O wczesnym dzieciństwie lat 60 -tych i zabawach tego czasu czyli jak bawili się wtedy chłopcy w mieście. Artykuł z okazji Dnia Dziecka.
Do napisania tego artykułu, skłoniła mnie kartka , a w zasadzie list mojego starszego brata Krzysztofa, który znalazłem w swoim rodzinnym domu. Szukając starych zdjęć – wpadła mi zupełnie przypadkowo w ręce – Ba ! – chciałem ją nawet wyrzucić – jako jakiś śmieć . Coś mnie tknęło – i powoli zacząłem ją rozwijać , skrzętnie pozaginaną w prostokąty – już praktycznie podzieloną na wiele kawałków czasu….. Jest w opłakanym stanie i zniszczona – w zasadzie to mało czytelne strzępy kratkowanej kartki – ale dla mnie skarb. Tekst czy rysunki zapisane ołówkiem jest słabo czytelny. Widocznie mój brat zawsze ją nosił w kieszeni w czasie zabaw podwórkowych. Jest – jakby to powiedzieć …. wtedy, w naszym slangu wymowy „wymiętolona podwórkowo” Opisał w nim skrótowo różne gry i zabawy naszego dzieciństwa …. Szczęśliwego dzieciństwa. Krzysia już nie ma na tym świecie. Ale jest taka kartka – może list – i jest chyba to Coś w jego treści, czy przesłaniu czasu …. czego już nie doświadczy obecne pokolenie dzieci….
Było to tak –
„Bobuś… idziesz na dwór ?!!! … krzyczał przez otwarte okno mojego pokoju mój kolego Piciu. Ja już byłem w pełnej gotowości „podwórkowej” … całus ranny od mamy i po chwili byliśmy całą „eką” (grupą osób) czy „maną” ( inne słowo – grupa dzieciaków – bardzo powszechne w moich czasach dzieciństwa do wyboru drużyny do gry….) na dworze – Piciu, Buki, Krzysiu, Olas , Józef, Krzychu dwa, Wojtas, Romek, Maciej, Szymek, Paweł, Miras, ….. no i ja – najmłodszy. Wiedzieliśmy tylko jedno ….by wrócić z niego na obiad, a potem znów wybiec na resztę dnia… aż do późnego wieczora. Te nasze wieczorne prośby i krzyki „Ma-mo !!!! jeszcze trochę” – słyszalne w promieniu kilkuset metrów – jak nasze mamy nawoływały nas z balkonów czy otwartych okien do ostatecznego pójścia do domu i mycia po naszych harcach podwórkowych i zasłużonego ( według nas …. po podwórkowego) odpoczynku, ze snami o jutrzejszym dniu…..

Dzisiaj dzieciaki nie chodzą „na dwór” czy „na pole”. Dziś nie widzę dzieci na podwórkach – absolutnie nie widzę. Nie wiem – może chodzą na spacery, na plac zabaw…. Ale jak już widzę dzieci – wiem jedno – ich podstawową zabawką jest telefon komórkowy – ich wpatrzony wzrok w ekran – to element widoczny w dłoniach każdego dziecka…..
Dzieciństwo to „Świat widziany oczyma Dziecka” , świat jego przeżyć, doświadczeń, relacji z innymi osobami (zazwyczaj z ich rówieśnikami, bratem, siostrą, kolegami, koleżankami, ale nie tylko) i skutki tych relacji, to środowisko życia, to więzy rodzinne, przyjaźń grup rówieśniczych, szkoła ( dawniej po naszemu – „lapa” albo „buda”).
Dzieciństwo moich kolegów i moje było szczęśliwe – jako dzieci nie byliśmy na pewno czyści, nasze ulubione spodnie (łatane wieczorami przez nasze mamy już po kilka razy) były po podwórkowych zabawach brudne, w skarpetkach pełno ziemi, umorusane twarze – często z siniakami – ale na nich zawsze był uśmiech, radość i chęć wyjścia „na dwór” następnego dnia. Naszą „komórką” był drewniany, z pietyzmem strugany miecz czy szpada, piłka palantowa, kapsel, kulki od łożyska, kamienie, piasek, zrobiona z czarnych majtek czy koszulki – maska „Zorro”, woda w kałuży, proca, kusza czy łuk zrobiony naszymi rękoma, karabin ( koniecznie maszynowy – „Sten”) zrobiony z kawałków drewna przybitych do siebie gwoździami – to były nasze talizmany… Mieliśmy też chyba ogromną wyobraźnię. Tak, w moich czasach dziecięcych były już telewizory – moja rodzina posiadała pierwszy w naszej klatce (po pewnym czasie już mieli pozostali moi koledzy). Pamiętam był to telewizor, który się nazywał „Belweder”. Mieliśmy tez radio „Światowid”. Przypominam sobie, jak był jakiś mecz, wszyscy panowie ( nasi ojcowie) schodzili się do naszego domu i oglądali ten mecz. Moja „eka” natomiast schodziła się aby oglądnąć kultowe bajki, wieczorynki, dobranocki, czy programy dla dzieci. Może przypomnę niektóre tytuły – teatrzyk kukiełkowy – „Koszyk Pani Maglarkowej” z niezpomnianym Pryszczykiem, Nijakim i Giniolem, „ Miś z okienka” , „ Gąska Balbinka i Ptyś”, „Jacek i Agatka”, „ Piaskowy Dziadek”, „Staflik i Spagetka”, „Bolek i Lolek”, „Reksio”, „Miś Uszatek”, „Zaczarowany ołówek” , „Żwirek i Muchomorek”, „Krecik”, „ Koziołek Matołek” , „Rumcajs”, „Pomysłowy Dobromir”, „ Plastusiowy Pamiętnik” . Kultowe nasze programy dla dzieci to była „ Niewidzialna ręka”, „Latający Holender”, „ Zwierzyniec”, „Teleranek”, „Ekran z bratkiem”, „Z kamerą wśród zwierząt” i oczywiście „ Zrób to sam” z niezapomnianym Adamem Słodowym. Oczywiście też były seriale telewizyjne dla dzieci – „Wakacje z duchami”, „Paragon Gola”, „Pan Samochodzik i Templariusze” i słynny „Zorro”, czy „Przygody Robin Hooda” , „…..Wilhelma Tella, „… Robinsona Crusoe”. Każdy z nas chciał być tym tytułowym bohaterem tych seriali . Rekordy naszej oglądalności przebijał serial „ Czterej pancerni i pies” – wtedy podwórko zamierało …. Oczywiście były już kina – naszym ulubionym było kino „ Grunwald” (bardzo blisko naszego domu – bloku ,w którym mieszkaliśmy) , gdzie zawsze w każdą niedzielę o godzinie 11.00 były seanse filmowe z bajkami czy filmami przygodowymi. To był czas emisji przygód Winnetou i jego przyjaciół Old Surehanda czy Old Shatterhanda . Były to filmy z narracją niemiecką ( wtedy jeszcze nie było dubbingu) i bardzo nas śmieszyło w kinie jak Winnetou wykrzykiwał do tzw. „czarnych charakterów” – „Hände hoch” ( ręce do góry !!!) lub mówił do złapanych złoczyńców „ schnelle, schnelle” ( szybko, szybko !!!!) …. Dziwnie to brzmiało w ustach wodza Apaczów Mescalero ubranego w niezwykle barwny strój indiański z charakterystycznym pióropuszem. Pamiętam, jak całe kino się śmiało ( mało powiedziane…. ryczało ze śmiechu) z tych okrzyków w języku niemieckim – przypominające okrutne czasy drugiej wojny światowej…. Coś komuś nie wyszło. Ale to były czasy PRLu i NRD.
Nasze ulubione wtedy gry czy zabawy. Było ich dużo. Gra w „Sztekla” lub „Kije”, w „Cipa” lub „Noża” ( wtedy był potrzebny scyzoryk..), „Palanta”, „Kraje” ( też był potrzebny nóż…) , „Chowanego”, we „Węgiere” ( piłka palantowa, którą rzucały i broniły dwie „many” do środka trzepaków po obu stronach naszego podwórka), w „Sera” ( ułożonego z kamieni), w „Monetę” lub „Bejmy” ( o ! to był już delikatny hazard… gdzie rzucało się drobne pieniądze odbijane w murek budynku) , „Króla skoczków” ( potrzebna była piłka gumowa), „ Raz, dwa, trzy – król patrzy”, „Głuchy telefon” ( zawsze było przy tym dużo śmiechu….), „ Kolarzy” ( byliśmy zawsze pod wrażeniem emitowanego wtedy w radio Wyścigu Pokoju). Oczywiście były też gry typu – w „Chowanego” lub „Szukano” w „ Korale”, w „Kamienie” , „Ciepło – zimno”, „Fajerka” ( wtedy co niektórzy u nas w bloku mieli w piwnicach fajerki z piecyków węglowych). Oczywiście , królowała wśród nas też piłka nożna – Każdy z nas miał ksywkę – od Bobby Charltona, Eusébio da Silvy, Pelego, Garrinchy, Włodzimierza Lubańskiego, Gerarda Cieślika, Lucjana Brychczego, Gordona Benksa, Huberta Kostki ( Ci ostatni dwaj – to byli słynni bramkarze w naszych czasach)…. Jakie na tym podwórku były mecze – dziś by mogli z nas brać przykład obecni piłkarze – ile tam było emocji i chęci do gry, jakie były „kiwki”, „ główki”, czy parady bramkarskie – słów brak. Często nasi ojcowie oglądali nas z balkonów i nam kibicowali. W przerwach – donosili nam lody – tzw. „landrynówy na patykach” i niezapomnianą lemoniadę czy oranżadę w charakterystycznych butelkach z zamknięciem drutowym i kapslem porcelanowym z gumką. Były one silnie gazowane – ale je uwielbialiśmy – mimo, że po ich wypiciu bardzo nam się ( delikatnie mówiąc…. ) „odbijało” w brzuchach i ustach.
Mieliśmy też grę w tzw. „ Gokarty” – z wózków dziecięcych znalezionych na śmietniku, czy w piwnicy – robiliśmy ( według naszych twórczych i wyobrażeniowych pomysłów) wózki, które ciągnęliśmy za sobą – z wybranym przez wyliczankę kierowcami – dwoma – były dwie drużyny. Oczywiście to był wyścig. Po trzech lub czterech takich przejazdach – nasze „gokarty” już do niczego się nie nadawały … To były wtedy na nasze czasy – obecne współczesne bolidy Formuły I. Mieliśmy kaski – to były kuchenne garnki – wyglądaliśmy komicznie. Ale – uśmiech na twarzy był.
Była też gra w tzw. „Odwagę” – polegała ona na przejściu w ciemnej piwnicy między frontami dwóch klatek schodowy w naszym bloku, w którym mieszkaliśmy – to był odcinek około 15 ( piętnastu) metrów – kompletna ciemność. Kilku z nas nie przeszło – cofnęło się już na wstępie. Ja jako najmłodszy – też przechodziłem ten odcinek – nie cofnąłem się . Ale muszę powiedzieć , że moje portki były bardzo pełne strachu, a moje tętno serca był słyszalne w tym korytarzu ciemności i chyba na podwórku też…. Po wyjściu ( cały siny i z oczyma otwartymi na „oścież”) wiedziałem, że przeszedłem próbę odwagi i mogę się bawić ze „starszyzną” – czyli kolegami starszymi.
Najważniejszą grą czy zabawą – (w zasadzie to złe określenie…) – była zabawa „W Wojnę” – polsko – niemiecką – to może smutne , ale tak było. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem filmów „ Westerplatte” , „Wolne miasto” – o obrońcach poczty gdańskiej, czy słynnego „ Kanału” Andrzeja Wajdy. Ten ostatni film inspirował nas do …. kopania ziemianek – różnych dołów, tuneli z wyjściami, wykopów na podwórku – na naszym podwórzu nie było kanałów. Nie ukrywam – nasze mamy nie były szczęśliwe z tego powodu, gdyż wieczorami przynosiliśmy w naszych rzeczach tony piasku … Te nasze „ziemianki – kanały” miały po 15 ( piętnaście) metrów długości , do 1 ,5 ( półtora) metra głębokości i miały z (3) trzy, ( 4) cztery wejścia od powierzchni terenu. To była nasza ulubiona zabawa. Jakie tam były bitwy i jaka obrona – to było coś niesamowitego. Oczywiście byli też ranni w boju. Największą frajdę sprawiało nam doniesienie rannego do bezpiecznego miejsca – tzw. „bunkra” . Przed tą akcją musieliśmy opatrzyć rannego – wynosiliśmy ( bez wiedzy naszych rodziców) z domu papier toaletowy – który służył nam za bandaże do opatrunku. Niejeden z moich kolegów i osobiście ja z moim bratem dostaliśmy burę od rodziców, za to , że nie mamy w domu papieru toaletowego – … a wczoraj było kilka rolek ( wtedy szary papier toaletowy – bo taki tylko był – był luksusem…). Aby było jeszcze bardziej „filmowo” i „realistycznie” – po „obandażowaniu” rannego trzeba było zrobić tzw. „Krew” – czyli ranę. Może ktoś w to nie uwierzy co piszę, ale mieliśmy niesamowite pomysły – chyba lepsze niż Steven Spielberg – wynosiliśmy z domu kompoty z wiśni czy czereśni naszych mam i ich przeciery pomidorowe – domowej roboty i … tym robiliśmy sobie krwawe rany na naszych ciałach….. Finał finałem – doniesiony rany do tzw. Bunkra był ocalony – dostawał tzw. „tabletkę ozdrowienia” i na nowo powracał do zabawy . Fakt jest jeden – jak przychodziliśmy wieczorem do domu – wyglądaliśmy jak „ dzieci wojny” – nasze mamy były niezwykle niezadowolone i pytały się nas – „przecież ty wyglądasz jak matka ziemia, jak przecier pomidorowy, a co to za pestki od owoców na ubraniu, a dlaczego na ubraniu masz tyle kawałków papieru toaletowego, co wy robiliście dzisiaj – gdzieś ty tak się ubrudził ? ” Co wy znowu wymyśliliście za zabawę ….. ?
Swoją drogą – Nasze kochane mamy – wszystko wiedziały w co się bawimy …. Byliśmy pod ich czujnym okiem. Za to je do dziś kochamy – ja ją jeszcze mam i kocham z całego serca za wszystko co dla mnie zrobiła. Dziś ona jest moim dzieckiem i robię wszystko co jest możliwe aby miała „ Szczęśliwą Starość”
Krótkie posumowanie tego „Szczęśliwego Dzieciństwa” … Cała twórczość i kreatywność w zabawie zostaje ostatnio często odbierana dzieciom przez otaczającą nas komputeryzację i tzw. rozwój cywilizacyjny. Ale czy na pewno możemy tu mówić o rozwoju, kiedy w słoneczny dzień dzieci przesiadują przed płaskimi ekranami? Dajmy im tylko wybór, a możemy się miło zaskoczyć. Opowiedzmy im jak to było kiedyś gdy całą paczką stojąc pod oknem bloku krzyczeliśmy jak jeden mąż „Ma – Mo!”, aby poprosić o jeszcze kilka minut zabawy ze znajomymi. Nauczmy ich co to jest prawdziwa zabawa. Każdy dorosły z pewnością z miłą chęcią powróciłby do czasów kiedy jako dziecko największą frajdę sprawiało mu wyjście po deszczu w kaloszach i taplanie się w kałuży lub też ubranie swoich ulubionych spodni i wyjście na podwórko z kolegami . Nauczmy ich co to jest prawdziwa zabawa. Gry czy zabawy, które niegdyś stanowiły dla Nas codzienność miały za zadanie nie tylko zapełnić wolny czas w ciągu dnia, ale również:
kształtowały umiejętności nawiązywania i utrzymywania poprawnych kontaktów z innymi dziećmi i dorosłymi oraz umiejętność pracy w zespole, uczyły orientacji w schemacie własnego ciała, rozwijały sprawność fizyczną i koordynację, wzmacniały pewność siebie, kształtowały charakter, stanowiły doskonałe narzędzie rozwijania intelektu i wyobraźni, wspierały nasz harmonijny rozwój jako całość. Pamiętajmy o jednym : „ Dziecko ma prawo być sobą. Ma prawo do popełniania błędów. Ma prawo do posiadania własnego zdania. Ma prawo do szacunku – Nie ma dzieci – są ludzie.”
Rafał Wilk
Ale to jeszcze nie koniec niespodzianki na Dzień Dziecka. Już niedługo o tym jak bawiły się dziewczynki w latach 70-tych…
link:http://idealzezgrzytem.pl/2023/05/31/cos-w-rodzaju-dzieci-z-bulerbyn/ oczywiście na www.idealzezgrzytem.pl
Fantastyczny artykuł, piękne dzieciństwo! Obyśmy kiedyś wrócili do takich zabaw! Dziękuję i czekam na więcej artykułów!
Piękne wspomnienia.
Pozdrawiam Ewa. B. z Myśliborza