PRABABCIA WSPOMINA SWOJĄ BABCIĘ

21 stycznia jest dniem wszystkich babć. W przedszkolach i wczesnych klasach szkolnych odbywają się występy wnucząt. A co robią dorosłe wnuczęta dla swoich babć? Odwiedzają je, przynoszą kwiaty, idą na groby, pamiętają w modlitwach. Ilu jeszcze się modli za nie? Moja mama Teresa, która doczekała się dwójki prawnucząt opowiedziała mi o swojej babci. Oto jej barwne wspomnienie o babci Stanisławie.

Wiktoria Banach

Moja mama Teresa w latach 60-tych. Autorka poniższych wspomnień.

Urodziła się jeszcze w XIX wieku i całe życie 86-letniej Babci Stasi upłynęło we wsi Foluszczyki ( dzisiaj woj. kaliskie). Wyszła za mąż za Jana, który pochodził z Węglewic, wsi położonej niedaleko, a miała wtedy zaledwie 17 lat. Jej mąż Jan przed wojną pracował we Francji w cegielni. Ona też jeździła do niego tam często. Z tam zarobionych pieniędzy postawili sobie skromny domek na skraju lasu i w nim zamieszkali. Doczekali się 5-rga dzieci – 4-rech synów i córki Janiny (mojej mamusi). Jeden z jej synów zmarł wcześnie jako dziecko.

We wsi Foluszczyki się urodziła, wychowała, potem przychodziły na świat następne pokolenia, część z nich wyjechała w Polskę, część wyprowadzała w pobliże po swoich weselach, ale są tacy co zostali do dzisiaj i założyli swoje rodziny, rozbudowali domy. Można powiedzieć, że jest ciągłość nieprzerwana rodziny. Dzisiaj mieszkają w Foluszczykach Jej pra pra wnuczki: Maja, Hania i Wiktoria – córki prawnuka Łukasza i jego żony Elżbiety . Całe życie spędziła w Foluszczykach jej córka Janina z Józefem, kontynuuje wnuczka Lilla z Jurkiem oraz syn Lilii Łukasz ze swoją rodziną. Czy Maja, Hania i Wiktoria tutaj zostaną? Nikt dziś nie wie, One z pewnością też nie wiedzą, bo chodzą jeszcze do szkoły podstawowej.

Wieś Foluszczyki położona jest na skraju sosnowych lasów, a właściwie borów , niezwykle malowniczych, otoczona łanami zbóż i stanowi właściwie zbiór rozstrzelonych w odległościach domów z jedną drogą , niegdyś długo piaszczystą a teraz asfaltową i tzw. „rowu”, czyli rzeczki z zastawką, w której moczyły się w czasie upałów wszystkie, pobliskie dzieci. Jest to wieś, w której nigdy nie było kościoła, sklepu, szkoły. Zawsze były te rozstrzelone w odległościach domy z gospodarstwami. I tak zostało do dzisiaj, niewiele się zmieniło na przestrzeni 100 lat. Te lasy to zawsze było bogactwo borówek, grzybów i drzewa dlatego w tej wsi istniał ich skup. Te bory są niesamowite i przepiękne. Szumią. Ludzie, którzy się urodzili i wychowali w tych stronach, a którzy je opuścili zawsze tęsknili i ukochali te lasy. I przyjeżdżali, wracali, planowali te powroty regularnie z wielu atrakcyjnych miast Polski. Syn babci Stasi, a mój wujek był po 80-tce, ale często sam przyjeżdżał z Krakowa samochodem ,stawał przy ruinach swojego rodzinnego domu i mówił, że tęskni i musi tu być. Moja koleżanka ze szkolnej ławki, która wyjechała do Stanów Zjednoczonych w latach 80-tych, często do mnie dzwoniła i powtarzała przez telefon: ” Tu w Ameryce jest mi bardzo dobrze, dużo lepiej niż w Polsce mi się powodzi, a jedyne czego mi brakuje – to tego boru”.

Babcia Stasia umiała czytać i pisać i bez wątpienia jeśli chodziła do szkoły to tylko podstawowej. Na pewno była osobą myślącą. Lubiła czytać i często czytała Biblię i ją znała. Potem prowadziła dyskusje z księdzem proboszczem. Zresztą na Jej pogrzebie w 1975 roku ksiądz wspominał o tych rozmowach o Biblii z nią, że potrafiła być odważna, miała argumenty i znała Biblię. Powszechne w tych czasach były tzw. wędrówki po domach Świadków Jehowy. Legendy krążyły po wsi o tych odwiedzinach i ich praktykach nakłaniania do swojej wiary, które były podstępne, stopniowo wdrażane. Wielu ludzi dało się przez nich zmanipulować. Dyskusja z nimi i wielokrotne spotkania kończyły się w wielu domach na ściąganiu obrazów ze ścian z Matką Boską i ich deptaniu przez ich właścicieli(??!!). Dlatego wielu mieszkańców Foluszczyków po prostu unikało kontaktów z nimi, nie wpuszczało ich do domów, bo wiedzieli, że nie będą umieli obronić swojej wiary. Babcia Stasia się wyłamała. Wpuszczała do domu Świadków Jehowy, dyskutowała z nimi, ale potrafiła wykazać, że racji nie mają. Nie ukrywała też, że z nimi rozmawia. Wielu ludzi uważało, że to nie przystoi z nimi rozmawiać, wstydziło się przyznać do kontaktu z nimi. Ale nie babcia Stanisława. Księdzu proboszczowi, który odradzał Jej się z nimi kontaktowania odpowiadała: ” Ale dlaczego? Przecież to też są ludzie, są grzeczni i trzeba umieć z nimi rozmawiać.”

Po powrocie z Francji mąż babci Stasi zajął się handlem sacharozą, którą kupował od przemytników z Niemiec. Zaczęli też uprawiać pole, o które wystarała się babcia Stasia sądownie, ponieważ babcia Stasia uważała, że się jej należy. Miała braci, którzy uważali, że ponieważ są facetami to pole mogą dziedziczyć tylko oni, a kobiety nie mają prawa własności. Ona uważała inaczej, założyła sprawę w sądzie i część, która się Jej należała została Jej przyznana. Potem dokupili z dziadkiem jeszcze dodatkowy kawałek pola, mieli też krowę i konia, kury, kaczki, indyki i własny ogródek z warzywami. Ze swojego gospodarstwa się utrzymywali. Las dawał możliwość zarabiania, kto posiadał konia – woził drzewo.

Babcia Stasia miała duże poczucie humoru. Kiedyś w latach 50-tych, a były to bardzo biedne lata na wsiach, cukierki były dużym rarytasem w Święta przebrała się tak, że nikt jej nie poznał we wsi. Wcześniej sprzedała dużo jaj, które uskładała od swoich wychodowanych kur, zakupiła cukierki, zarzuciła worek na plecy, chodziła po wsi obdarowując ludzi tymi cukierkami. To była duża niespodzianka, radość, nikt się dowiedział kto to był.

Uważała, że powinna pomagać swojej jedynej córce, bo w naszej rodzinie było 5-cioro dzieci, a tatuś szybko zaczął chorować na żołądek i po prostu było biednie. Pomagała Jej w ten sposób, że kupowała mojej mamusi ładne ciuchy od czasu do czasu. Na załączonej fotografii widać Jej córkę, a moją mamusię w eleganckiej czarnej sukience i białych rękawiczkach, to był strój od niej. W środku jest babcia Stanisława, a z lewej strony jeden z Jej trzech synów.

Była estetką i widziała, że Jej córka też jest. Miała zamiłowanie do porządku w domu. U niej widziałam piękną pościel, nikt takiej nie miał bo w czasach siermiężnej komuny nie było takiej w sklepach. Gdy zapytałam kiedyś: „Babciu, skąd masz taką ładną pościel?” odpowiedziała: ” A z Francji”.

Właściwie to wychowała z dziadkiem Mirka – jednego z moich braci. To był wyjątkowy łobuz. Rodzice mieli z nim wieczne utrapienie. Broił niesamowicie i niestety często dostawał w skórę od tatusia. Na to się obrażał i uciekał do dziadków. A tam mu było dobrze. To było tylko 300 metrów dalej. Coraz częściej u nich przebywał. Któregoś dnia babcia Stasia powiedziała do swojej córki: ” Masz 5- cioro dzieci, jest Ci ciężko, masz dużo pracy. Weźmiemy Mirka do siebie niech się u nas wychowuje.” Oczywiście charakter Mirusia się nie zmienił, u nich też dokazywał. Razu jednego nie wytrzymała i też spuściła mu porządne lanie. Miruś się obraził i uciekł do rodziców, ale babcia wydelegowała dziadka Janka, który przekazał Mirkowi: ” Miruś nie gniewaj się. Babcia Cię prosi żebyś wrócił i obiecuje, że Cię więcej nie zbije”. Dowcipy Mirka wszystkim dawały się we znaki. Kiedyś Mirek wpuścił na podwórko barana sąsiada i zamknął furtkę, aby baran nie uciekł, po czym spuścił psa. Był ciekaw co się będzie działo. Baran dostał przysłowiowego „kręćka”, gdy pies zaczął go gonić i biegał jak szalony po całym podwórku. Drzwi domu były otwarte na oścież, a przed domem na ławce siedziała babcia Stasia i obierała ziemniaki. Rozpędzony baran, który biegał po całym podwórku w końcu skierował się w stronę otwartych drzwi domu wywracając babcię Stasię razem z ławką i garnkiem z kartoflami, wpadł w otwarte drzwi i wyskoczył przez okno wywalając je razem z futryną, po czym pogalopował w nieznane. Oj co to się działo potem… Wezwany został zięć babci Stasi i musiał naprawić okno. Miruś oczywiści dostał lanie. Inną ze śmiesznych historii, którą często wszyscy wspominają w rodzinie był andrzejkowy psikus Mirusia. Otóż w Andrzejki był taki zwyczaj, że malowało się okna starym pannom. We wsi mieszkały razem dwie siostry, które były starymi pannami i im co roku malowano okna. Czasem złośliwie ktoś pomalował farbą olejną, ale zazwyczaj to było wapno. I one, te panie zaczęły się zabezpieczać przed tymi dowcipami, więc pozasłaniały okna kocami, a potem długo jeszcze czuwały przy świecach, bo światła elektrycznego wtedy jeszcze nie było ani telewizorów we wsi. Podobno sama babcia Stasia miała udział w tych dowcipach, dawała Mirkowi pędzel, wapno i zachęcała do dowcipu. Mirek przyczaił się pod oknami, odchylił koc i obserwował, kiedy panny pójdą spać. W końcu się znudziły, zdmuchnęły świece i poszły spać. Mirek odchylił koc, pomalował okna i zasłonił z powrotem kocem. Zaskoczenie było duże rankiem następnego dnia.

Taka była babcia Stasia. Przygarnęła najbardziej niesforne z 5-ciorga dzieci. A były ułożone, grzeczne, piękne trzy dziewczynki. Ona wybrała Mirusia, który jej też sprawiał kłopoty. Ale Ona chciała pomóc córce, a nie robić sobie przyjemności. Tak sobie dzisiaj myślę, gdy patrzę na jedną z babć w naszej rodzinie, jaka jest wygodna, niesprawiedliwa i przykra dla swoich wnuków, jak sobie przebiera w ocenie i krytyce jakby to były przedmioty, a nie istoty żywe, jak niewiele z jej strony wysiłku i jak wiele bezlitosnych słów, dla tych mniej obdarowanych przez los, jak im dokłada od siebie…

Życie babci Stasi nie rozpieszczało. Jej mąż zachorował na chorobę Bergera, wkrótce obcięto mu nogę i długie lata spędził w łóżku, nie wychodząc z domu. Przychodziliśmy wszyscy go odwiedzać, rozmawiać z nim, albo słuchać jak gra na akordeonie, na którym nauczyli go grać w czasie wojny „Italiańcy” i który mu podarowali, a potem syn kupił mu lepszy. Umiał też grać na skrzypcach. Tę grę zawsze chwaliła i wysoko oceniała jego synowa z Krakowa. Babcia Stasia nigdy nie narzekała, że jest jest ciężko z powodu choroby męża. Jeśli płakała, to dlatego, że widziała jak cierpi, a cierpiał w ostatnich latach swojego życia bardzo. Opiekowała się nim dzielnie do końca jego życia, a zmarł 3 lata przed nią. To było zgodne małżeństwo. Miała duży szacunek dla każdego człowieka. Zastanawiam się skąd się to u niej wzięło ? I dochodzę do wniosku, że leżało w jej naturze i wrażliwości. Z tym się człowiek rodzi, tego się nie można nauczyć. Po prostu są w człowieku „podpowiedzi”…

Wysłuchała i spisała wspomnienia – Wiktoria Banach

 Czytelniku!

Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

1 thoughts on “PRABABCIA WSPOMINA SWOJĄ BABCIĘ”

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top