach i wczesnych klasach szkolnych odbywają się występy wnucząt. A co robią dorosłe wnuczęta dla swoich babć? Odwiedzają je, przynoszą kwiaty, idą na groby, pamiętają w modlitwach. Ilu jeszcze się modli za nie? Moja mama Teresa, która doczekała się dwójki prawnucząt opowiedziała mi o swojej babci. Oto jej barwne wspomnienie o babci Stanisławie. Wiktoria Banach Moja mama Teresa w latach 60-tych. Autorka poniższych wspomnień. Urodziła się jeszcze w XIX wieku i całe życie 86-letniej Babci Stasi upłynęło we wsi Foluszczyki ( dzisiaj woj. kaliskie). Wyszła za mąż za Jana, który pochodził z Węglewic, wsi położonej niedaleko, a miała wtedy zaledwie 17 lat. Jej mąż Jan przed wojną pracował we Francji w cegielni. Ona też jeździła do niego tam często. Z tam zarobionych pieniędzy postawili sobie skromny domek na skraju lasu i w nim zamieszkali. Doczekali się 5-rga dzieci – 4-rech synów i córki Janiny (mojej mamusi). Jeden z jej synów zmarł wcześnie jako dziecko. We wsi Foluszczyki się urodziła, wychowała, potem przychodziły na świat następne pokolenia, część z nich wyjechała w Polskę, część wyprowadzała w pobliże po swoich weselach, ale są tacy co zostali do dzisiaj i założyli swoje rodziny, rozbudowali domy. Można powiedzieć, że jest ciągłość nieprzerwana rodziny. Dzisiaj mieszkają w Foluszczykach Jej pra pra wnuczki: Maja, Hania i Wiktoria – córki prawnuka Łukasza i jego żony Elżbiety . Całe życie spędziła w Foluszczykach jej córka Janina z Józefem, kontynuuje wnuczka Lilla z Jurkiem oraz syn Lilii Łukasz ze swoją rodziną. Czy Maja, Hania i Wiktoria tutaj zostaną? Nikt dziś nie wie, One z pewnością też nie wiedzą, bo chodzą jeszcze do szkoły podstawowej. Wieś Foluszczyki położona jest na skraju sosnowych lasów, a właściwie borów , niezwykle malowniczych, otoczona łanami zbóż i stanowi właściwie zbiór rozstrzelonych w odległościach domów z jedną drogą , niegdyś długo piaszczystą a teraz asfaltową i tzw. „rowu”, czyli rzeczki z zastawką, w której moczyły się w czasie upałów wszystkie, pobliskie dzieci. Jest to wieś, w której nigdy nie było kościoła, sklepu, szkoły. Zawsze były te rozstrzelone w odległościach domy z gospodarstwami. I tak zostało do dzisiaj, niewiele się zmieniło na przestrzeni 100 lat. Te lasy to zawsze było bogactwo borówek, grzybów i drzewa dlatego w tej wsi istniał ich skup. Te bory są niesamowite i przepiękne. Szumią. Ludzie, którzy się urodzili i wychowali w tych stronach, a którzy je opuścili zawsze tęsknili i ukochali te lasy. I przyjeżdżali, wracali, planowali te powroty regularnie z wielu atrakcyjnych miast Polski. Syn babci Stasi, a mój wujek był po 80-tce, ale często sam przyjeżdżał z Krakowa samochodem ,stawał przy ruinach swojego rodzinnego domu i mówił, że tęskni i musi tu być. Moja koleżanka ze szkolnej ławki, która wyjechała do Stanów Zjednoczonych w latach 80-tych, często do mnie dzwoniła i powtarzała przez telefon: ” Tu w Ameryce jest mi bardzo dobrze, dużo lepiej niż w Polsce mi się powodzi, a jedyne czego mi brakuje – to tego boru”. Babcia Stasia umiała czytać i pisać i bez wątpienia jeśli chodziła do szkoły to tylko podstawowej. Na pewno była osobą myślącą. Lubiła czytać i często czytała Biblię i ją znała. Potem prowadziła dyskusje z księdzem proboszczem. Zresztą na Jej pogrzebie w 1975 roku ksiądz wspominał o tych rozmowach o Biblii z nią, że potrafiła być odważna, miała argumenty i znała Biblię. Powszechne w tych czasach były tzw. wędrówki po domach Świadków Jehowy. Legendy krążyły po wsi o tych odwiedzinach i ich praktykach nakłaniania do swojej wiary, które były podstępne, stopniowo wdrażane. Wielu ludzi dało się przez nich zmanipulować. Dyskusja z nimi i wielokrotne spotkania kończyły się w wielu domach na ściąganiu obrazów ze ścian z Matką Boską i ich deptaniu przez ich właścicieli(??!!). Dlatego wielu mieszkańców Foluszczyków po prostu unikało kontaktów z nimi, nie wpuszczało ich do domów, bo wiedzieli, że nie będą umieli obronić swojej wiary. Babcia Stasia się wyłamała. Wpuszczała do domu Świadków Jehowy, dyskutowała z nimi, ale potrafiła wykazać, że racji nie mają. Nie ukrywała też, że z nimi rozmawia. Wielu ludzi uważało, że to nie przystoi z nimi rozmawiać, wstydziło się przyznać do kontaktu z nimi. Ale nie babcia Stanisława. Księdzu proboszczowi, który odradzał Jej się z nimi kontaktowania odpowiadała: ” Ale dlaczego? Przecież to też są ludzie, są grzeczni i trzeba umieć z nimi rozmawiać.” Po powrocie z Francji mąż babci Stasi zajął się handlem sacharozą, którą kupował od przemytników z Niemiec. Zaczęli też uprawiać pole, o które wystarała się babcia Stasia sądownie, ponieważ babcia Stasia uważała, że się jej należy. Miała braci, którzy uważali, że ponieważ są facetami to pole mogą dziedziczyć tylko oni, a kobiety nie mają prawa własności. Ona uważała inaczej, założyła sprawę w sądzie i część, która się Jej należała została Jej przyznana. Potem dokupili z dziadkiem jeszcze dodatkowy kawałek pola, mieli też krowę i konia, kury, kaczki, indyki i własny ogródek z warzywami. Ze swojego gospodarstwa się utrzymywali. Las dawał możliwość zarabiania, kto posiadał konia – woził drzewo. Babcia Stasia miała duże poczucie humoru. Kiedyś w latach 50-tych, a były to bardzo biedne lata na wsiach, cukierki były dużym rarytasem w Święta przebrała się tak, że nikt jej nie poznał we wsi. Wcześniej sprzedała dużo jaj, które uskładała od swoich wychodowanych kur, zakupiła cukierki, zarzuciła worek na plecy, chodziła po wsi obdarowując ludzi tymi cukierkami. To była duża niespodzianka, radość, nikt się dowiedział kto to był. Uważała, że powinna pomagać swojej jedynej córce, bo w naszej rodzinie było 5-cioro dzieci, a tatuś szybko zaczął chorować na żołądek i po prostu było biednie. Pomagała Jej w ten sposób, że kupowała mojej mamusi ładne ciuchy od czasu do czasu. Na załączonej fotografii widać Jej córkę, a moją mamusię w eleganckiej czarnej sukience i białych rękawiczkach, to był strój od niej. W środku jest babcia Stanisława, a z lewej strony jeden z Jej trzech synów. Była estetką i widziała, że Jej córka też jest. Miała zamiłowanie do porządku w domu. U niej widziałam piękną pościel, nikt takiej nie miał bo w czasach siermiężnej komuny nie było takiej w sklepach. Gdy zapytałam kiedyś: „Babciu, skąd masz

PRABABCIA WSPOMINA SWOJĄ BABCIĘ Dowiedz się więcej »

MIERZĘCIN PRZED BOŻYM NARODZENIEM 2023 ROKU

Mimo nie zimowej aury nastrój w Mierzęcinie w Pałacu wyczarowany jak zimą. Tydzień przed Świętami Bożego Narodzenia zdecydowanie po wodzie. Ale czy to ważne? Zapraszam na zdjęcia, muzykę świąteczną i dekoracje świąteczne. Marzanna Leszczyńska To już 10 artykułów i słuchowisk o nowej historii Pałacu w Mierzęcinie według wspomnień dr Roberta Wójcika na www.idealzezgrzytem.pl a wszystkie w jednej kategorii: https://idealzezgrzytem.pl/category/mierzecin-wedlug-wspomnien-dr-roberta-wojcika/

MIERZĘCIN PRZED BOŻYM NARODZENIEM 2023 ROKU Dowiedz się więcej »

Zbigniew Rudziński uświadamia o tym „Czego o Gorzowie nie wiecie”

O grudniowym spotkaniu Przy „Zapiecku” ze Zbigniewem Rudzińskim w MOŚ w Gorzowie oraz Jego nowej książce „Gorzowskie opowieści turystyczno-krajoznawcze” Marzanna Leszczyńska Zbigniew Rudziński znany w Gorzowie Wielkopolskim i kojarzony z PTTK, turystyką i mapami jest niezawodny i obecny na różnych ważnych dla mieszkańców miasta wydarzeniach i spotkaniach na, których wspiera swoją wiedzą różne inicjatywy. Duża wiedza Z. Rudzińskiego o walorach przyrodniczych i krajobrazowych naszego miasta i regionu wspiera i przekonuje mieszkańców do obrony niektórych zagrożonych miejsc jak na przykład wzgórze ze „schodami donikąd”, które ma zostać unicestwione na konto apartamentowca. Interesujące opracowanie broszurek o Parku Krajobrazowym ujścia Warty dostarcza koniecznej wiedzy przyrodniczej i historycznej. Na spotkaniu poświęconym Ryszardowi Popielowi , gdy nadano uroczyście nazwę „Santockie Zakole im. Ryszarda Popiela” pojawiły się świeżo wydrukowane, zaktualizowane mapy przyniesione przez Zbigniewa Rudzińskiego. Grudniowe spotkanie „Zapieckowiczów” w MOŚ przy ul. Pomorskiej w Gorzowie przybliżyło bardziej tę barwną dla Gorzowa postać Zbigniewa Rudzińskiego , na którym promował swoją najnowszą książkę pt: „Gorzowskie opowieści turystyczno- krajoznawcze”. Spotkanie na „Zapiecku” nosiło tytuł „Czego o Gorzowie nie wiecie”. Chciałoby się dokończyć tytuł parafrazując znany film Woodego Allena „…a o co boicie się zapytać”… Gospodyni spotkania – Barbara Schroeder – przybliżyła uczestnikom spotkania swojego gościa i zarysowała się sylwetka w całej okazałości: Zbigniew Rudziński jest nie tylko turystą ale również alpinistą, który ma na swoim koncie zdobyty Mont Blanc i Marmoladę. Zorganizował wiele wycieczek i rajdów nie tylko pieszych, ale i kajakowych czy rowerowych. Opracował 30 map i wydał książki o Gorzowie i okolicach ( moją uwagę przykuła pozycja : ” Zakony rycerskie w lubuskim”- od razu nasunął mi się pomysł, aby podążyć tym szlakiem i go zwiedzić np. rowerem). Jego mapa „Powiat gorzowski dawniej” została nagrodzona, a ” Gorzowskie gawędy o miejscach niezwykłych w Gorzowie” zdobyły nagrodę publiczności. Otrzymał też odznakę „Nauczyciela kraju ojczystego”. Jest organizatorem konkursów dla dzieci. Nie da się ukryć, że to prawdziwy patriota lokalny, który – jak podkreśliła Gospodyni spotkania B. Schroeder – jest człowiekiem lubiącym wyzwania, nieoglądającym się za siebie i żyjącym tym co będzie, który zrozumiał, że trzeba pracować nad tym, aby Gorzowianie poznali miasto w, którym mieszkają, a które pełne jest ciekawostek i bogatej historii. Najnowszą książkę autor zarekomendował w sposób bardzo interesujący, a pokaz zdjęć uświetnił i zobrazował całość. Pozycja „Gorzowskie opowieści turystyczno-krajoznawcze” miały swój zalążek w audycji radiowej gorzowskiego radia. Właściwie miały swój początek w cyklu 188 krótkich, bo zaledwie trwających 180 sekund każda, historyjek. Jak powiedział Zbigniew Rudziński – wyszedł naprzeciw czasom krótkich tekstów, szortów internetowych, tak modnych i pożądanych dzisiaj i zgodził się na opracowanie takich właśnie materiałów radiowych. No cóż, ludzie myślą dzisiaj, że z takich skrótów posiądą dzisiaj erudycję, historię i mądrość tego świata. Jest to złudzenie, o którym wcześniej czy później każdy sam się przekona. Na szczęście Zbigniew Rudziński nie spoczął na tym ulotnym pomyśle, ale poszedł dalej i zrobił solidne, tradycyjne opracowanie tego tematu w postaci książki. Autor odsłonił rąbka tajemnicy o swojej książce, a zrobił to oryginalnie i co tu dużo mówić potrafił zachęcić do jej przeczytania. A było o: – misie z głową św. Jana Chrzciciela, która zachowała się po pożarze kościoła św. Jana w 1490 roku i o elementach, które pasują do niej, a znajdują się w zakrystii naszej katedry, a są to zworniki ( jeden z barankiem a drugi z dwoma ptakami). – o pamiątce, która jest czymś nowym w katedrze, a zostawili ją robotnicy, jako swój ślad, gdy pracowali przy odnowie katedry po ostatnim pożarze. – o dębowym ołtarzu w katedrze, który ufundowali po wojnie kolejarze, a który zniknął bez śladu. – o Kosynierach Gdyńskich i ich bezkonkurencyjnej waleczności z piechotą niemiecką. – o akcencie gorzowskim na obrazie „Powrót syna marnotrawnego” w czerwonym kościółku na ul. Warszawskiej. – o Pałacyku na Zawarciu ze stawem, który był wysuniętym szańcem. O spichlerzu i ich związkach z wojną 30-letnią i pobytem Szwedów. – O Dobroszynie i budynkach gospodarczych wyjątkowo ozdobionych. – o kamienicy w Strzelcach Krajeńskich, którego mieszkańcem był budowniczy Kanału Kilońskiego. Było też o ciekawostkach przyrodniczych. Między innymi o sośnie smołowej w Recławie, o potężnych żywotnikach, które nigdy nie będą pomnikiem przyrody, o największym głazie narzutowym w Macharach, który do złudzenia przypomina słonia… Wszystkiego nie wymieniam celowo i dokładnie nie opisuję, bo przecież warto mieć książkę i ją przeczytać. Wieczór i spotkanie ze Zbigniewem Rudzińskim uświetniała krasomówczym wystąpieniem o ” Szymonie Giętym” 11-letnia Antosia Kujawska ze Społecznej Szkoły Podstawowej Stowarzyszenia Edukacyjnego w Gorzowie Wlkp. Antosia zdobyła 1 miejsce w konkursie krasomówczym na etapie ogólnopolskim dla dzieci i młodzieży szkół podstawowych w Legnicy, a przygotowała ją do niego pani Teresa Łukian. Gratuluję sukcesu. Marzanna Leszczyńska

Zbigniew Rudziński uświadamia o tym „Czego o Gorzowie nie wiecie” Dowiedz się więcej »

OPOWIEŚĆ WIGILIJNA 2023

Zapraszamy do opowieści o bogatej tradycji i historii wigilii Świąt Bożego Narodzenia. Dr Robert Wójcik opracował temat skrupulatnie, szeroko i z rozmachem. Wszystkie wątki Autor ujął oryginalnie, przywołał czas miniony i zaprosił do refleksji nad obecnymi czasami Świąt Bożego Narodzenia. Mam nadzieję , że pomogą w tym obrazy malarstwa historycznego i niezwykłej urody zdjęcia Ziemi Lubuskiej autorstwa Marka Kaźmierskiego z Nowin Wielkich. Całość dopełnia muzyka w wykonaniu Marcina Pesosa Stachowiaka. Przytulmy się do tradycji i historii w ten święty czas. Marzanna Leszczyńska i dr Robert Wójcik Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

OPOWIEŚĆ WIGILIJNA 2023 Dowiedz się więcej »

KARTKI ŚWIĄTECZNE Z LAT 80-TYCH

Piszcie i wysyłajcie kartki na Święta Bożego Narodzenia. To takie fajne- nie tylko dostawać, ale też dawać. Napisałam tekst o tych pierwszych, które otrzymałam. Pokazuję je w klipie, na tle piosenki Ewy Bem z filmu „MIŚ”. Marzanna Leszczyńska Koniec lat 70-tych i lata 80-te to był czas dużego napięcia w Polsce. Okres tuż przed stanem wojennym, stan wojenny a potem powolne podnoszenie się Polski z marazmu. To był biedny czas : szaro-burej rzeczywistości, pustych półek w sklepach, kartek na żywność, zamknięcia Polski na kraje zachodnie. Właśnie w tym okresie przychodziły do mnie pierwsze kartki świąteczne, adresowane na moje imię i nazwisko, nie rodziców, ale moje. Jaka ja wtedy byłam dumna i szczęśliwa, to były czasy szkoły podstawowej. Zachowałam je do dzisiaj, a ta pierwsza ma 45 lat. To już zabytek. Cieszę się, że nie uległam pokusie ich wyrzucenia wtedy, gdy wiele lat później przychodziły do mnie o wiele bardziej atrakcyjne, kolorowe, błyszczące brokatem, rozkładane, z pozytywkami – kartki świąteczne. O tak, rozwinął się przemysł świąteczny. Dziś po wielu latach otworzyłam kolorowe pudełko, w którym spoczywają – niektóre są lekko pogięte, nie mają wyrazistych kolorów ( nigdy ich nie miały), są skromne ale dla mnie mają wartość. Są odbiciem pewnego okresu ważnego w kraju, w którym mieszkam od urodzenia i mojego życia. Te dwie pierwsze, które otrzymałam w swoim życiu dziecięcym cieszyły mnie szczególnie nie tylko dlatego, że były piękne ( z Misiem Uszatkiem na nartach z ulubionej „Wieczorynki” i ta druga z cyklu: „Polskie szopki ludowe”) ,ale dlatego , że przyszły od mojej koleżanki- przyjaciółki, z którą siedziałam w jednej ławce szkolnej. Łączyło nas wtedy zamiłowanie do rysowania, fascynacje piórnikami chińskimi, pachnącymi gumkami, pisakami i kredkami, które nasi rodzice przywozili z Czechosłowacji przy granicy, której mieszkaliśmy. Miałyśmy też prawdziwe pióra wieczne: pelikano czy parker otrzymane w komunijnych prezentach. Dzięki nim wyrobiłyśmy sobie ładne charaktery pisma, chociaż kosztowało mnie to wiele łez, przepisywania zeszytów i stron bo kleksy były złośliwe, a staranne zeszyty były w cenie dobrej oceny z przedmiotów. Na przerwach opowiadałyśmy sobie przeczytane książki, oglądane filmy, chodziłyśmy po krawężnikach z ambicją, aby z nich nie spadać ( jakież to były ćwiczenia równowagi, cierpliwości, koncentracji, urządzałyśmy konkursy). I nagle po paru latach, gdy nasza przyjaźń robiła się coraz dojrzalsza i bogatsza – została nagle przerwana. Umarł jej tato, który ciężko od lat chorował, a ona musiała się przeprowadzić daleko. Dziś po tylu latach wiem, że to była piękna, pozytywna i ważna relacja w moim życiu i chyba żadna z późniejszych koleżanek nie miała na mnie tak pozytywnego wpływu. Niestety zakończyła się bez śladu, a dzisiaj nie wiem co u niej słychać. Potem przyszły kolonie, obozy, a więc nowe znajomości, przyjaźnie na odległość i nowe kartki na święta. I ta jedna z wroną i złym bałwanem, którą przysłał mi poznany na kolonii w Czechosłowacji chłopiec, o u nas nie spotykanym imieniu – Adolf. Napracował się kamrat i napisał życzenia po rosyjsku. Czytam z uśmiechem te nieporadnie formułowane dziecięce życzenia. Czasami jedno zdanie i litery tak duże, że ledwie zmieściło się na kartce. Dużo zapewnień, że nie było czasu na napisanie listu. Tak, ale to był duży wysiłek, czyjaś pamięć adresowana tylko w moim kierunku, tylko dla mnie, własnoręcznie napisane. Tylko jedna kartka ma wypłowiały, ledwie czytelny tekst. Jednej osoby nie mogłam sobie przypomnieć, ale już chyba sobie przypominam… Nigdy nie wyrzucę tych kartek. Może kiedyś spakuję ładnie i przekażę komuś ze swoich wnuków, czy prawnuków… Komu? A to się musi wykrystalizować w przyszłości. Marzanna Leszczyńska

KARTKI ŚWIĄTECZNE Z LAT 80-TYCH Dowiedz się więcej »

GORZÓW… nad Wisłą? Czyli spór o zmianę nazwy miasta

Trwa kampania przekonywania Gorzowian przez grupę 66 inicjatorów do tego, aby odłączyć drugi człon nazwy miasta. Starania są prężne i jak zapowiadają niebawem nawet szkoły będą pracować nad tematem. Mimo wszystko są tacy mieszkańcy, którzy się nie godzą na to, aby Gorzów Wielkopolski został tylko Gorzowem i uzasadniają swoje przekonania i obawy. Warto posłuchać tych ludzi i poznać ich punkt widzenia. Lubuski region to region bez autochtonów, trzeba to sobie powiedzieć szczerze, a co za tym idzie nie ma tradycji. Został zasiedlony po wojnie w większości przez ludzi zza Buga, ale minęło od tego czasu 70 lat i coś się wytworzyło w tym okresie: nowa historia, przywiązanie, osiągnięcia, są „ zalążki korzonków” , które zaczynają się przyczepiać do podłoża… Na pewno przekształcenie prawa własności z użytkowania wieczystego w prawo własności przyczyniło się do do lepszego poczucia i bycia właścicielem oraz dbania o swoją własność, wiarę w to, że „Niemiec nie przyjdzie i nie będzie miał prawa do odebrania dorobku”(przekształcenie własności to lata 90-te ubiegłego wieku). Poza tym Ci, którzy przybyli zza Buga i tęsknili za swoimi domami już w większości wymarli, a oni długo jeszcze mieli przekonanie, że są tu na chwilę, która zaczęła się przeciągać na całe życie. Ich dzieci urodziły się już tutaj i nie tęsknią za ziemią przodków, której często nawet nie widzieli bo nigdy jej nie odwiedzili albo odwiedzili parę razy – ale wiadomo, że co innego urodzić się i mieszkać jakiś czas, a co innego odwiedzić nawet parę razy… Grupa ludzi, przeciwników zmiany nazwy miasta raczej sceptycznie patrzy na „Grupę inicjatorów 66”, z podejrzeniem i im po prostu nie wierzy. Takie, a nie inne przekonanie łączą z zarządzaniem miastem, które w ich ocenie wypada negatywnie. Są zatroskani faktem, że Gorzów Wielkopolski znalazł się w czołówce najbiedniejszych miast w Polsce, a w rankingach nie przeskoczyliśmy Babimostu. Dla tych Gorzowian jest to temat niechlubny, ambicjonalny i po prostu bolesny. Pytanie jest proste: skoro taka bieda to po co dodatkowe marnotrawienie pieniędzy? Gorzowianie wyliczyli z czym wiąże się taka zmiana nazwy miasta: zmiana dokumentów, pieczątek, tablic informacyjnych, oznakowania dróg, tablic na dworcach, przystankach, dowodów, aktualizacja stron internetowych, zmiana grafik, aktualizacja małych firm, papeterii, wymiana reklam, aktualizacja kas fiskalnych. Ci Gorzowianie uważają, że miasto ma ważniejsze sprawy na, które powinno łożyć pieniądze: przypominają problemy gorzowskiego szpitala i braku personelu medycznego, problem mostu kolejowego, potrzebna jest produkcja obuwia sportowego, medykamentów, których nie produkują inwestorzy, miasto nie pozyskuje nowych inwestorów i firm, którzy dadzą przyzwoicie zarabiać mieszkańcom i zatrzymają uciekającą młodzież do Poznania, Szczecina i Wrocławia. Władze nie pozyskują nowych inwestorów bo to wymaga ogromu pracy, wysiłku z ich strony i pewnie muszą wiedzieć jak to robić, ale czy wiedzą? Ci ludzie, którzy rządzą wolą brylować na spotkaniach dla elit, podejmują tematy opierające się na zwykłym „chciejstwie”, populizmie i na emocjach, bo tak jest łatwiej, a sprawiają wrażenie, że coś robią dla mieszkańców. W końcu ten rodzaj mieszkańców miasta zadaje pytanie: Czy jest analiza ekonomiczna, mówiąca, że po zmianie nazwy będzie nam się żyło lepiej i dostatniej? To , że Stargard Szczeciński jest teraz Stargardem nie przekonuje Gorzowian. Namawiają urzędnicy ze Stargardu , ale nie przedstawili tego co zyskali i niestety brzmi to jak zwykła „podpucha”. Gorzowianie podejrzewają o działanie lobbystów, zauważyli, że zmiana nazwy miasta wypływa przed wyborami, ostatnio były podejmowane te sprawy w 2017 roku. Mówią wprost, że podejrzewają interes osobisty wąskiej grupy, a zmiana nazwy miasta jest ich zachcianką. Ktoś zauważył: ” Dwie kampanie przerżnięte. Jak rozumiem, w trzeciej zmiana nazwy ma przysporzyć mieszkańcom obywatelskości. To MIŚ na skalę naszych możliwości”. Inny z wpisów na fb brzmi: ” Czuję, że ktoś znów stosuje ten temat jako zasłony dymnej lub chce usunąć „Wielkopolski” , aby przy nowym podziale województw, który jest w planie w 4-rech wariantach nie wcielono nas do Wielkopolski, bo być może wtedy, wiele ukrytych spraw i niewygodnych tematów wyjdzie na jaw. Naprawdę, są tu pilniejsze tematy do ogarnięcia np. Wizytówka Gorzowa „Schody do nikąd”, no ale tam już deweloper tylko czeka na zielone światło z rozbiórką i budową kolejnego bloku. Tak samo zabytkowa kostka. Ciekawe komu pod jakiś pałacyk była ona potrzebna? Konserwator osobiście powiedział, że miasto dobrze wie, w jakich miejscach pod asfaltem jest piękna kostka ( byłam i osobiście widziałam jej stan… wymagała lekkiej renowacji). Niech Gorzów Wlkp. stanie się miejscem dla Gorzowian, a nie dla deweloperów. 10 lat na emigracji. Tęskniłam by tu wrócić…Do domu…do Gorzowa Wielkopolskiego, którego osobiście nigdy nie łączyłam z Wielkopolską. „ Gorzowianie podkreślają, że są dumni z nazwy Gorzów Wielkopolski (przytoczę poniżej wpisy z fb): Gorzowianie ubolewają, że takie było ostatnie głosowanie , bez patriotyzmu lokalnego, że oddali głosy na ludzi z południa, którzy przecież będą dbali o rozwój własnego miasta, a nie naszego. Pieniądze na inwestycje znajdują się teraz w ich rękach i będą je przyznawać sobie, a nasze miasto dlatego wyprzedaje grunty pod deweloperkę, bo nie chce pracować i nie chce czekać na lepsze czasy aby cokolwiek budować nie na kredyt. Apelują do mieszkańców aby w przyszłym roku w wyborach do sejmiku województwa i Europarlamentu głosowali na ludzi, którym chce się coś robić, którzy mają pomysły na to miasto, którzy działają całą kadencję, a nie na miesiąc przed wyborami. Uważają, że Gorzów ma wszelkie prawa, aby się rozwijać i ma ku temu możliwości. To od nas i naszych wyborów zależy czy będzie się rozwijał. Ten artykuł powstał z zaczerpniętych opinii następujących Gorzowian, którzy wyrazili je na fb: Ćwiklińska Grażyna, Jacek Kawalonek, Krzysztof Czeponis, Dorota Kawczyńska, Marcin Styczyński, Anna Olechnowicz – Zimnoch, Danuta Winnicka, Iwanowski Paweł, Justyna Krajewska, Lech Jakubowski, Jadwiga Matysik, Jarosław Łojewski i wielu innych, których przepraszam, że nie zanotowałam. Gorzowianie czekają na informacje z mediów, oceniają, że tylko tytuły brzmią dramatycznie, a niestety środek jest pusty, rozczarowuje. W mediach jest mało informacji na ten temat i pozostaje pytanie – dlaczego tak jest? Marzanna Leszczyńska Zapraszam na drugą część artykułu. Właściwie to jest wisienka na torcie. Rada i wiedza osoby życzliwej – Wielkopolanina, a jednocześnie kogoś, kto z naszym regionem jest związany przeszłością. Do Przyjaciół Gorzowian – Wielkopolanin…. Pamiętajcie, nieważne, ile razy przyjdzie Wam wykonywać

GORZÓW… nad Wisłą? Czyli spór o zmianę nazwy miasta Dowiedz się więcej »

Przewijanie do góry