Author name: Marzanna Leszczyńska

O musicalu „Księga Dżungli” w Filharmonii Gorzowskiej

W Gorzowskiej Filharmonii ruszył z początkiem grudnia musical „ Księga dżungli”. Razem z dwójką dorosłych znajomych i trójką pociech w wieku: 5, 8 i 11 lat wybrałam się na niego i ja w dniu 8 grudnia 2024 roku. Mniej więcej po pół godzinie koncertu jedna mama wyniosła pod pachą z sali bardzo głośną i najwyraźniej mocno znudzoną swoją pociechę. Można powiedzieć, że takie rzeczy się zdarzają, mimo wszystko. Szczerze powiedziawszy nie dziwię się temu dziecku i przyznaję, że mocno mnie ten musical rozczarował. Szłam z nastawieniem, że skoro tematem jest dżungla to porwie mnie egzotyczna, rytmiczna muzyka, samby- które uwielbiam. Byłam ciekawa jak to przełoży orkiestra. Wyobrażałam sobie jakie zobaczę popisy taneczne i akrobatyczne na scenie dzieci i młodzieży, jakie ładne głosy w piosenkach usłyszę i jakie kostiumy wymyślą projektanci bo taki temat to zawsze źródło szerokiej inspiracji artystycznej. Tymczasem całość dla mnie: bardzo monotonna, ciągnąca się dłużyzna, smutna, ospała pozbawiona porywów. Sama opowieść rozmyta, raczej trudna do zorientowania się o co w tym właściwie chodzi dla przeciętnego dziecka w różnym wieku. Może przeszkadzał w tym problem z dźwiękiem, bo słowa były trudne do zrozumienia, czasem nie wiadomo było o czym tam śpiewano. W tym momencie muszę wtrącić pewną dygresję: otóż od niecałego roku mamy w Gorzowskiej Filharmonii nowe krzesła i dosłownie wczoraj usłyszałam od pewnej melomanki, że to właśnie te nowe krzesła są przyczyną tego, że teraz źle się odbiera muzykę w Gorzowskiej Filharmonii. Myślałam, że właśnie spadnę z krzesła, gdy usłyszałam tę teorię, ale kto wie może jest w tym jakaś prawda? W każdym bądź razie wszyscy stwierdziliśmy po koncercie, że mamy podobne odczucia co do dźwięku – dobrze, że były napisy, które dużo pomogły. Sztuka przełożona na aktualne czasy z przesłaniem ekologicznym, aluzjami do złej polityki korporacji, było też coś o tęczy… Brakowało mi dopracowania tego musicalu. Amatorszczyzna była zbyt widoczna w przejściach między scenami. Z punktu widza widać dużo -mimo tłumu na scenie. Nie ukryje się: że ktoś zrobił inny ruch, że nie ma pewności, że jest spóźnienie, że aktor jest znudzony, zniecierpliwiony, że wygasła energia aktorów. Bardzo często wyglądało to tak jakby aktorzy co pewien czas się przebudzali z jakiegoś marazmu i nagle zaczęli żywiej wymachiwać rękami. Choreografie ubogie, nie pokazujące szczególnych umiejętności aktorów. Mikro w skali grupy pokazało jakieś umiejętności akrobatyczne. To nie wina dzieci, raczej odpowiedniej obsady. I jeszcze jedna refleksja, a mianowicie – „ GWIAZDY ”. Ten musical miał ich zdecydowanie za mało i za krótko występowały, a to one są motorem, lokomotywą całości – są wisienką na torcie i powodują, że reszta niedociągnięć się gubi. Niewątpliwie była tą gwiazdą potężna dżdżownica czy też wąż raczej. Dla mnie skradła cały show, przykuła całą moją uwagę i zostanie zapamiętana z tego całego widowiska, które warte jest zapomnienia. Zresztą gdy tylko wypełzła na scenę siedzący koło mnie 8-letni Igorek głośno powiedział : „Ale ładna dziewczyna”. Nie tylko ładna, ale i utalentowana dodała bym. Miała krótkie 5 minut, ale jakie to było 5 minut! Wyszła swoim tanecznym krokiem, zachwycił mnie sposób stawiania stóp, poruszania się, ułożenia rąk – zatykało z wrażenia. Świetna interpretacja taneczna granego gada. Genialnie oddała całą istotę potwora, jego ukryte możliwości zabijania, pewności siebie, ważności zajmowanej pozycji, uniżoności pozostałych zwierząt. Wyszła „jej wysokość” groza, pokazała, że wszystko może na skinienie leniwego „palca”. Piękny potwór. Oddała całą istotę i pozycję tego gada, trudnego w poruszaniu się ze względu na długość ciała w związku z tym ta długa reszta niesiona była przez kilka uniżonych zwierząt. Taki piękny potwór, który umiał się dobrze urządzić. Wrażenie dopełnił wyjątkowy i fantazyjny strój koloru błyszczącego beżowego różu. Pięknie odznaczał się na tle panującego wszędzie zielonego koloru. Egzotyka gada i jego pochodzenie podkreślone zostało czapką jak od egipskiego derwisza. Strój połączony z czarnymi getrami, interesująco noszony. Brawo dla GWIAZDY. Nie rozumiem tylko dlaczego to przy niej nie ustawiały się dzieci i nie pozowały do zdjęć. W centrum znalazła się czarna pantera. Główny aktor (aktorka) według mnie za ubogo wystrojony. Te szare porcięta, tenisówki na nogach pokazały taka szarą sierotkę. Szkoda, ze nikt nie miał pomysłu na ten kostium, w rezultacie mało widoczny. No cóż – szkolne przedstawienie w filharmonii. Pytanie czy warte 80 zł. (dorośli), 40 zł. ( dzieci). Raczej nie. Do tej pory ukazały się na http://www.idealzezgrzytem.pl następujące recenzje Koncertów Familijnych w Gorzowskiej Filharmonii: https://idealzezgrzytem.pl/2022/12/10/musical-piotrus-pan-w-filharmonii-gorzowskiej/ oraz https://idealzezgrzytem.pl/2023/11/11/koncert-familijny-z-koczkodansem/ Marzanna Leszczyńska Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

O musicalu „Księga Dżungli” w Filharmonii Gorzowskiej Read More »

Moda na ulicy w Lizbonie – zimą 2024

Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film. Ludzie chodzący po ulicy w Lizbonie przyciągają uwagę. Ich garderoba jest bardzo schludna i klasyczna. Pomyśleć, że właśnie to tak zwraca uwagę. Króluje jeans, płaszcze typu trencz, sweterki dzianinowe przylegające do ciała, pulowery, skórzane kurteczki, kobiece bluzki rozpinane na guziki, czasami sukienki. Wszystko bez udziwnień, kwiatów, cekinów , aplikacji, wzorów, błyskotek. Spodnie przeważnie z szerokimi nogawkami, lub poszerzanymi dołem, chociaż wąskie nogawki są również wszędobylskie. Kolory nie krzykliwe. Dominuje granat, beż, biel, czekoladowy, czarny, biały i ciemna oliwka, niebieski. Nie nosi się jednego koloru od stóp do głów. Szczerze mówiąc przy beżu robi się bardzo mdło, zwłaszcza w przypadku jasnych włosów. Za to chętnie wokół szyi motają szale we wzory gepardzie, takie wzory mają też czapki – i przyznaję, że te dodatki wyglądają fantastycznie. Czapki mają czasami daszki, ale pomponów nie widziałam. Można się dobrze przyjrzeć, ponieważ pogoda sprawiła, że wędrujący po ulicach ludzie ściągają wierzchnie ubrania – tak zrobiło się ciepło. Jak mówią Julio i Maria ( mieszkańcy Lizbony): ” Grudzień tego roku pogodowo jest anormalny. Zazwyczaj jest tutaj dużo chłodniej i deszczowo” . Tymczasem świeciło słońce , a temperatura była na krótki rękaw. Wracając do mody na ulicach Lizbony: to na nogach popularne są adidasy, płaskie wygodne obuwie, kozaki do kolan ( żadnych muszkieterek, obcasów, szpilek). W ogóle nie ma różu, żółtego koloru, żadnych wyrazistych kolorów. Ze wszech stron widać klasyczne, stonowane ubiory i upodobanie naturalności. Taka moda przyjęła się tutaj znakomicie i to zarówno wśród ludzi młodych jak i w wieku emerytalnym. Wymodelowane usta ? Wcale. Kolorowe włosy? No może trafiają się na dworcu, czy w tak dziwnym miejscu jak Sintra de Regaleira z jej masońskim zamkiem. Żadnych wyszarpanych dziur w jeansach. O tym mówi się już od czterech lat, ale te wieści nie wszędzie dotarły w Polsce – nadal często na ulicach świecą się kolana czy nawet tyłki w dziurawych jeansach. Lizbońskie ulice w grudniu 2024 roku zachwycają, uspokajają i inspirują. Mnie się bardzo podobają. Na http://www.idealzezgrzytem.pl ukazały się do tej pory następujące refleksje na temat mody: https://idealzezgrzytem.pl/2024/04/09/phuket-czyli-o-tym-co-sie-nosi-na-slynnej-plazy-2024/ https://idealzezgrzytem.pl/2024/04/05/byc-jak-andie-macdowell/ Marzanna Leszczyńska  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

Moda na ulicy w Lizbonie – zimą 2024 Read More »

O Sycylii w gorzowskim Klubie PTTK

Miłośnicy podróżowania mieli okazję posłuchać 21 listopada 2024 r. w siedzibie gorzowskiego PTTK przy ul. Mieszka I w Gorzowie Wlkp. przewodnika wycieczek – Wojtka Wyszogrodzkiego. Temat opowieści brzmiał: „ O smakach Sycylii oczami pilota wycieczek”. zdj. ze spotkania ” O smakach Sycylii oczami przewodnika wycieczek” – od lewej Zbigniew Rudziński, przewodnik Wojtek Wyszogrodzki i słuchaczka Sala ledwie pomieściła przybyłych słuchaczy. Na tablicy przez całą barwną opowieść moją uwagę ściągała wyświetlona głowa kobiety z wężami zamiast włosów, a dookoła głowy ugięte nogi w kolanach. To trinakria– symbol Sycylii, który przedstawia trzy nimfy (gorgony) o makabrycznym wyglądzie ( ich rodzicami było rodzeństwo), które szukając swojego miejsca na świecie zawirowały i wybrały właśnie Sycylię. Mitologiczna legenda jest niezwykle ciekawa, ale byłby to z pewnością interesujący temat na osobne spotkanie pt: „ Sycylia- śladami mitologi”. Chociaż temat był pyszny bo „O smakach Sycylii…” czyli o potrawach to Wojtek Wyszogrodzki, który był na tej wyspie już 98 razy poruszył też najistotniejsze tematy wyspy, o których każdy podróżnik powinien wiedzieć odwiedzając Sycylię, bo jest to wyspa na, której starło się najwięcej cywilizacji na całym świecie przez 25 stuleci. Wyspa była już zamieszkiwana 10 000 lat temu. Na Sycylii były czasy: – Afrykańskie ( przed Chrystusem) – Fenicjan – Greków ( którzy zajmowali wschodnią część wyspy aż do 212 roku. Tutaj rozegrała się bitwa o Syrakuzy. W tym czasie żył Archimedes. Weszli też Rzymianie) – Bizantyjczyków -Arabów ( wprowadzili haremy i meczety) – Normanów ( rozwinęli naukę. Z tego okresu pochodzi sonet, obrazy Giotta, Dekameron Boccaccia , cyfry arabskie. W 1130 roku powstało tu ich królestwo) -Hiszpanów -Austriaków -Burbonów ( do 1861 roku) 25 wieków obcych cywilizacji wpłynęło i ukształtowało Sycylijczyków na ich własny sposób. Jacy są Sycylijczycy? Wojtek Wyszogrodzki podkreślił, że są nieufni wobec własnego państwa, mściwi, zdrad nie wybaczają ( ustawiają na balkonach donice- głowy ku pamięci pewnej Sycylijki, która nie wybaczyła zdrady ukochanego i obcięła mu głowę), są niespieszni, potrafią się cieszyć wszystkim. Przewodnik podkreślił, że trzeba mieć dystans do Sycylii, najlepiej się do niej dostosować i pamiętać o dziwactwach mieszkańców wyspy: omijają liczbę 17, ale 13 również, by odpędzić pecha odwołują się do sił wyższych przez częste żegnanie się (kobiety), mężczyźni łapią się za przyrodzenie. Wszędzie mają rozwieszone Matki Boskie, nawet nad drzwiami do toalety ( co kiedyś rozzłościło Lecha Wałęsę i z Palermo wywiózł taką figurkę do Gdańska). Sycylia ma swój koloryt. A mafia? Dzisiaj sycylijska camorra lubi spokój, a pieniądze przepływają w cichych interesach i z” opieki „nad sklepami – turystów to nie dotyka. Wojtek Wyszogrodzki wyliczył sycylijskie skarby Unesco: Teatr Syrakuzy, Noto – barokowe kościoły i klasztory, Piazza Armerina ( mozaiki, malunki sportowych dziewczyn w” bikini”), Pałac Normonów, Taorminę czyli teatr zamieniony w amfiteatr (wprowadzono zwierzęta) z genialną akustyką, gdzie nie ma potrzeby używania mikrofonów ( tutaj Olga Tokarczuk odbierała nagrodę. A propo`s Nobla to Sycylia doczekała się dwóch – z dziedziny literatury: Salvatore Quasimodo 1959 i Luigi Pirandello 1934 r). Jakie są smaki Sycylii? Na pewno przede wszystkim: migdałowe, pistacjowe i bakłażanowe. Serwuje się tutaj migdałowe wino (mandorla uznane za wino miłości), bakłażan uznawany początkowo za niezdrowe jabłko tak się przyjął, że jest podstawą jadłospisu melanzane. Ziemniaki, które przybyły na Sycylię z Francji były zawsze traktowane nieufnie, bardzo popularne są ryżowe kulki – arancini. Podstawą są warzywa serwowane na ciepło – caponata. Rarytasem jest chleb ze śledzioną, fritto misto ( świeże ryby, owoce morza z mąką samolina), przepyszny jest miecznik ( dla którego Wojtek Wyszogrodzki pokonuje odległości), pasta alla Norma. Na deser serwuje się brioche con gelato (pierś Agaty. Jest to bułka z lodem. Święta Agata jest patronką Katanii i kobiet po mastektomii . Ku jej czci odbywają się tutaj procesje z relikwiami, w których chętnie uczestniczą mafiozzi. Święta Agata jest chrześcijańską męczennicą, której obcięto piersi. Oddano do haremu jako zemstę za odrzucenie ręki namiestnika Sycylii Kwincjana. Podczas tortur rozpoczęło się trzęsienie ziemi, które odebrano jako zemstę Opatrzności. Zginęła rzucona na rozżarzone węgle. Rok po jej śmierci nastąpił wielki wybuch Etny, mieszkańcy nawet poganie przypisują ocalenie miasta, wstawiennictwu św. Agaty, gdyż wydobyto całun z jej grobu i modlono się, aby lawa nie zalała miasta). Ze słodkości serwuje się sorbet ( pochodzi z czasów arabskich. Lód ściągano z Etny – nauczono się go przechowywać i nim handlować). Popularne są cannolo czyli nadziewane rurki z chrupiącego ciasta ( Wojtek Wyszogrodzki podkreśla, aby kupować te wypełniane na świeżo). Z Sycylii pochodzi ciasto wypełniane bakaliami – cassata. Warto spróbować tutejszej czekolady piaskowej, która pochodzi z czasów hiszpańskich i nie topi się w upałach ( dziś sprzedaje się ją z marihuaną). Jeszcze innym deserem związanym ze świętą jest occhi di santa Lucia ( oczy św. Łucji. Św. Zmarła w 304 roku. Los tej św. był podobny do losu św. Agaty – Łucja wydłubała sobie oczy, aby się oszpecić, gdy została oddana do haremu. Jej święto przypada 13 grudnia. Długo zwłoki św. Łucji przechowywano w Konstantynopolu, potem przewieziono do Wenecji. Od 2004 roku są wypożyczone przez Sycylię). Na Sycylii, aby oswajać się ze śmiercią i ją osładzać spożywa się ciastka – gnaty umarlaka- ossa di morto. Cała misternie przygotowana wiedza, ułożona niczym pyszne danie na tacy, została wyłożona przez przewodnika Wojtka Wyszogrodzkiego, który na tę okoliczność założył fartuszek. Fartuszek był nie tylko ozdobą i atrakcją, ale służył w wykładzie nie tylko jako mapa, był jak linijka na lekcji geometrii. Teraz zastanawiam się , czy te wszystkie specjały można spróbować w hotelu i czy leżą na szwedzkim stole na wczasach all inclusive? Niestety nie zapytałam o to wytrawnego przewodnika – Wojtka Wyszogrodzkiego. Podejrzewam, że jednak nie, bo prawdziwy podróżnik powinien posiadać własną inwencję i poszukiwać oraz dociekać. Nad całością spotkania czuwał szef gorzowskiego PTTK Zbigniew Rudziński z sympatyczną małżonką. Czekam na kolejne spotkania i niezwykłe opowieści o dalekich i bliskich miejscach i z Tymi, którzy umieją ciekawie, z pasją i wiedzą o nich opowiadać. Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

O Sycylii w gorzowskim Klubie PTTK Read More »

Santok i jego trzy średniowieczne cmentarze

Gorzowskie muzeum w ramach Gorzowskich Konserwatoriów Muzealnych zorganizowały w dniu 13 listopada 2024 r. wykład Izabeli Ignatowicz pt: „Średniowieczne cmentarze Santoka”. Dzielę się tym czego się na nim dowiedziałam – Marzanna Leszczyńska Santok na początku swojego istnienia nazywany był Sątokiem, a był to wiek VIII i zaczynał jako osada handlowa, której szlaki wiodły do Szczecina i Poznania. W IX wieku rozbudował się na tyle, że można mówić już o stałym osadnictwie w tym miejscu. W X wieku, w czasach księcia Mieszka I, który przyjął chrześcijaństwo na tych terenach był grodem zamieszkiwanym przez Polan. Konstrukcja wałów w Santoku jest taka sama jak w Poznaniu co świadczy o tym samym architekcie. W 1257 r. powstaje miasto zwane dzisiaj Gorzowem Wielkopolskim do, którego ludzie zaczęli się przesiedlać. Krótką historią Santoka rozpoczął się wykład Izabeli Ignatowicz. Dalej prelegentka przedstawiła na podstawie znalezisk archeologicznych chrześcijański obrządek pogrzebowy, opowiedziała o pracach archeologicznych w ostatnim stuleciu i znaleziskach cmentarnych w Santoku. Odwiedzając dzisiejsze cmentarze i uczestnicząc w dzisiejszych pochówkach widać jak bardzo odbiegliśmy od tego jak do tego podchodzili pierwsi chrześcijanie. Na terenie Santoka odkryto trzy cmentarze średniowieczne. Przyjęcie chrześcijaństwa zmieniło pochówek ludzi i pojawił się obrządek pogrzebowy. Wcześniej zwłoki były palone na stosie, prochy przechowywano w urnach, zwłoki zawinięte w całun grzebano w grobach jamowych. Istniały kurhany czyli komory grobowe przykryte warstwą ziemi, następnie warstwą kamieni i następną warstwą ziemi. Zmarłych uposażano w przedmioty, które miały im służyć w zaświatach. W średniowieczu powstawały kościoły, a przy nich wydzielano obszary wytyczane na cmentarze. W obrządku chrześcijańskim zmarłych chowano w pozycji wyprostowanej w odpowiednim kierunku świata, a konkretnie głową w kierunku zachodowi. Zmarły w ten sposób oczekiwał na zmartwychwstanie. Trumna była oznaką bogactwa, ale zmarłego chowano boso, aby nie wracał z zaświatów. Odeszło się już od uposażania umarłego w przedmioty, które miały służyć w zaświatach, ale wkładano do grobu tylko jego osobiste przedmioty. Santok ma trzy cmentarzyska średniowieczne pochodzące z XII i XIII wieku: cmentarz koło Kościoła św. Andrzeja, cmentarz na prawym brzegu Santoka i najstarszy na Górze Zamkowej ( gdzie obecnie znajduje się wieża, która jest własnością gorzowskiego artysty Jerzego Gąsiorka). Na zdjęciach: wieś Santok Sto lat temu w Santoku ekspertyza archeologiczna z Berlina prowadziła prace, którym przewodniczył prof. Wilhelm Unverzagt. Wtedy odkryto fragmenty kamiennej budowli i pochówek 46 szkieletów o charakterze chrześcijańskim. Później Zofia Kurnatowska- Hilczer podważyła opinię, że był to budynek mieszkalny, twierdząc, że były to mury świątyni. W 2020 roku badania w Santoku prowadzone były przez poznański PAN. W tym czasie powstała ścieżka edukacyjna i tablice informacyjne. Na polach uprawnych na głębokościach 30-40 cm. pod powierzchnią ziemi odkryto 6 grobów i dwa skupiska kości ( dwuosobowy pochówek mężczyzny z dzieckiem o obrządku chrześcijańskim – zwłoki ułożone w kierunku wschód- zachód. Przeprowadzono badania antropologiczne- które ustalają wiek, płeć, urazy, choroby, tryb życia i sposób odżywiania zmarłego). Ustalono, że na Górze Zamkowej pochowane są 22 osoby ( 10 mężczyzn, 4 kobiety, 6 dzieci i dwie osoby dorosłe). W XII wieku na cmentarzu na Górze Zamkowej postawiono krzyżacką, drewnianą wieżę, którą w latach 30-tych ubiegłego wieku przebudowano na kamienną. Znaleziono tam też dwa groby pochowanych zwłok w kierunku północ-południe ( być może byli to obcy, jacyś podróżnicy). W 2025 roku poznańska PAN ma w planie przekopanie archeologiczne Zamkowego Wzgórza w Santoku. W 2014 i w 2015 roku na ul. Gorzowskiej w Santoku na odcinku 0,5 km odkryto cmentarz, gdzie odnaleziono 187 grobów, odkryto też ceramikę z XII i XIII wieku. Na wykładzie zaprezentowano też animowany film, który pokazał chrześcijański obrządek pogrzebowy na przykładzie 20-letniej kobiety, matki dwojga dzieci. Ciało zmarłej myli członkowie rodziny i ubierali odświętnie ( na filmie kobieta miała szklane koraliki na szyi, zdobną opaskę na głowie), była boso. Ciało ułożone na plecach z rękami wzdłuż ciała przy świecach było pilnowane przez domowników. Następnie wyprowadzane było z domu do kościoła. W kościele trumna układana była na katafalku, rodzina żegnała się ze zmarłą i zamykano trumnę. Po mszy świętej kondukt pogrzebowy, któremu towarzyszył na początku ksiądz i krzyż z trumną i ludźmi za nią udawał się na cmentarz, gdzie ksiądz święcił grób i ciało składano do grobu na głębokości 1,5 metra. Przy głowie zmarłego na grobie umieszczano krzyż. Po wykładzie z sali padały pytania do wykładowcy. Obecnych było ok. 30 słuchających wykładu. Ktoś zapytał czy są przewidziane prace wykopaliskowe na fosie, która z pewnością jest „skarbnicą”, tam bowiem wyrzucano w przeszłości przedmioty. Odpowiedź jest przykra, ponieważ zasoby i środki finansowe na badania są niewystarczające. Zapytano też czy przewiduje się jakieś rekonstrukcje w Santoku? Ktoś mądrze zauważył ze słuchaczy i podkreślił, ze Wolin posiada imponującą rekonstrukcję, ale ona jest tam zbudowana sztucznie, Santok jest natomiast oryginalny. Słuchacze zauważyli, że właściwie doskonałym i najbardziej odpowiednim miejscem na muzeum w Santoku, które ma dopiero 45 lat jest kamienna wieża krzyżacka, która stoi na najstarszym cmentarzu na Górze Zamkowej. Decyzją władz gminy wieża ta, została sprzedana Jerzemu Gąsiorkowi, który ma w niej pracownię i uratował ją przed nicością, a jej okazałość możemy dzisiaj dzięki właścicielowi oglądać. Uczestnicy wykładu interesowali się tym, czy i gdzie na terenie Niemiec znajdują się wywiezione z Santoka eksponaty i co odkryła powódź, która nawiedziła te tereny w 1997 roku? Jak słusznie powiedział ktoś na sali, że: w Santoku to właściwie, gdzie nie wbijesz łopatę tam znajdziesz coś ciekawego. Cieszmy się, że już niedługo bo w 2025 roku poznańska PAN ma zaplanowane przekopanie Góry Zamkowej. Na zdjęciach obrazy z muzeum w Santoku przedstawiające sceny z życia grodu. Tymczasem kto jeszcze z Gorzowian nie był w Muzeum Santockim to powinien to zrobić, bo ekspozycja i multimedialny film o historii tego miejsca są bardzo ciekawie zaprezentowane i muszę powiedzieć, że czasem odbiega z dużo lepszym poziomem niż nie jedna, którą miałam okazję obejrzeć w krajach Europy Zachodniej. Dobrym pomysłem wykazał się znajomy, który jako atrakcję na swoje urodziny w czerwcu zorganizował wycieczkę statkiem i zwiedzanie muzeum z obejrzeniem filmu w santockim muzeum. Urodzinowi goście z Niemiec, którzy przybyli licznie byli zachwyceni tym co zobaczyli. Marzanna Leszczyńska Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam

Santok i jego trzy średniowieczne cmentarze Read More »

„Noce i dnie-być jak Barbara Niechcic chociaż na moment”

W wieku 89 lat zmarła Jadwiga Barańska odtwórczyni roli Barbary Niechcic z filmu „ Noce i dnie”. !3 listopada 2024r. w Los Angeles odbyła się pierwsza część ceremonii pogrzebowej. (…) Będą dwa pogrzeby: ten w miejscu Jadzi i mojego zamieszkania, to jest Los Angeles, i ten drugi: w Polsce. Chcemy z Mikołajem przywieźć do kraju prochy Jadzi, aby spoczęła na zawsze w kraju, który jest jej i moją ojczyzną (…). Pragniemy, aby pogrzeb odbył się 21 października 2025 roku, w dniu urodzin Jadzi. Proszę was, wysyłajcie mi dobre wibracje, abym dotrwał do tego dnia (…). Jerzy Antczak( mąż Jadwigi Barańskiej i reżyser filmu „Noce i dnie” Wielki film – wybitny, który niewątpliwie jest lepszy niż książka Marii Dąbrowskiej i wielka rola Jadwigi Barańskiej. Zdarza się, w tych naszych czasach nowych technologii i mediów społecznościowych, że gdy umiera ktoś niezwykły to dzięki współczesnej technice my zwykli ludzie robimy zryw wdzięczności i dziękujemy wspaniałymi wpisami, które wyciskają łzy i trwa to bardzo długo . Jest to czas umieszczania w mediach społecznościowych masy wspomnień, wywiadów, wpisów , zdjęć, fragmentów filmów itd. Krótka scena z filmu „Noce i dnie” nad stawem, gdzie Józef Tolibowski w białym garniturze wchodzi do wody i zbiera nenufary dla Barbary wzruszyła mnie na nowo, a przed oczami stanęło mi jak żywo wydarzenie, które ma już 10 lat. Otóż w 2014 roku Szkoła Tańca Anny i Grzegorza Deptów w Gorzowie Wielkopolskim, do której uczęszczałam przez 20 lat, zorganizowała jedyne takie, warsztaty taneczne dla seniorów w Pałacu w Sierakowie. Był tam niezwykły bal pt: „ Walentynkowe kocham kino” i byli zwycięzcy tego balu, którzy w konkursie zatańczyli walca wiedeńskiego do muzyki z filmu „Noce i dnie” i wzruszająco odegrali słynną scenę Barbary i Józefa Tolibowskiego z nenufarami, za co otrzymali obozową statuetkę Oskara. Dlatego Halinko zaprosiłam Cię do tej rozmowy, bo Ty byłaś wtedy królową balu, żeby razem z Tobą wspomnieć to piękne wydarzenie i oddać hołd Jadwidze Barańskiej Na wspominki tego czasu i rozmowę z królową balu 2014 w Sierakowie – zapraszam – Marzanna Leszczyńska Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film. Halinka Hensseler: Zupełnie nie mam pojęcia jak mogliśmy tak dobrze wypaść. To nie był taki sobie bal przebierańców. Tutaj mieliśmy się wykazać umiejętnościami tanecznymi, bo przecież uczęszczamy na zajęcia do prawdziwej szkoły tańca, która prowadzona jest przez Grzegorza i Annę Deptów ( nauczycieli o najwyższych kwalifikacjach tanecznych. Grzegorz Depta jest sędzią międzynarodowych turniejów, Jego żona Anna posiada najwyższą klasę S w obu stylach). Zabawa zabawą, ale jury w postaci naszych nauczycieli jest zawsze wymagające i wiedzieliśmy, że podejdą do oceny poważnie – to poza tym artyści. Na szczęście liczył się cały wizerunek – nie tylko taniec. Był to dla nas duży sukces ponieważ konkurencja była duża, stroje piękne i dużo wyższe umiejętności tej konkurencji szlifowane całymi latami. Nie spodziewałam się, że „Noce i dnie” mogą wygrać ze „Śniadaniem u Tiffaniego”, filmami Woodego Allena, „Vabankiem”, „Romeo i Julią”, „ Janosikiem”, „Moulin Rouge”, „Żółtą panterą”, „ Pokahotas”. I co tu dużo mówić nie jesteśmy jakoś szczególnie uzdolnieni tanecznie. Marzanna Leszczyńska: Muszę przyznać, że przy tej Waszej scenie, wszyscy odlecieliśmy, byliśmy w jakimś amoku, weszliśmy w role. To odzwierciedlają zdjęcia, jasne, szerze roześmiane twarze, byliśmy szczęśliwi. Filmowa scena z nenufarami stanowi jakąś idyllę, taki szczególny czas szczęśliwości, życzliwości, Józef Tolibowski i Barbara są w centrum i nikt im nie zazdrości. Podobnie było gdy Wy odgrywaliście tę rolę – również wytworzył się ni stąd ni zowąd entuzjazm, spontaniczność i zaangażowanie wszystkich uczestników balu. Jakby wszyscy nagle znaleźli się w filmie, w którym reżyser nie jest już potrzebny. Zaczęła spontanicznie powstawać dalsza część i odegrała się nowa scena, a twój mąż, który miał 70 lat wziął ciebie na ręce i zatańczył. Zaskoczeni byliśmy Jego szarmanckością, zobaczyliśmy uczucie – to po prostu było piękne, wzruszające. Przełożyło się to przy okazji na dobrą prezentację walca wiedeńskiego, co docenili trenerzy i sędziowie zarazem. Powiedz co wtedy czułaś podczas tej Waszej prezentacji? Czy się bałaś bardzo, drżały Ci kolana? Byłas do tego dobrze przygotowana i tylko odgrywałaś czy też poszło na żywioł? Halinka Henseller: Wydaje mi się, że do końca się przygotowywałam. Ponieważ parę par prezentowało się przed nami więc przypatrywałam się im i wyciągałam wnioski do ostatniej chwili. Bardziej to drżałam o mojego partnera, któremu nie poświęciłam zbyt dużo czasu ( jest Niemcem i nie oglądał filmu). Widocznie to wystarczyło, ruszył wyobraźnią. Myślę, że gdyby miał zapamiętać całą instrukcję, wszystkie uwagi to pogubił by się, zestresował, że nie zapamięta i w rezultacie „zesztywniał by”. A tak miał swoją wersję, dołożył własną koncepcję i zrobił to tak jak sam czuł. Sądzę, że aplauz i zaangażowanie uczestników zabawy bardzo mu pomogły, bo sam by pewnie nie wpadł na wiele rzeczy, które zrobił. Nie wiedziałam jak to odegra i autentycznie byłam pozytywnie zaskoczona tym co wyprawiał. Moja radość i śmiech były szczere, gdy każdy podarowany nenufar całował i podawał mi na kolanach. Poczułam się wyróżniona jak Barbara, którą wyróżnił wtedy Józef Tolibowski, bo mnie wyróżnił spośród wszystkich pięknych koleżanek, które przyglądały się nam i nie występowały w takich romantycznych scenkach. Byłam zadowolona, że się tak sprawdził. Potem trzeba było z tej aktorskiej sceny wejść w taniec. To było moje zadanie, bo to ja jestem w naszej parze lepsza, ale tego nie można pokazać, że kobieta prowadzi. Okazało się, że rozpoczęłam dobrze, a nasi nauczyciele od razu ocenią czy jest w rytmie. Bał to się zdecydowanie bardziej mój partner niż ja. Gdy wybuchł aplauz to już dalej było jak za pociągnięciem sznurka. To nie były takie sobie wygłupy i zabawa na luzie. Marzanna Leszczyńska: A teraz porozmawiajmy o tych Waszych strojach, które dla mnie były dziełami sztuki. Nie były wypożyczone z teatru czy kupione przez internet ( jak się to często czyni). Całość skomponowałaś sama. To się właśnie ceni: myśl i praca własna. Widać było dopracowanie, zadbałaś o każdy szczegół. Pytanie ile wydałaś na te stroje? Skąd ten pomysł, że właśnie „Noce i dnie”? Czy myślałaś też o innych filmach? Muszę napomknąć, że wszyscy przygotowywali się w tajemnicy i w efekcie pomysły się nie

„Noce i dnie-być jak Barbara Niechcic chociaż na moment” Read More »

www.idealzezgrzytem.pl ma dwa lata

31 października 2022 roku ukazał się pierwszy artykuł na http://www.idealzezgrzytem.pl . Był to https://idealzezgrzytem.pl/2022/10/31/mierzecin-porcelanowe-wspomnienia/ Pan Józef Smoliński z Bielska Białej na okazję drugiej rocznicy portalu wykonał grafikę pałacu w Mierzęcinie, o którym często piszemy. Grafikę prezentujemy powyżej. Panu Józefowi bardzo dziękujemy za wizję Pałacu Mierzęcin, którego jeszcze nie odwiedził – to miłe. Przez dwa lata opublikowaliśmy 108 artykułów. A oto top 10-tka minionych dwóch lat. Marzanna Leszczyńska

www.idealzezgrzytem.pl ma dwa lata Read More »

Transitus Christi i De Profundis

” Nawet umarłym głoszono ewangelię ” ( Piotr Apostoł 1P4,6) ” Pod stopami Chrystusa przechodzącego przez otchłań zrodził się czyściec ” ( Hans Urs von Balthasar – szwajcarski kardynał, teolog Wielkiej Soboty) ” Nabożeństwami Transitus Christi oraz De profundis możemy modlić się zarówno w Wielką Sobotę, gdy rozważamy zstąpienie Chrystusa do krainy umarłych, w każdą sobotę roku, jak i w każdym innym czasie – również przy zmarłym ( przed obrzędami pogrzebowymi ) albo w listopadzie ” – głosi tył książeczki „Wielka Sobota – narodziny czyśćca” s. Anny Czajkowskiej. Za nami Uroczystość Wszystkich Świętych i Zaduszki czyli wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych. Jest to właściwy czas, aby przypomnieć o inicjatywie, która rozpoczęła się 14 września 2024 roku w kościele Najświętszego Serca Jezusowego przy ulicy Chodkiewicza w Gorzowie Wielkopolskim, którą było rozpoczęcie Nabożeństw Transitus Christi i De Profundis. Spotkania odbywają się raz w miesiącu i czuwa nad nimi proboszcz Henryk Wojnar. Przed nabożeństwem słowo wstępne wygłosiła s. Anna Czajkowska. W najbliższy poniedziałek listopada – 03.11.2024 r. odbędzie się następne spotkanie z nabożeństwem na, które zaprasza kościół przy ulicy Chodkiewicza w Gorzowie Wlkp. Każdy katolik zadaje sobie pytanie czy można obcować ze zmarłymi w taki sposób, aby było to miłe Panu Bogu? A jeśli już – to w jaki sposób to czynić i czemu to służy? Takim sposobem jest właśnie nabożeństwo Transitus Christi i De Profundis wyjaśnia s. Anna Czajkowska. S. Anna Czajkowska z Centrum Apostolstwa Pomocy Duszom Czyśćcowym przy Zgromadzeniu Sióstr Wspomożycielek posługuje już dwadzieścia lat i podkreśla, że opiera się na biblii, teologach, świadectwach świętych, mistyków i błogosławionych ( którzy zostali przebadani przez Komisję Teologiczną oraz, że zgłębiała tylko te objawienia, które są z pieczątką kościoła katolickiego). Sama nie ma takich doświadczeń, takiej łaski nie dostąpiła. S. Anna Czajkowska podkreśla, że sama nigdy nie wywołuje zmarłych i zawsze tłumaczy dlaczego tego nie robi. Osoby święte, mistycy czy błogosławieni również tego nie czynili – oni modlili się do Boga. Dusze ludzkie mogą przychodzić, jeśli Bóg im pozwoli. Jest to dar od Boga, który łączy się z ogromnym trudem, cierpieniem, przez który przechodzą święci. Przestrzega, żeby nie być za mocno ciekawym jeśli chodzi o wieczność, nie powinniśmy też inicjować kontaktów z duszami czyśćcowymi przez spirytyzm, bo wtedy ocieramy się o duże niebezpieczeństwo. Na czym polega Nabożeństwo Transitum Christi i De Profundis? Objaśnia to s. Anna Czajkowska w swojej książce ” Wielka Sobota – narodziny czyśćca”: W Wielką Sobotę – jak katolicy wyznają w credo – Chrystus zstąpił do otchłani – do piekieł. Zmarłym jako pierwszym objawił prawdę o Odkupicielu Świata, przyszedł bowiem po to, aby ich wyzwolić z ciemności i przekleństwa śmierci. Wkroczył jako ten, który umarł jak każdy człowiek i wziął na siebie śmierć niezliczonej rzeszy ludzi umarłych od początku świata aż po dzisiaj i po sam jego kres. W Wielką Sobotę zaistniała  rzeczywistość czyśćca bo do Wielkiej Soboty trwała starotestamentowa otchłań – Szeol – Hades, z której nikt nie potrafił się wydostać bez względu na to czy był sprawiedliwy czy nie ( Łk 16, 19-31). Izraelici mieli przekonanie, że przebywający w Szeolu oczekują na Mesjasza Bożego, aby stał się wybawicielem. Zmarli bytowali tam na sposób cieni, pozostając w ciemności i samotności, jakby w więzieniu, bez relacji z Bogiem i ludźmi, bez możliwości zbliżenia do Nieba. Bramy nieba zostały bowiem zamknięte przez grzech Adama. Przyjście na świat Syna Bożego oraz powstanie kościoła było zapowiadane przez Prawo, przez proroków. Współczesnym teologiem, który wskazuje aktualizację tego wydarzenia jest Hans Urs von Balthasar– Teolog Wielkiej Soboty. Od Wielkiej Soboty rozpoczęła się nowa epoka – czas zbawienia. Śmierć została zwyciężona. „ Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem, kto we mnie wierzy, to choćby umarł żyć będzie” (J 11,25), Narodził się czyściec i śmierć już nie pozbawia zmarłych łączności z Bogiem i z ludźmi. Od tego czasu Chrystus stał się przejściem do Ojca dla tych wszystkich, którzy odeszli z tego świata ze znakiem wiary w Boga. Ci, którzy odrzucili Boga, nie rozpoznali głosu Zbawiciela – pozostali związani w ciemnościach swoich grzechów czyli w piekle ( J 5, 20-30). Czyściec i kościół ma swoje źródło w samym Bogu. Zmarli pozostają we wspólnocie Chrystusowej kościoła nawet wtedy, gdy potrzebują oczyszczenia bo nie zasługują na niebo. Oczyszczanie odbywa się w sercu, we wnętrzu każdego człowieka, które jest uwolnieniem resztek egoizmu blokującego pełne otwarcie na niebo. Czyściec nie jest produktem ludzkim, ani teologów, świętych czy mistyków ani religijnej wyobraźni. Stan oczyszczenia stanowi część odwiecznego planu Boga. Czyściec jest cierpieniem uszczęśliwiającym, powodującym zjednoczenie z Bogiem i jego celem jest niebo.Tylko zamknięcie się dobrowolne jest jak mówi biblia – śmiercią drugą ( Ap 20,14). My żyjący możemy pomóc osobie zmarłej, w której istnieje potrzeba naszej pomocy. Zmarłym pomaga wyłącznie Chrystus, do którego zwraca się żyjący człowiek z głęboką wiarą i miłością. To od wielkości świętości modlącego się człowieka zależą łaski dla dusz czyśćcowych i wieczne zjednoczenie z Bogiem. Chcąc pomagać duszom czyśćcowym musimy być w stanie łaski uświęcającej, gdy mieszka w nas Boże życie wówczas najmniejszy czyn czy najkrótsza nawet modlitwa przynosi korzyść wszystkim wiernym złączonym miłością Chrystusa. Grzech śmiertelny i trwanie w nim nie przynosi owoców ani dla siebie ani dla innych. Trzeba się modlić za zmarłych, aby byli od grzechów uwolnieni i cieszyli się oglądaniem Boga. Wreszcie śpiesząc z pomocą duszom czyśćcowym będziemy również mogli czerpać z ich skutecznego wstawiennictwa za nami. Jesteśmy obdarowywani przez Boga i zwracajmy Bogu dobro nie zajmując się sobą, nie traktujmy tego jako prawa do zapłaty i nagrody. Nie musimy wiedzieć, czego konkretnie potrzebują nasi zmarli. Wystarczy, że z wiarą ofiarujemy im jakiekolwiek modlitwy czy uczynki miłosierdzia, a Bóg Ojciec przyjmie je dla nich jako to, co ich przybliży do nieba. Ks. Henryk Wojnar podkreśla, że modlitwa zawsze ma potężną moc. Ważne jest wsłuchiwanie się i pokora w modlitwie. Modlitwa i milczenie. W ciszy można dopiero coś usłyszeć, bo odpowiedzi od Boga zawsze przychodziły. Opracowano na podstawie s. Anna Czajkowska WDC„ Wielka Sobota – Narodziny Czyśćca”Marzanna Leszczyńsk

Transitus Christi i De Profundis Read More »

Lądek Zdrój – miesiąc po powodzi

Rozmowa z Andrzejem Czapskim. , który przez 30 lat mieszkał w Gorzowie Wlkp., ale urodził się i wykształcił w Lądku Zdroju i do niego wrócił- od 17 lat jest znowu jego mieszkańcem. Opowiada o powodzi w swoim miasteczku i o tym jak się teraz tutaj toczy życie – minął już miesiąc od katastrofy. Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film. Marzanna Leszczyńska: Można powiedzieć, że jesteś szczęśliwcem. Mieszkasz przy rzece, dookoła zgliszcza, a twój dom cały. Miasto miało odcięty gaz przez cały miesiąc, a ty gotowałeś sobie obiad na piecu i było ci cieplutko. Nagrałeś z okien swojego domu przerażające obrazy. Andrzej Czapski: Tak, określam się wielkim szczęściarzem. Chyba czuwała nade mną jakaś opatrzność, jakieś zrządzenie losu. Nie miałem długo nadziei, że tak się to dla mnie łaskawie skończy. To był duży stres, bo właściwie woda już podchodziła niebezpiecznie i byliśmy pewni, że piwnice będą zalane, brakowało 5 centymetrów aby woda wdarła się wraz z nieczystościami do piwnicy sąsiada mieszkającego pode mną. Patrzyliśmy na to przerażeni, na szczęście po 20-30 minutach woda zaczęła opadać, to widać było po śladzie na ścianie budynku. Napięcie trwało – góra – pół godziny po czym odetchnęliśmy z ulgą. Od rzeki mój dom oddzielony jest pierwszą linią zabudowań potem jest ulica i w następnej linii stoi mój dom, który okazało się jest troszeczkę wyżej niż sąsiedni dom, którego garaż został już zalany do pół metra. To drugie szczęście jest związane z ciepłem, które mam. Byliśmy wszyscy namawiani jeszcze tak niedawno do likwidacji pieców, wielu to uczyniło. Prawdę mówiąc też bliski byłem zrobienia tego, bo miało być wygodnie na starość. Teraz sam sobie dziękuję, że mam piec w kuchni i mogę sobie gotować, w sypialni mam drugi piec kaflowy i mogę się nim ogrzać. W naszej części Lądka Zdroju akurat nie było gazu po powodzi przez cały miesiąc. Gaz mieli ci mieszkańcy, gdzie jest nitka wysokociśnieniowa, tam kotłownie pracowały zaraz po powodzi – to są okolice od strony Kłodzka. Część zdrojowa nie miała gazu długo ponieważ został zniszczony kolektor na jednej z wysepek. Przekładana też była rura główna przez wiadukt, który ocalał jako jedyny z 5-ciu mostów, aby przerzucić nitkę gazową na drugie nabrzeże. Gaz był wyłączony do czasu aż udało się to wszystko spiąć. Marzanna Leszczyńska: Przeraża mnie ta likwidacja tego co jeszcze dobre – mam na myśli te piece. Inne narody myślą inaczej, zabezpieczają się na różne sposoby, nie polegają na jednym źródle energii. Kiedy dowiedzieliście się, że czeka was katastrofa ? Jak zareagowaliście, czy była panika ? Andrzej Czapski: My jako mieszkańcy nic nie wiedzieliśmy. Były deszcze większe i mniejsze, ale woda opadała i myśleliśmy, że kryzys minął. Docierały do nas różnymi drogami informacje, że ostrzegali nas Czesi, a Komisarz Europejski ostrzegał Polskę, że idzie potężny niż i spodziewane są duże opady i że mamy się zabezpieczyć. Nikt nas nie poinformował o tym. Byliśmy zupełnie nieświadomi, można powiedzieć zaskoczeni, gdy myśleliśmy , że kryzys minął, a tymczasem woda zaczęła się gwałtownie podnosić i to tak, że w ciągu 15 minut podniosła się o 3-4 metry. Burmistrz miasta słuchał się hydrologa i ewakuował ludzi z terenów , gdzie domy były na wysokości rzeki, można powiedzieć, że zrobił to z nimi na siłę. Ludzkie życie zostało ocalone, dobytek nie. Byli ludzie, którzy nie dali się ewakuować. Praktycznie na ulicy Langiewicza rzeka zrobiła sobie pole bitwy – tam niektóre budynki zostały zmiecione, a te co zostały nie nadają się do zamieszkania. Oczywiście kierowano się doświadczeniami z ubiegłej powodzi w 1997 roku i te tereny ewakuowano, jednak nie spodziewano się, że tym razem będzie ściana wody, tym razem spadło wody dużo więcej. Marzanna Leszczyńska : Czy są ofiary i ile ich jest? Andrzej Czapski: Oficjalnie nikt jeszcze takich informacji nie podał. To jest temat newralgiczny, ludzie się boją mówić o tym cokolwiek. Na pewno 3 osoby utonęły. Marzanna Leszczyńska : Przygotowywaliście się do tego w jakiś sposób wcześniej? Działaliście w grupach? Andrzej Czapski: Kupiłem tylko zapas wody mineralnej. Każdy raczej samodzielnie w domu wyczekiwał, słuchał komunikatów, które nie były alarmujące. Chyba wszyscy myśleli o przeczekaniu. Byliśmy zaskoczeni i działaliśmy, gdy wszystko nadeszło. Wodę nam potem dostarczano, a gdy zniszczone były trakcje gazowe i elektryczne otrzymaliśmy kuchenki. Prądu nie było ok. tygodnia. Marzanna Leszczyńska: Czy bałeś się? Była panika, obawa, że przyjdzie nawet najgorsze? Andrzej Czapski: Ja akurat nie miałem takich obaw, bo wiedziałem, że mój dom jest wystarczająco wysoko. Wiedziałem, że ze względu na fakt, że to są góry, to woda z przerwanej zapory spłynie szybko. Ten najgorszy potok płynął może pół godziny. Byłem w stanie nawet nagrywać całe widowisko. Dom , w którym mieszkam ma 100 lat i pół metrowe mury. Sama woda nie była taka groźna jak to co ona niosła, a niosła kłody drzewa samochody, które uderzały w mury i to one robiły najgorsze szkody. Małe domki jednorodzinne położone przy samej rzece były okrutnie uszkadzane – te nie miały szans. foto: Andrzej Czapski Marzanna Leszczyńska: Opowiedz o obelisku Marianny Orańskiej, bo to ciekawa historia. Andrzej Czapski.: Obelisk Marianny Orańskiej był już od dawna nie tyle uszkodzony co mocno zabrudzony. Parę miesięcy temu go odnawiałem. Koło niego rosły dwa potężne cisy. Zaraz po opadnięciu wody poszedłem zobaczyć w jakim jest stanie po powodzi, bo to przecież zabytek. I stała się taka rzecz szczęśliwie, że te cisy uratowały Obelisk Marianny Orańskiej. Na tych cisach zatrzymał się niesiony materiał, a były to: kłody, palety, płyty, dechy, które zrobiły swojego rodzaju tamę i o tę tamę rozbijało się to co rzeka niosła i to z dużą prędkością. Gdyby nie te cisy, na których sama zbudowała się tama, to ten obelisk na pewno został by roztrzaskany. Andrzej Czapski podczas prac odnawiania Obelisk Marianny Orańskiej przed powodzią. Marzanna Leszczyńska: Opowiedz o zniszczeniach, bo przecież nie wszystko w mieście uległo zniszczeniu. Andrzej Czapski.: Bolączką są mosty. A było ich pięć. Był most na Złoty Stok, zabytkowy most średniowieczny św. Jana, wiadukt i dwa most w Zdroju ( jest jeszcze kładka w lesie). Praktycznie został tylko wiadukt. Most na Złoty Stok został już udrożniony bo miał

Lądek Zdrój – miesiąc po powodzi Read More »

LECH JAKUBOWSKI – wspomnienie ucznia

W Dniu Edukacji czas się zatrzymać i powrócić do dawnych czasów szkolnych i poszukać w pamięci wyrazistych belfrów. ” Tajemniczy (inicjały)” wspomina plastykę z Lechem Jakubowskim ćwierć wieku temu. Niewielu spotkałem w życiu ludzi tak charakterystycznych jak Pan Lech. Nie był to zwyczajny nauczyciel, ale chodzące ucieleśnienie charyzmy oraz artyzmu. Zawsze ubrany w poplamioną od farby koszulkę, o siwej brodzie – wyróżniał się wśród nienagannie ubranych nauczycieli…zachowywał się również zupełnie inaczej.  Nigdy do końca nie wiedzieliśmy co ma na myśli kiedy żartuje, a kiedy jest poważny – byliśmy na to za mali. Niedopowiedzenia, które stosował dawały nam wiele do myślenia, uważam, że były próbą oddziaływania na nas, zmuszania nas do otwarcia naszej artystycznej duszy. Jego pracownia nie przypominała typowego gabinetu plastyka z pędzlami, farbami i innymi akcesoriami plastycznymi, a przyozdobiona była starym sprzętem agd, kołami od roweru zawieszonymi pod sufitem, znakami drogowymi i absolutnie wszystkim co można było sobie wyobrazić. Czuło się w niej wolność, a jej wystrój pozwalał wyzwolić w sobie nasze najbardziej artystyczne JA. Już od klasy ZERO ( czyli mieliśmy po 6 lat), pan Lech zwracał się do nas per Pan/Pani. Wskazówki, które dawał nam do rozpoczęcia tworzenia prac malarskich, ograniczały się do absolutnego minimum – i to nas wprowadzało w osłupienie no bo jak się właściwie zabrać do roboty? Teraz wiem, że chciał abyśmy umieścili w pracach jak najwięcej swojej dziecięcej duszy. Gdy my, dzieci ze szkoły podstawowej chcieliśmy często malować coś na modłę komiksu, on widział „kreski, plamy i dziury”. Dziurą była niezamalowana powierzchnia, która w naszym przekonaniu była np. „niebem”. Pan Lech nie przyjmował dziurawych prac. Nie masz pomysłu na zalepienie „białych dziur”, kombinuj – mawiał. I wtedy najczęściej wydobywał z nas „to coś”.  Każdy zalepiając „dziury” w swoim malunku, tworzył coraz to dziwniejsze, abstrakcyjne prace. Tak też powstał mój nagrodzony wyróżnieniem ogólnopolskim malunek. Wskazówki pana Lecha brzmiały w stylu „Namaluj co możesz robić w przyszłości”. By jeszcze bardziej zmobilizować nas do włożenia w to emocji, rzucił parę mało apetycznych (jak mi się wtedy wydawało) uwag, jak to dorosłe życie może wyglądać. Gdy mój dziecięcy umysł wyobraził sobie ślub i żonę, być może i pośród dziewczynek z klasy, skontrował to w jasny sposób – „nigdy w życiu…a więc pozostało zostać księdzem”. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie pragnąłem być księdzem – wtedy było to oczywiste wyjście. I tak, pilnując by nie było 'białych dziur’ powstała kremowo – granatowa praca, w której ja widziałem krzyż, ołtarz, może i nawet jakieś IHS a Pan Lech po prostu…zasługujące na walkę w ogólnopolskim konkursie plastycznym dziecięce dzieło. Pan Lech zaskakiwał na każdej lekcji. „Żółtą kartkę” od niego można było zgarnąć za przeszkadzanie na lekcji, rozmowy, ale też…za głupie jego zdaniem pytania. Kiedyś wylądowałem u dyrektora za rzucenie gumką do kolegi na ławkę obok, by mu ją pożyczyć bez wstawania z krzesła. Pan Lech stwierdził, że „mogłem go zabić „. To samo powtórzyłem dyrektorowi szkoły, starając się zachować powagę, jednocześnie zdając sobie sprawę jak niepoważnie to brzmi i ,że dyrektor raczej mi nie uwierzy, że to było prawdziwym powodem „wylądowania na dywaniku”. Tak, Pan Lech sprytnie zmuszał nas do koncentracji na lekcji i wyłączenia się na zewnętrzne bodźce. Tu jest sztuka, nic więcej. Nie piórniki, gumki, plotki – tu jest świątynia sztuki. Zajmowanie się czymkolwiek innym, odciąga cię od tego stanu więc jest naganne i można spodziewać się jakiejś kary – tak teraz to rozumiem. Gdy kogoś nosiło w ławce, był wypraszany z pracowni i kończył swoją pracę w holu. To też tak na prawdę nie była kara – Pan Lech donosił potrzebne przybory oraz nadzorował postępy. Zbrodnią było również „zamordowanie pędzli” – czyli umieszczenie niedoczyszczonego pędzla w zbyt dużej ilości farby. Kiedyś otrzymałem tytuł „seryjnego mordercy”, a pan Lech zwracał się do mnie 'Tajemniczy <inicjały>’. „Żółta kartka Pani Kasiu! Panowie, to nie jest dobry materiał na żonę” – najbardziej legendarny tekst Pana Lecha, zawsze był nagradzany Jego szczerym śmiechem.  Prócz tego, pan Lech dyktował nam cytaty Pablo Picasso lub…swoje własne, o których pochodzeniu dowiadywaliśmy się kończąc pisać. Pojawiały się również sprawdziany, na których za udzielanie prawidłowych odpowiedzi na takie pytania jak 2×2 dostawało się lufę. Pamiętam, jak to argumentował „Lekcje wcześniej, tłumaczyłem wam przecież czym jest sztuka. A więc dwa razy dwa to jest pięć! To jasne” – nic z tego wtedy nie rozumieliśmy. Mój kolega potrafił narysować idealnie odwzorowane postaci Disney’a, pan Lech gdyby mógł, najchętniej by podarł te rysunki. Za to kiedyś łokciem przewrócił puszkę z farbą, która zalała 1/3 jego pracy. Pan Lech przechadzając się po pracowni, stwierdził, że „ta plama mu się na prawdę podoba”. Kolega zgłupiał do cna. To wszystko na prawdę zdawało się nie mieć sensu, bo my zachwycaliśmy się kopiowaniem różnych postaci z bajek. Byliśmy nagradzani wtedy, gdy działaliśmy spontanicznie, do tego nie można przekonać tak łatwo i to wymaga wysiłku. Gdy się staraliśmy kopiować innych, pan Lech uznawał to za badziew – oczywiście nie mówiąc tego wprost. Ale teraz rozumiem, czemu to wszystko miało służyć. Robił wszystko, byśmy wkładali w te prace siebie, swoje artystyczne cząstki duszy które na innych lekcjach były nieużywane, skryte gdzieś głęboko w nas. Niesamowity człowiek, jedna z najbardziej barwnych postaci mojego życia w Gorzowie Wielkopolskim. Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

LECH JAKUBOWSKI – wspomnienie ucznia Read More »

Nie tylko Czocha i Książ na Dolnym Śląsku

Zapraszam na podróż po fragmencie Dolnego Śląska: Kamieniec, Zamek na Skale, Zamek Sarny, Zamek Międzylesie czy Pałac Harrego Pottera ( tylko za płotem). Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film z muzyką – Marzanna Leszczyńska Kiedyś, zimową porą Marek Kaźmierski (niezwykły fotograf z Nowin Wielkich) opublikował wykonane nocą zdjęcie budynku przedbramia Zamku Grodno. Portal z szarego piaskowca, płaskorzeźby na elewacji – zrobiły na mnie piorunujące wrażenie – nic dziwnego ponieważ uznane są przecież za najpiękniejsze na Śląsku. Jak to się stało, że pierwszy raz usłyszałam o tym miejscu chociaż Zamek Grodno ma 700 lat i pamięta czasy Piastów Śląskich? Byłam w Grodnie, ale za naszą wschodnią granicą… Decyzja była szybka: Latem spędzam weekend na Dolnym Śląsku i poznaję Zamek Grodno. Był lipiec, gdy doszło do realizacji pomysłu. Niestety nocleg w tym miejscu załatwiany na ostatnią chwilę okazał się niemożliwy. Nie ma tego złego jednak co by na dobre nie wyszło. Zwolniło się miejsce w Kamieńcu i tam dotarliśmy późnym wieczorem. Tak się dzieje, że powracamy ciągle do tych samych miejsc – Zamek Czocha czy Książ mają potężną reklamę. Świeradów Zdrój to magnetyczne miejsce, które nie jest w stanie się znudzić. Tymczasem w ostatnich dwudziestu latach odnowiono tak wiele innych zabytkowych miejsc, które mają nowych właścicieli, nowe życie i krótką historię po odbudowie. W końcu ile razy można odwiedzać te same miejsca? Szczerze powiedziawszy nie lubię Zamku Czocha – dla mnie za dużo tam tragedii, imprez zaplątanych w siły ciemności. Może to jest ciekawe i sensacyjne, ale na pewno nie pozytywne. Gdy widzę fotografujące się pary młodożeńców, przechadzających się gości weselnych i słyszę o nocach poślubnych w komnacie, gdzie znajduje się łoże z zapadnią, gdzie ginęło w lochach tyle młodych pań nie spełniających oczekiwań władców tego miejsca to zadaję sobie pytanie: dlaczego na tak szczególny dzień swojego życia wybierają tak mroczne i dziwne miejsca? Naprawdę nie lepiej wybrać miejsce skromniejsze, biedniejsze, ale z pozytywną energią? KAMIENIEC Pałac Kamieniec , jego przytulne i wyjątkowe obejście jest cudowny i ma charakter kameralny. Jeśli szukasz spokoju, dopracowania, dobrego gustu, poczucia, że czas się zatrzymał, zieleni i wyjątkowego ogrodu to znaczy, że idealnie trafiłeś. Wybudowany w 1780 roku przez hrabiego von Hartig, a przebudowany w latach 80-tych XIX wieku przez rodzinę von Scherr- Thoss przeszedł nawet czasy II wojny światowej bez uszczerbku, a zrujnowały go dopiero powojenne lata tzw. komuny. Na szczęście wszystko uległo odwróceniu w 2006 roku, gdy Pałac trafił w prywatne ręce. Dzisiaj to miejsce sprawia wrażenie skończonego, stanowi całość tak zaprojektowaną, że choć miejsc noclegowych już nie ma to nie zauważa się tłumów ludzi i gwaru. Kojąco działa zieleń i kwiaty wokół Kamieńca. Osobiście wiele pomysłów podpatrzyłam i na pewno będę je wdrażać w swoim ogrodzie. Pomysł na ogród w ruinie jest super pomysłem. Budynek przy pałacu, a właściwie jego ruina bez dachu, ukryta w zaroślach potężnego jałowca i innych drzew, w której zorganizowano uprawy do kuchni i kwiaty, które zdobią wnętrza pałacu jest pięknym, oryginalnym i bardzo pożytecznym pomysłem, który uświadamia nam, że niektóre sprawy nie wymagają niebotycznych finansów, nie wszystko należy uprzątać i rozbierać. Połączenie luksusu, bogactwa z ruiną, patyną stanowi piorunującą estetyczną mieszankę. Żeby było interesująco, nie sztucznie, nie kiczowato to musi być nie tylko nowe, ale też stare. Są tutaj obszary klimatu angielskich ogrodów, ale są też polskie klimaty jak z dworku w „Panu Tadeuszu”. Ważne, że trochę z klimatu Pałacu Kamieniec można zabrać do swojego domu i podzielić się nim ze swoimi bliskimi kupując pałacową filiżankę, dżem, nalewkę, miód z tutejszej pasieki czy książkę napisaną przez tutejszych regionalistów i pasjonatów historii i życia na tych terenach. Będą na długie zimowe wieczory jak znalazł. ZAMEK SARNY Zasięgnęłam języka na miejscu i zwiedziłam również Zamek Sarny, a właściwie zamczysko, który ma całkowicie inny charakter niż Kamieniec. Ten zabytek jest w fazie odrodzenia i sprawa nie będzie jeszcze długo zamknięta. Powiem szczerze, że to jest właśnie dla mnie bardzo interesujące i frapujące – obserwować tę przemianę co znaczy – pojawiać się tu często (Coś dla mnie). Ta wybudowana w XVI wieku posiadłość ma niezwykłą historię, przeszła przez czasem tragiczne wichry historii, ale najważniejsze, że nadal istnieje. Stoi tylko 5 km od domu naszej najmłodszej noblistki – Olgi Tokarczuk. To w Zamku Sarny urodził się w 1866 roku Gustaw Adolf hrabia Gotzen ( gubernator Niemieckiej Afryki Wschodniej). W 2010 roku, gdy Zamek Sarny był bliski zawaleniu chciała go przejąć brytyjska fundacja Save Britain`s Heritage pod patronatem Karola, księcia Walii. Losy jednak sprawiły, że jest własnością fundacji założonej przez trzy prywatne osoby, które pozyskują różne fundusze na odbudowę i już 10 lat trwa rewitalizacja obiektu będącego na skraju zawalenia się. Gdy się patrzy na to zamczysko widać ogrom prac do wykonania, ale widać jak wiele już zostało zrobione. To miejsce tętni życiem i jest w fazie transformacji. A pole do popisu mają różni specjaliści. Na razie zachwyca zamkowa kawiarnia i Kaplica Św. Napomucena malowidłami z 1738 roku, w której wnętrzu rozbrzmiewa muzyka jak w raju, głosów które można słuchać i słuchać, długo jak najdłużej – tak wielkiej są urody. Budzą zdumienie zestawienia renesansowych polichromii i nowoczesnych grafik, kryształowych żyrandoli zawieszonych jeszcze na nie odrestaurowanych sklepieniach. Zastanawiam się jaką trzeba mieć miłość do tych murów, wiarę, że uda się to wszystko uratować? Wyobrażam sobie ile to wszystko wymaga wiedzy, poświęcenia, o finansach już nie wspomnę. Okazja do wykazania się i zrealizowania nie jednego geniusza ludzkiego. Widok jest imponujący, a kontrasty zachwycają: z jednej strony prawie spróchniałe okno, zamurowane cegłami i podparte deską i nowe piękne drzwi w secesyjnym stylu ledwie widoczne na potężnej ścianie odrapanej z tynku. Ciemne lochy ukazują ogrom potrzebnych środków i pracy – a co w nich będzie? Nie mam zielonego pojęcia – dlatego ciekawe będzie wszystko co przyszłość odsłoni. Zapiera dech ogromna ruina potężnego folwarku – w jej środku krajobraz jak ze starożytnych zabytków Rzymu: ceglaste łuki i ściany , a w środku poustawiane drewniane solidne stoły i krzesła – zapewne już dzieje się tam, oj toczy się życie dzisiaj na zamku. Zawieszona makieta projektu jak to będzie wyglądało po wykonaniu drewnianego sufitu

Nie tylko Czocha i Książ na Dolnym Śląsku Read More »

Scroll to Top