Author name: Marzanna Leszczyńska

Noc Świętojańska w Bogdańcu

Młyn, strumyk, wierzby głowiaste, olchy, ognisko, wianki, ludowa muzyka na żywo – to idealna sceneria na spędzenie Nocy świętojańskiej z autentyczną Janiną. Tak było w Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu 20 czerwca 2024 r. Zapraszam na tekst i krótki film ( naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką uruchomi zdjęcia z muzyką) – Marzanna Leszczyńska Są imiona, które mają przywilej oryginalnego i swoistego rodzaju świętowania – że tylko pozazdrościć. Do takich imion należy Jan. Ciasto, kawa czy suto zasłany stół to za mało, za ubogo, aby świętować imieniny Jana, Janeczki, Janiny -jeśli mamy taką osobę w gronie znajomych. Zawsze w tym dniu myśli uciekały w kierunku odpowiedniej scenerii: lasu, strumyka, łąki, rusałek. Kwiat paproci wszak zakwita tylko raz w roku, tylko w imieniny Jana, w Noc Świętojańską. Ileż to opowieści, bajek, piosenek o tym… Zagroda Młyńska w Bogdańcu wpisała się znakomicie w święto Nocy świętojańskiej, bo młyn do tego pasuje idealnie. Całość stanowiła w tym dniu – miejsce jak z bajki. Paprocie w oknach, liście paproci na szybach, prace malarskie lokalnych twórców rozstawione w plenerze, ludowa muzyka na żywo, stosy bluszczu i kwiatów do zaplatania wianków, ognisko i autentyczna burza z deszczem na koniec spotkania…( nie taka straszna zresztą, przeczekałyśmy pod wiatą) i autentyczne rusałki – czegoż chcieć więcej. To miejsce pulsuje, żyje. Nie jesteśmy odgrodzeni sznurem od eksponatów – wchodzimy do młyna jak do pięknego, zadbanego domu. A kto nie chciałby tak zamieszkać na chwilę, spać na takim łóżku i pod taką pościelą jak tam, we młynie? Tęsknota została wzbudzona. Interesujące i barwne opowieści Pani Igi Borowskiej- Krajnik (opiekuna ekspozycji i przewodnika ) oraz Pana Józefa Wiatrowskiego ( który we młynie przepracował 40 lat) przybliżyły to miejsce historycznie. Dr Mirosław Pecuch również zaangażowany był tego dnia i do dyspozycji ciekawskich, odpowiadał na zadawane pytania. W obejściu kręciły się ubrane na ludowo panie i „świtezianki” w lnianych sukienkach i imponujących prześlicznych wiankach na głowach – jak z ginącego ruczaju. Zaangażowanie lokalnych mieszkańców i sympatyków tego miejsca było świetnym pomysłem. Jeśli się szuka ginącego świata, ocalałego jeszcze, który mamy gdzieś w pamięci, a który się tak szybko kurczy i znika to tutaj można go było znaleźć. Jak dobrze, że nie było dmuchanych zamków, cukrowej waty, grillów, muzyki typu w „Zakopanem polewamy się szampanem”, piwa… We wrześniu ubiegłego roku byłam na otwarciu Zagrody Młyńskiej w Bogdańcu – co opisałam na www.idealzezgrzytem.pl art: https://idealzezgrzytem.pl/2023/10/03/mlyn-w-bogdancu-otwarty/ . Od tego czasu minęły zaledwie miesiące, a tak wiele się zmieniło i się dzieje, są pomysły na życie tego miejsca i artystyczne pisanki już historycznego konkursu znalazły tutaj swoje miejsce ( miejsce zaszczytne i godne , a prezentują się tutaj oskarowo). Również można poczytać o pisankach: https://idealzezgrzytem.pl/2023/04/19/muzeum-gorzowskie-a-w-nim-pisanki-zapisane-swiaty/. Cieszy to, że są pomysły na życie tego miejsca, że na wakacjach, które właśnie się rozpoczynają będzie tutaj półkolonia dla dzieci. To miejsce wyzwala inwencję twórczą i uczy estetyki – tak szalenie potrzebnej w życiu. Zagroda Młyńska w Bogdańcu otrzymała nagrodę Ministerstwa Kultury im. Oskara Kolberga. SERDECZNIE JEJ GRALULUJEMY !. Jak widać rozpoczęła wakacje z przytupem… Marzanna Leszczyńska  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

Noc Świętojańska w Bogdańcu Read More »

MIERZĘCIN I ZABYTKOWE POJAZDY 2024

Classica Mierzęcin z punktu widzenia ciekawskiej, która już trzeci rok z rzędu zjawia się na imprezie prezentuje się w jej oczach w 2024 roku o wiele okazalej, z nowym powiewem. Zapraszam na tekst, ale najpierw na krótki film ze zdjęciami i muzyką. Należy przycisnąć czerwony prostokąt z białą strzałką na obrazie poniżej aby uruchomić film – Marzanna Leszczyńska Sobota choć deszczowa i chłodniejsza absolutnie mnie nie zniechęciła, w końcu to prawie już lato i po co są parasole. Ktoś genialnie wstrzelił się marketingowo i handlowo i można było kupić czarny parasol z napisem Mierzęcin. Jestem szczęśliwą posiadaczką takowego – zakupiłam ( było jak znalazł, bo wszystko co było w domu – pogubione i połamane). Uwielbiam patrzeć na ludzi z parasolami, są ciekawsi niż bez. Prezenter Patryk Mikiciuk ( dziennikarz motoryzacyjny ale również współzałożyciel Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach) hipnotyzował swoimi komentarzami i rozmowami z właścicielami prezentującymi swoje zabytkowe samochody. Słuchało się tego doprawdy z podziwem i taki prezenter chyba rozbudzi ciekawość każdego. A deszcz? A co tam deszcz… Stał się błahostką. Oglądaliśmy samochody Jamesa Bonda, patrzyliśmy na reflektory jak oczy krokodyla, widzieliśmy samochód z przebiegiem miliona kilometrów i jeszcze różne rzadko spotykane egzemplarze – po prostu ginący świat, który jeszcze nie zginął, przybliżył nam z genialną opowieścią Pan Patryk. Z prawdziwym dżentelmeńskim wdziękiem oznajmił gapiom spod ociekającego deszczem parasola, że mamy angielską pogodę – a na jego twarzy zarysowała się pogoda, bez śladu żadnego grymasu. Deszcz w końcu ustał, a atmosfera z angielskiej przerodziła się w niemiecką. Bohaterami tegorocznej edycji Classica Mierzęcin były nie tylko samochody ale również rowery, którym poświęcono rozbudowaną prezentację historyczną na tle niemieckich żołnierzy, ponieważ rowery służyły armii i były przystosowane do przewożenia pancerfaustów. Sporą atrakcją była moda czasów przedwojennych, wojny i lat 50-tych – niezwykle elegancka . Były interesujące pokazy mody, ale był też możliwy zakup garderoby z tych lat, która przyjechała z Berlina ( cena 200-300 zł np. za sukienkę). Dzieci miały możliwość pobawienia się zabawkami retro. Nie było znowu tak łatwo toczyć koło za pomocą drutu. Niedzielna aura, już słoneczna – sprzyjała spacerom dookoła stawu. Byli i tacy, którzy tańczyli przy grillowej altanie, bo muzyka na żywo grającej Charlstony kapeli – porywała nogi do tańca. Panie przechadzały się w kapeluszach i odświętnych kreacjach – co na tle stylowych samochodów i urokliwego pałacu w Mierzęcinie dało poczucie przeniesienia się i uczestniczenia w czasach minionych. Tak nie jest na co dzień. Kto nie lubi takich podróży w czasie? Warto korzystać gdy są takie okazje, a nie zdarza się to często. Mówi się o cudach świata, a jest nim kobieta w tańcu, koń w galopie czy żagle łodzi na wietrze. Ja bym jeszcze dodała, że może samochód retro na drogach wokół pałacu… I był taki widok. Na końcu samochody zrobiły rundę drogami w „lasku 12 dróg” i był to imponujący widok, gdy podniósł się kurz z drogi nie asfaltowej, tylko szutrowej… wśród zielonych pól, lasów i starych drzew. Moim marzeniem było by jeszcze jedno, aby móc popływać w drewnianej łodzi z wiosłami na stawku za pałacem. Niestety mijanka z potężnym sztucznym łabędziem na pedały to… czaru pryśnięcie… Marzanna Leszczyńska  

MIERZĘCIN I ZABYTKOWE POJAZDY 2024 Read More »

BIEGIEM NA MONTE CASSINO

„Dzisiaj weszliśmy sercem na Monte Cassino” Słowa te padły na uroczystej mszy świętej , która zwieńczyła odsłonięcie tablicy na murach kościoła Najświętszego Serca Jezusowego przy ulicy Chodkiewicza w Gorzowie Wlkp. upamiętniającej 30- tą rocznicę biegu z Gorzowa Wielkopolskiego na Monte Cassino. Jedenastu uczestników biegu spośród dziewiętnastu przybyło na uroczyste spotkanie związane z odsłoną tablicy w dniu 25 maja 2024 r. Obecni byli członkowie rodzin oraz parafianie.

BIEGIEM NA MONTE CASSINO Read More »

BAJKA O… JANKU I MAŁGORZACIE

Dzień Dziecka to czas spotkań, świętowania, deserów, prezentów, ale też czas wspominania swojego dzieciństwa. Dzieciństwo to zabawa i bajki. Piękne fotografie Marka Kaźmierskiego i bajkowy las na nich skierował moje myśli na ” Bajkę o Jasiu i Małgosi” o, której istnieniu dawno już zapomniałam. Teraz stanęła przede mną wyrwana z niepamięci jak żywa i właściwie to zamiast rozwodzić się nad tym, że współczesne bajki są inne niż te dawne to powstało rozważanie czyli „Bajka o Janku i Małgorzacie „. Adresatem tego rozważania mogą być wszyscy. – Marzanna Leszczyńska

BAJKA O… JANKU I MAŁGORZACIE Read More »

WSPOMNIENIA DZIECKA Z GORZOWA WIELKOPOLSKIEGO LAT 90-tych

Rok temu na www.idealzezgrzytem.pl pojawiły się dwa artykuły, które ukazały się w związku z radosnym świętem jakim jest Dzień Dziecka, którego datę pamiętają chyba wszyscy. Były to wspomnienia o tym, jak bawiły się dziewczynki w latach 70-tych, a drugi o tym jak bawili się chłopcy w latach 60-tych. Cieszy fakt, że wtedy przyszło wiele ciepłych słów pod adresem tych artykułów: https://idealzezgrzytem.pl/2023/05/31/cos-w-rodzaju-dzieci-z-bulerbyn/ https://idealzezgrzytem.pl/2023/05/29/szczesliwe-dziecinstwo-zapisane-w-liscie/ Bardzo, ale to bardzo ucieszył jeszcze inny fakt, że znalazł się ktoś kto powiedział, ze warto ” pociągnąć” ten temat dalej i opisał swoje dzieciństwo, które przypadło na tata 90-te, a przeżycia związane są z miastem Gorzowem Wielkopolskim ( tamte opowieści nie są związane z naszym miastem). Autor zainspirował się poprzednimi artykułami i chce pozostać anonimowy. Zapraszam do lektury – Marzanna Leszczyńska AUTOR: Anonimowy Wspomnienia dziecka z Gorzowa Wielkopolskiego lat 90 – tych Urodziłem się w 1993 w postkomunistycznym Gorzowie Wielkopolskim na tzw. „Gierkowym osiedlu” na obrzeżach miasta. „Gierkówką”, „klockiem” nazywano sześcienne domy wybudowane w latach 70 – tych z płaskim dachem, które nijak miały się do wizerunków domów jednorodzinnych, jakie znaliśmy z przedszkola. Osiedle położone było pod wysoką skarpą i odznaczało się od innych w tamtym czasie mieszanką miejskości z wiejskością. Na jej szczycie rysowały się szare bloki, natomiast tuż pod nią był spory owocowy sad, oraz pasły się kozy. Od najmłodszych lat chodziłem do właścicieli sadu i kóz z kanką po kozie mleko, zupełnie jak czyniono to 20 lat wcześniej co znałem z opowieści moich babć. Początkowo na ulicy była nas piątka chłopaków: Daniel, Nikodem, ja, Kajtek oraz najmłodszy z nas Darek. Daniel był najsilniejszym i najbardziej cwaniakowatym z nas, Nikodem był absolutnym maniakiem militariów i wszystkiego co z nimi związane, przy okazji był moim najlepszym kolegą. Nikodem mieszkał z rodzicami i dziadkami, z którymi był bardzo związany, wiecznie chodził po ulicy obwieszony jakimś zabawkowym karabinem albo mieczem drewnianym, z hełmem na głowie, śpiewał żołnierskie piosenki, których znał mnóstwo – był grubszy i bardzo był przejęty tymi wojskowymi sprawami – myślałem, że zostanie żołnierzem. Kajtek był płaczliwym maminsynkiem , ale zyskiwał w zabawach we dwoje, w grupie już nie było tak różowo. Darek był śmieszkiem z głową pełną zwariowanych pomysłów. Każdy z nas był kompletnie inny, zdarzały się między nami kłótnie (szczególnie między całą grupą a Kajtkiem, lub między mną a Danielem), dokuczaliśmy sobie , ale koniec końców każdy wiedział, że znamy się od zawsze, mieszkamy obok siebie, i…jesteśmy na siebie skazani, a im więcej nas do zabawy, tym lepiej! Większość była jedynakami, którzy wiecznie wypatrywali innych do towarzystwa. Często do zabawy dołączały się do nas młodsze dziewczyny z osiedla: siostra Daniela – Dominika, Agnieszka, a w późniejszym etapie najmłodsza mieszkanka ulicy – Martyna. W wakacje, nasze szeregi zasilały również wnuki właścicieli sadu Stach i jego siostra Asia, oraz Mela – wnuczka „pani z ostatniego domku”- starsza przyjaciółka Nikodema. Mela była chłopczycą i miała takiego samego fioła na punkcie militariów co Nikodem. Choć byliśmy już pokoleniem znającym dobrze rozrywki wirtualne, nikt nie stawiał ich wyżej od wspólnego spędzania czasu na dworze. Były takie chwile, gdy na ulicy nie było nikogo – czas gdy w telewizji leciał japoński serial animowany Dragon Ball na kultowym kanale RTL7, oraz czas gdy nadawano „Gęsia Skórkę” czyli taki serial w konwencji horroru dla młodszych. Poniżej opowiem o pamiętliwych chwilach naszej wspólnej młodości. „Nasz lasek” Naprzeciwko mojego rodzinnego domu, była wielka, zarośnięta posesja państwa Szaraków. Spory pas zieleni, który rozciągał się od ulicy po ogrodzenie, wypełniony był wysokimi krzakami, topolami oraz klonami. To miejsce stanowiło centrum rozrywki naszego osiedla – nazywaliśmy je potocznie „Naszym Laskiem„. Lasek dzieliliśmy na dwie części – Amerykę oraz Rumunię. Nazwę „Rumunia” wymyśliłem ja, ponieważ był to najciaśniejszy i najtrudniej dostępny obszar lasku i skojarzył mi się z jakimś małym krajem. W opozycji do mojej „Rumuni” powstała „Ameryka” – ochrzczona tak przez Nikodema, jako obszar większy i bardziej przestrzenny. W tym małpim gaju mieliśmy wszystko, czego dziecko lat 90 – tych potrzebowało do szczęścia. Legowiska, szałasy, zagajniki, punkty obserwacyjne, schronienie przed rodzicami gdy wołali nas do lekcji, huśtawki z drzew oraz liany na, których można było poszybować odbijając się nogami od ogrodzenia Szaraków nad krzakami w stronę wyjścia. Wszystko fajnie ale…czyj właściwie ten lasek był? Kto miał prawo pierwszeństwa do przesiadywania w nim? Powstały dylematy, odpowiedzi nie było. Tak narodziły się wojny na jabłka. „Jabłkowe wojny” były naszą metodą rozstrzygania wszelkich sporów. Pierwsza dotyczyła „Prawa do Lasku”, więc toczyła się pomiędzy płotem mojego domostwa, a laskiem. W mojej grupie byli młodsi, tj. Kajtek i Darek, a grupę przeciwników stanowili Mela, Nikodem i Daniel. Nasza wygrana, nie byłaby możliwa, gdyby nie pomoc mojego przyjaciela z Gdańska. Drugi Daniel, jak go nazywano w czasach odwiedzin na naszym osiedlu, wpadł na pomysł by nacinać siekierą jabłka, by jeszcze szybciej przemoczyć przeciwnika. Potem w ruch szły brzoskwinie, gruszki oraz śliwki, następnie zgniłe owoce. Jako wygrani, przegoniliśmy starszych z Rumuni, ale pozwoliliśmy im zostać w Ameryce. Wojny na owoce jednak tak wszystkim się spodobały, ze prowokowaliśmy je średnio co tydzień. Z czasem „Jabłkowa Wojna” stała się „Coroczną wojną jabłkową” tak ją skwitował któregoś razu Kajtek, próbując dostać się z Martyną bezpiecznie do domu, przedzierając się przez jabłkowe gradobicie z każdej strony. Ostatnia odbyła się prawdopodobnie w 2005 roku i zakończył ją tato Kajtka przeprowadzając szczegółowe śledztwo, następnie były Jego skargi u rodziców a potem to już szlabany, „dywaniki” i długie rozmowy wychowawcze. „Dreszczyk emocji” Pierwszą tragedią osiedlową, było wykoszenie części krzaków w lasku przez sąsiadkę oraz pana Szaraka, który z nim graniczył ogrodzeniem. Z czasem zaczęliśmy zakradać się do jego posesji, co zawsze kończyło się braniem nóg za pas. Na terenie pana Szaraka grasowały spuszczone psy oraz jenoty, które pozbawiły życia niejednego mojego kota. Gdy usłyszałeś psa, były dwie opcje: albo zaraz zostaniesz pogryziony albo zaraz spod ziemi wyrośnie pan Szarak, który nie lubił gdy kręciliśmy się po jego terenie. Wyrastał dosłownie spod ziemi gdy tylko kogoś zauważył na swoim terenie. Tak naprawdę, nikomu z nas nie udało się podejść pod jego dom, a droga od Naszego Lasku, prowadząca przez gęste zarośla pod jego dom miała z 200 metrów. Przez lata wyobrażaliśmy

WSPOMNIENIA DZIECKA Z GORZOWA WIELKOPOLSKIEGO LAT 90-tych Read More »

Wierzba – drzewo łagodnej melancholii. Fotografie Marka Kaźmierskiego

Maj i wiosna w zenicie. świeża zieleń zamienia się w dojrzałą zieleń. Nie ma już kwiatów na drzewach. Nadchodzi lato i jego kolory. Zapraszam na wspomnienie wczesnej wiosny i jej utrwalenie w zachwycających fotografiach wierzby przydrożnej autorstwa Marka Kaźmierskiego z Nowin Wielkich – Marzanna Leszczyńska

Wierzba – drzewo łagodnej melancholii. Fotografie Marka Kaźmierskiego Read More »

Pokój z wiosennym widokiem na morze

O wiosennym przebywaniu nad morzem, Rewalu i mieszkaniu na klifie zdań parę – Marzanna Leszczyńska Zapraszam do obejrzenia poniżej krótkiego filmu z wiosennego Rewala i mieszkania na klifie z muzyką. Naciśnięcie czerwonego kwadratu z białym trójkącikiem uruchomi film. Wiosna jest długa. Jej początek to bazie. Jeszcze jest zimowo, chłodno , zazwyczaj bez śniegu, ludzie są zmęczeni krótkimi dniami, chodzą smutni i wtedy pojawiają się na nagich gałązkach bazie. Na wydmach, na krzaczastych kulach , na beżowym piasku i na brązowych łodygach pojawia się mnóstwo białych kulek, radosnych refleksów w czasie, którego mamy już dosyć czyli czasie zimy. Przyroda jak przyroda – dobrze, że my- ludzie przyspieszamy nadejście wiosny swoimi zabiegami. Wzbudza uśmiech na twarzy Mały Książe z brązu stojący przy promenadzie w Rewalu gdy ma na głowie wianek z żonkili w Dniu Kobiet czy w pierwszy Dzień Wiosny, albo Syrenka przy ruinach kościoła w Trzęsaczu. Syrenka dumnie pręży nagą pierś z brązu w czasie świąt majowych na tle łopoczących biało – czerwonych flag tak jakby chciała upominać turystów, żeby nie zapomnieli, że są to święta, nie tylko czas wolny od pracy i czas dla sportu. Zieleni i kwiatów przybywa stopniowo. Zaczyna się kobiercami przebiśniegów na klifie między drzewami w miasteczku – bielą się z daleka, nie sposób ich nie zauważyć. Kwitnące w kwietniu na biało śliwy przy wejściu na plażę w Niechorzu – całe oblepione kwiatami wyglądają jak szalone. Potem dołączają fioletowe bzy. Coraz więcej jest dni, że możesz ściągnąć buty, aby iść po piasku na boso, że możesz czasem schować do kieszeni czapkę a i kurtka bywa zbędna. Zdumiewają zielone tarasy pod ruinami kościoła w Trzęsaczu, które w ryzach właściwie trzymają ostatnią ścianę. Pomyśleć, że ten kościół stał kiedyś dwa kilometry od morza…W kwietniu gdy trawa nabiera intensywnego koloru i zakwitają na tych dziwnych potężnych schodach – jak dla olbrzymów – kwiatki mniszka lekarskiego ( powszechnie nazywanego mleczem) w świetle promieni słonecznych jest to prześliczny widok. Zbocza porośnięte są drzewami, które nie mają jeszcze liści, ich gałęzie tworzą powyginaną plątaninę i zarazem jest to ciekawe tło. Kwitnące żółte kwiaty mniszka lekarskiego jak drobne punkciki rozweselają te nienaturalnej wielkości zielone schody po, których nikt nie chodzi, bo chodzić po nich nie wolno. Te schody mają inną funkcję, one bronią tych historycznych murów kościoła i nikt nie wie i nie daje gwarancji , że uda się je obronić przed morskim żywiołem. Człowiek uparł się i zaangażował swoją mądrość, inteligencję i wiedzę i walczy już tyle lat… Zachody słońca są powtarzające się, ale i takie niepowtarzalne, których jeszcze nie widziałam, a przecież naoglądałam się ich już tak wiele. A woda w morzu? Ma jeszcze temperaturę dobrą do hartowania, czyli poniżej 10 stopni Celsjusza. Najlepiej wchodzić do morza parę razy dziennie….Przecież to zdrowe, choć ludzie w to nie wierzą. A ja już wiem, że tak jest… Marzanna Leszczyńska

Pokój z wiosennym widokiem na morze Read More »

ZABAWA W REŻYSERA

Zdjęcia księżyca MARKA KAŹMIERSKIEGO z Nowin Wielkich stały się iskrą do realizacji pomysłu, który nie dawał mi spokoju już od dłuższego czasu. Gdyby nie te zjawiskowe obrazy „luny”, które utrwalił na zdjęciach Marek Każmierski – niezrealizowany pomysł męczył by mnie jeszcze nie wiadomo ile czasu. Przyznam się, że to prawdziwe tortury tkwić w takim stanie. I powiem nieskromnie, że frajdą jest zabawić się w reżysera, wymyślić scenariusz i dać upust swoim tęsknotom, przenieść się z realnego świata do wyobrażeń poprzez „swoją twórczość”. Marzanna Leszczyńska Zapraszam na krótki film z muzyką z niezwykłymi zdjęciami księżyca Marka Kaźmierskiego oraz Pałacu w Mierzęcinie. Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi film. Utwór Mika Oldfielda „Moonlight shadow”, który zaśpiewała Maggie Reilly ma ok. 40 lat. Uwielbiałam go w latach 80-tych, wtedy gdy powstał i do tej pory go uwielbiam. Należy do tych, których „nie zarżnęłam” poprzez częste słuchanie, a co stało się z wieloma innymi piosenkami (czasem wyręczały mnie stacje radiowe). Głos Maggie Reilly dla mnie jest prześliczny, ciepły, płynie tak łatwo… Nie bez przyczyny jej imię to Maggie – naprawdę ( really czy Reilly) jest magia i w głosie i pseudonimie artystki – niezwykle trafnie dobrany pseudonim, w sedno, istotę, w punkt. Jest w tym utworze jakiś paradoks, ponieważ nie znając angielskiego, gdy się go słucha – poprzez żwawe tempo utworu, aksamitny, niezwykły, „kobieco dziewczęcy” głos wykonawczyni zawsze miałam przekonanie, że jest to radosna piosenka. Tymczasem tak nie jest – jej treść, słowa mówią o tajemnicy, pistolecie, niezrozumieniu czegoś makabrycznego, modlitwie – jednym słowem jest w niej mrok. Zresztą oryginalny teledysk też o tym opowiada: jest w nim pałac, kareta, a to co współczesne miesza się z tym co było 100 lat temu, połączenie różnych dziwności. Zupełnie jak w Mierzęcinie i w historiach opowiadanych przez dr Roberta Wójcika, które opracowujemy już czwarty rok. Wszystkie można przeczytać na http://www.idealzezgrzytem.pl, a zakładka ma tytuł ” Mierzęcin według wspomnień dr Roberta Wójcika”. Fotografie księżyców Marka Kaźmierskiego to moja kolejna fascynacja. Wilczy księżyc, zimowa pełnia, z widocznymi kraterami – atlasowe, półksiężyce, wyraźne, rozmyte, z chmurami czy bez, fotografowane przez gałęzie, żółte, białe, szare, kontrastowe, uchwycone i przyłapane w zaskakujących pozach na tle gałęzi robią na mnie wrażenie – nie ukrywam. Przyszedł czas, że dojrzałam do wykonania własnej wersji teledysku do tej pierwszej, wyjątkowej, niepowtarzalnej wersji utworu „Moonlight shadow”. Było to wtedy, gdy w lutym 2024 roku spędziłam urodzinowy weekend w Pałacu Mierzęcin. Był piątek, godzina już po 18 nastej, ciemno-wiadomo. Sama jechałam samochodem, musiałam zdążyć na umówioną kolację, gdzie na mnie czekała reszta towarzystwa, a właściwie już się niecierpliwiła moim spóźnieniem. Był to akurat czas ” wilczego księżyca”. Droga z Dobiegniewa do Mierzęcina stała się przepiękno- straszna. Przestał padać deszcz, nie śnieg , wiatr czasami zawiewał i miałam wilczy księżyc za towarzysza podróży, który wyraźny z ruchomymi chmurami, dobrze przez niego oświetlonymi sobie był i zaglądał przez szybę lewej strony samochodu. Ten odcinek ma drzewa, lasy, wąskie drogi, zakręty i to stanowiło tło mojego towarzysza podróży, bacznego obserwatora mojej trajektorii ruchu samochodu, który płynął równolegle. Ten niedługi odcinek tym razem zaczął mi się dłużyć, pojawiło się pragnienie, aby już dojechać do celu z jednej strony, ale z drugiej była to tak piękna chwila, że też chciałam, aby trwała. Nie opuszczało mnie uczucie strachu, lęku przed niebezpieczeństwem, ale jednocześnie było to jak udział w jakimś filmie, thrillerze, jakbym miała odkryć jakąś tajemnicę, jakbym była detektywem w Anglii. Zaparkowałam samochód na parkingu, przed szybą miałam gąszcz drzew, krzaków z dziką dróżką, która wiodła w kierunku cmentarza nowego i starego – poniemieckiego, mauzoleum rodu von Waldow, a on – towarzysz podróży- wilczy księżyc zawisł w miejscu i przyglądał mi się. Wyciągnęłam walizkę. Wokół mnie nie było żywego ducha, ciemno, słabe światła , właściwie punkty świetlne, które nieudolnie oświetlały dojście od tyłu do „Destylarni”, gdzie czekała na mnie kolacja i rodzina. Chyba podeptałam jakiś trawnik i wtedy pod nogami coś mi błyskawicznie przebiegło z rozdzierającym zwierzęcym piskiem, zrywając się nagle – przerywając gwałtownie panującą wokół ciszę. Serce podeszło pod gardło, ale bardzo szybko łagodnie opadło na swoje miejsce. To był tylko kot, którego nadepnęłam w ciemności. Tak zrodziła się wersja mojego teledysku do ulubionego, starego utworu Mika Oldfielda „Moonlight shadow”, właściwie całkowicie „Wyssana z palca”, która powstała z trzech powodów: fascynacji utworem muzycznym, fotografiami księżyców Marka Kaźmierskiego i urodą Pałacu i jego historii, którą poznaję dzięki opowieściom dr Roberta Wójcika. Marzanna Leszczyńska (2017 rok na balkonie Pałacu w Mierzęcinie)  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

ZABAWA W REŻYSERA Read More »

Phuket, czyli o tym co się nosi na słynnej plaży (2024)…

Zapraszam na krótki film z muzyką i fotografiami z plaży. Inspiracją byli ludzie, kolory, plaża. Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazku poniżej uruchomi film. W Tajlandii jest wiele dziewiczych plaż. Na Phuket jest takich wiele i zdarzyło mi się spędzić na takiej 3 dni w marcu – oczywiście pogoda jak u nas w lipcu, tylko dzień szybciej się kończy. Plaża, słońce, woda, fale, bujna roślinność to jedno – warte osobnych refleksji. Krótko – słońce, optymizm i radość udziela się ludziom, po których to widać. Jak mówią: Tajlandia to kraj produkcji ubrań. Rzeczywiście, będąc tutaj wiele ciuchów chce się kupić, tym bardziej, że ceny są niskie. Będąc na plaży nie sposób zachwycić się ubiorami ludzi tam przebywających – choć paradoksalnie ludzie tu są … rozebrani (nie całkowicie). Często bywam na plaży nad Bałtykiem, ale to przepaść estetyczna. U nas dominuje decathlon i mało jest polotu. Można rzec u nas taka jedna, a tam na Phuket tysiąc. Niby mało potrzeba, aby iść na plażę, ale kostium kąpielowy, kapelusz, pareo muszą być. Daje się tutaj zauważyć piękno i kolory plażowej mody, która na tle zawsze błękitnej wody, lazurowego nieba i beżowego piasku oświetlonego słońcem konweniuje idealnie i ściąga uwagę. Żywe kolory i piękne desenie są tutaj bardzo popularne. Hitem jest pomarańcz i intensywny żółty kolor – prezentują się przepięknie i wesoło. Panie w różnym wieku paradują boso po plaży w strojach i mają ramiona przykryte cieniutkimi chustami w przeróżne wzory, pokazując nogi i opalając je. Na głowach kapelusze z małymi rondami, panowie noszą chusty bo głowy muszą być osłonięte koniecznie. Spacerowiczki naszą kobiece sukienki czy spódniczki od, których trudno oderwać oczy. Nawet parasolki przeciwsłoneczne mają przepiękne intensywne kolory. Modne są torby , dobierane do stroju, przeważnie z plecionki w naturalnych kolorach sznura czy słomy. Spacerują pary, które ubierają się tak , że do siebie pasują np. ona ma identyczny kolor góry stroju kąpielowego jak on spodenki albo deseń jej chusty jest taki jak jego spodenki. Popularne są kąpiele w ubraniu – ale odpowiednim, bo słońce jest silne – tak więc są to obcisłe cieniutkie bluzki, w których się pływa i te bluzki mają wzory, z daleka wygląda to jak ciało w tatuażach. Ale to taki tatuaż, który można z siebie ściągnąć. Tak w ogóle to nie ma na plaży ciał wytatuowanych tak wiele jak w Polsce czy Europie, tak samo jak mało jest psów na plaży, za to mnóstwo dzieci. Bardzo popularne są tam robione na szydełku z włóczki topy wiązane na plecach, które noszą tu dziewczyny do spódnic czy spodni, Wygląda to fantastycznie: są czarne, beżowe, białe a nawet kolorowe. Trochę taka moda „dzieci kwiaty”. Oferują je sklepiki w miejscowościach albo przyplażowe stragany w cenie 30 zł. Już w Egipcie widziałam też tego typu swetry patchworkowe z włóczki, czy czapeczki na głowy – popularne wśród kite – surferek ba nawet specjalne sklepy z taką odzieżą, ale też ceny w Egipcie były astronomiczne w porównaniu z Tajlandia. Ciekawe, czy nad naszym Bałtykiem w tym roku będzie podobnie? Marzanna Leszczyńska  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

Phuket, czyli o tym co się nosi na słynnej plaży (2024)… Read More »

Umiłowanie szarości czyli „patodeweloperka” w Gorzowie Wielkopolskim

Poniższy tekst Gorzowianina jest refleksją nad budowami w Gorzowie Wielkopolskim, które zaczynają przerażać. Myślę, że gdyby kandydat na prezydenta oświadczył, że pieniądze przeznaczone na makulaturę związaną z plakatami w ilości przekraczającej zdrowy rozsądek i pokazujący brak szacunku dla drzew i środowiska przyrodniczego nas otaczającego – przeznaczył na odnowienie elewacji zabytkowej kamienicy ( pewnie nie jednej) to roztopiłby niejedno serce. Zapewnienia wyborcze i obiecanki – kto w nie dzisiaj uwierzy? Może i dobrze, że tylko niektórych kandydatów stać na tyle plakatów, jak wielki wydawał by się ten, który by z nich zrezygnował, na pewno byłby wiarygodny. Marzanna Leszczyńska Nikołaj Tracz (lat 30) Przejeżdżając przez gorzowskie Wieprzyce, jeszcze jako kawaler snułem plany, że kiedyś to właśnie tam będę mieszkał ze swoją rodziną. Zachwycały mnie te domy u zbocza rezerwatu przyrody „Gorzowskie Murawy”, wiejska sielankowość tej dzielnicy miasta, która wynikała z faktu, że do lat 70 -tych Wieprzyce były „pod gorzowską” wsią. Na zabudowę Wieprzyc składały się: przedwojenne domy jednorodzinne, większe przedwojenne domy wielorodzinne, niskie „szeregowce” zwane potocznie „tarasowcami”, oraz domy jednorodzinne z lat 80 -tych, 90-tych – świeżo wybudowane. Architektura była spójna, stare łączyło się z nowym w naturalny sposób, co czyniło tę dzielnicę jedną z bardziej atrakcyjnych w Gorzowie. Jakoś w 2021 dowiedziałem się, ze w miejscu starego tartaku, pomiędzy jednorodzinnymi domami będzie budowany nowoczesny blok – zareagowałem na tę wiadomość entuzjastycznie, pomyślałem że skoro nie dom to kupię sobie mieszkanie w dzielnicy, która zawsze mi odpowiadała. Czar prysł, gdy zajechałem podpatrzeć jak idzie budowa. Ogromny blok w sąsiedztwie domów jednorodzinnych nie wydawał mi się już atrakcyjnym miejscem do życia. Końcowo, powstały dwa wielkie bloki, a pomiędzy nimi jeszcze dwa mniejsze położone prostopadle do nich. Nie wiem jak coś takiego mogło przejść, przecież są jakieś wytyczne przy zagospodarowywaniu terenu przylegającego do zabudowanego już dużo wcześniej terenu. To po prostu nie wygląda. Długo się zastanawiałem, dlaczego ludzie w ogóle chcą mieszkać w tak gęstych zabudowaniach? Odpowiedź jest stosunkowo prosta – nowoczesność. Jeśli coś jest nowe, dla części społeczeństwa jest atrakcyjne, czym by nie było. Za czasów komuny myślenie było podobne. Wielu Gorzowian mając do wyboru mieszkanie w starej, sypiącej się, przedwojennej kamienicy – a nowym, świeżo postawionym bloku z wielkiej płyty, z radością wybrało drugą opcję. Na podobnej zasadzie – mieszkania w nowoczesnych blokach, budowane na wzór mrowiska, bez zieleni, większych odstępów od siebie – znajdują szczęśliwych nabywców. Problem w tym, że wszystko z czasem się starzeje i brzydnie. Bloki oczywiście można odmalować i odświeżyć – jednak dokopywanie się do fundamentów by zmieniać ich gęste rozmieszczenie to sprawa bardziej skomplikowana, nierealna. Póki o atrakcyjności osiedla będzie przemawiać do mieszkańców jedynie krótkoterminowa „nowość”, gęstych osiedli będzie przybywać. Deweloperzy wiedząc że czego się nie wybuduje, to i tak zostanie sprzedane, będą budować budynki jeszcze gęściej, z jeszcze mniejszymi pasami zieleni. Najgorsze w tym jest to, że wszystko dzieje się przy oklaskach ze strony władzy miasta. Choć niektórym może się to wydawać niemożliwe, to rzeczywiście tak było wtedy, że nawet największe komunistyczne wieżowce gdy powstawały, uważane były za nowoczesne i piękne. Takie myślenie kreowały powstające wtedy popularne filmy. Teraz, pół wieku później otacza je duża przestrzeń oraz wysoki drzewostan. Tak maluje się obecnie dawne szare i puste „Osiedle Staszica”. Dla kontrastu, proszę wyobrazić sobie nowoczesne „Osiedle Europejskie” za 50 lat, gdy nadgryzie je ząb czasu. Czy również znajdą się chętni do mieszkania w tak gęsto zabudowanym osiedlu, gdy budynki nie będą już pierwszej młodości? Czy może dopiero wtedy, gdy tynk będzie się z nich sypał, mieszkańcy zobaczą takie osiedle, takim jakim faktycznie jest? Faktycznie jest czymś na wzór ludzkiego mrowiska… Nie nowość powinna świadczyć o atrakcyjności osiedla, ale jego przestrzenność i sposób zabudowania. Nikołaj Tracz P. S. Na koniec. Schody donikąd przewijają się w obietnicach wyborczych, nieśmiało, bo nieśmiało, ale się przewijają. Tylko, no właśnie ! W mediach mówi się o tym, że prezydent jest już umówiony z deweloperem, który może wybudować w miejscu schodów donikąd apartamentowce ze schodami i zielenią. Bardzo sprytne : wybudują mieszkania w najlepiej położonym terenie miasta, na dodatek zafundują zieleń i jakieś schody, które miały być najważniejsze teraz będą jakimś elementem dla zamydlenia sprawy i uzyskaniem zgody mieszkańców . Kto uwierzy w to, że z czasem teren po schodach donikąd nie zostanie zabezpieczony, aby nie błąkał się tam nikt pod oknami mieszkańców nowych apartamentów. Gorzowianom nie o to chodzi. Teren ma być pozostawiony bez budynków mieszkalnych. Takie były obietnice – przypomnijmy – miała być kawiarnia, palmiarnia, zieleń i schody dla spacerowiczów – wszystkich mieszkańców Gorzowa Wielkopolskiego, bo tak było w historii schodów donikąd ( Tam poznałem swoją żonę, na schodach donikąd). Czy Gorzowianie zdają sobie z tego sprawę ? Nikołaj Tracz  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

Umiłowanie szarości czyli „patodeweloperka” w Gorzowie Wielkopolskim Read More »

Scroll to Top