Autor: Marzanna Leszczyńska

WERONA,JULIA i JA

Zapraszam na zdjęcia i muzykę H. Manciniego – wszystko bardzo romantyczne. Piękna i smutna historia Romea i Julii, przepiękne miasto. Idealne na romantyczną podróż w Dniu Zakochanych. – Marzanna Leszczyńska Lubniewice i szlak Michaliny Wisłockiej wypadają topornie i mało romantycznie w porównaniu z Weroną i Domem Romea i Julii. Cóż… Byłam tam w 2015 r. Chciałam powtórzyć tę wizytę rok temu, będąc przejazdem. Jeden dzień był zaplanowany na Weronę, ale pechowo cały dzień padał silny deszcz, nie dało się wyjść z samochodu. Pojechaliśmy dalej… Historię Romea i Julii Wiliam Shakespeare zmyślił. Wszystko: balkon, pokój Julii, dom, wszystko jest sztucznie stworzone w Weronie. Ludzie o tym wiedzą, ale jadą tam zobaczyć coś czego nie było, ale za czym tęsknią ,o czym marzą. Zostawiają na ścianie napisane imię swojej ukochanej osoby , pewnie wierzą, że to będzie miłość wielka i na zawsze. Jak ta ściana jest zapisana gęsto, jakie to robi wrażenie… To osobliwe grafitti. Jest piękne choć kontrastuje z cudownym domem, balkonem, łóżkiem, zdjęciami Julii. Tłoczno tam jest, ale niezwykle… Ktoś stworzył iluzję, udało mu się. Żyjemy w czasach w których brakuje romantyzmu. Jak to dobrze, że są historie i miejsca, które przypominają o jego istnieniu. Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

WERONA,JULIA i JA Dowiedz się więcej »

POKÓJ Z ZIMOWYM WIDOKIEM NA MORZE

O zimowym przebywaniu nad morzem, Rewalu i mieszkaniu na klifie – zdań kilka – Marzanna Leszczyńska Wraz z porami roku – w tym samym miejscu – zmienia się tak wiele. A żywioły, które towarzyszą wszystkim czterem porom roku, potrafią zmienić geografię terenu, dlatego trzeba się cieszyć każdym zdjęciem. Przyszłość niedaleka potrafi ci udowodnić, że zdjęcie, którego nie chciało ci się pstryknąć, zatrzymało coś czego już nie ma, a nigdy nie przyszłoby ci do głowy, że tak będzie, że to unicestwienie nastąpi tak szybko. Zapraszam do obejrzenia – poniżej- filmu z zimowymi zdjęciami Rewala i mieszkania na klifie z muzyką. Naciśnięcie czerwonego kwadracika z białym trójkącikiem uruchomi film. Zimową porą Rewal jest inny niż latem, z zamkniętymi sklepikami, piekarenkami, kawiarniami, kramami, smażalniami ryb wydaje się jakby był niezamieszkany, jakby wszyscy wyjechali. Tak przecież nie jest. Funkcjonuje „Kalifornia”( prężna restauracja nad samym morzem), artystyczna galeria „Siedem”, położone na brzegu miasta dyskonty handlowe, kościół. Znakiem, że jest tu ktoś jest dający się słyszeć hałas młota pneumatycznego lub inny warkot urządzenia na budowie, ponieważ rozpoczętych prac nowych apartamentowców jest wiele, nadzwyczaj wiele. Wszyscy są ciągle zdumieni tymi inwestycjami, ich powodzeniem , bo czasy są niepewne tak jak pogoda nad polskim morzem. Rewal taki bezludny wcale znowu zimą nie jest, bo gdy tylko zaświeci słońce , nawet nie wiesz skąd i kiedy pojawia się na plaży tak wiele ludzi spacerujących. Gdy jest sztorm – nie jest inaczej. Amatorów obejrzenia tego żywiołu nie brakuje. Znam takich, którzy jadą extra z Gorzowa Wlkp. na ten spektakl natury. Jeśli lubisz spokój to pora na Bałtyk jest idealna. Przed Świętami Bożego Narodzenia miasteczko jest jak przygotowane do tego, abyś poczuł się jak Kevin sam w domu. Zdarzają się dni ze śniegiem. Czapy śniegu, miasto lśni dekoracjami, nie ma ruchu ulicznego, bez wiatru. 30-letni Artur, który oddał swoje dzieci pod opiekę i wrócił do pokoju na klifie spacerkiem ze sklepu – pierwsze słowa jakie wypowiedział po przestąpieniu progu były: ” Nie mogłem sobie niczego lepszego zafundować na tym pobycie jak ten spacer. Czułem się jak Kevin sam w domu”. Nie tylko śnieg, spokój, bezludzie, słońce mają swój czar. Wiem, że żadnego spaceru do tej pory nie pożałowałam. Zawsze czekała mnie nagroda. W ciągu 2-godzinnego spaceru może wydarzyć się wiele: zmieniają się kolory nieba, chmury układają się przedziwnie. Zdarzyło się niebo przecięte pionowo na pół, w tym jedna połowa ciemna zasnuta czarnymi chmurami, z których sypnął śnieg jak z rozerwanej poduszki przez krótką chwilę, a zaraz potem pionowa linia zniknęła i pojawił się zwyczajny krajobraz. Niespodzianką są te wszystkie „rzeczy”, które wyrzuca morze : korzenie; fikuśne kije; ciemnozielone wodorosty, które wyrzuca morze i rozkłada jak falbanki na plaży, dodatkowe ślady zarysowanych fal; muszelki; kamyki, bursztyny. Śnieg na plaży nie jest częsty. Nigdy nie żałowałam, że zmarzłam, zmokłam. Nagroda przerasta niewygody. Tym bonusem są endorfiny szczęścia i radości. Po prostu chce się żyć. Stare wille, domy w Rewalu wyglądają zimą jak domy, które robią furorę w grupie na fb ATMOSPHERIA albo ABANDONED PLACES. Doceniam, że jestem w miejscu, gdzie panuje różnorodność. Jest nie tylko nowe, ale też stare, pojawia się historia, pełnia, a to zdecydowanie więcej niż w zamkniętym ośrodku wypoczynkowym, jakie teraz wyrastają na wybrzeżu jak grzyby po deszczu ( takie same). Czasem, gdy idę po klifie z Trzęsacza do Rewala – zadaję sobie pytanie co też się tutaj musiało dziać? Gdy widzisz jak trawa na klifie wymieszana jest z piachem – wyobrażasz sobie armageddon -jak mocno musiało wiać i jak szalał piach w powietrzu… Uruchamiają wyobraźnię nowe góry piachu przy klifie, dziwnie ukształtowane; woda, która podchodzi pod granitowe głazy, które latem były tak daleko od morza. Gdy nie mam ochoty, czy też siły na wyjście nad morze – zawsze mogę patrzeć na nie przez oszkloną ścianę pokoju w willi na klifie. Tutaj też widać jak zmienia się niebo, jak faluje morze, słychać szum morza. Nie ma znaczenia czy pada śnieg, deszcz, nie widać słońca, świeci słońce, ponieważ wszystko to jest równie piękne – bo naturalne.  Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki. Marzanna Leszczyńska

POKÓJ Z ZIMOWYM WIDOKIEM NA MORZE Dowiedz się więcej »

Sylwester po egipsku

Oprócz wrażeń ze spędzonego Sylwestra – inaczej niż w Polsce- jest tu poruszanych dużo kwestii, spraw, do których podeszłam z humorem i dystansem. Nie polewaliśmy się tam szampanem tak jak w Zakopanem ( jak w słynnej piosence znanej z Sylwestra Marzeń) i dlatego być może Egipt jest tańszy niż Zakopane…..Oczywiście żaden to heroizm z mojej strony wyjechać tam i spędzić tydzień, nawet w tych niespokojnych czasach. Zapraszam na muzykę, taniec i zdjęcia z atrakcyjnego miejsca jakim jest El Gouna. Jest też niespodzianka czyli podróż w przeszłość do wspomnień, wyobrażeń o Egipcie 8-letniego chłopca, którą przygotował w drugiej części dr Robert Wójcik. Właściwie jest to dłuższy komentarz pierwszego czytelnika tego artykułu. Dwie podróże w to samo miejsce, ale jakże różne. Marzanna Leszczyńska Wylatywanie z Polski na Sylwester 31 grudnia do Egiptu jest z pewnością szalonym pomysłem. Twierdzę to dziś z całą pewnością, a już planowanie takiego terminu z premedytacją, aby podkręcić wrażenia i emocje jest dużą nieroztropnością. Po pierwsze – emocji i wrażeń jest i bez takich planów wystarczająco dużo. W moim przypadku termin taki uparł się wypaść sam, mimo , że celowaliśmy w inny termin i dużo wcześniej. Szkoda wspominać porażkę, pech – koniec. Po drugie Sylwester to wyjątkowy czas, każdy chce go przeżyć wyjątkowo, spokojnie, a tymczasem podróżując w tym dniu można gdzieś utkwić i to w nieciekawym miejscu. Samolot, w którym już siedzieliśmy okazał się mieć awarię jednego z systemów, którego nie dało się naprawić. Przygotowanie następnego i przesiadka spowodowała 3-godzinną ”obsuwę”, a przede wszystkim zmąciła mój spokój i brak stresu związanego z lotem, który tym razem mi wyjątkowo nie towarzyszył. Błogi spokój ulotnił się błyskawicznie, za to napięcie wróciło. Siedząca za mną 8-letnia Lucynka, która podróżowała ze swoim tatusiem- pilotem, rozbrajająco – co tu dużo mówić – niepokoiła: „ Tato, a miałeś kiedyś takie coś, że samolot Ci się nagle..na przykład…zaplątał?”. Cztery godziny lotu ją nudziły, więc jak się skończyły m&m-ki to musiała sobie pochodzić, a nawet poskakać po samolocie. Jej tatuś na szczęście zgasił te harce, mówiąc, że zaraz zrobi dziurę w podłodze samolotu jak tak będzie skakała i wtedy to wszystko się na pewno zaplącze. W ogóle to ludzie mają chyba – stwierdzam-nerwy jak ze stali.Siedzący obok mnie gość czytał książkę o katastrofach lotniczych i nawet próbował się ze mną dzielić jej treścią jak to pewien pilot dzięki temu, że poinformował pasażerów, że sytuacja jest krytyczna, zaufał podpowiedziom i w ten sposób ocalił 2/3 załogi, a mógł przecież nie ocalić nikogo (tylko 1/3 się spaliła). .Bardzo pocieszające. Reszty szczegółów już nie chciałam poznawać. I śmiesznie i straszno. Ludziom to się wydaje, że ich nic nie dotyczy, a tylko innych… Nigdy wcześniej nie widziałam z okna samolotu w czasie lotu takiej ilości mijanych samolotów. Co nie spojrzałam w okno, to coś leciało w zasięgu wzroku. Pozostawiały za sobą białe smugi, które szybko znikały bez śladu, były jak warkocze, których sploty się rozluźniały i znikały jak marzenia o długich pięknych włosach u tych, którym nigdy nie wyrosną. Nie wiem, czy to już normalność, że jest takie zagęszczenie w ruchu powietrznym, czy też to właśnie ten szczególny dzień 31 grudnia taki jest, że nagle tylu ludzi pragnie jeszcze w ostatniej chwili roku gdzieś zdążyć, z kimś się spotkać, a może gdzieś uciec albo przed kimś, a może z kimś… El Gouna zwana egipską Wenecją będąca własnością najbogatszego Egipcjanina zachwyciła swoją urodą i egzotyką. Jak mawiają kite-surferzy, którzy tutaj mają raj do nauki tego sportu ( płytko, wiatr do lądu, ciepła woda) El Gouna jest wyjątkowa w Egipcie, stanowi „Egipt w Egipcie” a i cały Egipt różni się od innych krajów arabskich. Letnia aura dla nas Polaków przyzwyczajonych do zimowych krajobrazów na przełomie roku starego z nowym – mimo tego, że spodziewamy się jak będzie – jest po prostu dziwna. Ciągle towarzyszyło mi wrażenie, że coś jest nie tak, mimo świątecznego wystroju i nastroju muzycznego. To takie bezustanne pomieszanie wakacji z feriami zimowymi. Hotel zadziwił świąteczno – sylwestrowym wystrojem – muszę przyznać- wyjątkowo gustownym i nie przesadzonym. Można by się było spodziewać palm przystrojonych światełkami czy bombkami, otóż nic z tych rzeczy. Palmy są nie tykane, tak jakby ktoś chciał oznajmić: „To nie nasza tradycja, ale to co robimy to robimy dla Was szanując Was”. W Egipcie stawiane są choinki w tym czasie, tutaj one naturalnie nie rosną. W naszym hotelu stało coś na podobieństwo wieszaka czyli kij z paroma skrzyżowanymi deseczkami w dużych odstępach od siebie, a na tych deseczkach przyklejone było zielone coś udające igły. Na tym wieszaku rzadko rozwieszono bombki. Choinka skromna ale za to pod choinką leżały ogromne pluszowe renifery i czerwone gwiazdy betlejemskie. To raczej była artystyczna i oryginalna wizja drzewka świątecznego, bo poza naszym hotelem i na ulicach El Gouny było mnóstwo takich, które są bardzo podobne do tych u nas w Polsce. Za to główną dekoracją w holu hotelu był postawiony na środku potężny domek jak z czekolady taki jak z bajki „O Jasiu i Małgosi”. Stały też duże czekoladowe Mikołaje, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to inspiracja posągami z Luxoru. Generalnie to świeckie, świąteczne dekoracje. Z sufitu zwisała potężna siatka z tysiącami balonów i czekała na północ, bo właśnie wtedy zostały spuszczone, a dzieci, których było dużo miały zabawę w ich przebijaniu. I to były jedyne wybuchy i fajerwerki tego wyjątkowego Wieczoru Sylwestrowego. Wszystkie psy i zwierzęta nie miały stresu. Muszę przyznać, że moda na zwierzęta tak rozpanoszona w Polsce tutaj nie istnieje. W naszym hotelu nie było żadnych zwierząt, tak samo w mieście rzadko widuje się psy, nie ma też po nich żadnych śladów. Przy stolikach siedzą „dziecka” ,a nie „psiecka”. Czasem w mieście trafi się jakiś kot. Do mnie się nawet jeden przykleił, kiedy to w marinie popijałam sobie kawę przy stoliku, usiadł na moim krześle i ogrzewał mi plecy. Był rudy, leniwy, ale widać oswojony i zadbany. Przyjemnymi dekoracjami są na plaży układane z płatków kwiatów, czy kamyczków hasła typu: Happy New Year 2024, bo jest to czas , w którym dookoła ośrodka i domków hotelowych kwitnie mnóstwo cudownych i niesamowicie kolorowych, bajecznych kwiatów. Nie potrafię ich

Sylwester po egipsku Dowiedz się więcej »

MIERZĘCIN PRZED BOŻYM NARODZENIEM 2023 ROKU

Mimo nie zimowej aury nastrój w Mierzęcinie w Pałacu wyczarowany jak zimą. Tydzień przed Świętami Bożego Narodzenia zdecydowanie po wodzie. Ale czy to ważne? Zapraszam na zdjęcia, muzykę świąteczną i dekoracje świąteczne. Marzanna Leszczyńska To już 10 artykułów i słuchowisk o nowej historii Pałacu w Mierzęcinie według wspomnień dr Roberta Wójcika na www.idealzezgrzytem.pl a wszystkie w jednej kategorii: https://idealzezgrzytem.pl/category/mierzecin-wedlug-wspomnien-dr-roberta-wojcika/

MIERZĘCIN PRZED BOŻYM NARODZENIEM 2023 ROKU Dowiedz się więcej »

Zbigniew Rudziński uświadamia o tym „Czego o Gorzowie nie wiecie”

O grudniowym spotkaniu Przy „Zapiecku” ze Zbigniewem Rudzińskim w MOŚ w Gorzowie oraz Jego nowej książce „Gorzowskie opowieści turystyczno-krajoznawcze” Marzanna Leszczyńska Zbigniew Rudziński znany w Gorzowie Wielkopolskim i kojarzony z PTTK, turystyką i mapami jest niezawodny i obecny na różnych ważnych dla mieszkańców miasta wydarzeniach i spotkaniach na, których wspiera swoją wiedzą różne inicjatywy. Duża wiedza Z. Rudzińskiego o walorach przyrodniczych i krajobrazowych naszego miasta i regionu wspiera i przekonuje mieszkańców do obrony niektórych zagrożonych miejsc jak na przykład wzgórze ze „schodami donikąd”, które ma zostać unicestwione na konto apartamentowca. Interesujące opracowanie broszurek o Parku Krajobrazowym ujścia Warty dostarcza koniecznej wiedzy przyrodniczej i historycznej. Na spotkaniu poświęconym Ryszardowi Popielowi , gdy nadano uroczyście nazwę „Santockie Zakole im. Ryszarda Popiela” pojawiły się świeżo wydrukowane, zaktualizowane mapy przyniesione przez Zbigniewa Rudzińskiego. Grudniowe spotkanie „Zapieckowiczów” w MOŚ przy ul. Pomorskiej w Gorzowie przybliżyło bardziej tę barwną dla Gorzowa postać Zbigniewa Rudzińskiego , na którym promował swoją najnowszą książkę pt: „Gorzowskie opowieści turystyczno- krajoznawcze”. Spotkanie na „Zapiecku” nosiło tytuł „Czego o Gorzowie nie wiecie”. Chciałoby się dokończyć tytuł parafrazując znany film Woodego Allena „…a o co boicie się zapytać”… Gospodyni spotkania – Barbara Schroeder – przybliżyła uczestnikom spotkania swojego gościa i zarysowała się sylwetka w całej okazałości: Zbigniew Rudziński jest nie tylko turystą ale również alpinistą, który ma na swoim koncie zdobyty Mont Blanc i Marmoladę. Zorganizował wiele wycieczek i rajdów nie tylko pieszych, ale i kajakowych czy rowerowych. Opracował 30 map i wydał książki o Gorzowie i okolicach ( moją uwagę przykuła pozycja : ” Zakony rycerskie w lubuskim”- od razu nasunął mi się pomysł, aby podążyć tym szlakiem i go zwiedzić np. rowerem). Jego mapa „Powiat gorzowski dawniej” została nagrodzona, a ” Gorzowskie gawędy o miejscach niezwykłych w Gorzowie” zdobyły nagrodę publiczności. Otrzymał też odznakę „Nauczyciela kraju ojczystego”. Jest organizatorem konkursów dla dzieci. Nie da się ukryć, że to prawdziwy patriota lokalny, który – jak podkreśliła Gospodyni spotkania B. Schroeder – jest człowiekiem lubiącym wyzwania, nieoglądającym się za siebie i żyjącym tym co będzie, który zrozumiał, że trzeba pracować nad tym, aby Gorzowianie poznali miasto w, którym mieszkają, a które pełne jest ciekawostek i bogatej historii. Najnowszą książkę autor zarekomendował w sposób bardzo interesujący, a pokaz zdjęć uświetnił i zobrazował całość. Pozycja „Gorzowskie opowieści turystyczno-krajoznawcze” miały swój zalążek w audycji radiowej gorzowskiego radia. Właściwie miały swój początek w cyklu 188 krótkich, bo zaledwie trwających 180 sekund każda, historyjek. Jak powiedział Zbigniew Rudziński – wyszedł naprzeciw czasom krótkich tekstów, szortów internetowych, tak modnych i pożądanych dzisiaj i zgodził się na opracowanie takich właśnie materiałów radiowych. No cóż, ludzie myślą dzisiaj, że z takich skrótów posiądą dzisiaj erudycję, historię i mądrość tego świata. Jest to złudzenie, o którym wcześniej czy później każdy sam się przekona. Na szczęście Zbigniew Rudziński nie spoczął na tym ulotnym pomyśle, ale poszedł dalej i zrobił solidne, tradycyjne opracowanie tego tematu w postaci książki. Autor odsłonił rąbka tajemnicy o swojej książce, a zrobił to oryginalnie i co tu dużo mówić potrafił zachęcić do jej przeczytania. A było o: – misie z głową św. Jana Chrzciciela, która zachowała się po pożarze kościoła św. Jana w 1490 roku i o elementach, które pasują do niej, a znajdują się w zakrystii naszej katedry, a są to zworniki ( jeden z barankiem a drugi z dwoma ptakami). – o pamiątce, która jest czymś nowym w katedrze, a zostawili ją robotnicy, jako swój ślad, gdy pracowali przy odnowie katedry po ostatnim pożarze. – o dębowym ołtarzu w katedrze, który ufundowali po wojnie kolejarze, a który zniknął bez śladu. – o Kosynierach Gdyńskich i ich bezkonkurencyjnej waleczności z piechotą niemiecką. – o akcencie gorzowskim na obrazie „Powrót syna marnotrawnego” w czerwonym kościółku na ul. Warszawskiej. – o Pałacyku na Zawarciu ze stawem, który był wysuniętym szańcem. O spichlerzu i ich związkach z wojną 30-letnią i pobytem Szwedów. – O Dobroszynie i budynkach gospodarczych wyjątkowo ozdobionych. – o kamienicy w Strzelcach Krajeńskich, którego mieszkańcem był budowniczy Kanału Kilońskiego. Było też o ciekawostkach przyrodniczych. Między innymi o sośnie smołowej w Recławie, o potężnych żywotnikach, które nigdy nie będą pomnikiem przyrody, o największym głazie narzutowym w Macharach, który do złudzenia przypomina słonia… Wszystkiego nie wymieniam celowo i dokładnie nie opisuję, bo przecież warto mieć książkę i ją przeczytać. Wieczór i spotkanie ze Zbigniewem Rudzińskim uświetniała krasomówczym wystąpieniem o ” Szymonie Giętym” 11-letnia Antosia Kujawska ze Społecznej Szkoły Podstawowej Stowarzyszenia Edukacyjnego w Gorzowie Wlkp. Antosia zdobyła 1 miejsce w konkursie krasomówczym na etapie ogólnopolskim dla dzieci i młodzieży szkół podstawowych w Legnicy, a przygotowała ją do niego pani Teresa Łukian. Gratuluję sukcesu. Marzanna Leszczyńska

Zbigniew Rudziński uświadamia o tym „Czego o Gorzowie nie wiecie” Dowiedz się więcej »

KARTKI ŚWIĄTECZNE Z LAT 80-TYCH

Piszcie i wysyłajcie kartki na Święta Bożego Narodzenia. To takie fajne- nie tylko dostawać, ale też dawać. Napisałam tekst o tych pierwszych, które otrzymałam. Pokazuję je w klipie, na tle piosenki Ewy Bem z filmu „MIŚ”. Marzanna Leszczyńska Koniec lat 70-tych i lata 80-te to był czas dużego napięcia w Polsce. Okres tuż przed stanem wojennym, stan wojenny a potem powolne podnoszenie się Polski z marazmu. To był biedny czas : szaro-burej rzeczywistości, pustych półek w sklepach, kartek na żywność, zamknięcia Polski na kraje zachodnie. Właśnie w tym okresie przychodziły do mnie pierwsze kartki świąteczne, adresowane na moje imię i nazwisko, nie rodziców, ale moje. Jaka ja wtedy byłam dumna i szczęśliwa, to były czasy szkoły podstawowej. Zachowałam je do dzisiaj, a ta pierwsza ma 45 lat. To już zabytek. Cieszę się, że nie uległam pokusie ich wyrzucenia wtedy, gdy wiele lat później przychodziły do mnie o wiele bardziej atrakcyjne, kolorowe, błyszczące brokatem, rozkładane, z pozytywkami – kartki świąteczne. O tak, rozwinął się przemysł świąteczny. Dziś po wielu latach otworzyłam kolorowe pudełko, w którym spoczywają – niektóre są lekko pogięte, nie mają wyrazistych kolorów ( nigdy ich nie miały), są skromne ale dla mnie mają wartość. Są odbiciem pewnego okresu ważnego w kraju, w którym mieszkam od urodzenia i mojego życia. Te dwie pierwsze, które otrzymałam w swoim życiu dziecięcym cieszyły mnie szczególnie nie tylko dlatego, że były piękne ( z Misiem Uszatkiem na nartach z ulubionej „Wieczorynki” i ta druga z cyklu: „Polskie szopki ludowe”) ,ale dlatego , że przyszły od mojej koleżanki- przyjaciółki, z którą siedziałam w jednej ławce szkolnej. Łączyło nas wtedy zamiłowanie do rysowania, fascynacje piórnikami chińskimi, pachnącymi gumkami, pisakami i kredkami, które nasi rodzice przywozili z Czechosłowacji przy granicy, której mieszkaliśmy. Miałyśmy też prawdziwe pióra wieczne: pelikano czy parker otrzymane w komunijnych prezentach. Dzięki nim wyrobiłyśmy sobie ładne charaktery pisma, chociaż kosztowało mnie to wiele łez, przepisywania zeszytów i stron bo kleksy były złośliwe, a staranne zeszyty były w cenie dobrej oceny z przedmiotów. Na przerwach opowiadałyśmy sobie przeczytane książki, oglądane filmy, chodziłyśmy po krawężnikach z ambicją, aby z nich nie spadać ( jakież to były ćwiczenia równowagi, cierpliwości, koncentracji, urządzałyśmy konkursy). I nagle po paru latach, gdy nasza przyjaźń robiła się coraz dojrzalsza i bogatsza – została nagle przerwana. Umarł jej tato, który ciężko od lat chorował, a ona musiała się przeprowadzić daleko. Dziś po tylu latach wiem, że to była piękna, pozytywna i ważna relacja w moim życiu i chyba żadna z późniejszych koleżanek nie miała na mnie tak pozytywnego wpływu. Niestety zakończyła się bez śladu, a dzisiaj nie wiem co u niej słychać. Potem przyszły kolonie, obozy, a więc nowe znajomości, przyjaźnie na odległość i nowe kartki na święta. I ta jedna z wroną i złym bałwanem, którą przysłał mi poznany na kolonii w Czechosłowacji chłopiec, o u nas nie spotykanym imieniu – Adolf. Napracował się kamrat i napisał życzenia po rosyjsku. Czytam z uśmiechem te nieporadnie formułowane dziecięce życzenia. Czasami jedno zdanie i litery tak duże, że ledwie zmieściło się na kartce. Dużo zapewnień, że nie było czasu na napisanie listu. Tak, ale to był duży wysiłek, czyjaś pamięć adresowana tylko w moim kierunku, tylko dla mnie, własnoręcznie napisane. Tylko jedna kartka ma wypłowiały, ledwie czytelny tekst. Jednej osoby nie mogłam sobie przypomnieć, ale już chyba sobie przypominam… Nigdy nie wyrzucę tych kartek. Może kiedyś spakuję ładnie i przekażę komuś ze swoich wnuków, czy prawnuków… Komu? A to się musi wykrystalizować w przyszłości. Marzanna Leszczyńska

KARTKI ŚWIĄTECZNE Z LAT 80-TYCH Dowiedz się więcej »

„GAMBRINUS” I 4 KOBIETY

„Gambrinus” czyli Jerzy Zysnarski – gorzowski dziennikarz (już emerytowany) i regionalista – spotkał się ze słuchaczami 14.11.2023 r. w MOS w Gorzowie Wlkp. i wygłosił swoją prelekcję: „Kapitan Dutkowska i inne niezwykłe Gorzowianki”. Zaczepnie i szokująco Jerzy Zysnarski rozpoczął spotkanie ze słuchaczami od wezwania: „Kobiety na ulice”. Jednocześnie od razu wyjaśnił do czego „pije” i że kiedyś też ktoś w innych czasach, bardziej purytańskich też użył w szlachetnej sprawie – mając na myśli kobiety- określenia „Q”. Skojarzenia jednoznaczne, ale przecież nie dosłowne, sprytne i mające na celu podbicie ciekawości szerokiej publiczności. Dziennikarz przedstawił sylwetki czterech kobiet, które kiedyś były związane z miastem Gorzowem( kobiet z osiągnięciami, nietuzinkowych, wybranych starannie) po to aby ich nazwiskami zostały nazwane ulice w naszym mieście. Starannie i pieczołowicie prześledził ich życiorysy, zdobywał i uzupełniał informacje, dociekał. Było w tym doborze wiele pracy Jerzego Zysnarskiego, poświęconego czasu, starannych przemyśleń. Na spotkaniu w MOS „Gambrinus” uzasadnił swój wybór przedstawiając sylwetki swoich czterech wybranek: Heleny Jurgielewicz, Merry Didur- Załuskiej, Wandy Dubieńskiej i Elżbiety Dutkowskiej. Helena Jurgielewicz Merry Didur- Załuska Wanda Dubieńska Elżbieta Dutkowska Trzeba przyznać, że aby „dostać się na ulicę” według „Gambrinusa” to trzeba być kobietą niebanalną, poprzeczka została podniesiona wysoko. Warunek jest taki, że trzeba w naszym mieście mieszkać i być z nim związanym. Jerzy Zysnarski podkreśla, że w naszym mieście mamy ulice różnych bohaterek, które nigdy nie mieszkały i nie były w naszym mieście, podczas gdy te zasłużone i związane z nim nie dostąpiły tego zaszczytu. Na pewno miasto, które ma swoich bohaterów na tablicach ulic zyskuje na oryginalności i może się tym szczycić, zaciekawi nie jednego turystę. Pamiętam jak kiedyś nawigacja poprowadziła mnie w drodze nad morze przez Puszczę Goleniowską i wjechałam do Strumian – wsi z paroma ulicami – a tam na tablicy – Ul. Joanny i Jana Kulmów. Zatrzymałam się i porozmawiałam z panem siedzącym na ławeczce przed domem – zostałam zaproszona do domu, wyciągnięto album ze zdjęciami i wysłuchałam ciekawych opowieści o charyzmatycznych mieszkańcach, którzy wiele zmienili w tej wsi ale pod koniec życia wyprowadzili się do Warszawy. I pomyśleć, że taka wieś z paroma ulicami, ale upamiętniła niebanalnych gości, którzy tam osiedli na jakiś czas. A oto wybranki Jerzego Zysnarskiego pseudonim „Gambrinus” i Ich prezentacja tak jak zostały przez Niego opisane. Helena Jurgielewicz ( z domu Bujwid) Kobieta z dyplomem ukończenia weterynarii, a był to rok 1920. Pionierka w tym zawodzie. Była oficerem Wojska Polskiego w stopniu porucznika. Uczestniczyła w obronie Lwowa. Ojcem chrzestnym jej córki – olimpijki – był Józef Piłsudski. W czasie wojny przebywała we Francji, gdzie została aresztowana i skierowana do Ravensbruck. W 1945 roku przyjechała do Gorzowa, gdzie pracowała w Państwowym Instytucie Bakteriologicznym, znanym dzisiaj jako BIOVET. Była weterynarzem i zajmowała się głównie leczeniem koni. W naszym mieście przebywała niestety tylko 8 miesięcy, ponieważ na wskutek intryg została pozbawiona pracy i zastąpiona człowiekiem związanym z S.B. Wyjechała do Krakowa. Marry Załuska-Didur Przedstawiona jako arystokratka artystyczna i herbowa. Córka światowej sławy śpiewaka basowego występującego m. in. w La Scali. Była żoną hrabiego. Razem z mężem mieszkała w Iwoniczu-Zdroju. Potem osiedlili się w Gorzowie. Z Iwonicza przywiozła bardzo dużo książek, które osobiście przeglądał Jerzy Zysnarski – jak opowiadał na spotkaniu. Marry Załuska- Didur zapoczątkowała w Gorzowie życie muzyczno-rozrywkowe. W tym czasie w Gorzowie był Garnizon Kawaleryjski. Występowała w rewiach, w słynnej „Wenecji”. Została postrzelona. Dużo życia poświęciła upamiętniając dokonania swojego ojca. Wanda Dubieńska ( z domu Nowak) Kobieta z dyplomem lekarza weterynarii. W tym zawodzie też pracowała w Gorzowie po wojnie. Córka mikrobiologa. Bardzo wszechstronnie utalentowana. Wszechstronna sportsmenka. Grała w tenisa, była florecistką, jeździła konno. Jako jedyna Polka brała udział w Olimpiadzie w Paryżu. Mówiła w kilku językach. Studiowała też muzykologię. Z Ignacym Paderewskim grała na fortepianie. Była portretowana przez Jacka Malczewskiego i Stanisława Wyspiańskiego. Była częstym gościem Empiku. Elżbieta Dutkowska Bardzo odważna, idąca przez życie przebojem kobieta. Była kapitanem A.K. W czasie wojny otrzymała order Virtutti Militari. Wybitna organizatorka. Zorganizowała służbę łączności w Łodzi, a następnie łączność między Łodzią a Warszawą. Brała udział w Powstaniu Warszawskim z bronią w ręku. Była wybitnym fachowcem. Opiekowała się Wincentym Witosem przed Jego wylotem do Londynu. W przebraniu zbiegła z obozu w Rembertowie. W Gorzowie mieszkała 4 lata. Była kobietą przedsiębiorczą, w latach 50-tych założyła cukiernię „Hanka” (był to jeden z Jej pseudonimów)na ulicy Chrobrego 26 naprzeciwko Księgarni „Daniel”. Spotkanie zorganizował „Zapiecek” w MOS przy ulicy Pomorskiej. Czy nie chcielibyście ulic w mieście z nazwiskami takich kobiet – bohaterek swoich czasów? Marzanna Leszczyńska

„GAMBRINUS” I 4 KOBIETY Dowiedz się więcej »

KONCERT FAMILIJNY z „Koczkodansem”

O ostatnim wydarzeniu dla dzieci w Filharmonii Gorzowskiej w ramach KONCERTU FAMILIJNEGO – Marzanna Leszczyńska Ooooo! Co to tam było? Trzy i pół letnia dziewczynka wyciąga paluszek i pokazuje w kierunku sceny. Na twarzyczce dziecka maluje się zdumienie, a duże piękne oczy robią się jeszcze większe. Słychać pytania dziecka, które same się wypowiedziały głośno w ciszy wyciemnionej sali. Tak, małe dzieci są spontaniczne, zwłaszcza wtedy gdy w grę wchodzą emocje. A na scenie jak w lesie o poranku: słychać świergot ptaków, szum strumyka, stukanie dzięcioła i na podłodze w dymie snującym się nisko niczym poranna mgła turlają się tancerze- aktorzy. Teatr tańca z Poznania przygotował dla dzieci w ramach Koncertu Familijnego – sztukę ” Koczkodans”. Była taneczna uczta bo tancerze zamienili swoje umiejętności i pokazali świat zwierząt. Trudna sztuka ale trafnie zobrazowana. Prześmiesznie poprzebierani, weszli w rolę ptaków, ssaków i innych egzotycznych zwierząt. Podpatrzyli naturę i przedstawili swoją fantastyczną taneczną wizję. Podjęli się jeszcze innego wyzwania – przedstawili naturalny świat zwierzęcy, który zamienił się w sztuczny świat wykreowany przez człowieka, jego ambicję, biznes. Fantazja na temat uczynienia ze zwierząt artystów, wykreowania świata niemożliwego, naprężonego ludzkim ego i nadmiernymi ambicjami. Ale też przedstawione zostały konsekwencje takiego „chcenia” a one mogą być tylko złe, złe dla obu stron. Na końcu jest tylko nieszczęście stworzeń i smutek, że nie potrafią sprostać oczekiwaniom ludzkim, bo są ograniczeni ale przecież doskonali w inny sposób i w innych warunkach -naturalnych. Ludzie też są sfrustrowani, agresywni i rozczarowani miernymi wynikami, a dużymi nakładami swojego wysiłku. Aluzje do kontrowersyjnego cyrku, można powiedzieć bojkot. Sztuka została ciekawie skonstruowana z różnymi elementami kontrastującymi ze sobą. Zaskoczyły widzów fragmenty filmu, wywiad z dyrektorem poznańskiego ZOO, który podzielił się wiedzą na temat zachowania się zwierząt i z drugiej strony wizja dyrektora – dziecka, który próbuje „zagospodarować „zwierzęta na swój wydumany i szkodliwy sposób. Brawurowo zagrał swoją rolę mały aktor, który wcielił się w dorosłego, ambitnego i sfrustrowanego dyrektora cyrku. Zawsze jest ciekawie, kiedy utalentowany dorosły zagra rolę dziecka i odwrotnie, gdy utalentowane dziecko wczuje się w dorosłego, ponieważ te wykluczające się cechy są widoczne i robią duże wrażenie. Jeszcze raz brawo na małego aktora. Powtórzę raz jeszcze – tak- małe dzieci są spontaniczne, zwłaszcza gdy w grę wchodzą emocje, a takie były z pewnością na tej sztuce pełnej tańca, ruchu, ekologii, szacunku dla zwierząt i wolności, muzyki, melodii jaką niesie las. „Koczkodanse” niosła wartości, pozytywne emocje, na końcu wzmocnione zabawą z bańkami mydlanymi do, której zostały zaproszone wszystkie dzieci z sali. Tak było w październiku, a jutro w listopadzie będzie patriotycznie, wojskowo, niepodległościowo- myślę , że odświętnie też. Ciekawe. Koncerty Familijne, comiesięczne odbywające się w Filharmonii to fantastyczna formuła obcowania dzieci z muzyką koncertową, dawną nie komercyjną. Zaszczepiają piękno i wrażliwość oraz zamiłowanie do obcowania z kulturą wyższą. A najważniejsze, że odbywa się to bez nudy, wymuszania posłuszeństwa, terroru i tortur jakie z pewnością temu towarzyszyły by przez uczestnictwo w koncertach z formułą dla dorosłych. Czytelniku! Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

KONCERT FAMILIJNY z „Koczkodansem” Dowiedz się więcej »

BURZA WOKÓŁ ŻOŁNY W KŁODAWIE

O sprzecznych interesach w gminie, unikatowych walorach wyrobiska po żwirowni, prężnie działającym Stowarzyszeniu i awanturze na zebraniu. Marzanna Leszczyńska Działające od stycznia 2023 roku w Kłodawie, Stowarzyszenie Zielony Punkt Widzenia (działające dla dobra przyrody i miejsca, w którym żyją) zorganizowało 24.10.2023 r. w MOS przy ul. Pomorskiej w Gorzowie Wlkp. otwarte spotkanie przyrodnicze na temat terenu wyrobiska po dawnej żwirowni w Kłodawie i rzeczki Srebrnej czyli jednym zdaniem rozmawiano o unikatowym terenie, któremu grozi zniszczenie. Stowarzyszenie tworzy 5 osób: Katarzyna Olejnik, Jolanta Pedo, Mariusz Urban (ornitolog i leśnik), dr Robert Piekarski (artysta grafik, działacz na rzecz ochrony przyrody). Stowarzyszenie wystąpiło z projekcją filmu, dokumentu, który jest jednocześnie ekspertyzą terenu po byłej żwirowni w Kłodawie. Film pokazuje walory terenu, występujące tam owady, ptaki i zwierzęta, zrealizowano go z inicjatywy i przy udziale członków Stowarzyszenia, którzy posiadają potrzebną ku temu wiedzę, zainteresowanie, zaangażowanie, zamiłowanie i wrażliwość oraz przy udziale (jak poinformowano) zaprzyjaźnionych przyrodników z Poznania i innych miast, ludzi z doktoratami ( badania przeprowadzał m.in. spec. Paweł Czechowski – entomolog z Poznania). Film jest piękny, fantastyczne zdjęcia, afrykańska muzyka, artystyczny sznyt – polecam każdemu i zachęcam do obejrzenia. Na zebraniu zaznaczono, że będzie szeroko pokazywany w celu edukacyjnego uświadamiania mieszkańców Kłodawy, władz, urzędników, decydentów. Niewątpliwie materiał pokazuje , że teren ten to wielki skarb przyrodniczy- perła przyrody, który -(i tu ciekawostka) sam się zrekultywował, bez pomocy człowieka. Można powiedzieć – prezent od natury, coś za darmo. Prelegent podkreślił, że obecnie Lasy Państwowe wydają ogromne pieniądze na podobne wydarzenia, ale koszty to jedno, istotne jest to, że na taką odbudowę potrzebny jest czas i to długi czas – to kwestia 50 lat… Niestety obecna polityka jest taka, że to co już jest się niszczy, a potem jak dotrze do ludzi niezorientowanych i niedouczonych prawda – zaczyna się sztuczne dosadzanie i wydaje się niepotrzebnie duże pieniądze. Z naukową pieczołowitością zaobserwowano i opisano ptaki i owady tu występujące, a jest ich tutaj 81 gatunków. Dużym skarbem jest obecność dzikich pszczół – ważnych zapylaczy. Dumą wyrobiska po żwirowni są małe, kolorowe ptaki, rzadko występujące w Polsce– żołny. Ciekawostką jest, że para wychowująca pisklęta wykorzystuje do tego piastuna czyli ptaka z poprzedniego lęgu. Żołny przyleciały do Polski z Afryki i Europy Południowej. W Europie są to gatunki zagrożone wyginięciem. Pojawiły się w naszym kraju w latach 60-tych na Lubelszczyźnie. Występują też niedaleko Gdańska. W całej Polsce jest tylko 1720 par lęgowych, według ornitologów to mała liczba. W lubuskim są to skrajnie rzadkie ptaki. Ten gatunek ptaka znalazł na byłym wyrobisku po żwirowni dla siebie idealne warunki bytowania zarówno do osiedlenia się i lęgu. Występują tutaj piaszczyste wzniesienia, w których budują sobie norki do zamieszkania. Mają tutaj teren do żerowiska i dostęp do rzeki Srebrnej, zbiorowiska łąkowe i owady, którymi się żywią. Wystąpił progres w zasiedlaniu się żołny. Nie jest już to stanowisko efemeryczne tego gatunku. Teren po żwirowni w Kłodawie stanowi wartościowy obszar, to bioróżnorodność, która jednak otoczona jest nieciekawymi terenami. Występuje tam 48 gatunków lęgowych z możliwym gniazdowaniem. W rzece Srebrnej pływają pstrągi. Tutaj przebiega szlak turystyczny PTTK – bardzo atrakcyjny szlak. O co chodzi w Kłodawie? Na tym terenie unikatowym jest plan postawienia paneli fotovoltaicznych, która to farma po prostu zniszczy ten teren. Jest to mało zrozumiała decyzja dla Stowarzyszenia, gdyż jak mówią – wyrobisko ma wgłębienie, a farmy powinny stać na płaskim terenie. Poza tym fotovoltaiczne farmy stawia się na ziemi klasy 5 czy 6, a nie na unikatowych krajobrazach. Okazało się, jak poinformował ktoś na zebraniu, że wójt Kłodawy sprzedał już wszystkie grunty dookoła, które mogły by się nadawać na farmę. Sęk w tym, że mieszkańcy płacą duże rachunki za prąd i szukają naturalnych źródeł energii, ale wygląda na to, że nie ma już gdzie więc pozostały tereny dziewicze. Jeszcze innym problemem tego terenu są kłady, które sobie to miejsce upodobały i nie tylko, że hałasują ale po prostu niszczą te lęgowe miejsca. Stowarzyszenie proponowało postawienie tam głazów, które uniemożliwiały by te wojaże, gmina postawiła plastikowe słupki, które są kiepską ochroną. Właściciele kładów nogami przewracają te słupki, niszczą je, są bezkarni bo poruszają się w maskach i kaskach. Policja nie reaguje na zgłaszane uwagi, nie karze mandatami kładowców. Stowarzyszenie żałuje, że zawarło z gminą niewdzięczny i zgniły kompromis, który polegał na tym, że zgodzili się na tę farmę fotovoltaiczną w okrojonej wersji terenu. Teraz wiedzą, że i tak teren ulegnie zniszczeniu nawet jeśli plany się nieco zmieniły. Na zebraniu zarzucano radnym gminy Kłodawa, że głosują na szkodę swoich mieszkańców. Wszyscy -13 radnych głosowali za powstaniem farmy fotovoltaicznej, jeden się wstrzymał. Stowarzyszenie pokazało zdjęcia dokumentów z zapisami kłamliwymi i fałszywymi. Zapisy przyjęte w dokumentach nie mają badań naukowych. W głosowaniu radni odrzucali wszelkie sprzeciwy. Gmina była informowana przez Stowarzyszenie o występowaniu tych gatunków ptaków, ale najwyraźniej nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Oto odpowiedź specjalistki, kierownik referatu: Trudno powiedzieć, że tam są te gatunki ptaków. A może nie wróciły. Badania wydają się jej tendencyjne. Stowarzyszenie pokazało zdjęcia dokumentów o takich zapisach. Stowarzyszenie osobiście informowało mieszkańców o zaistniałej sytuacji, pokazywało mapy i ulotki informacyjne. Gdy mieszkańcy Kłodawy dzwonili do Gminy i sprawdzali informacje – ta zaprzeczała, że nie ma ptaków, nie będzie też tam farmy fotovoltaicznej. Mówi się o dużej dezinformacji. Padły ostre słowa na zebraniu o kłamstwach urzędniczych. Obecni na sali mieszkańcy Kłodawy wyrazili swoje oburzenie, że nic nie wiedzieli o tym, o wadze sprawy, ponieważ na pewno włączyli by się w protest. Wywieszanie kartek informacyjnych na tablicy ogłoszeń w takich przypadkach to niestety kiepska aktywność radnych. Mają pretensje o to, że w takich przypadkach mieszkańcy powinni być skutecznie i osobiście poinformowani co się będzie działo w ich sąsiedztwie, a właściwie to powinna obowiązywać strefa buforowa. Nie informuje się dokładnie po to, aby nie było protestów,a potem korzysta się z prawa, że nikt nie wniósł sprzeciwu. Głos zabrał jeden z radnych (Roman Leśnicki), który przyznał się, że głosował za projektem votovoltaiki. Tłumaczył się tym, że radni byli wprowadzeni w błąd, zapewniał ,że oczko wodne nie będzie zasypane, drzewa nie będą wycinane a farma fotovoltaiczna miała powstać za rzeką Srebrną. Była też próba przerzucenia

BURZA WOKÓŁ ŻOŁNY W KŁODAWIE Dowiedz się więcej »

www.idealzezgrzytem.pl ma 1 rok

31 października 2022 r. ukazał się pierwszy artykuł na nowym portalu www.idealzezgrzytem.pl Minął rok. Przez ten czas opublikowano na nim równo 50 wpisów. Pierwszy ” Mierzęcin – porcelanowe wspomnienia ” powstał z okazji 20-rocznicy otwarcia Pałacu w Mierzęcinie. Autorem rysunku rocznego bobasa na okazję 1 rocznicy bloga www.idealzezgrzytem.pl jest Jan Paluszkiewicz „Kapitan” – autor art. o poradach jubilera A oto top 10-tka minionego roku na www.idealzezgrzytem.pl : Marzanna Leszczyńska

www.idealzezgrzytem.pl ma 1 rok Dowiedz się więcej »

Przewijanie do góry