Żużel po gorzowsku …

Gorzów Wielkopolski – to miasto które mnie zadziwia nieustannie – nie samo miasto – ale szeroka grupa ludzi, którzy mają wpływ na jego rozwój i jego przyszłość, a przede wszystkim na finanse Gorzowian Wielkopolskich. Uważam, że raczej na ich upadek. Obawiam się, że jeśli tak dalej będzie to Gorzów Wielkopolski stanie się miastem z pustą kasą. Meritum sprawy to ŻUŻEL I STAL GORZÓW. Stal Gorzów ma ogromne długi i walczy o przetrwanie. To już jest nie afera, tylko wydaje mi się, że pewnego rodzaju skandal, którym prędzej czy później według mnie – powinna się zająć prokuratura. Jeśli się zajmie, to współczuję przede wszystkim radnym, którzy poparli i podpisali się pod projektem ratowania gorzowskiego Klubu Stal Gorzów. Skąd się wzięło ponad 13 mln długów Stali Gorzów? Oto szczegóły. Brak kontroli nad kosztami, nadmierne wydatki na kontrakty dla zawodników czy też gorszy wynik sportowy. Takie są przyczyny kilkunastomilionowych długów w Stali Gorzów. 13,3 mln zł – tyle na koniec października 2024 wynosiły długi Stali Gorzów. Tak wynika z audytu, który na zlecenie Ekstraligi Żużlowej przeprowadził specjalny audytor, który przygląda się każdym finansom z klubów „najsilniejszej żużlowej ligi świata”. Co składa się na zadłużenie Stali? Największe są zobowiązania od pożyczkodawców-sponsorów, którzy pomogli klubowi spłacić w październiku 2024 najpilniejsze zobowiązania wobec zawodników. Im Stal zalega 5,84 mln zł, a 3,3 mln zł na koniec października wynosiły też zobowiązania handlowe. Także 3,3 mln zł to kredyty. Stal ma ich trzy. Jeden – na 300 tys. zł – jest wymagalny do spłaty w maju 2026, a więc za niespełna półtora roku. Kolejny 1,0 mln zł kredytu w rachunku bieżącym trzeba spłacić do czerwca 2026, a pozostałe 2,0 mln zł do września 2026. Spółka Stal Gorzów ma też 0,86 mln zł zobowiązań leasingowych. Rok obrachunkowy w klubach żużlowych liczy się od 1 listopada do 31 października. W okresie, który obejmował sezon 2023, Stal SA miała 22,269 mln zł przychodu i zakończyła tamten rok stratą 83 tys. zł. Kolejne dwanaście miesięcy, a więc te obejmujące ostatni sezon, zakończyły się przychodem w wysokości 24,572 mln zł. Strata wyniosła jednak prawie 5,719 mln zł. Z czego ona wynikała? W ostatnim roku ( 2024) na kontrakty zawodników poszło 13,246 mln zł i był to 17-procentowy wzrost wydatków w stosunku do sezonu 2023, w którym wydano 11,330 mln zł. Anders Thomsen zarobił 3,512 mln zł, Martin Vaculik – 3,333 mln zł, Szymon Woźniak – 2,278 mln zł, Oskar Paluch – 1,796 mln zł, a Jakub Miśkowiak – 1,550 mln zł. W górę – o 22 proc. – poszła też organizacja meczów. Klub wydał na nią 6,496 mln zł (rok wcześniej było to 5,291 mln zł). Więcej trzeba było wydać także na wynagrodzenia pracowników. Tu wydatki wzrosły o 10 proc. i wynosiły 2,534 mln zł. Procentowo w górę najbardziej poszły jednak koszty administracji (z 477 tys. na 957 tys. zł, a więc o ponad 100 proc.) oraz koszty szkolenia (z 1,327 mln zł na 2,172 mln zł, czyli o 63 proc.). Zdaniem autorów planu naprawczego kłopoty finansowe Stali wynikały z kilku powodów. Jednym z nich jest niekorzystna umowa na organizacją turnieju Grand Prix, za którego prawa trzeba zapłacić 500 tys. euro (czyli tyle samo co na Stadionie Narodowym). Kolejny powód to odejście po sezonie 2022 Bartosza Zmarzlika i zmiana prezesa, co spowodowało, że trzej pozostali liderzy wynegocjowali podwyżki na poziomie swojego odchodzącego kolegi. Stal nie dość, że straciła wówczas sportowo, to także finansowo. Kolejną przyczyną był też spadek liczby kibiców. Na zadłużenie wpływ miały też inwestycje, jakie klub przeprowadził w latach 2021-2024. Były to m.in. budowa lóż w dolnej części trybun (1,317 mln zł), budowa odwodnienia liniowego (506 tys. zł), budowa trybun VIP pod wieżyczką sędziowską (225 tys. zł), położenie nowej nawierzchni w parku maszyn (196 tys. zł) czy leasing obiektów garażowych (195 tys. zł). Łącznie na inwestycje przez cztery lata poszło 3,792 mln zł. By wyjść na prostą, Stal zamierza wypuścić akcje, które – w zamian za pożyczkę – dostaną sponsorzy, którzy pomogli w największym kryzysie. By jednak plan się powiódł, akcje – na poziomie 2,5 mln zł – powinno też kupić miasto.( informacje z : „Gorzów Wielkopolski – Nasze miasto” – Jarosław Miłkowski – 10 grudnia 2024) Żenujące to wszystko co się wydarzyło w grudniu tamtego roku na sesji budżetowej. Radni Gorzowa Wielkopolskiego – ZADECYDOWALI – aby dać z budżetu miasta na ratowanie tego „ chorego tworu” – KUPĘ PIENIĘDZY – BO 2,5 MILIONA ZŁOTYCH. To jest dla mnie jakaś kuriozalna decyzja – nie wiem czym poparta. Prezydent Gorzowa Wielkopolskiego – to klepnął … „ Wbrew pozorom wszelkie wątpliwości są podpowiedzią, w jaki sposób skonstruować umowę, aby zabezpieczyć interes miasta. Ta troska jest spowodowana rangą tego wydarzenia. Sport jest bardzo istotny w życiu miasta. Musimy być ze sportowcami w trudnych sytuacjach. Taka sytuacja miała miejsce kilkanaście lat temu w Stilonie, wtedy takiej pomocy zabrakło. Zobaczcie jak długo zajmuje im ta odbudowa. Podanie ręki nie daje gwarancji sukcesu, ale daje ogromną możliwość „ – powiedział podczas sesji Pan Prezydent Jacek Wójcicki. Stare przysłowie się kłania – „  jeśli złapią cię za rękę, mów że nie twoja ręka ” – to chyba puenta tego stwierdzenia Pana Prezydenta… Dyskusja nad zakupem „dziwnych akcji” przez miasto trwała blisko 1,5 godziny. Ostatecznie 12 radnych było za, 5 przeciw, 3 wstrzymało się od głosu. 5 radnych nie oddało głosu. Tym samym miasto Gorzów Wielkopolski kupi akcje od STALI GORZÓW ZA 2,5 MLN ZŁ. Ale to nie wszystko jeśli chodzi o wsparcie miasta. Stal ma otrzymać 2,2 mln na sport profesjonalny. Wniosek jest złożony i czeka. Kolejny jest na 2,5 mln ( według informacji – wywiad WP Sportowefakty 14 grudnia 2024 – Jarosław Galewski a obecny radny – Ireneusz Maciej Zmora – były prezes Stali). To promocja miasta poprzez sport, czyli w tym przypadku organizacja Grand Prix. Do tego dochodzi zakup przez miasto wspomnianych akcji o wartości 2,5 mln, które klub deklaruje odkupić w ciągu trzech lat. Generalnie w kuluarach mówi się, to pewnego rodzaju pożyczka, a nie darowizna. Mówimy zatem łącznie o kwocie 7,2 mln, z czego 2,5 mln ma wrócić. Ciekawe co będzie jak klub zbankrutuje

Żużel po gorzowsku … Dowiedz się więcej »

Lubuski fenomen

O zachwycających fotografiach Marka Kaźmierskiego z Nowin Wielkich, ale też o nim samym po raz kolejny na http://www.idealzezgrzytem.pl. Naciśnięcie czerwonego guzika z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi projekcję zdjęć z muzyką. Są to fotografie Marka Kaźmierskiego. Fotografie Marka Kaźmierskiego, które uwieczniają bajeczne krajobrazy Nowin Wielkich, Ujścia Odry mają swoich naśladowców. Przeglądam posty na fb – widzę podobne kadry, ale podpisane innym imieniem i nazwiskiem. No cóż, to jest tylko naśladownictwo, szukanie podobnych ujęć, podobnych motywów – ale oryginał jest tylko jeden – tym oryginałem jest już tak łatwo rozpoznawalny Marek Kaźmierski. Wszystkim naśladowcom radzę szukać swojej drogi, swoich motywów – jeśli chcą być wyjątkowi, oryginalni, prawdziwi – inaczej będą tylko tymi drugimi, tymi naśladowcami. Zresztą tam, gdzie są jego naśladowcy, Marka już tam nie ma. Może jest w tym samym miejscu, ale jeśli chodzi o zdjęcia to wszedł już w inną rzeczywistość, odkrył coś, a może zrobił skok w przyszłość – tak sądzę patrząc na Jego świeże zdjęcia i kręcę przecząco głową, bo może zrobił je jakimś innym aparatem fotograficznym? Tak, ma nowy, „ ale stary” aparat fotograficzny, którym mi się pochwalił – bardzo kosztowny zresztą, ale czy już go używa? Przede wszystkim zadziwia mnie ta ogromna ilość udanych zdjęć. Te zdjęcia działają na mnie porażająco, bo nie dają mi spokoju, każą odkładać na później rozpoczętą robotę, zaprzątają myśli, w głowie powstają jakieś pomysły, nagle tworzę jakieś scenariusze filmowe, piszę bajki jakich nie było, przypominają mi się stare piosenki, lata szczęśliwego dzieciństwa… Fajnie. Miałam okazję widzieć się z Markiem Kaźmierskim. Co u niego słychać? To, że rzeczywistość się zmienia, a my się tego nie spodziewamy. Zmniejszyło się stadko danieli, które w tamtym roku tak uroczo pozowało Markowi do zdjęć. Niestety to wina wilków. Markowi zdarzają się bliskie spotkania z tymi drapieżnikami podczas fotograficznych wypadów w plener. Co się czuje, gdy namierza się obiektywem wilka, a jednocześnie zauważa , że z boku obserwują cię oczy dwóch innych towarzyszy nie wiadomo jak licznego stada? Czuje się tylko stres. Bo w tę pasję, jaką jest fotografia przyrody wpisane jest ryzyko, a w przyrodzie nie ma idealnych warunków, to nie studio – to natura, to przyroda… Umiłowanie do uwieczniania terenu wokół Nowin Wielkich jest podyktowane miłością do tego miejsca zamieszkania, dostrzeżenia jego wyjątkowości i piękna. Na tych zdjęciach oglądamy teren nieskażony, bez znaków cywilizacji, bez ludzi. Jeśli są – to pasują, podkręcają zdjęcie , nie są intruzem psującym całość . ??? Marek Kaźmierski jest nie tylko mieszkańcem i fotografem tej bajecznej krainy, ale jest jednocześnie kimś , kto walczy o ten teren. Kto by pomyślał, że ta jak wyjęta z baśni dębowa aleja, którą tak niesamowicie uwiecznia Marek miała być wycięta? Zadaję sobie pytanie ile jest takich alei jeszcze w Polsce tak niezwykle położonych? Ba, w ogóle czy jest taka druga? Jakie to podłe i maluczkie decyzje, jacy beznadziejni, pozbawieni wyobraźni są ludzie, którzy chcieli się tego dopuścić, którzy podjęli taką decyzję. O tym nie można milczeć. Takich ludzi nie warto pytać dlaczego chcieli tak zrobić? Bo urzędnicy zawsze znajdą wytłumaczenie swojej decyzji. Po co chcieli to zrobić ? Żeby samochody mogły szybciej jeździć? Dla pieniędzy?, Dla dębowych desek, które można drogo sprzedać w Niemczech? Pozostaje pytanie czy takie miejsca mają swoją ochronę, czy są obrońcy, którzy wiedzą jak chronić i zabezpieczać takie miejsca, ratować nawet wtedy gdy te drzewa będą stwarzać zagrożenie. Jest to droga ruchu, ale może powinna powstać droga alternatywna do tej. To są już pytania do władz, samorządowców i decydentów, którzy powinni doceniać i widzieć to co mają i czym zarządzają i jak zrobić z tego wartość, aby i nawet dzięki tym krajobrazom mogła ludność gminy żyć i ciekawie w niej zarabiać. Marek mówi, że te lasy są bardzo przetrzebione, odkrywa podczas swoich wędrówek masę łysych połaci, stosy wyciętych drzew gotowych do wywózki. Teorii uzasadniających róże decyzje znawców od lasów, wygłaszających mnóstwo dziwnych argumentów– jest dużo – tylko czy na pewno mają rację? Marek mówi, że prowadzi swoją walkę z myśliwymi, publikuje zdjęcia wyciętych drzew w lesie, docieka prawdy, dzięki niemu ta zjawiskowa aleja dębowa jest nadal. Jak mi opowiada – dostaje wzruszające komentarze z całego świata, od ludzi, którzy są urzeczeni krajobrazami uwiecznionymi na jego fotografiach. Ta aleja jest już znana na świecie, doceniana bardziej niż tu na miejscu. Intryguje mnie osobowość Marka Kaźmierskiego. Wiem, że jest świadomy swojej wartości jako fotograf, ale też zna swoje braki, widzi lepszych od siebie – jeśli tacy się pojawiają. Jest jak wilk, lubi szukać swojej drogi i kroczyć samotnie, bo droga – popularnie mówiąc – kariery nie jest jego marzeniem i szczęściem. Życzymy dalszego rozwoju, czekamy na fotografie robione „nowym- starym” aparatem i czekamy na namiary wystawy Twoich zdjęć Marku, które będzie można podziwiać, bo o niej wspominałeś. Gospodarze gminy !!! – macie wyjątkowe miejsce, wyjątkowego fotografa – podrapcie się po głowie, albo znajdźcie kogoś do pomocy i zróbcie coś ciekawego. I na Boga !!! tylko nie piły – ścięte drzewa!!! Błagam Życzę wam współpracy i pomysłów. Marzanna Leszczyńska O fotografiach Marka Kaźmierskiego pisaliśmy w następujących artykułach : https://idealzezgrzytem.pl/2024/03/24/zauroczenie/ oraz https://idealzezgrzytem.pl/2024/04/24/gratulacje/  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

Lubuski fenomen Dowiedz się więcej »

Belêm po portugalsku znaczy Betlejem

Szybkim krokiem przemierzyłam most i stanęłam w bramie do Torre de Belêm, aby zapozować do pamiątkowego zdjęcia. W tym właśnie momencie aż mnie zatkało powietrze bo poczułam porządny zimny prysznic wody. Miałam mokre włosy, twarz i miejscami ciuchy. Rozległ się śmiech ludzi, którzy stali się tego świadkami. Przez moment nie rozumiałam co się stało. To było nagłe uderzenie silniejszej fali Tagu, która zmoczyła mnie i mojego fotografa. Aparat się zamoczył i nie zrobił zdjęcia. Tak wyglądało moje wejście do Torre de Belêm – jednego z najcenniejszych zabytków Portugalii. Zapraszam na tekst o historii tego szczególnego i zachwycającego miejsca, które ma też polski akcent – Marzanna Leszczyńska Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film ze zdjęciami i muzyką tego miejsca. Pierwotnie budowla wznosiła się pośrodku koryta rzeki Tag. W wyniku wielkiego trzęsienia ziemi z 1755 roku rzeka zmieniła nieco koryto i obecnie wieża znajduje się tuż przy jej prawym brzegu. Aby dostać się do Torre de Belém trzeba przejść przez most zwodzony, który został zbudowany, aby utrudnić dostanie się do budynku dla najeźdźców. Gdy idziesz po tym moście pod stopami i pod drewnianym mostem kłębi się woda Tagu, która nie stoi w miejscu tylko obmywa wieżę, szumi i tworzy fale.Muszę przyznać i napisać, że położenie Torre the Belêm jest przepiękne przez to, że cały czas jest obmywana przez rzekę Tag. Tam te fale nie ustają, nawet przy bezwietrznej pogodzie. Tworzą spektakl. Zdradziecko podchodzą aż pod schody nabrzeża, tworzą potężne kałuże. Są to widoki fantastyczne. Właściwie to wygląda jakby budowla wynurzała się z rzeki. Można na to patrzeć i patrzeć.Belêm jest jednym z najcenniejszych zabytków Portugalii, najważniejszą atrakcją turystyczną w Lizbonie i jednocześnie drugim zabytkiem Lizbony z listy Unesco, jednym z siedmiu cudów Portugalii 2007 roku, arcydziełem stylu manuelińskiego ( uznaną za jedyną zachowaną budowlę wzniesioną całkowicie w tym stylu, która się zachowała do dziś). Belêm było oknem na świat salonu Portugalii jakim stała się Lizbona XVI wieku, z której żeglarze wypływali w świat daleki i niepoznany dzięki królowi Henrykowi Żeglarzowi, który wyprowadził Portugalię na szerokie oceaniczne wody.  Za tymi wodami leżały ziemie przyszłych kolonii i zaczął się czas sprzyjający eksploracjom. Belêm tak nazywa się wieża, która była wejściem do Portu Lizbońskiego w epoce wielkich odkryć geograficznych służyła za komorę celną ściągającą haracz dla Króla, stała się też punktem orientacyjnym dla żeglarzy wracających do ojczyzny i symbolem morskiej potęgi Portugalii. Pierwotnie nazywana była Zamkiem św. Wincentego, który był patronem Lizbony. Powstała w latach 1515- 1520, a wzniósł ją architekt budowli militarnych Francisco de Arruda i miała uzupełniać ochronę umocnień rzeki Tag. Do jej budowy użyto wapieni z okolicy i reprezentuje styl manueliński czyli bardzo portugalski, upamiętniający morskie podboje Portugalczyków. Było to połączeniepóźnego gotyku ze zdobieniami mauretańskimi, dekoracjami naturalistycznymi z rodzimej sztuki i motywami morskiej fauny i flory oraz z biblii.To cudeńko architektoniczne składa się z dwóch części: sześciokątnego bastionu z nisko sklepioną kaplicą ze strzelnicami dla 12 armat i 30 metrową wieżą, w której mieści się : sala gubernatorska, sala królewska, sala audiencyjna, kaplica i taras z widokiem. Całość wzbogacona jest licznymi bartyzanami – wieżyczkami, które pełniły funkcje strażnicze i strzelnicze.Ta budowla zapoczątkowała nowy trend w architekturze wojskowej ze względu na dwupoziomowy skład broni. Belêm po portugalsku znaczy Betlejem. Na jej tarasie znajduje się figurka Matki Boskiej Belêm nazywana też Matką Boską Dobrego Sukcesu lub Matką Boską Winorośli czy też Dziewicą Dobrej Podróży. Fasady od strony rzeki miały więcej dekoracji, bo witały żeglarzy. Przy wejściu do wieży stoją figury św. Wincentego i Archanioła Michała, a bartyzany zdobione są tarczami z krzyżem Zakonu Rycerzy Chrystusa, który organizował i finansował wyprawy morskie Portugalczyków. Zwiedzając wieżę koniecznie trzeba na niej wypatrzeć rzeźbę nosorożca, z którym wiąże się słynna historia portugalskiego gubernatora i jego negocjacji z sułtanem Muzaferem zakończona prezentem dla króla Manuela w postaci nosorożca. Podarowane zwierzę zostało wysłane do Lizbony aby ucieszyć króla Manuela, który i tak był szczęśliwy bo posiadał słonia, ale dodatkowy prezent sprawił mu wielką frajdę. Król postanowił sprawdzić, czy prawdą jest, że słonie i nosorożce są odwiecznymi wrogami i zorganizował pojedynek kolosów na wzór rzymskich bitew dzikich zwierząt. Cały dwór był świadkiem jak słoń zobaczywszy szturmującego go nosorożca uciekł w panice, a pojedynku nie było ku rozczarowaniu dworzan. Nosorożec stał się bohaterem i modelem dla niemieckiego malarza przebywającego na lizbońskim dworze -Albrechta Durera, który go naszkicował. Potem Król Manuel chciał podarować nosorożca Papieżowi zapewniając Go w ten sposób o wierności Portugalii, demonstrując sukcesy w dalekich krajach, jakim było nawracanie ludności na wiarę chrześcijańską. Jednak prezent wysłany drogą morską do Rzymu, utonął podczas wielkiego sztormu, ale pamiątka tej historii w postaci rzeźby na Belêm pozostała. W latach okupacji hiszpańskiej (1580-1640) wieża Belêm pełniła funkcję więzienia i w swoich podmakających pomieszczeniach przetrzymywała więźniów politycznych. I tutaj trzeba wspomnieć o istotnym polskim wątku ponieważ w 1833 roku przez dwa miesiące był tu więziony generał Józef Bem– twórca Legionu Polskiego w Portugalii. Zasługi generała dla Polski były duże w ówczesnym czasie – brał On udział w Powstaniu Listopadowym i zwyciężył pod Domanicami w 1831 roku oraz Iganiami. W starciu pod Przetyczem dzięki celnemu ogniowi baterii skierowanej przez Bema wojska rosyjskie zostały zmuszone do odwrotu, tak też się stało w walkach: pod wsią Długosiodło, nad rzeką Orzyc, pod Rużem i Złotorią.Powstanie Listopadowe upadło, załamała się też obrona stolicy – wszędzie tam walczył generał Józef Bem odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. Jego jednostka, która wycofała się do Prus została w końcu rozwiązana, a On sam udał się na emigrację do Niemiec i Francji. We Francji związał się z Hotelem Lambert i zaczął formować wśród emigrantów polskich Legion Wojskowy. Z tą formacją wojskową miał walczyć w Portugalii w czasie wojny domowej po stronie Dom Pedra ( króla Portugalii, który powrócił do swojego kraju po 13 latach z Brazylii). Bem zmobilizował niewielu ochotników ponieważ emigracyjne środowiska demokratyczne były przeciwne przelewaniu krwi Polaków w obcej sprawie. W rezultacie Polacy nie wzięli udziału w walkach, gdyż po zajęciu Lizbony Dom Pedro zerwał z nimi porozumienie, a protestującego i wykłócającego się Bema aresztowali i zamknęli w wieży Belêm, skąd trudno było uciec. Dopiero po dłuższych negocjacjach i dwóch miesiącach

Belêm po portugalsku znaczy Betlejem Dowiedz się więcej »

Mierzęcin – zamach na generała… -historia prawdziwa…

Zapraszam na kolejny odcinek wspomnień dr Roberta Wójcika o nowej historii Pałacu w Mierzęcinie. Udało się w końcu, bo ten odcinek długo był planowany, ciągle odkładany, ponieważ inne tematy wydawały się ważniejsze. Ten jest inny – filmowy, ale połączony z wiedzą historyczną. Tak się złożyło, że powstał na zakończenie 2024 roku. Odchodzi kolejny rok, a my zatrzymujemy przez wspomnienia to co zaciera czas. Cieszę się, że wyłowione są i wymienione kolejne osoby , które zostawiły swój ślad w tej nowej historii Pałacu i że znowu nie pozwolimy o kimś zapomnieć. Zadaję sobie pytanie kto dziś wie o tych wydarzeniach filmowych w Mierzęcinie, kto je pamięta i wspomina oraz czy dziś też tutaj powstają jakieś filmy ? W Pałacu w Mierzęcinie powstały sceny do filmu na pół dokumentalnego, dotyczącego wydarzeń dramatycznych, tajemniczych i do dziś niewyjaśnionych w historii naszego państwa. Zostały nakręcone w miejscu odpowiednim, bo również bogatym w dramatyczne, tajemnicze i niewyjaśnione zagadki . Sporym zaskoczeniem są zebrane w artykule fakty dotyczące zamachu w Gibraltarze i historyczne fakty dotyczące Pałacu. Myślę, ze to już są tematy dla koneserów historii , czy się z nimi zgodzą? Mam nadzieję, ze ten odcinek będzie dobrą niespodzianką dla miłośników wspomnień o Pałacu w Mierzęcinie dr Roberta Wójcika, zachęci do obejrzenia filmu i ” wyłowienia ” wszystkich scen kręconych w Pałacu – Marzanna Leszczyńska na zdjęciu dr inż. Robert Wójcik administrator Pałacu Mierzęcin w latach 1998 – 2008 To długi artykuł – ale bardzo serdecznie zachęcam do jego przeczytania. To fakt … mam we wspomnieniach 2007 rok – Pałac Mierzęcin w Polsce – województwo lubuskie – powiat Strzelecko- Drezdenecki – gmina Dobiegniew … koniec lata – początek jesieni – piękna i złota- czasami deszczowa… To była sensacja – wbiega do mojego pokoju w oficynie ( tuż przy pałacu) Pani Marta Kobus – wspaniała , piękna dziewczyna – bez wątpienia mogła by grać w najlepszych filmach u światowych reżyserów – najlepszy marketingowiec w historii tego obiektu – niezwykle pracowita, inteligentna – klasa sama w sobie – oznajmiając mi głośno – „ Panie Robercie – mamy Hollywood” Uściskałem ją serdecznie, gdy mi powiedziała co się wydarzy przez najbliższy miesiąc. Cicho jej powiedziałem – jesteś genialna, wspaniała – jak Ci się udało to zrobić ? Powoli , powoli … A gdzie ten generał i ten zamach ? Teraz trochę historii i trochę „Hollywoodu” … … Gibraltar – 4 lipca 1943 roku. Godzina 23.07. Samolot Liberator AL 523 spada do morza zaledwie 16 sekund po starcie. Na pokładzie był Naczelny Wódz, premier Rządu Polskiego na Uchodźctwie, generał Władysław Sikorski. Śmierć Wodza do dzisiaj jest niewyjaśnioną zagadką. Czy była to katastrofa? Czy Sikorski został zamordowany? Historyk i publicysta Dariusz Baliszewski przez wiele lat badał tę sprawę. Na kanwie jego odkryć powstał film fabularny „Generał – zamach na Gibraltarze”. Według oficjalnej, głoszonej przez lata wersji, generał Władysław Sikorski zginął w katastrofie lotniczej lecąc w 1943 roku z Gibraltaru do Londynu. Film fabularny obala tę wersję. Przedstawia dowody: fotografie, dokumenty i relacje świadków wydarzeń, które mogą wskazywać na morderstwo. Innowacyjność tego filmu polega przede wszystkim na przedstawieniu spójnej, choć niewątpliwie kontrowersyjnej hipotezie dotyczącej okoliczności śmierci generała Sikorskiego. Jest ona poparta precyzyjnie skonstruowanym scenariuszem, w którym historia w sposób nowatorski wprowadza współczesnego widza w obszary filmu łączącego fabułę z dokumentem. Dysponuje ponadto dotychczas niepublikowanymi materiałami archiwalnymi, zdjęciami i dokumentami, które potwierdzają, że dotychczasowe przekazy historyczne były błędne – tak mówiły autorki filmu, reżyserki  – Panie Anna Jadowska i Lidia Kazen. Akcja filmu toczy się w Londynie, Egipcie i na Gibraltarze ( no i oczywiście w Mierzęcinie – co opiszę później..) Wszędzie tam, gdzie generał Sikorski wraz ze swoją ekipą (przede wszystkim swoją córką Zofią Leśniowską – która była odpowiedzialna za szyfry w depeszach i korespondencje), który w ostatnich miesiącach swojego życia pełnił misję Naczelnego Wodza… Największym atutem tego filmu jest przedstawienie mechanizmów rządzących wielką polityką. Mechanizmów, które doprowadziły po wojnie do rządów komunistycznych w Polsce oraz faktu, że do dzisiaj wiele dokumentów sprawy gibraltarskiej nie zostało odtajnionych bądź „zaginęło”. Film demaskuje skrywane przez lata tajemnice, które mogły w istotny sposób zmienić bieg historii. Film fabularny „Generał – zamach na Gibraltarze” opowiada o ostatnich dniach życia generała Władysława Sikorskiego (w tej roli Krzysztof Pieczyński), tuż przed katastrofą- patrz zdjęcie poniżej zrobione w sali balowej w Pałacu w Mierzęcinie. Wodzowi towarzyszy córka Zofia (Kamilla Baar- Kochańska ) i ekipa najbliższych współpracowników. Wszyscy goszczą w pałacu gubernatora Gibraltaru (czyli Hollywoodzkiego Mierzęcina) Masona Macfarlane’a (Jerzego Grałka), który ma nakłonić Sikorskiego do oddania dokumentów świadczących o morderstwie oficerów polskich w Katyniu. Gdy ten stanowczo odmawia, w plan zostaje wdrożony zamach na generała. Kto za nim stoi? Kto go wykonał i jak przebiegał? Czy Zofia też była na pokładzie Liberatora ? Równolegle pokazane są losy polskiego kuriera Jana Gralewskiego (Tomasza Sobczaka) i jego żony Alicji Iwańskiej (Marietty Żukowskiej). Jan Gralewski miał ostrzec generała przed zamachem, a w istocie odegrał zaskakującą rolę w mistyfikacji gibraltarskiej… proponuję obejrzeć film… Film dla dojrzałych widzów – interesujących się historią – thriller polityczny, natomiast dla młodszych odbiorców – film szpiegowski z elementami dramatu psychologicznego… a jego tłem w jego realizacji – był …. Pałac Mierzęcin, gdzie kręcono jedne z najważniejszych zdjęć w jego ekranizacji. A teraz trochę dociekań historycznych – zapewniam wszystkich – na koniec tego artykułu – „wisienka na torcie” Nie ma chyba w historii Polski wydarzenia, wokół którego nie narosłoby kaskadowo tyle teorii spiskowych. Wersja, wedle której przyczyną katastrofy był błąd ludzki bądź usterka maszyny, wciąż znajduje swoich przeciwników, utrzymujących, że generał Władysław Sikorski zginął w zamachu. To, co wiemy dziś na pewno, to fakt, że Władysław Sikorski zginął na pokładzie Liberatora 4 lipca 1943 roku i to, że samolot runął do morza tuż po starcie. Wiemy też, że jedyną osobą, która przeżyła katastrofę, był czeski pilot Eduard Prchal ( okazuje się że nie tylko On – bo był drugi pilot). Z wraku udało się wydostać ciało generała Sikorskiego i większości ofiar. Nigdy nie odnaleziono za to szczątków…. Zofii Leśniowskiej ( Kamilla Baar – Kochańska) córki generała – patrz zdjęcie poniżej zrobione w Zabytkowym Parku w Mierzęcinie Przedziwne – wrak samolotu był tylko na

Mierzęcin – zamach na generała… -historia prawdziwa… Dowiedz się więcej »

ZAGRODA MŁYŃSKA W BOGDAŃCU GOTOWA NA ŚWIĘTA JAK DAWNIEJ I ZAPRASZA

Zapraszam na tekst i zdjęcia z muzyką o wyjątkowych dekoracjach w Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu. Naciśnięcie czerwonego prostokąta na obrazie poniżej uruchomi krótki film – Marzanna Leszczyńska Moda na dekoracje świąteczne w stylu Las Vegas trwa w Polsce od mniej więcej 30 lat i dotarła już chyba wszędzie. Odnoszę wrażenie, że ludzie są święcie przekonani, że im więcej migających światełek tym ładniej. Gdzieś się dumnie pochwalili, że na sztuczną choinkę w mieście wydano 1 milion złotych… Na internecie pokazują zdjęcia świątecznych ulic, choinek – ja już tego nie odróżniam. Tymczasem ktoś opublikował zdjęcie potężnej, rosnącej, żywej ozdobionej choinki pod, którą były miliony ” lajków” i masa komentarzy – po prostu miażdżąca przewaga nad tymi wszystkimi święcącymi „druciakami”. Przeglądając fb trafiłam na skromny post Pani Igi Borowskiej- Krajnik informujący , że bolą ją ręce i plecy, ale dekoracja świąteczna Zagrody Młyńskiej w Bogdańcu jest gotowa. Dołączone było zdjęcie – okna – na nim wianuszek , wykonany z zasuszonych plasterków pomarańczy i cytryn. Wystarczyło. Pojechałam zobaczyć. Czułam, że będę bardzo zadowolona. Proszę Państwa mamy w Gorzowie zdolnych ludzi, z nietuzinkowym gustem, pracowitych, odważnych i jak bardzo wrażliwych… To co zobaczyłam to na tle tego co nas otacza ( piszę o świątecznych dekoracjach) to jak fiołek w trawie, Kopciuszek na balu… Przed młynem nie ma świetlnych iluminacji, jest ciemno, świeci się tylko w oknach. Teraz zimą, gdy nie ma liści stawy są widoczne, a w tej zimowej szarudze pozbawionej śniegu zielenią się i lekko szumią potężne świerki i wydaje się, że stoi tam jakiś „Jańcio Wodnik” i dogląda karpi, żeby ich nie zabrakło na świątecznym stole. Na płocie i ażurowej werandzie wiszą wiązanki z zielonych gałązek sosny, z szyszkami, zawiązane beżową jutą – zapraszają w inną czasoprzestrzeń, która zaczyna się już tutaj na podwórku. Całość świetnie skomponowana, wszystko ręcznie wykonane – widać ogrom pracy, poświęconego czasu, myśli twórczej, zdolności artystycznej, solidnego wykonania, pomysłowości i pasji. Pani Iga Borowska- Krajnik opowiada o tym ciekawie, bo pod wymagającym okiem dr Mirosława Pecucha powstało to wszystko i dzięki Jej zdolnym dłoniom. Koncepcja wystroju rodziła się i prace powstawały właściwie przez cały okrągły rok – zamyśla się Pani Iga… Jeśli tu będzie zapytajcie przewodniczkę- skąd pochodzą oryginalne wielowymiarowe białe gwiazdy, powtarzające się w różnych kompozycjach? Bo gwiazd i aniołów nie powinno zabraknąć w dekoracjach na Boże Narodzenie i tutaj jest ich dużo. Gdybym użyła często używanego słowa magia czy czary to byłyby bardzo niewłaściwe słowa ( one pasują do tych światełek a` la Las Vegas). Tu jest anielski nastrój, nie wyczarowany, ale stworzony. Są dwie choinki, bardzo różne i jedna jest właśnie bardzo anielska – jak mówi Pani Iga Borowska- Krajnik, często wyciska łzy i przywołuje wspomnienia u gości, a Pani Iga ma możliwość nie tylko opowiadania, ale staje się też słuchaczem opowiadań wylewnych gości. Jak będziecie tutaj – poszukajcie trzech bombek ( głów krasnali czy Mikołajów) umieszczonych w przeźroczystych kieliszkach) z Manufaktury Marolin, zapytajcie o kartkę świąteczną z ilustracją Marcina Szancera, albo odnajdźcie tę z różową świnką. Kartki świąteczne są nie tylko w albumach ale też w ramkach. Te zapisane mają przecież wyższą wartość niż te nowe. Pani Iga opowiada o tym interesująco. Ciekawość wzbudzają przepiękne drewniane czy kamienne formy do pieczenia pierników, już o porcelanie nie wspomnę. Podziwiać można płaskorzeźby „Szopki” Pana Stefana Szymoniaka. We młynie w Bogdańcu jest tak, jakby jej dawni właściciele wyszli na chwilę z domu. Do stołu nakryto, leżą patery z owocami, na kuchni stoją garnki, suszą się zioła. Na stołach stoją świeczki, które się zapala na czas zwiedzania tworzą niezwykły nastrój i zapach. Wrażenie życia w tym miejscu tworzą jej obecni gospodarze, a jest ich 8 osób – wyczuwa się dobrą atmosferę i wspaniałą życzliwą współpracę wśród pracujących tu ludzi. Nie ma komercji !!! Jest przepięknie, a Pani Iga nie ma głowie czerwonej czapki Mikołaja, ale ma na nogach piękne wyszywane irchowe, zimowe buty. Tak udekorowana na Święta Bożego Narodzenia Zagroda Młyńska w Bogdańcu będzie do końca stycznia 2024 roku. Zobaczcie i pokażcie ją swoim dzieciom, rodzicom, wnukom. I nie czekajcie zbyt długo, bo choinki szybko gubią igły jak to u naturalnych bywa. Na koniec krótki apel do decydentów, władz Gorzowa Wielkopolskiego, radnych: aż się prosi o okazały baner ze zdjęciem Zagrody Młyńskiej przy drodze, który by informował o tym uroczym miejscu. Jest się czym chwalić, poza tym skąd ludzie mają wiedzieć, gdzie to jest i że to jest? Stal Gorzów ma taki baner koło Przytocznej i w okolicy Skwierzyny. Zamiast tych straconych milionów na skompromitowaną Stal Gorzów byłby dobry inny cel. Szkoda, bo efekt w Zagrodzie Młyńskiej cieszyłby wielu, wzbudza pozytywne emocje, kształtuje gust i estetykę, Jest to przykład możliwości wykazania się zdolnych ludzi, bo jest co podziwiać i należy takie starania zawsze doceniać. Marzanna Leszczyńska Do tej pory na http://www.idealzezgrzytem.pl ukazały się następujące teksty o Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu: https://idealzezgrzytem.pl/2023/10/03/mlyn-w-bogdancu-otwarty/ oraz https://idealzezgrzytem.pl/2024/06/27/noc-swietojanska-w-bogdancu/ Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

ZAGRODA MŁYŃSKA W BOGDAŃCU GOTOWA NA ŚWIĘTA JAK DAWNIEJ I ZAPRASZA Dowiedz się więcej »

„DANIEL”- Zamknięta księgarnia

Uwielbiam lokalne księgarenki w różnych miejscowościach. Ostatnio zachwyciłam się jedną w rynku w Jeleniej Górze. Zawsze nawiąże się jakaś interesująca rozmowa ze sprzedawcą, bo Ci mają wiele do powiedzenia i przeważnie czytają, a nie tylko sprzedają książki. Czego ja nie wypatrzyłam w takich księgarniach….Wiem, że ich właściciele wkładają dużo serca w te swoje księgarenki, bo to widać po tym co sprzedają i po tym, co mają do powiedzenia sprzedawcy. Do takich wyjątkowych w naszym mieście Gorzowie Wielkopolskim należy księgarnia „Daniel”, do której przylgnęła nazwa – „kultowa”. Było w niej „bogactwo” książek niewątpliwie, ale przede wszystkim była „Gorzowiana” czyli albumy, poezje, legendy, historie związane z tematyką naszego miasta i jej mieszkańcami. Pan Daniel Puczyłowski – jej właściciel był lokalnym patriotą, chętnie nawiązywał współpracę z ludźmi, którzy coś o mieście, czy jego mieszkańcach napisali. Tego rodzaju książki chętnie kupowałam w księgarni „Daniel”, aby podarować komuś za granicą. Pamiętam, jak w czasie, gdy Olga Tokarczuk otrzymała Nagrodę Nobla i całe witryny były wystawione jej książkami , zapytałam o książki Noblisty wybranego ex aequo Petera Handke, a młoda sprzedawczyni szczerze się zakłopotała i zawstydziła, że Jego książek nie mają. Panował tam dystans do siebie i otwartość. Komercja Empika bardzo często mnie odstraszała i często z niego wychodziłam z niczym. Gdy przychodziłam do „Daniela” to przede wszystkim długo tam przebywałam, buszując w książkach i zawsze wychodziłam z paroma zakupionymi pozycjami i żalem, że nie mogę sobie pozwolić na więcej. Tymczasem księgarnia „Daniel” zamyka się po 30 latach swojego istnienia. Ogłosił to Pan Daniel Puczyłowski na fb, tą smutną wieść publikują też mieszkańcy miasta. W komentarzach przebija się żal, ale nie ma żadnych złośliwości, może czasami ktoś bezdusznie dla tego faktu napisze, że czasy się zmieniły, że przyszedł czas na ebooki, księgarnie są niepotrzebne bo czytanie jest passe…Nigdy się z taką opinią chyba nie pogodzę i sądzę, że nie najlepiej świadczy to o tych, którzy tak uważają. Szkoda, że mieszkańcy tego miasta nie docenili tego, że ktoś wyszedł poza ramy komercji wszędobylskiej. Przykre, że e-booki są cenione wyżej, że nie lubimy dotykać książek, nie widzimy zalet czytania i nie żal nam tego czego się pozbawiamy nie czytając. W końcu niewątpliwie biblioteka z książkami w domu to wyjątkowa jego ozdoba i gdy jest nie dla parady, a w częstym użyciu to ma niebagatelny wpływ na osobowość jej posiadacza. Chciało by się powiedzieć: pokaz mi swoją biblioteczkę, a powiem ci kim jesteś… Tak się złożyło, że dokładnie w tym samym czasie zrobiło się głośno w Gorzowie o Stali Gorzów – żużlu i poważnym problemie finansowym, który powinien mieć taki sam finał jak los księgarni „Daniel”. W jednym i drugim przypadku 30-lat tradycji i sentymentów. Jakże inna wymowa i wpływ na człowieka tych działalności i jak inny finał. Sprawa Stali Gorzów i żużla w atmosferze skandalu, hałasu, kłótni, wątpliwości, pretensji, szantażu, żądań publicznych ogromnych pieniędzy, udziału Rady Miasta , posądzeń, niejasności, oparta na emocjach – sportu powiedzmy sobie szczerze innego niż taniec, jazda figurowa na lodzie, dla mało wyrafinowanego widza– . Sprawa księgarni ‘ Daniel” cicha, bez roszczeń, hałasu, z godnym odejściem i działalnością, której wpływ na jednostkę był pozytywny, potężny i i nieograniczony w efekcie i jej rozwoju. Szkoda, że tak odpuściliście – mieszkańcy Gorzowa Wielkopolskiego- z tą księgarnią, bo to Wasza wina, a tak niewiele było trzeba – wystarczyło pamiętać. Nie pytam, ale ten nieszczęsny remont ulicy trwający zdecydowanie za długo z pewnością przyczynił się do zapomnienia o tym miejscu. Dlatego mieszkańcom Gorzowa Wielkopolskiego dla refleksji nad sobą i tym co się stało dedykujemy poniższy tekst dr Roberta Wójcika jako skarcenie i przykrą prawdę. Forma tekstu jest inna niż taki sobie artykuł, rzekłabym jest odświętna. Tym tekstem i jego formą chcemy podziękować Księgarni ” Daniel” za 30-letnią pozytywną i potrzebną obecność. Dziękujemy. http://www.idealzezgrzytem.pl dr Robert Wójcik O książkach – wspomnienia – 2024 rok Dzisiaj noc znów nieprzespana – i nie wpadło ukojenie – i ten czas tak trochę dziwny i uczucia obojętne – wszystko wokół jest „wesołe” – takie dziwnie myśli – są tęczowe i przeraża moją głowę. Nikt nie czyta – biblioteki puste w domach. Ja się pytam – gdzie są książki ? czy czytamy, przeglądamy – chyba nie ma? Może smutne – ja tak wolę – mam tą wiedzę z podstawowej, o „komórkach” nikt nie wiedział – był atrament, abecadło, biblioteka i liczydło… Wróbel dzisiaj wpadł na szybę – dla mnie to był wielki orzeł. I tak myślę co to będzie , kiedy diabeł spał z aniołem. I tak myślę czy to dobre – ten mezalians motyl – pszczoły… Dzisiaj zszedłem do piwnicy – jak tam brudno , tylko myszy – a gdzie wieża i król Popiel ? Przypomniała mi się „Baśń” na ekrany przeniesiona – i te wielkie moje oczy – gdzie ta wieża i te mysz i czy zjadły nawet wodę ? Czy to piekło – a gdzie niebo ? – i ujrzałem ptaka w niebie – i jest dziwny dzień grudniowy – klimatyczny – polityczny – dzisiaj ciepło, jutro zimno na tym dziwnym naszym świecie – a w mym miejscu są wspomnienia – gdzie jest radość i mój smutek. Są uczucia – wszystko szybko gdzieś uciekło – ale „ wróbel” puka w okno… i zachęca do lektury. Moje książki ukochane, łza opada – kto je czyta ? Czy ktoś dzisiaj mi opowie ? Czy jest niebo – czy jest piekło ? Czas dziecinny przypomina – brak przecinków i lizaków – oranżada tylko w głowie. Były takie piękne czasy – kapslowana z porcelany i z tą gumką, drutem w szyjce – gazowana – te „ odbicia moich kumpli” – fajne czasy , już ich nie ma , tylko dziwne są markety – bo księgarni – też ich nie ma – tak jak kumpli… bo odeszli. Pogubieni , na alejach cicho sobie śpią spokojnie. Smutne dla mnie , że ich nie ma – jakbym chciał dziś z nimi wypić kapslowaną oranżadę …bawić, szaleć, gnać po płotach…Były książki – ja pamiętam jak czytałem na podwórku – i ich oczy kolorowe i umysły tak otwarte. Jak to wszystko pochłaniali i czekali w dzień następny –

„DANIEL”- Zamknięta księgarnia Dowiedz się więcej »

O musicalu „Księga Dżungli” w Filharmonii Gorzowskiej

W Gorzowskiej Filharmonii ruszył z początkiem grudnia musical „ Księga dżungli”. Razem z dwójką dorosłych znajomych i trójką pociech w wieku: 5, 8 i 11 lat wybrałam się na niego i ja w dniu 8 grudnia 2024 roku. Mniej więcej po pół godzinie koncertu jedna mama wyniosła pod pachą z sali bardzo głośną i najwyraźniej mocno znudzoną swoją pociechę. Można powiedzieć, że takie rzeczy się zdarzają, mimo wszystko. Szczerze powiedziawszy nie dziwię się temu dziecku i przyznaję, że mocno mnie ten musical rozczarował. Szłam z nastawieniem, że skoro tematem jest dżungla to porwie mnie egzotyczna, rytmiczna muzyka, samby- które uwielbiam. Byłam ciekawa jak to przełoży orkiestra. Wyobrażałam sobie jakie zobaczę popisy taneczne i akrobatyczne na scenie dzieci i młodzieży, jakie ładne głosy w piosenkach usłyszę i jakie kostiumy wymyślą projektanci bo taki temat to zawsze źródło szerokiej inspiracji artystycznej. Tymczasem całość dla mnie: bardzo monotonna, ciągnąca się dłużyzna, smutna, ospała pozbawiona porywów. Sama opowieść rozmyta, raczej trudna do zorientowania się o co w tym właściwie chodzi dla przeciętnego dziecka w różnym wieku. Może przeszkadzał w tym problem z dźwiękiem, bo słowa były trudne do zrozumienia, czasem nie wiadomo było o czym tam śpiewano. W tym momencie muszę wtrącić pewną dygresję: otóż od niecałego roku mamy w Gorzowskiej Filharmonii nowe krzesła i dosłownie wczoraj usłyszałam od pewnej melomanki, że to właśnie te nowe krzesła są przyczyną tego, że teraz źle się odbiera muzykę w Gorzowskiej Filharmonii. Myślałam, że właśnie spadnę z krzesła, gdy usłyszałam tę teorię, ale kto wie może jest w tym jakaś prawda? W każdym bądź razie wszyscy stwierdziliśmy po koncercie, że mamy podobne odczucia co do dźwięku – dobrze, że były napisy, które dużo pomogły. Sztuka przełożona na aktualne czasy z przesłaniem ekologicznym, aluzjami do złej polityki korporacji, było też coś o tęczy… Brakowało mi dopracowania tego musicalu. Amatorszczyzna była zbyt widoczna w przejściach między scenami. Z punktu widza widać dużo -mimo tłumu na scenie. Nie ukryje się: że ktoś zrobił inny ruch, że nie ma pewności, że jest spóźnienie, że aktor jest znudzony, zniecierpliwiony, że wygasła energia aktorów. Bardzo często wyglądało to tak jakby aktorzy co pewien czas się przebudzali z jakiegoś marazmu i nagle zaczęli żywiej wymachiwać rękami. Choreografie ubogie, nie pokazujące szczególnych umiejętności aktorów. Mikro w skali grupy pokazało jakieś umiejętności akrobatyczne. To nie wina dzieci, raczej odpowiedniej obsady. I jeszcze jedna refleksja, a mianowicie – „ GWIAZDY ”. Ten musical miał ich zdecydowanie za mało i za krótko występowały, a to one są motorem, lokomotywą całości – są wisienką na torcie i powodują, że reszta niedociągnięć się gubi. Niewątpliwie była tą gwiazdą potężna dżdżownica czy też wąż raczej. Dla mnie skradła cały show, przykuła całą moją uwagę i zostanie zapamiętana z tego całego widowiska, które warte jest zapomnienia. Zresztą gdy tylko wypełzła na scenę siedzący koło mnie 8-letni Igorek głośno powiedział : „Ale ładna dziewczyna”. Nie tylko ładna, ale i utalentowana dodała bym. Miała krótkie 5 minut, ale jakie to było 5 minut! Wyszła swoim tanecznym krokiem, zachwycił mnie sposób stawiania stóp, poruszania się, ułożenia rąk – zatykało z wrażenia. Świetna interpretacja taneczna granego gada. Genialnie oddała całą istotę potwora, jego ukryte możliwości zabijania, pewności siebie, ważności zajmowanej pozycji, uniżoności pozostałych zwierząt. Wyszła „jej wysokość” groza, pokazała, że wszystko może na skinienie leniwego „palca”. Piękny potwór. Oddała całą istotę i pozycję tego gada, trudnego w poruszaniu się ze względu na długość ciała w związku z tym ta długa reszta niesiona była przez kilka uniżonych zwierząt. Taki piękny potwór, który umiał się dobrze urządzić. Wrażenie dopełnił wyjątkowy i fantazyjny strój koloru błyszczącego beżowego różu. Pięknie odznaczał się na tle panującego wszędzie zielonego koloru. Egzotyka gada i jego pochodzenie podkreślone zostało czapką jak od egipskiego derwisza. Strój połączony z czarnymi getrami, interesująco noszony. Brawo dla GWIAZDY. Nie rozumiem tylko dlaczego to przy niej nie ustawiały się dzieci i nie pozowały do zdjęć. W centrum znalazła się czarna pantera. Główny aktor (aktorka) według mnie za ubogo wystrojony. Te szare porcięta, tenisówki na nogach pokazały taka szarą sierotkę. Szkoda, ze nikt nie miał pomysłu na ten kostium, w rezultacie mało widoczny. No cóż – szkolne przedstawienie w filharmonii. Pytanie czy warte 80 zł. (dorośli), 40 zł. ( dzieci). Raczej nie. Do tej pory ukazały się na http://www.idealzezgrzytem.pl następujące recenzje Koncertów Familijnych w Gorzowskiej Filharmonii: https://idealzezgrzytem.pl/2022/12/10/musical-piotrus-pan-w-filharmonii-gorzowskiej/ oraz https://idealzezgrzytem.pl/2023/11/11/koncert-familijny-z-koczkodansem/ Marzanna Leszczyńska Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

O musicalu „Księga Dżungli” w Filharmonii Gorzowskiej Dowiedz się więcej »

Moda na ulicy w Lizbonie – zimą 2024

Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film. Ludzie chodzący po ulicy w Lizbonie przyciągają uwagę. Ich garderoba jest bardzo schludna i klasyczna. Pomyśleć, że właśnie to tak zwraca uwagę. Króluje jeans, płaszcze typu trencz, sweterki dzianinowe przylegające do ciała, pulowery, skórzane kurteczki, kobiece bluzki rozpinane na guziki, czasami sukienki. Wszystko bez udziwnień, kwiatów, cekinów , aplikacji, wzorów, błyskotek. Spodnie przeważnie z szerokimi nogawkami, lub poszerzanymi dołem, chociaż wąskie nogawki są również wszędobylskie. Kolory nie krzykliwe. Dominuje granat, beż, biel, czekoladowy, czarny, biały i ciemna oliwka, niebieski. Nie nosi się jednego koloru od stóp do głów. Szczerze mówiąc przy beżu robi się bardzo mdło, zwłaszcza w przypadku jasnych włosów. Za to chętnie wokół szyi motają szale we wzory gepardzie, takie wzory mają też czapki – i przyznaję, że te dodatki wyglądają fantastycznie. Czapki mają czasami daszki, ale pomponów nie widziałam. Można się dobrze przyjrzeć, ponieważ pogoda sprawiła, że wędrujący po ulicach ludzie ściągają wierzchnie ubrania – tak zrobiło się ciepło. Jak mówią Julio i Maria ( mieszkańcy Lizbony): ” Grudzień tego roku pogodowo jest anormalny. Zazwyczaj jest tutaj dużo chłodniej i deszczowo” . Tymczasem świeciło słońce , a temperatura była na krótki rękaw. Wracając do mody na ulicach Lizbony: to na nogach popularne są adidasy, płaskie wygodne obuwie, kozaki do kolan ( żadnych muszkieterek, obcasów, szpilek). W ogóle nie ma różu, żółtego koloru, żadnych wyrazistych kolorów. Ze wszech stron widać klasyczne, stonowane ubiory i upodobanie naturalności. Taka moda przyjęła się tutaj znakomicie i to zarówno wśród ludzi młodych jak i w wieku emerytalnym. Wymodelowane usta ? Wcale. Kolorowe włosy? No może trafiają się na dworcu, czy w tak dziwnym miejscu jak Sintra de Regaleira z jej masońskim zamkiem. Żadnych wyszarpanych dziur w jeansach. O tym mówi się już od czterech lat, ale te wieści nie wszędzie dotarły w Polsce – nadal często na ulicach świecą się kolana czy nawet tyłki w dziurawych jeansach. Lizbońskie ulice w grudniu 2024 roku zachwycają, uspokajają i inspirują. Mnie się bardzo podobają. Na http://www.idealzezgrzytem.pl ukazały się do tej pory następujące refleksje na temat mody: https://idealzezgrzytem.pl/2024/04/09/phuket-czyli-o-tym-co-sie-nosi-na-slynnej-plazy-2024/ https://idealzezgrzytem.pl/2024/04/05/byc-jak-andie-macdowell/ Marzanna Leszczyńska  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

Moda na ulicy w Lizbonie – zimą 2024 Dowiedz się więcej »

Dyplom za….

Tak zawsze się zastanawiam – po co się uczyłem? Nic mi to nie dało w moim życiu zawodowym. Żadnych profitów – a wręcz czasami zazdrość, którą doświadczyłem od innych ludzi – typu – no popatrz – znalazł się „ inteligent” Miałem jednak mądrych rodziców i wspaniałych nauczycieli – którzy zawsze mi mówili – „uczysz się dla siebie” … Po wielu latach to zrozumiałem. A ten artykuł jest odpowiedzią – dlaczego się warto uczyć. Uczyć się uczciwie i zdobywać kolejne stopnie wiedzy. Podstawówka – nie była moją pasją – byłem tam raczej przeciętnym uczniem – ale już miałem swoje pewne pasje – czytanie lektur. To były lata głębokiej „komuny”. Ale mój tata i mama wpajali mi w tym czasie do mojego umysłu – jedną fundamentalną zasadę – bądź uczciwym i bądź sobą. Technikum obudziło moją pasje do matematyki i nie tylko – czułem i ścisłe nauki i humanistyczne. Znów powiem – dzięki wspaniałym nauczycielom – miałem szczęście w życiu. Matura była dla mnie tzw. „ pestką” Potem studia – praca magisterska – też z wyróżnieniem – nagroda dziekana. Potem „syzyfowe prace” – zacząłem prace na jednej z uczelni – startowałem od pracownika fizycznego ( takie to były czasy) – po dwóch latach zostałem mianowany na – tzw. starszego technika . Poprosiłem o możliwość zrobienia doktoratu. Pamiętam – był śmiech w dziekanacie na uczelni – „ chłopie za wysokie progi dla Ciebie – gdzie ty się pchasz – gdzie znajdziesz promotora ?” Znalazłem sam. Jak to się wtedy mówiło – do odważnych świat należy. Trzy lata badań w terenie i podróży pociągiem. Jeździłem też rowerem – przejechałem nim prawie 5 tyś. kilometrów. Boże ! ile było problemów i różnych dziwnych sytuacji – ale jedno powiem – była to niezwykła , niezwykle ciężka praca – fizyczna i umysłowa – i piękna. Po nocach pisałem swoją prace i analizę swoich wyników badań . To był horror . Bardzo mnie wspomagała moja żona. W tym czasie mieliśmy dwójkę małych dzieci – w wieku 2 i 4 lat. Nie było też „wesoło pod względem finansów” – ale jakoś to przetrzymaliśmy. Po wszystkim – bardzo trudna obrona. Dostałem nagrodę rektorską za najlepszą prace. Uciekłem z uczelni – nie powiem dlaczego – miałem już wszystkiego dosyć – tzw. upadku nauki. To była końcówka lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Wiele transformacji ustrojowych i wprowadzanie „innych standardów” w szkolnictwie podstawowym, zawodowym oraz średnim i przede wszystkim wyższym. Niż demograficzny też zrobił swoje. Upadek. Patrzyłem na to wszystko co się dzieje z jakimś przerażeniem. Następne lata pokazały już dogłębnie kryzys w edukacji – zaczęły powstawać jak „ grzyby po deszczu” jakieś dziwne twory – uczelnie niepaństwowe – z „biznesowymi” kierunkami nauczania – tzw. fabryki dyplomów – czyli produkujące „ papier toaletowy” I oczywiście wszystko za pieniądze. Ile warte są te dyplomy – wiedzą tylko Ci – co je zdobyli… czy zapłacili za nie… Okazało się, że ten „papier toaletowy” – przynosił bardzo duże profity – pracę w Spółkach Skarbu Państwa – w Radach Nadzorczych – czyli – generalnie – nic nie robienie – cztery razy przyjazd na posiedzenie Rady – wypicie kawy – i odebranie pensji – czasami do 250 tyś. polskich złotych – przez cały rok – czyli pensja za cztery dni pracy. No i oczywiście wypłata delegacji – bo członkowie Rad Nadzorczych byli – od siedziby spółki , którą nadzorowali – oddaleni o setki kilometrów. Ten proceder trwał wiele lat – może nawet dwadzieścia – dwadzieścia pięć ? Gdzie było rząd ? – gdzie były służby nadzorujące przekręty ? – a może wszyscy byli w tym procederze „ugotowani” – czyli zamieszani i czerpiący z tego profity – oczywiście wszyscy. Teraz wróćmy do meritum sprawy… Rektor Collegium Humanum – Paweł C. był wcześniej rektorem w Wyższej Szkole Menedżerskiej (WSM) w Warszawie, założonej przez Stanisława Dawidziuka w latach 90. S.Dawidziuk to były lektor KC PZPR, który doktoryzował się na Wojskowej Akademii im. Dzierżyńskiego („lektorzy” zajmowali się partyjną propagandą) w 1974 r. Kształciła ona komunistycznych „oficerów politycznych”. Już po upadku komuny S. Dawidziuk utrzymywał kontakty z tym samym prorosyjskim środowiskiem byłych działaczy PZPR, co Paweł C. On również dostawał od nich nagrody za współpracę. Paweł C. i S. Dawidziuk część swoich stopni naukowych zdobyli na słowackich uczelniach. To placówki zaangażowane jeszcze kilkanaście lat temu w proceder tzw. turystyki habilitacyjnej czy doktorskiej, ukrócony niedawno przez zmianę przepisów. S. Dawidziuk habilitację uzyskał w 2015 roku na Wyższej Szkole Nauk o Zdrowiu i Pracy Socjalnej im. Św. Elżbiety w Bratysławie. Aby zdobyć tam habilitację, nie trzeba było nawet przedstawiać monografii (książki) własnego autorstwa. Dopuszczano… zamienniki. Wystarczyło pięć artykułów lub dwa rozdziały z pracy zbiorowej – co w Polsce nie byłoby możliwe. Natomiast obowiązkowe było wpłacenie 10 tysięcy euro. W tej samej słowackiej szkole rok wcześniej doktorat obronił – Paweł C. – wówczas rektor w szkole WSM Stanisława Dawidziuka. Zdobył on na Słowacji także dwie habilitacje – na Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku i na Uniwersytecie Preszowskim. Można powiedzieć – ogromny talent i wybitny naukowiec. Śmiało można stwierdzić, że te tytuły uzyskane w ramach tego procederu, chociaż formalnie uznawane w Polsce, w środowisku naukowym uchodzą za bardzo mało wątpliwe i chluby nie przynoszą. Swoją drogą – wokół pierwszego doktoratu Pawła C. obronionego na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie w 2004 roku wybuchła afera. Ustalono, że ponad sto stron pracy doktorskiej Pawła C. pokrywa się z tekstem książki innego autora… Sprawę rozpatrywała senacka komisja w Wyższej Szkole Menedżerskiej w Warszawie, której Paweł C. był wówczas… rektorem. Nic dziwnego, że stwierdzono, iż plagiatu nie było… Ja już się gubię w tym wszystkim – ile ci Panowie mają tych tytułów naukowych ? Paweł C. i S. Dawidziuk współpracowali także z prywatną szkołą wyższą na Słowacji – Vysoka Skola Bezpecnostneho Manazerstva (VSBM) w Koszycach. To kolejna szkoła wyższa, która wpisuje się w schemat aktywności byłych komunistów. Miała dwóch założycieli. Jednym z nich był (dziś nieżyjący) Milan Čič- znany komunistyczny polityk czechosłowacki. Drugim – Marian Mesároš, który ukończył Wojskową Akademię Lotniczą Związku Radzieckiego w Moninie pod Moskwą – KUŹNI kadr dowódczych sił lotniczych ZSRR. To właśnie szkoła Mesároša i Čiča przyznała w 2016 roku

Dyplom za…. Dowiedz się więcej »

O Sycylii w gorzowskim Klubie PTTK

Miłośnicy podróżowania mieli okazję posłuchać 21 listopada 2024 r. w siedzibie gorzowskiego PTTK przy ul. Mieszka I w Gorzowie Wlkp. przewodnika wycieczek – Wojtka Wyszogrodzkiego. Temat opowieści brzmiał: „ O smakach Sycylii oczami pilota wycieczek”. zdj. ze spotkania ” O smakach Sycylii oczami przewodnika wycieczek” – od lewej Zbigniew Rudziński, przewodnik Wojtek Wyszogrodzki i słuchaczka Sala ledwie pomieściła przybyłych słuchaczy. Na tablicy przez całą barwną opowieść moją uwagę ściągała wyświetlona głowa kobiety z wężami zamiast włosów, a dookoła głowy ugięte nogi w kolanach. To trinakria– symbol Sycylii, który przedstawia trzy nimfy (gorgony) o makabrycznym wyglądzie ( ich rodzicami było rodzeństwo), które szukając swojego miejsca na świecie zawirowały i wybrały właśnie Sycylię. Mitologiczna legenda jest niezwykle ciekawa, ale byłby to z pewnością interesujący temat na osobne spotkanie pt: „ Sycylia- śladami mitologi”. Chociaż temat był pyszny bo „O smakach Sycylii…” czyli o potrawach to Wojtek Wyszogrodzki, który był na tej wyspie już 98 razy poruszył też najistotniejsze tematy wyspy, o których każdy podróżnik powinien wiedzieć odwiedzając Sycylię, bo jest to wyspa na, której starło się najwięcej cywilizacji na całym świecie przez 25 stuleci. Wyspa była już zamieszkiwana 10 000 lat temu. Na Sycylii były czasy: – Afrykańskie ( przed Chrystusem) – Fenicjan – Greków ( którzy zajmowali wschodnią część wyspy aż do 212 roku. Tutaj rozegrała się bitwa o Syrakuzy. W tym czasie żył Archimedes. Weszli też Rzymianie) – Bizantyjczyków -Arabów ( wprowadzili haremy i meczety) – Normanów ( rozwinęli naukę. Z tego okresu pochodzi sonet, obrazy Giotta, Dekameron Boccaccia , cyfry arabskie. W 1130 roku powstało tu ich królestwo) -Hiszpanów -Austriaków -Burbonów ( do 1861 roku) 25 wieków obcych cywilizacji wpłynęło i ukształtowało Sycylijczyków na ich własny sposób. Jacy są Sycylijczycy? Wojtek Wyszogrodzki podkreślił, że są nieufni wobec własnego państwa, mściwi, zdrad nie wybaczają ( ustawiają na balkonach donice- głowy ku pamięci pewnej Sycylijki, która nie wybaczyła zdrady ukochanego i obcięła mu głowę), są niespieszni, potrafią się cieszyć wszystkim. Przewodnik podkreślił, że trzeba mieć dystans do Sycylii, najlepiej się do niej dostosować i pamiętać o dziwactwach mieszkańców wyspy: omijają liczbę 17, ale 13 również, by odpędzić pecha odwołują się do sił wyższych przez częste żegnanie się (kobiety), mężczyźni łapią się za przyrodzenie. Wszędzie mają rozwieszone Matki Boskie, nawet nad drzwiami do toalety ( co kiedyś rozzłościło Lecha Wałęsę i z Palermo wywiózł taką figurkę do Gdańska). Sycylia ma swój koloryt. A mafia? Dzisiaj sycylijska camorra lubi spokój, a pieniądze przepływają w cichych interesach i z” opieki „nad sklepami – turystów to nie dotyka. Wojtek Wyszogrodzki wyliczył sycylijskie skarby Unesco: Teatr Syrakuzy, Noto – barokowe kościoły i klasztory, Piazza Armerina ( mozaiki, malunki sportowych dziewczyn w” bikini”), Pałac Normonów, Taorminę czyli teatr zamieniony w amfiteatr (wprowadzono zwierzęta) z genialną akustyką, gdzie nie ma potrzeby używania mikrofonów ( tutaj Olga Tokarczuk odbierała nagrodę. A propo`s Nobla to Sycylia doczekała się dwóch – z dziedziny literatury: Salvatore Quasimodo 1959 i Luigi Pirandello 1934 r). Jakie są smaki Sycylii? Na pewno przede wszystkim: migdałowe, pistacjowe i bakłażanowe. Serwuje się tutaj migdałowe wino (mandorla uznane za wino miłości), bakłażan uznawany początkowo za niezdrowe jabłko tak się przyjął, że jest podstawą jadłospisu melanzane. Ziemniaki, które przybyły na Sycylię z Francji były zawsze traktowane nieufnie, bardzo popularne są ryżowe kulki – arancini. Podstawą są warzywa serwowane na ciepło – caponata. Rarytasem jest chleb ze śledzioną, fritto misto ( świeże ryby, owoce morza z mąką samolina), przepyszny jest miecznik ( dla którego Wojtek Wyszogrodzki pokonuje odległości), pasta alla Norma. Na deser serwuje się brioche con gelato (pierś Agaty. Jest to bułka z lodem. Święta Agata jest patronką Katanii i kobiet po mastektomii . Ku jej czci odbywają się tutaj procesje z relikwiami, w których chętnie uczestniczą mafiozzi. Święta Agata jest chrześcijańską męczennicą, której obcięto piersi. Oddano do haremu jako zemstę za odrzucenie ręki namiestnika Sycylii Kwincjana. Podczas tortur rozpoczęło się trzęsienie ziemi, które odebrano jako zemstę Opatrzności. Zginęła rzucona na rozżarzone węgle. Rok po jej śmierci nastąpił wielki wybuch Etny, mieszkańcy nawet poganie przypisują ocalenie miasta, wstawiennictwu św. Agaty, gdyż wydobyto całun z jej grobu i modlono się, aby lawa nie zalała miasta). Ze słodkości serwuje się sorbet ( pochodzi z czasów arabskich. Lód ściągano z Etny – nauczono się go przechowywać i nim handlować). Popularne są cannolo czyli nadziewane rurki z chrupiącego ciasta ( Wojtek Wyszogrodzki podkreśla, aby kupować te wypełniane na świeżo). Z Sycylii pochodzi ciasto wypełniane bakaliami – cassata. Warto spróbować tutejszej czekolady piaskowej, która pochodzi z czasów hiszpańskich i nie topi się w upałach ( dziś sprzedaje się ją z marihuaną). Jeszcze innym deserem związanym ze świętą jest occhi di santa Lucia ( oczy św. Łucji. Św. Zmarła w 304 roku. Los tej św. był podobny do losu św. Agaty – Łucja wydłubała sobie oczy, aby się oszpecić, gdy została oddana do haremu. Jej święto przypada 13 grudnia. Długo zwłoki św. Łucji przechowywano w Konstantynopolu, potem przewieziono do Wenecji. Od 2004 roku są wypożyczone przez Sycylię). Na Sycylii, aby oswajać się ze śmiercią i ją osładzać spożywa się ciastka – gnaty umarlaka- ossa di morto. Cała misternie przygotowana wiedza, ułożona niczym pyszne danie na tacy, została wyłożona przez przewodnika Wojtka Wyszogrodzkiego, który na tę okoliczność założył fartuszek. Fartuszek był nie tylko ozdobą i atrakcją, ale służył w wykładzie nie tylko jako mapa, był jak linijka na lekcji geometrii. Teraz zastanawiam się , czy te wszystkie specjały można spróbować w hotelu i czy leżą na szwedzkim stole na wczasach all inclusive? Niestety nie zapytałam o to wytrawnego przewodnika – Wojtka Wyszogrodzkiego. Podejrzewam, że jednak nie, bo prawdziwy podróżnik powinien posiadać własną inwencję i poszukiwać oraz dociekać. Nad całością spotkania czuwał szef gorzowskiego PTTK Zbigniew Rudziński z sympatyczną małżonką. Czekam na kolejne spotkania i niezwykłe opowieści o dalekich i bliskich miejscach i z Tymi, którzy umieją ciekawie, z pasją i wiedzą o nich opowiadać. Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

O Sycylii w gorzowskim Klubie PTTK Dowiedz się więcej »

Przewijanie do góry