Autor: Marzanna Leszczyńska

Rumba, Julia i Walentynki

Rumba to pochodzący z Kuby taniec nazywany tańcem miłości. Brałam lekcje rumby u Magdy Geldner, która prowadzi w Szczecinie szkołę tańca Royal Dance. Kiedyś rozmawiałyśmy o rumbie, bo chciałam znać jej prywatne zdanie o tym jakie wykonanie rumby robi na niej największe wrażenie. Dzielę się Jej estetyką tego tańca. „ Rumba jest tańcem miłości, w którym partner eksponuje partnerkę. To partnerka ma być w parze widoczna, piękna, partner powinien być mniej widoczny, fajnie gdy widać jego delikatność, a nie agresywność. Technika jest oczywiście bardzo ważna i jej dobra znajomość zrobi z każdego tancerza, ale dodanie do tego swojego talentu i wrażliwości to jest dopiero to. Powiem tak: możesz nie być piękna, ani zgrabna i przy ciele, ale gdy znasz technikę i nauczysz się rumby będziesz wyglądać mega zachwycająco i odwrotnie możesz być szczupła, zgrabna i piękna tańcząc rumbę bez znajomości techniki rumby nie będziesz wyglądać pięknie. Nie zachwycam się również tańcem mechanicznym, szybkością, nie wiadomo jaką sprawnością w tym tańcu, bowiem jeśli chcę figur akrobatycznych to idę oglądać akrobatykę, jeśli chcę szybkości to idę oglądać lekkoatletykę. Rumba jest eteryczna, zmysłowa to połączenie bardzo wielu rzeczy, które dopiero tworzą zachwycającą całość. Jeśli chodzi o strój partnerki to oczywiście są popularne frędzle, falbany. Mnie bardzo podoba się, gdy kobieta ma u góry czarny gorset a dół jest zwiewny i lekki „. To tyle od mistrzyni Magdy Geldner ze Szczecina Mnie osobiście nauka rumby sprawiła chyba najwięcej trudności na początku przygody z tańcem. Taniec liczy się na cztery. Cztery, raz nie ma kroku- i – osadzenie biodra, dwa (krok), trzy (krok), cztery (krok). I tak w kółko, właściwie to wszystko. Trzeba jeszcze wiedzieć gdzie jest w muzyce raz i w którym momencie ruszyć , aby było w rytmie- ale to już zadanie partnera. Na początku wszyscy liczą, zdarzało się, że utwór prawie się skończył , a partner nie ruszył jeszcze z miejsca – za to widać jak mu się usta ruszają do słów : raz, dwa, trzy, cztery – no ale nie zdecydował się, a muzyka nie czeka więc dalej szuka raz…. I to są te zabawne momenty, gdy zgłębia się naukę tańca. W zasadzie to krok podstawowy opanowuje się przez ok 6 lat ( jednocześnie poznaje się technikę pozostałych tańców, a jest ich 10 ) Ciało musi zakodować ruch, zautomatyzować go. Praca stóp jest tutaj bardzo potrzebna, przenoszenie ciężaru ciała, odpychanie się poprzez stopę z tyłu tak , aby nie było to „łażenie”, stopy nabierają prędkości. Ciało musi być odpowiednio osadzone, wyprostowane, a głowa utrzymywana w pozycji. Ćwiczy się wszystko nawet wzrok, tak, aby przyciągał uwagę widza. Gdy do gry wchodzą ręce to dopiero zaczyna się koordynacja ruchu i trudność wzrasta. Pamiętam jak nauczyciel pokazał mi na treningu ruch rękami – palce były szeroko rozczapierzone, ręka miała coś „czarować” przed twarzą, a ja tak się wczułam, że zaczepiłam paznokciem o nos i tylko krew trysnęła na ciuchy i partnera. Warto spróbować nauki rumby, aby przekonać się o swoich możliwościach i jest to niewątpliwie duża przygoda, a warto się posuwać w progresie o każdy najmniejszy centymetr. Rumba jest tańcem, w którym nie należy się uśmiechać, więc Ci, którzy nie lubią się uśmiechać mają jeden problem z głowy. Jak miłość to rumba, ale też Romeo i Julia – w ubiegłym roku w wigilię zmarła w wieku 72 lat Oliwia Hussey odtwórczyni Julii w Filmie Franco Zeffirellego. Romantyzmu nigdy za wiele w dzisiejszych czasach. Oliwia Hussey A ja kiedyś zatańczyłam rumbę jako Julia, a było to dawno dawno temu w 2014 roku na Dworze w Sierakowie podczas wieczoru Walentynkowego. Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film. Marzanna Leszczyńska

Rumba, Julia i Walentynki Dowiedz się więcej »

Lubuski fenomen

O zachwycających fotografiach Marka Kaźmierskiego z Nowin Wielkich, ale też o nim samym po raz kolejny na http://www.idealzezgrzytem.pl. Naciśnięcie czerwonego guzika z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi projekcję zdjęć z muzyką. Są to fotografie Marka Kaźmierskiego. Fotografie Marka Kaźmierskiego, które uwieczniają bajeczne krajobrazy Nowin Wielkich, Ujścia Odry mają swoich naśladowców. Przeglądam posty na fb – widzę podobne kadry, ale podpisane innym imieniem i nazwiskiem. No cóż, to jest tylko naśladownictwo, szukanie podobnych ujęć, podobnych motywów – ale oryginał jest tylko jeden – tym oryginałem jest już tak łatwo rozpoznawalny Marek Kaźmierski. Wszystkim naśladowcom radzę szukać swojej drogi, swoich motywów – jeśli chcą być wyjątkowi, oryginalni, prawdziwi – inaczej będą tylko tymi drugimi, tymi naśladowcami. Zresztą tam, gdzie są jego naśladowcy, Marka już tam nie ma. Może jest w tym samym miejscu, ale jeśli chodzi o zdjęcia to wszedł już w inną rzeczywistość, odkrył coś, a może zrobił skok w przyszłość – tak sądzę patrząc na Jego świeże zdjęcia i kręcę przecząco głową, bo może zrobił je jakimś innym aparatem fotograficznym? Tak, ma nowy, „ ale stary” aparat fotograficzny, którym mi się pochwalił – bardzo kosztowny zresztą, ale czy już go używa? Przede wszystkim zadziwia mnie ta ogromna ilość udanych zdjęć. Te zdjęcia działają na mnie porażająco, bo nie dają mi spokoju, każą odkładać na później rozpoczętą robotę, zaprzątają myśli, w głowie powstają jakieś pomysły, nagle tworzę jakieś scenariusze filmowe, piszę bajki jakich nie było, przypominają mi się stare piosenki, lata szczęśliwego dzieciństwa… Fajnie. Miałam okazję widzieć się z Markiem Kaźmierskim. Co u niego słychać? To, że rzeczywistość się zmienia, a my się tego nie spodziewamy. Zmniejszyło się stadko danieli, które w tamtym roku tak uroczo pozowało Markowi do zdjęć. Niestety to wina wilków. Markowi zdarzają się bliskie spotkania z tymi drapieżnikami podczas fotograficznych wypadów w plener. Co się czuje, gdy namierza się obiektywem wilka, a jednocześnie zauważa , że z boku obserwują cię oczy dwóch innych towarzyszy nie wiadomo jak licznego stada? Czuje się tylko stres. Bo w tę pasję, jaką jest fotografia przyrody wpisane jest ryzyko, a w przyrodzie nie ma idealnych warunków, to nie studio – to natura, to przyroda… Umiłowanie do uwieczniania terenu wokół Nowin Wielkich jest podyktowane miłością do tego miejsca zamieszkania, dostrzeżenia jego wyjątkowości i piękna. Na tych zdjęciach oglądamy teren nieskażony, bez znaków cywilizacji, bez ludzi. Jeśli są – to pasują, podkręcają zdjęcie , nie są intruzem psującym całość . ??? Marek Kaźmierski jest nie tylko mieszkańcem i fotografem tej bajecznej krainy, ale jest jednocześnie kimś , kto walczy o ten teren. Kto by pomyślał, że ta jak wyjęta z baśni dębowa aleja, którą tak niesamowicie uwiecznia Marek miała być wycięta? Zadaję sobie pytanie ile jest takich alei jeszcze w Polsce tak niezwykle położonych? Ba, w ogóle czy jest taka druga? Jakie to podłe i maluczkie decyzje, jacy beznadziejni, pozbawieni wyobraźni są ludzie, którzy chcieli się tego dopuścić, którzy podjęli taką decyzję. O tym nie można milczeć. Takich ludzi nie warto pytać dlaczego chcieli tak zrobić? Bo urzędnicy zawsze znajdą wytłumaczenie swojej decyzji. Po co chcieli to zrobić ? Żeby samochody mogły szybciej jeździć? Dla pieniędzy?, Dla dębowych desek, które można drogo sprzedać w Niemczech? Pozostaje pytanie czy takie miejsca mają swoją ochronę, czy są obrońcy, którzy wiedzą jak chronić i zabezpieczać takie miejsca, ratować nawet wtedy gdy te drzewa będą stwarzać zagrożenie. Jest to droga ruchu, ale może powinna powstać droga alternatywna do tej. To są już pytania do władz, samorządowców i decydentów, którzy powinni doceniać i widzieć to co mają i czym zarządzają i jak zrobić z tego wartość, aby i nawet dzięki tym krajobrazom mogła ludność gminy żyć i ciekawie w niej zarabiać. Marek mówi, że te lasy są bardzo przetrzebione, odkrywa podczas swoich wędrówek masę łysych połaci, stosy wyciętych drzew gotowych do wywózki. Teorii uzasadniających róże decyzje znawców od lasów, wygłaszających mnóstwo dziwnych argumentów– jest dużo – tylko czy na pewno mają rację? Marek mówi, że prowadzi swoją walkę z myśliwymi, publikuje zdjęcia wyciętych drzew w lesie, docieka prawdy, dzięki niemu ta zjawiskowa aleja dębowa jest nadal. Jak mi opowiada – dostaje wzruszające komentarze z całego świata, od ludzi, którzy są urzeczeni krajobrazami uwiecznionymi na jego fotografiach. Ta aleja jest już znana na świecie, doceniana bardziej niż tu na miejscu. Intryguje mnie osobowość Marka Kaźmierskiego. Wiem, że jest świadomy swojej wartości jako fotograf, ale też zna swoje braki, widzi lepszych od siebie – jeśli tacy się pojawiają. Jest jak wilk, lubi szukać swojej drogi i kroczyć samotnie, bo droga – popularnie mówiąc – kariery nie jest jego marzeniem i szczęściem. Życzymy dalszego rozwoju, czekamy na fotografie robione „nowym- starym” aparatem i czekamy na namiary wystawy Twoich zdjęć Marku, które będzie można podziwiać, bo o niej wspominałeś. Gospodarze gminy !!! – macie wyjątkowe miejsce, wyjątkowego fotografa – podrapcie się po głowie, albo znajdźcie kogoś do pomocy i zróbcie coś ciekawego. I na Boga !!! tylko nie piły – ścięte drzewa!!! Błagam Życzę wam współpracy i pomysłów. Marzanna Leszczyńska O fotografiach Marka Kaźmierskiego pisaliśmy w następujących artykułach : https://idealzezgrzytem.pl/2024/03/24/zauroczenie/ oraz https://idealzezgrzytem.pl/2024/04/24/gratulacje/  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

Lubuski fenomen Dowiedz się więcej »

Belêm po portugalsku znaczy Betlejem

Szybkim krokiem przemierzyłam most i stanęłam w bramie do Torre de Belêm, aby zapozować do pamiątkowego zdjęcia. W tym właśnie momencie aż mnie zatkało powietrze bo poczułam porządny zimny prysznic wody. Miałam mokre włosy, twarz i miejscami ciuchy. Rozległ się śmiech ludzi, którzy stali się tego świadkami. Przez moment nie rozumiałam co się stało. To było nagłe uderzenie silniejszej fali Tagu, która zmoczyła mnie i mojego fotografa. Aparat się zamoczył i nie zrobił zdjęcia. Tak wyglądało moje wejście do Torre de Belêm – jednego z najcenniejszych zabytków Portugalii. Zapraszam na tekst o historii tego szczególnego i zachwycającego miejsca, które ma też polski akcent – Marzanna Leszczyńska Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film ze zdjęciami i muzyką tego miejsca. Pierwotnie budowla wznosiła się pośrodku koryta rzeki Tag. W wyniku wielkiego trzęsienia ziemi z 1755 roku rzeka zmieniła nieco koryto i obecnie wieża znajduje się tuż przy jej prawym brzegu. Aby dostać się do Torre de Belém trzeba przejść przez most zwodzony, który został zbudowany, aby utrudnić dostanie się do budynku dla najeźdźców. Gdy idziesz po tym moście pod stopami i pod drewnianym mostem kłębi się woda Tagu, która nie stoi w miejscu tylko obmywa wieżę, szumi i tworzy fale.Muszę przyznać i napisać, że położenie Torre the Belêm jest przepiękne przez to, że cały czas jest obmywana przez rzekę Tag. Tam te fale nie ustają, nawet przy bezwietrznej pogodzie. Tworzą spektakl. Zdradziecko podchodzą aż pod schody nabrzeża, tworzą potężne kałuże. Są to widoki fantastyczne. Właściwie to wygląda jakby budowla wynurzała się z rzeki. Można na to patrzeć i patrzeć.Belêm jest jednym z najcenniejszych zabytków Portugalii, najważniejszą atrakcją turystyczną w Lizbonie i jednocześnie drugim zabytkiem Lizbony z listy Unesco, jednym z siedmiu cudów Portugalii 2007 roku, arcydziełem stylu manuelińskiego ( uznaną za jedyną zachowaną budowlę wzniesioną całkowicie w tym stylu, która się zachowała do dziś). Belêm było oknem na świat salonu Portugalii jakim stała się Lizbona XVI wieku, z której żeglarze wypływali w świat daleki i niepoznany dzięki królowi Henrykowi Żeglarzowi, który wyprowadził Portugalię na szerokie oceaniczne wody.  Za tymi wodami leżały ziemie przyszłych kolonii i zaczął się czas sprzyjający eksploracjom. Belêm tak nazywa się wieża, która była wejściem do Portu Lizbońskiego w epoce wielkich odkryć geograficznych służyła za komorę celną ściągającą haracz dla Króla, stała się też punktem orientacyjnym dla żeglarzy wracających do ojczyzny i symbolem morskiej potęgi Portugalii. Pierwotnie nazywana była Zamkiem św. Wincentego, który był patronem Lizbony. Powstała w latach 1515- 1520, a wzniósł ją architekt budowli militarnych Francisco de Arruda i miała uzupełniać ochronę umocnień rzeki Tag. Do jej budowy użyto wapieni z okolicy i reprezentuje styl manueliński czyli bardzo portugalski, upamiętniający morskie podboje Portugalczyków. Było to połączeniepóźnego gotyku ze zdobieniami mauretańskimi, dekoracjami naturalistycznymi z rodzimej sztuki i motywami morskiej fauny i flory oraz z biblii.To cudeńko architektoniczne składa się z dwóch części: sześciokątnego bastionu z nisko sklepioną kaplicą ze strzelnicami dla 12 armat i 30 metrową wieżą, w której mieści się : sala gubernatorska, sala królewska, sala audiencyjna, kaplica i taras z widokiem. Całość wzbogacona jest licznymi bartyzanami – wieżyczkami, które pełniły funkcje strażnicze i strzelnicze.Ta budowla zapoczątkowała nowy trend w architekturze wojskowej ze względu na dwupoziomowy skład broni. Belêm po portugalsku znaczy Betlejem. Na jej tarasie znajduje się figurka Matki Boskiej Belêm nazywana też Matką Boską Dobrego Sukcesu lub Matką Boską Winorośli czy też Dziewicą Dobrej Podróży. Fasady od strony rzeki miały więcej dekoracji, bo witały żeglarzy. Przy wejściu do wieży stoją figury św. Wincentego i Archanioła Michała, a bartyzany zdobione są tarczami z krzyżem Zakonu Rycerzy Chrystusa, który organizował i finansował wyprawy morskie Portugalczyków. Zwiedzając wieżę koniecznie trzeba na niej wypatrzeć rzeźbę nosorożca, z którym wiąże się słynna historia portugalskiego gubernatora i jego negocjacji z sułtanem Muzaferem zakończona prezentem dla króla Manuela w postaci nosorożca. Podarowane zwierzę zostało wysłane do Lizbony aby ucieszyć króla Manuela, który i tak był szczęśliwy bo posiadał słonia, ale dodatkowy prezent sprawił mu wielką frajdę. Król postanowił sprawdzić, czy prawdą jest, że słonie i nosorożce są odwiecznymi wrogami i zorganizował pojedynek kolosów na wzór rzymskich bitew dzikich zwierząt. Cały dwór był świadkiem jak słoń zobaczywszy szturmującego go nosorożca uciekł w panice, a pojedynku nie było ku rozczarowaniu dworzan. Nosorożec stał się bohaterem i modelem dla niemieckiego malarza przebywającego na lizbońskim dworze -Albrechta Durera, który go naszkicował. Potem Król Manuel chciał podarować nosorożca Papieżowi zapewniając Go w ten sposób o wierności Portugalii, demonstrując sukcesy w dalekich krajach, jakim było nawracanie ludności na wiarę chrześcijańską. Jednak prezent wysłany drogą morską do Rzymu, utonął podczas wielkiego sztormu, ale pamiątka tej historii w postaci rzeźby na Belêm pozostała. W latach okupacji hiszpańskiej (1580-1640) wieża Belêm pełniła funkcję więzienia i w swoich podmakających pomieszczeniach przetrzymywała więźniów politycznych. I tutaj trzeba wspomnieć o istotnym polskim wątku ponieważ w 1833 roku przez dwa miesiące był tu więziony generał Józef Bem– twórca Legionu Polskiego w Portugalii. Zasługi generała dla Polski były duże w ówczesnym czasie – brał On udział w Powstaniu Listopadowym i zwyciężył pod Domanicami w 1831 roku oraz Iganiami. W starciu pod Przetyczem dzięki celnemu ogniowi baterii skierowanej przez Bema wojska rosyjskie zostały zmuszone do odwrotu, tak też się stało w walkach: pod wsią Długosiodło, nad rzeką Orzyc, pod Rużem i Złotorią.Powstanie Listopadowe upadło, załamała się też obrona stolicy – wszędzie tam walczył generał Józef Bem odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. Jego jednostka, która wycofała się do Prus została w końcu rozwiązana, a On sam udał się na emigrację do Niemiec i Francji. We Francji związał się z Hotelem Lambert i zaczął formować wśród emigrantów polskich Legion Wojskowy. Z tą formacją wojskową miał walczyć w Portugalii w czasie wojny domowej po stronie Dom Pedra ( króla Portugalii, który powrócił do swojego kraju po 13 latach z Brazylii). Bem zmobilizował niewielu ochotników ponieważ emigracyjne środowiska demokratyczne były przeciwne przelewaniu krwi Polaków w obcej sprawie. W rezultacie Polacy nie wzięli udziału w walkach, gdyż po zajęciu Lizbony Dom Pedro zerwał z nimi porozumienie, a protestującego i wykłócającego się Bema aresztowali i zamknęli w wieży Belêm, skąd trudno było uciec. Dopiero po dłuższych negocjacjach i dwóch miesiącach

Belêm po portugalsku znaczy Betlejem Dowiedz się więcej »

ZAGRODA MŁYŃSKA W BOGDAŃCU GOTOWA NA ŚWIĘTA JAK DAWNIEJ I ZAPRASZA

Zapraszam na tekst i zdjęcia z muzyką o wyjątkowych dekoracjach w Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu. Naciśnięcie czerwonego prostokąta na obrazie poniżej uruchomi krótki film – Marzanna Leszczyńska Moda na dekoracje świąteczne w stylu Las Vegas trwa w Polsce od mniej więcej 30 lat i dotarła już chyba wszędzie. Odnoszę wrażenie, że ludzie są święcie przekonani, że im więcej migających światełek tym ładniej. Gdzieś się dumnie pochwalili, że na sztuczną choinkę w mieście wydano 1 milion złotych… Na internecie pokazują zdjęcia świątecznych ulic, choinek – ja już tego nie odróżniam. Tymczasem ktoś opublikował zdjęcie potężnej, rosnącej, żywej ozdobionej choinki pod, którą były miliony ” lajków” i masa komentarzy – po prostu miażdżąca przewaga nad tymi wszystkimi święcącymi „druciakami”. Przeglądając fb trafiłam na skromny post Pani Igi Borowskiej- Krajnik informujący , że bolą ją ręce i plecy, ale dekoracja świąteczna Zagrody Młyńskiej w Bogdańcu jest gotowa. Dołączone było zdjęcie – okna – na nim wianuszek , wykonany z zasuszonych plasterków pomarańczy i cytryn. Wystarczyło. Pojechałam zobaczyć. Czułam, że będę bardzo zadowolona. Proszę Państwa mamy w Gorzowie zdolnych ludzi, z nietuzinkowym gustem, pracowitych, odważnych i jak bardzo wrażliwych… To co zobaczyłam to na tle tego co nas otacza ( piszę o świątecznych dekoracjach) to jak fiołek w trawie, Kopciuszek na balu… Przed młynem nie ma świetlnych iluminacji, jest ciemno, świeci się tylko w oknach. Teraz zimą, gdy nie ma liści stawy są widoczne, a w tej zimowej szarudze pozbawionej śniegu zielenią się i lekko szumią potężne świerki i wydaje się, że stoi tam jakiś „Jańcio Wodnik” i dogląda karpi, żeby ich nie zabrakło na świątecznym stole. Na płocie i ażurowej werandzie wiszą wiązanki z zielonych gałązek sosny, z szyszkami, zawiązane beżową jutą – zapraszają w inną czasoprzestrzeń, która zaczyna się już tutaj na podwórku. Całość świetnie skomponowana, wszystko ręcznie wykonane – widać ogrom pracy, poświęconego czasu, myśli twórczej, zdolności artystycznej, solidnego wykonania, pomysłowości i pasji. Pani Iga Borowska- Krajnik opowiada o tym ciekawie, bo pod wymagającym okiem dr Mirosława Pecucha powstało to wszystko i dzięki Jej zdolnym dłoniom. Koncepcja wystroju rodziła się i prace powstawały właściwie przez cały okrągły rok – zamyśla się Pani Iga… Jeśli tu będzie zapytajcie przewodniczkę- skąd pochodzą oryginalne wielowymiarowe białe gwiazdy, powtarzające się w różnych kompozycjach? Bo gwiazd i aniołów nie powinno zabraknąć w dekoracjach na Boże Narodzenie i tutaj jest ich dużo. Gdybym użyła często używanego słowa magia czy czary to byłyby bardzo niewłaściwe słowa ( one pasują do tych światełek a` la Las Vegas). Tu jest anielski nastrój, nie wyczarowany, ale stworzony. Są dwie choinki, bardzo różne i jedna jest właśnie bardzo anielska – jak mówi Pani Iga Borowska- Krajnik, często wyciska łzy i przywołuje wspomnienia u gości, a Pani Iga ma możliwość nie tylko opowiadania, ale staje się też słuchaczem opowiadań wylewnych gości. Jak będziecie tutaj – poszukajcie trzech bombek ( głów krasnali czy Mikołajów) umieszczonych w przeźroczystych kieliszkach) z Manufaktury Marolin, zapytajcie o kartkę świąteczną z ilustracją Marcina Szancera, albo odnajdźcie tę z różową świnką. Kartki świąteczne są nie tylko w albumach ale też w ramkach. Te zapisane mają przecież wyższą wartość niż te nowe. Pani Iga opowiada o tym interesująco. Ciekawość wzbudzają przepiękne drewniane czy kamienne formy do pieczenia pierników, już o porcelanie nie wspomnę. Podziwiać można płaskorzeźby „Szopki” Pana Stefana Szymoniaka. We młynie w Bogdańcu jest tak, jakby jej dawni właściciele wyszli na chwilę z domu. Do stołu nakryto, leżą patery z owocami, na kuchni stoją garnki, suszą się zioła. Na stołach stoją świeczki, które się zapala na czas zwiedzania tworzą niezwykły nastrój i zapach. Wrażenie życia w tym miejscu tworzą jej obecni gospodarze, a jest ich 8 osób – wyczuwa się dobrą atmosferę i wspaniałą życzliwą współpracę wśród pracujących tu ludzi. Nie ma komercji !!! Jest przepięknie, a Pani Iga nie ma głowie czerwonej czapki Mikołaja, ale ma na nogach piękne wyszywane irchowe, zimowe buty. Tak udekorowana na Święta Bożego Narodzenia Zagroda Młyńska w Bogdańcu będzie do końca stycznia 2024 roku. Zobaczcie i pokażcie ją swoim dzieciom, rodzicom, wnukom. I nie czekajcie zbyt długo, bo choinki szybko gubią igły jak to u naturalnych bywa. Na koniec krótki apel do decydentów, władz Gorzowa Wielkopolskiego, radnych: aż się prosi o okazały baner ze zdjęciem Zagrody Młyńskiej przy drodze, który by informował o tym uroczym miejscu. Jest się czym chwalić, poza tym skąd ludzie mają wiedzieć, gdzie to jest i że to jest? Stal Gorzów ma taki baner koło Przytocznej i w okolicy Skwierzyny. Zamiast tych straconych milionów na skompromitowaną Stal Gorzów byłby dobry inny cel. Szkoda, bo efekt w Zagrodzie Młyńskiej cieszyłby wielu, wzbudza pozytywne emocje, kształtuje gust i estetykę, Jest to przykład możliwości wykazania się zdolnych ludzi, bo jest co podziwiać i należy takie starania zawsze doceniać. Marzanna Leszczyńska Do tej pory na http://www.idealzezgrzytem.pl ukazały się następujące teksty o Zagrodzie Młyńskiej w Bogdańcu: https://idealzezgrzytem.pl/2023/10/03/mlyn-w-bogdancu-otwarty/ oraz https://idealzezgrzytem.pl/2024/06/27/noc-swietojanska-w-bogdancu/ Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

ZAGRODA MŁYŃSKA W BOGDAŃCU GOTOWA NA ŚWIĘTA JAK DAWNIEJ I ZAPRASZA Dowiedz się więcej »

„DANIEL”- Zamknięta księgarnia

Uwielbiam lokalne księgarenki w różnych miejscowościach. Ostatnio zachwyciłam się jedną w rynku w Jeleniej Górze. Zawsze nawiąże się jakaś interesująca rozmowa ze sprzedawcą, bo Ci mają wiele do powiedzenia i przeważnie czytają, a nie tylko sprzedają książki. Czego ja nie wypatrzyłam w takich księgarniach….Wiem, że ich właściciele wkładają dużo serca w te swoje księgarenki, bo to widać po tym co sprzedają i po tym, co mają do powiedzenia sprzedawcy. Do takich wyjątkowych w naszym mieście Gorzowie Wielkopolskim należy księgarnia „Daniel”, do której przylgnęła nazwa – „kultowa”. Było w niej „bogactwo” książek niewątpliwie, ale przede wszystkim była „Gorzowiana” czyli albumy, poezje, legendy, historie związane z tematyką naszego miasta i jej mieszkańcami. Pan Daniel Puczyłowski – jej właściciel był lokalnym patriotą, chętnie nawiązywał współpracę z ludźmi, którzy coś o mieście, czy jego mieszkańcach napisali. Tego rodzaju książki chętnie kupowałam w księgarni „Daniel”, aby podarować komuś za granicą. Pamiętam, jak w czasie, gdy Olga Tokarczuk otrzymała Nagrodę Nobla i całe witryny były wystawione jej książkami , zapytałam o książki Noblisty wybranego ex aequo Petera Handke, a młoda sprzedawczyni szczerze się zakłopotała i zawstydziła, że Jego książek nie mają. Panował tam dystans do siebie i otwartość. Komercja Empika bardzo często mnie odstraszała i często z niego wychodziłam z niczym. Gdy przychodziłam do „Daniela” to przede wszystkim długo tam przebywałam, buszując w książkach i zawsze wychodziłam z paroma zakupionymi pozycjami i żalem, że nie mogę sobie pozwolić na więcej. Tymczasem księgarnia „Daniel” zamyka się po 30 latach swojego istnienia. Ogłosił to Pan Daniel Puczyłowski na fb, tą smutną wieść publikują też mieszkańcy miasta. W komentarzach przebija się żal, ale nie ma żadnych złośliwości, może czasami ktoś bezdusznie dla tego faktu napisze, że czasy się zmieniły, że przyszedł czas na ebooki, księgarnie są niepotrzebne bo czytanie jest passe…Nigdy się z taką opinią chyba nie pogodzę i sądzę, że nie najlepiej świadczy to o tych, którzy tak uważają. Szkoda, że mieszkańcy tego miasta nie docenili tego, że ktoś wyszedł poza ramy komercji wszędobylskiej. Przykre, że e-booki są cenione wyżej, że nie lubimy dotykać książek, nie widzimy zalet czytania i nie żal nam tego czego się pozbawiamy nie czytając. W końcu niewątpliwie biblioteka z książkami w domu to wyjątkowa jego ozdoba i gdy jest nie dla parady, a w częstym użyciu to ma niebagatelny wpływ na osobowość jej posiadacza. Chciało by się powiedzieć: pokaz mi swoją biblioteczkę, a powiem ci kim jesteś… Tak się złożyło, że dokładnie w tym samym czasie zrobiło się głośno w Gorzowie o Stali Gorzów – żużlu i poważnym problemie finansowym, który powinien mieć taki sam finał jak los księgarni „Daniel”. W jednym i drugim przypadku 30-lat tradycji i sentymentów. Jakże inna wymowa i wpływ na człowieka tych działalności i jak inny finał. Sprawa Stali Gorzów i żużla w atmosferze skandalu, hałasu, kłótni, wątpliwości, pretensji, szantażu, żądań publicznych ogromnych pieniędzy, udziału Rady Miasta , posądzeń, niejasności, oparta na emocjach – sportu powiedzmy sobie szczerze innego niż taniec, jazda figurowa na lodzie, dla mało wyrafinowanego widza– . Sprawa księgarni ‘ Daniel” cicha, bez roszczeń, hałasu, z godnym odejściem i działalnością, której wpływ na jednostkę był pozytywny, potężny i i nieograniczony w efekcie i jej rozwoju. Szkoda, że tak odpuściliście – mieszkańcy Gorzowa Wielkopolskiego- z tą księgarnią, bo to Wasza wina, a tak niewiele było trzeba – wystarczyło pamiętać. Nie pytam, ale ten nieszczęsny remont ulicy trwający zdecydowanie za długo z pewnością przyczynił się do zapomnienia o tym miejscu. Dlatego mieszkańcom Gorzowa Wielkopolskiego dla refleksji nad sobą i tym co się stało dedykujemy poniższy tekst dr Roberta Wójcika jako skarcenie i przykrą prawdę. Forma tekstu jest inna niż taki sobie artykuł, rzekłabym jest odświętna. Tym tekstem i jego formą chcemy podziękować Księgarni ” Daniel” za 30-letnią pozytywną i potrzebną obecność. Dziękujemy. http://www.idealzezgrzytem.pl dr Robert Wójcik O książkach – wspomnienia – 2024 rok Dzisiaj noc znów nieprzespana – i nie wpadło ukojenie – i ten czas tak trochę dziwny i uczucia obojętne – wszystko wokół jest „wesołe” – takie dziwnie myśli – są tęczowe i przeraża moją głowę. Nikt nie czyta – biblioteki puste w domach. Ja się pytam – gdzie są książki ? czy czytamy, przeglądamy – chyba nie ma? Może smutne – ja tak wolę – mam tą wiedzę z podstawowej, o „komórkach” nikt nie wiedział – był atrament, abecadło, biblioteka i liczydło… Wróbel dzisiaj wpadł na szybę – dla mnie to był wielki orzeł. I tak myślę co to będzie , kiedy diabeł spał z aniołem. I tak myślę czy to dobre – ten mezalians motyl – pszczoły… Dzisiaj zszedłem do piwnicy – jak tam brudno , tylko myszy – a gdzie wieża i król Popiel ? Przypomniała mi się „Baśń” na ekrany przeniesiona – i te wielkie moje oczy – gdzie ta wieża i te mysz i czy zjadły nawet wodę ? Czy to piekło – a gdzie niebo ? – i ujrzałem ptaka w niebie – i jest dziwny dzień grudniowy – klimatyczny – polityczny – dzisiaj ciepło, jutro zimno na tym dziwnym naszym świecie – a w mym miejscu są wspomnienia – gdzie jest radość i mój smutek. Są uczucia – wszystko szybko gdzieś uciekło – ale „ wróbel” puka w okno… i zachęca do lektury. Moje książki ukochane, łza opada – kto je czyta ? Czy ktoś dzisiaj mi opowie ? Czy jest niebo – czy jest piekło ? Czas dziecinny przypomina – brak przecinków i lizaków – oranżada tylko w głowie. Były takie piękne czasy – kapslowana z porcelany i z tą gumką, drutem w szyjce – gazowana – te „ odbicia moich kumpli” – fajne czasy , już ich nie ma , tylko dziwne są markety – bo księgarni – też ich nie ma – tak jak kumpli… bo odeszli. Pogubieni , na alejach cicho sobie śpią spokojnie. Smutne dla mnie , że ich nie ma – jakbym chciał dziś z nimi wypić kapslowaną oranżadę …bawić, szaleć, gnać po płotach…Były książki – ja pamiętam jak czytałem na podwórku – i ich oczy kolorowe i umysły tak otwarte. Jak to wszystko pochłaniali i czekali w dzień następny –

„DANIEL”- Zamknięta księgarnia Dowiedz się więcej »

O musicalu „Księga Dżungli” w Filharmonii Gorzowskiej

W Gorzowskiej Filharmonii ruszył z początkiem grudnia musical „ Księga dżungli”. Razem z dwójką dorosłych znajomych i trójką pociech w wieku: 5, 8 i 11 lat wybrałam się na niego i ja w dniu 8 grudnia 2024 roku. Mniej więcej po pół godzinie koncertu jedna mama wyniosła pod pachą z sali bardzo głośną i najwyraźniej mocno znudzoną swoją pociechę. Można powiedzieć, że takie rzeczy się zdarzają, mimo wszystko. Szczerze powiedziawszy nie dziwię się temu dziecku i przyznaję, że mocno mnie ten musical rozczarował. Szłam z nastawieniem, że skoro tematem jest dżungla to porwie mnie egzotyczna, rytmiczna muzyka, samby- które uwielbiam. Byłam ciekawa jak to przełoży orkiestra. Wyobrażałam sobie jakie zobaczę popisy taneczne i akrobatyczne na scenie dzieci i młodzieży, jakie ładne głosy w piosenkach usłyszę i jakie kostiumy wymyślą projektanci bo taki temat to zawsze źródło szerokiej inspiracji artystycznej. Tymczasem całość dla mnie: bardzo monotonna, ciągnąca się dłużyzna, smutna, ospała pozbawiona porywów. Sama opowieść rozmyta, raczej trudna do zorientowania się o co w tym właściwie chodzi dla przeciętnego dziecka w różnym wieku. Może przeszkadzał w tym problem z dźwiękiem, bo słowa były trudne do zrozumienia, czasem nie wiadomo było o czym tam śpiewano. W tym momencie muszę wtrącić pewną dygresję: otóż od niecałego roku mamy w Gorzowskiej Filharmonii nowe krzesła i dosłownie wczoraj usłyszałam od pewnej melomanki, że to właśnie te nowe krzesła są przyczyną tego, że teraz źle się odbiera muzykę w Gorzowskiej Filharmonii. Myślałam, że właśnie spadnę z krzesła, gdy usłyszałam tę teorię, ale kto wie może jest w tym jakaś prawda? W każdym bądź razie wszyscy stwierdziliśmy po koncercie, że mamy podobne odczucia co do dźwięku – dobrze, że były napisy, które dużo pomogły. Sztuka przełożona na aktualne czasy z przesłaniem ekologicznym, aluzjami do złej polityki korporacji, było też coś o tęczy… Brakowało mi dopracowania tego musicalu. Amatorszczyzna była zbyt widoczna w przejściach między scenami. Z punktu widza widać dużo -mimo tłumu na scenie. Nie ukryje się: że ktoś zrobił inny ruch, że nie ma pewności, że jest spóźnienie, że aktor jest znudzony, zniecierpliwiony, że wygasła energia aktorów. Bardzo często wyglądało to tak jakby aktorzy co pewien czas się przebudzali z jakiegoś marazmu i nagle zaczęli żywiej wymachiwać rękami. Choreografie ubogie, nie pokazujące szczególnych umiejętności aktorów. Mikro w skali grupy pokazało jakieś umiejętności akrobatyczne. To nie wina dzieci, raczej odpowiedniej obsady. I jeszcze jedna refleksja, a mianowicie – „ GWIAZDY ”. Ten musical miał ich zdecydowanie za mało i za krótko występowały, a to one są motorem, lokomotywą całości – są wisienką na torcie i powodują, że reszta niedociągnięć się gubi. Niewątpliwie była tą gwiazdą potężna dżdżownica czy też wąż raczej. Dla mnie skradła cały show, przykuła całą moją uwagę i zostanie zapamiętana z tego całego widowiska, które warte jest zapomnienia. Zresztą gdy tylko wypełzła na scenę siedzący koło mnie 8-letni Igorek głośno powiedział : „Ale ładna dziewczyna”. Nie tylko ładna, ale i utalentowana dodała bym. Miała krótkie 5 minut, ale jakie to było 5 minut! Wyszła swoim tanecznym krokiem, zachwycił mnie sposób stawiania stóp, poruszania się, ułożenia rąk – zatykało z wrażenia. Świetna interpretacja taneczna granego gada. Genialnie oddała całą istotę potwora, jego ukryte możliwości zabijania, pewności siebie, ważności zajmowanej pozycji, uniżoności pozostałych zwierząt. Wyszła „jej wysokość” groza, pokazała, że wszystko może na skinienie leniwego „palca”. Piękny potwór. Oddała całą istotę i pozycję tego gada, trudnego w poruszaniu się ze względu na długość ciała w związku z tym ta długa reszta niesiona była przez kilka uniżonych zwierząt. Taki piękny potwór, który umiał się dobrze urządzić. Wrażenie dopełnił wyjątkowy i fantazyjny strój koloru błyszczącego beżowego różu. Pięknie odznaczał się na tle panującego wszędzie zielonego koloru. Egzotyka gada i jego pochodzenie podkreślone zostało czapką jak od egipskiego derwisza. Strój połączony z czarnymi getrami, interesująco noszony. Brawo dla GWIAZDY. Nie rozumiem tylko dlaczego to przy niej nie ustawiały się dzieci i nie pozowały do zdjęć. W centrum znalazła się czarna pantera. Główny aktor (aktorka) według mnie za ubogo wystrojony. Te szare porcięta, tenisówki na nogach pokazały taka szarą sierotkę. Szkoda, ze nikt nie miał pomysłu na ten kostium, w rezultacie mało widoczny. No cóż – szkolne przedstawienie w filharmonii. Pytanie czy warte 80 zł. (dorośli), 40 zł. ( dzieci). Raczej nie. Do tej pory ukazały się na http://www.idealzezgrzytem.pl następujące recenzje Koncertów Familijnych w Gorzowskiej Filharmonii: https://idealzezgrzytem.pl/2022/12/10/musical-piotrus-pan-w-filharmonii-gorzowskiej/ oraz https://idealzezgrzytem.pl/2023/11/11/koncert-familijny-z-koczkodansem/ Marzanna Leszczyńska Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

O musicalu „Księga Dżungli” w Filharmonii Gorzowskiej Dowiedz się więcej »

Moda na ulicy w Lizbonie – zimą 2024

Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film. Ludzie chodzący po ulicy w Lizbonie przyciągają uwagę. Ich garderoba jest bardzo schludna i klasyczna. Pomyśleć, że właśnie to tak zwraca uwagę. Króluje jeans, płaszcze typu trencz, sweterki dzianinowe przylegające do ciała, pulowery, skórzane kurteczki, kobiece bluzki rozpinane na guziki, czasami sukienki. Wszystko bez udziwnień, kwiatów, cekinów , aplikacji, wzorów, błyskotek. Spodnie przeważnie z szerokimi nogawkami, lub poszerzanymi dołem, chociaż wąskie nogawki są również wszędobylskie. Kolory nie krzykliwe. Dominuje granat, beż, biel, czekoladowy, czarny, biały i ciemna oliwka, niebieski. Nie nosi się jednego koloru od stóp do głów. Szczerze mówiąc przy beżu robi się bardzo mdło, zwłaszcza w przypadku jasnych włosów. Za to chętnie wokół szyi motają szale we wzory gepardzie, takie wzory mają też czapki – i przyznaję, że te dodatki wyglądają fantastycznie. Czapki mają czasami daszki, ale pomponów nie widziałam. Można się dobrze przyjrzeć, ponieważ pogoda sprawiła, że wędrujący po ulicach ludzie ściągają wierzchnie ubrania – tak zrobiło się ciepło. Jak mówią Julio i Maria ( mieszkańcy Lizbony): ” Grudzień tego roku pogodowo jest anormalny. Zazwyczaj jest tutaj dużo chłodniej i deszczowo” . Tymczasem świeciło słońce , a temperatura była na krótki rękaw. Wracając do mody na ulicach Lizbony: to na nogach popularne są adidasy, płaskie wygodne obuwie, kozaki do kolan ( żadnych muszkieterek, obcasów, szpilek). W ogóle nie ma różu, żółtego koloru, żadnych wyrazistych kolorów. Ze wszech stron widać klasyczne, stonowane ubiory i upodobanie naturalności. Taka moda przyjęła się tutaj znakomicie i to zarówno wśród ludzi młodych jak i w wieku emerytalnym. Wymodelowane usta ? Wcale. Kolorowe włosy? No może trafiają się na dworcu, czy w tak dziwnym miejscu jak Sintra de Regaleira z jej masońskim zamkiem. Żadnych wyszarpanych dziur w jeansach. O tym mówi się już od czterech lat, ale te wieści nie wszędzie dotarły w Polsce – nadal często na ulicach świecą się kolana czy nawet tyłki w dziurawych jeansach. Lizbońskie ulice w grudniu 2024 roku zachwycają, uspokajają i inspirują. Mnie się bardzo podobają. Na http://www.idealzezgrzytem.pl ukazały się do tej pory następujące refleksje na temat mody: https://idealzezgrzytem.pl/2024/04/09/phuket-czyli-o-tym-co-sie-nosi-na-slynnej-plazy-2024/ https://idealzezgrzytem.pl/2024/04/05/byc-jak-andie-macdowell/ Marzanna Leszczyńska  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

Moda na ulicy w Lizbonie – zimą 2024 Dowiedz się więcej »

O Sycylii w gorzowskim Klubie PTTK

Miłośnicy podróżowania mieli okazję posłuchać 21 listopada 2024 r. w siedzibie gorzowskiego PTTK przy ul. Mieszka I w Gorzowie Wlkp. przewodnika wycieczek – Wojtka Wyszogrodzkiego. Temat opowieści brzmiał: „ O smakach Sycylii oczami pilota wycieczek”. zdj. ze spotkania ” O smakach Sycylii oczami przewodnika wycieczek” – od lewej Zbigniew Rudziński, przewodnik Wojtek Wyszogrodzki i słuchaczka Sala ledwie pomieściła przybyłych słuchaczy. Na tablicy przez całą barwną opowieść moją uwagę ściągała wyświetlona głowa kobiety z wężami zamiast włosów, a dookoła głowy ugięte nogi w kolanach. To trinakria– symbol Sycylii, który przedstawia trzy nimfy (gorgony) o makabrycznym wyglądzie ( ich rodzicami było rodzeństwo), które szukając swojego miejsca na świecie zawirowały i wybrały właśnie Sycylię. Mitologiczna legenda jest niezwykle ciekawa, ale byłby to z pewnością interesujący temat na osobne spotkanie pt: „ Sycylia- śladami mitologi”. Chociaż temat był pyszny bo „O smakach Sycylii…” czyli o potrawach to Wojtek Wyszogrodzki, który był na tej wyspie już 98 razy poruszył też najistotniejsze tematy wyspy, o których każdy podróżnik powinien wiedzieć odwiedzając Sycylię, bo jest to wyspa na, której starło się najwięcej cywilizacji na całym świecie przez 25 stuleci. Wyspa była już zamieszkiwana 10 000 lat temu. Na Sycylii były czasy: – Afrykańskie ( przed Chrystusem) – Fenicjan – Greków ( którzy zajmowali wschodnią część wyspy aż do 212 roku. Tutaj rozegrała się bitwa o Syrakuzy. W tym czasie żył Archimedes. Weszli też Rzymianie) – Bizantyjczyków -Arabów ( wprowadzili haremy i meczety) – Normanów ( rozwinęli naukę. Z tego okresu pochodzi sonet, obrazy Giotta, Dekameron Boccaccia , cyfry arabskie. W 1130 roku powstało tu ich królestwo) -Hiszpanów -Austriaków -Burbonów ( do 1861 roku) 25 wieków obcych cywilizacji wpłynęło i ukształtowało Sycylijczyków na ich własny sposób. Jacy są Sycylijczycy? Wojtek Wyszogrodzki podkreślił, że są nieufni wobec własnego państwa, mściwi, zdrad nie wybaczają ( ustawiają na balkonach donice- głowy ku pamięci pewnej Sycylijki, która nie wybaczyła zdrady ukochanego i obcięła mu głowę), są niespieszni, potrafią się cieszyć wszystkim. Przewodnik podkreślił, że trzeba mieć dystans do Sycylii, najlepiej się do niej dostosować i pamiętać o dziwactwach mieszkańców wyspy: omijają liczbę 17, ale 13 również, by odpędzić pecha odwołują się do sił wyższych przez częste żegnanie się (kobiety), mężczyźni łapią się za przyrodzenie. Wszędzie mają rozwieszone Matki Boskie, nawet nad drzwiami do toalety ( co kiedyś rozzłościło Lecha Wałęsę i z Palermo wywiózł taką figurkę do Gdańska). Sycylia ma swój koloryt. A mafia? Dzisiaj sycylijska camorra lubi spokój, a pieniądze przepływają w cichych interesach i z” opieki „nad sklepami – turystów to nie dotyka. Wojtek Wyszogrodzki wyliczył sycylijskie skarby Unesco: Teatr Syrakuzy, Noto – barokowe kościoły i klasztory, Piazza Armerina ( mozaiki, malunki sportowych dziewczyn w” bikini”), Pałac Normonów, Taorminę czyli teatr zamieniony w amfiteatr (wprowadzono zwierzęta) z genialną akustyką, gdzie nie ma potrzeby używania mikrofonów ( tutaj Olga Tokarczuk odbierała nagrodę. A propo`s Nobla to Sycylia doczekała się dwóch – z dziedziny literatury: Salvatore Quasimodo 1959 i Luigi Pirandello 1934 r). Jakie są smaki Sycylii? Na pewno przede wszystkim: migdałowe, pistacjowe i bakłażanowe. Serwuje się tutaj migdałowe wino (mandorla uznane za wino miłości), bakłażan uznawany początkowo za niezdrowe jabłko tak się przyjął, że jest podstawą jadłospisu melanzane. Ziemniaki, które przybyły na Sycylię z Francji były zawsze traktowane nieufnie, bardzo popularne są ryżowe kulki – arancini. Podstawą są warzywa serwowane na ciepło – caponata. Rarytasem jest chleb ze śledzioną, fritto misto ( świeże ryby, owoce morza z mąką samolina), przepyszny jest miecznik ( dla którego Wojtek Wyszogrodzki pokonuje odległości), pasta alla Norma. Na deser serwuje się brioche con gelato (pierś Agaty. Jest to bułka z lodem. Święta Agata jest patronką Katanii i kobiet po mastektomii . Ku jej czci odbywają się tutaj procesje z relikwiami, w których chętnie uczestniczą mafiozzi. Święta Agata jest chrześcijańską męczennicą, której obcięto piersi. Oddano do haremu jako zemstę za odrzucenie ręki namiestnika Sycylii Kwincjana. Podczas tortur rozpoczęło się trzęsienie ziemi, które odebrano jako zemstę Opatrzności. Zginęła rzucona na rozżarzone węgle. Rok po jej śmierci nastąpił wielki wybuch Etny, mieszkańcy nawet poganie przypisują ocalenie miasta, wstawiennictwu św. Agaty, gdyż wydobyto całun z jej grobu i modlono się, aby lawa nie zalała miasta). Ze słodkości serwuje się sorbet ( pochodzi z czasów arabskich. Lód ściągano z Etny – nauczono się go przechowywać i nim handlować). Popularne są cannolo czyli nadziewane rurki z chrupiącego ciasta ( Wojtek Wyszogrodzki podkreśla, aby kupować te wypełniane na świeżo). Z Sycylii pochodzi ciasto wypełniane bakaliami – cassata. Warto spróbować tutejszej czekolady piaskowej, która pochodzi z czasów hiszpańskich i nie topi się w upałach ( dziś sprzedaje się ją z marihuaną). Jeszcze innym deserem związanym ze świętą jest occhi di santa Lucia ( oczy św. Łucji. Św. Zmarła w 304 roku. Los tej św. był podobny do losu św. Agaty – Łucja wydłubała sobie oczy, aby się oszpecić, gdy została oddana do haremu. Jej święto przypada 13 grudnia. Długo zwłoki św. Łucji przechowywano w Konstantynopolu, potem przewieziono do Wenecji. Od 2004 roku są wypożyczone przez Sycylię). Na Sycylii, aby oswajać się ze śmiercią i ją osładzać spożywa się ciastka – gnaty umarlaka- ossa di morto. Cała misternie przygotowana wiedza, ułożona niczym pyszne danie na tacy, została wyłożona przez przewodnika Wojtka Wyszogrodzkiego, który na tę okoliczność założył fartuszek. Fartuszek był nie tylko ozdobą i atrakcją, ale służył w wykładzie nie tylko jako mapa, był jak linijka na lekcji geometrii. Teraz zastanawiam się , czy te wszystkie specjały można spróbować w hotelu i czy leżą na szwedzkim stole na wczasach all inclusive? Niestety nie zapytałam o to wytrawnego przewodnika – Wojtka Wyszogrodzkiego. Podejrzewam, że jednak nie, bo prawdziwy podróżnik powinien posiadać własną inwencję i poszukiwać oraz dociekać. Nad całością spotkania czuwał szef gorzowskiego PTTK Zbigniew Rudziński z sympatyczną małżonką. Czekam na kolejne spotkania i niezwykłe opowieści o dalekich i bliskich miejscach i z Tymi, którzy umieją ciekawie, z pasją i wiedzą o nich opowiadać. Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

O Sycylii w gorzowskim Klubie PTTK Dowiedz się więcej »

Santok i jego trzy średniowieczne cmentarze

Gorzowskie muzeum w ramach Gorzowskich Konserwatoriów Muzealnych zorganizowały w dniu 13 listopada 2024 r. wykład Izabeli Ignatowicz pt: „Średniowieczne cmentarze Santoka”. Dzielę się tym czego się na nim dowiedziałam – Marzanna Leszczyńska Santok na początku swojego istnienia nazywany był Sątokiem, a był to wiek VIII i zaczynał jako osada handlowa, której szlaki wiodły do Szczecina i Poznania. W IX wieku rozbudował się na tyle, że można mówić już o stałym osadnictwie w tym miejscu. W X wieku, w czasach księcia Mieszka I, który przyjął chrześcijaństwo na tych terenach był grodem zamieszkiwanym przez Polan. Konstrukcja wałów w Santoku jest taka sama jak w Poznaniu co świadczy o tym samym architekcie. W 1257 r. powstaje miasto zwane dzisiaj Gorzowem Wielkopolskim do, którego ludzie zaczęli się przesiedlać. Krótką historią Santoka rozpoczął się wykład Izabeli Ignatowicz. Dalej prelegentka przedstawiła na podstawie znalezisk archeologicznych chrześcijański obrządek pogrzebowy, opowiedziała o pracach archeologicznych w ostatnim stuleciu i znaleziskach cmentarnych w Santoku. Odwiedzając dzisiejsze cmentarze i uczestnicząc w dzisiejszych pochówkach widać jak bardzo odbiegliśmy od tego jak do tego podchodzili pierwsi chrześcijanie. Na terenie Santoka odkryto trzy cmentarze średniowieczne. Przyjęcie chrześcijaństwa zmieniło pochówek ludzi i pojawił się obrządek pogrzebowy. Wcześniej zwłoki były palone na stosie, prochy przechowywano w urnach, zwłoki zawinięte w całun grzebano w grobach jamowych. Istniały kurhany czyli komory grobowe przykryte warstwą ziemi, następnie warstwą kamieni i następną warstwą ziemi. Zmarłych uposażano w przedmioty, które miały im służyć w zaświatach. W średniowieczu powstawały kościoły, a przy nich wydzielano obszary wytyczane na cmentarze. W obrządku chrześcijańskim zmarłych chowano w pozycji wyprostowanej w odpowiednim kierunku świata, a konkretnie głową w kierunku zachodowi. Zmarły w ten sposób oczekiwał na zmartwychwstanie. Trumna była oznaką bogactwa, ale zmarłego chowano boso, aby nie wracał z zaświatów. Odeszło się już od uposażania umarłego w przedmioty, które miały służyć w zaświatach, ale wkładano do grobu tylko jego osobiste przedmioty. Santok ma trzy cmentarzyska średniowieczne pochodzące z XII i XIII wieku: cmentarz koło Kościoła św. Andrzeja, cmentarz na prawym brzegu Santoka i najstarszy na Górze Zamkowej ( gdzie obecnie znajduje się wieża, która jest własnością gorzowskiego artysty Jerzego Gąsiorka). Na zdjęciach: wieś Santok Sto lat temu w Santoku ekspertyza archeologiczna z Berlina prowadziła prace, którym przewodniczył prof. Wilhelm Unverzagt. Wtedy odkryto fragmenty kamiennej budowli i pochówek 46 szkieletów o charakterze chrześcijańskim. Później Zofia Kurnatowska- Hilczer podważyła opinię, że był to budynek mieszkalny, twierdząc, że były to mury świątyni. W 2020 roku badania w Santoku prowadzone były przez poznański PAN. W tym czasie powstała ścieżka edukacyjna i tablice informacyjne. Na polach uprawnych na głębokościach 30-40 cm. pod powierzchnią ziemi odkryto 6 grobów i dwa skupiska kości ( dwuosobowy pochówek mężczyzny z dzieckiem o obrządku chrześcijańskim – zwłoki ułożone w kierunku wschód- zachód. Przeprowadzono badania antropologiczne- które ustalają wiek, płeć, urazy, choroby, tryb życia i sposób odżywiania zmarłego). Ustalono, że na Górze Zamkowej pochowane są 22 osoby ( 10 mężczyzn, 4 kobiety, 6 dzieci i dwie osoby dorosłe). W XII wieku na cmentarzu na Górze Zamkowej postawiono krzyżacką, drewnianą wieżę, którą w latach 30-tych ubiegłego wieku przebudowano na kamienną. Znaleziono tam też dwa groby pochowanych zwłok w kierunku północ-południe ( być może byli to obcy, jacyś podróżnicy). W 2025 roku poznańska PAN ma w planie przekopanie archeologiczne Zamkowego Wzgórza w Santoku. W 2014 i w 2015 roku na ul. Gorzowskiej w Santoku na odcinku 0,5 km odkryto cmentarz, gdzie odnaleziono 187 grobów, odkryto też ceramikę z XII i XIII wieku. Na wykładzie zaprezentowano też animowany film, który pokazał chrześcijański obrządek pogrzebowy na przykładzie 20-letniej kobiety, matki dwojga dzieci. Ciało zmarłej myli członkowie rodziny i ubierali odświętnie ( na filmie kobieta miała szklane koraliki na szyi, zdobną opaskę na głowie), była boso. Ciało ułożone na plecach z rękami wzdłuż ciała przy świecach było pilnowane przez domowników. Następnie wyprowadzane było z domu do kościoła. W kościele trumna układana była na katafalku, rodzina żegnała się ze zmarłą i zamykano trumnę. Po mszy świętej kondukt pogrzebowy, któremu towarzyszył na początku ksiądz i krzyż z trumną i ludźmi za nią udawał się na cmentarz, gdzie ksiądz święcił grób i ciało składano do grobu na głębokości 1,5 metra. Przy głowie zmarłego na grobie umieszczano krzyż. Po wykładzie z sali padały pytania do wykładowcy. Obecnych było ok. 30 słuchających wykładu. Ktoś zapytał czy są przewidziane prace wykopaliskowe na fosie, która z pewnością jest „skarbnicą”, tam bowiem wyrzucano w przeszłości przedmioty. Odpowiedź jest przykra, ponieważ zasoby i środki finansowe na badania są niewystarczające. Zapytano też czy przewiduje się jakieś rekonstrukcje w Santoku? Ktoś mądrze zauważył ze słuchaczy i podkreślił, ze Wolin posiada imponującą rekonstrukcję, ale ona jest tam zbudowana sztucznie, Santok jest natomiast oryginalny. Słuchacze zauważyli, że właściwie doskonałym i najbardziej odpowiednim miejscem na muzeum w Santoku, które ma dopiero 45 lat jest kamienna wieża krzyżacka, która stoi na najstarszym cmentarzu na Górze Zamkowej. Decyzją władz gminy wieża ta, została sprzedana Jerzemu Gąsiorkowi, który ma w niej pracownię i uratował ją przed nicością, a jej okazałość możemy dzisiaj dzięki właścicielowi oglądać. Uczestnicy wykładu interesowali się tym, czy i gdzie na terenie Niemiec znajdują się wywiezione z Santoka eksponaty i co odkryła powódź, która nawiedziła te tereny w 1997 roku? Jak słusznie powiedział ktoś na sali, że: w Santoku to właściwie, gdzie nie wbijesz łopatę tam znajdziesz coś ciekawego. Cieszmy się, że już niedługo bo w 2025 roku poznańska PAN ma zaplanowane przekopanie Góry Zamkowej. Na zdjęciach obrazy z muzeum w Santoku przedstawiające sceny z życia grodu. Tymczasem kto jeszcze z Gorzowian nie był w Muzeum Santockim to powinien to zrobić, bo ekspozycja i multimedialny film o historii tego miejsca są bardzo ciekawie zaprezentowane i muszę powiedzieć, że czasem odbiega z dużo lepszym poziomem niż nie jedna, którą miałam okazję obejrzeć w krajach Europy Zachodniej. Dobrym pomysłem wykazał się znajomy, który jako atrakcję na swoje urodziny w czerwcu zorganizował wycieczkę statkiem i zwiedzanie muzeum z obejrzeniem filmu w santockim muzeum. Urodzinowi goście z Niemiec, którzy przybyli licznie byli zachwyceni tym co zobaczyli. Marzanna Leszczyńska Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam

Santok i jego trzy średniowieczne cmentarze Dowiedz się więcej »

„Noce i dnie-być jak Barbara Niechcic chociaż na moment”

W wieku 89 lat zmarła Jadwiga Barańska odtwórczyni roli Barbary Niechcic z filmu „ Noce i dnie”. !3 listopada 2024r. w Los Angeles odbyła się pierwsza część ceremonii pogrzebowej. (…) Będą dwa pogrzeby: ten w miejscu Jadzi i mojego zamieszkania, to jest Los Angeles, i ten drugi: w Polsce. Chcemy z Mikołajem przywieźć do kraju prochy Jadzi, aby spoczęła na zawsze w kraju, który jest jej i moją ojczyzną (…). Pragniemy, aby pogrzeb odbył się 21 października 2025 roku, w dniu urodzin Jadzi. Proszę was, wysyłajcie mi dobre wibracje, abym dotrwał do tego dnia (…). Jerzy Antczak( mąż Jadwigi Barańskiej i reżyser filmu „Noce i dnie” Wielki film – wybitny, który niewątpliwie jest lepszy niż książka Marii Dąbrowskiej i wielka rola Jadwigi Barańskiej. Zdarza się, w tych naszych czasach nowych technologii i mediów społecznościowych, że gdy umiera ktoś niezwykły to dzięki współczesnej technice my zwykli ludzie robimy zryw wdzięczności i dziękujemy wspaniałymi wpisami, które wyciskają łzy i trwa to bardzo długo . Jest to czas umieszczania w mediach społecznościowych masy wspomnień, wywiadów, wpisów , zdjęć, fragmentów filmów itd. Krótka scena z filmu „Noce i dnie” nad stawem, gdzie Józef Tolibowski w białym garniturze wchodzi do wody i zbiera nenufary dla Barbary wzruszyła mnie na nowo, a przed oczami stanęło mi jak żywo wydarzenie, które ma już 10 lat. Otóż w 2014 roku Szkoła Tańca Anny i Grzegorza Deptów w Gorzowie Wielkopolskim, do której uczęszczałam przez 20 lat, zorganizowała jedyne takie, warsztaty taneczne dla seniorów w Pałacu w Sierakowie. Był tam niezwykły bal pt: „ Walentynkowe kocham kino” i byli zwycięzcy tego balu, którzy w konkursie zatańczyli walca wiedeńskiego do muzyki z filmu „Noce i dnie” i wzruszająco odegrali słynną scenę Barbary i Józefa Tolibowskiego z nenufarami, za co otrzymali obozową statuetkę Oskara. Dlatego Halinko zaprosiłam Cię do tej rozmowy, bo Ty byłaś wtedy królową balu, żeby razem z Tobą wspomnieć to piękne wydarzenie i oddać hołd Jadwidze Barańskiej Na wspominki tego czasu i rozmowę z królową balu 2014 w Sierakowie – zapraszam – Marzanna Leszczyńska Naciśnięcie czerwonego prostokąta z białą strzałką na obrazie poniżej uruchomi krótki film. Halinka Hensseler: Zupełnie nie mam pojęcia jak mogliśmy tak dobrze wypaść. To nie był taki sobie bal przebierańców. Tutaj mieliśmy się wykazać umiejętnościami tanecznymi, bo przecież uczęszczamy na zajęcia do prawdziwej szkoły tańca, która prowadzona jest przez Grzegorza i Annę Deptów ( nauczycieli o najwyższych kwalifikacjach tanecznych. Grzegorz Depta jest sędzią międzynarodowych turniejów, Jego żona Anna posiada najwyższą klasę S w obu stylach). Zabawa zabawą, ale jury w postaci naszych nauczycieli jest zawsze wymagające i wiedzieliśmy, że podejdą do oceny poważnie – to poza tym artyści. Na szczęście liczył się cały wizerunek – nie tylko taniec. Był to dla nas duży sukces ponieważ konkurencja była duża, stroje piękne i dużo wyższe umiejętności tej konkurencji szlifowane całymi latami. Nie spodziewałam się, że „Noce i dnie” mogą wygrać ze „Śniadaniem u Tiffaniego”, filmami Woodego Allena, „Vabankiem”, „Romeo i Julią”, „ Janosikiem”, „Moulin Rouge”, „Żółtą panterą”, „ Pokahotas”. I co tu dużo mówić nie jesteśmy jakoś szczególnie uzdolnieni tanecznie. Marzanna Leszczyńska: Muszę przyznać, że przy tej Waszej scenie, wszyscy odlecieliśmy, byliśmy w jakimś amoku, weszliśmy w role. To odzwierciedlają zdjęcia, jasne, szerze roześmiane twarze, byliśmy szczęśliwi. Filmowa scena z nenufarami stanowi jakąś idyllę, taki szczególny czas szczęśliwości, życzliwości, Józef Tolibowski i Barbara są w centrum i nikt im nie zazdrości. Podobnie było gdy Wy odgrywaliście tę rolę – również wytworzył się ni stąd ni zowąd entuzjazm, spontaniczność i zaangażowanie wszystkich uczestników balu. Jakby wszyscy nagle znaleźli się w filmie, w którym reżyser nie jest już potrzebny. Zaczęła spontanicznie powstawać dalsza część i odegrała się nowa scena, a twój mąż, który miał 70 lat wziął ciebie na ręce i zatańczył. Zaskoczeni byliśmy Jego szarmanckością, zobaczyliśmy uczucie – to po prostu było piękne, wzruszające. Przełożyło się to przy okazji na dobrą prezentację walca wiedeńskiego, co docenili trenerzy i sędziowie zarazem. Powiedz co wtedy czułaś podczas tej Waszej prezentacji? Czy się bałaś bardzo, drżały Ci kolana? Byłas do tego dobrze przygotowana i tylko odgrywałaś czy też poszło na żywioł? Halinka Henseller: Wydaje mi się, że do końca się przygotowywałam. Ponieważ parę par prezentowało się przed nami więc przypatrywałam się im i wyciągałam wnioski do ostatniej chwili. Bardziej to drżałam o mojego partnera, któremu nie poświęciłam zbyt dużo czasu ( jest Niemcem i nie oglądał filmu). Widocznie to wystarczyło, ruszył wyobraźnią. Myślę, że gdyby miał zapamiętać całą instrukcję, wszystkie uwagi to pogubił by się, zestresował, że nie zapamięta i w rezultacie „zesztywniał by”. A tak miał swoją wersję, dołożył własną koncepcję i zrobił to tak jak sam czuł. Sądzę, że aplauz i zaangażowanie uczestników zabawy bardzo mu pomogły, bo sam by pewnie nie wpadł na wiele rzeczy, które zrobił. Nie wiedziałam jak to odegra i autentycznie byłam pozytywnie zaskoczona tym co wyprawiał. Moja radość i śmiech były szczere, gdy każdy podarowany nenufar całował i podawał mi na kolanach. Poczułam się wyróżniona jak Barbara, którą wyróżnił wtedy Józef Tolibowski, bo mnie wyróżnił spośród wszystkich pięknych koleżanek, które przyglądały się nam i nie występowały w takich romantycznych scenkach. Byłam zadowolona, że się tak sprawdził. Potem trzeba było z tej aktorskiej sceny wejść w taniec. To było moje zadanie, bo to ja jestem w naszej parze lepsza, ale tego nie można pokazać, że kobieta prowadzi. Okazało się, że rozpoczęłam dobrze, a nasi nauczyciele od razu ocenią czy jest w rytmie. Bał to się zdecydowanie bardziej mój partner niż ja. Gdy wybuchł aplauz to już dalej było jak za pociągnięciem sznurka. To nie były takie sobie wygłupy i zabawa na luzie. Marzanna Leszczyńska: A teraz porozmawiajmy o tych Waszych strojach, które dla mnie były dziełami sztuki. Nie były wypożyczone z teatru czy kupione przez internet ( jak się to często czyni). Całość skomponowałaś sama. To się właśnie ceni: myśl i praca własna. Widać było dopracowanie, zadbałaś o każdy szczegół. Pytanie ile wydałaś na te stroje? Skąd ten pomysł, że właśnie „Noce i dnie”? Czy myślałaś też o innych filmach? Muszę napomknąć, że wszyscy przygotowywali się w tajemnicy i w efekcie pomysły się nie

„Noce i dnie-być jak Barbara Niechcic chociaż na moment” Dowiedz się więcej »

Przewijanie do góry