motto:
„Wszelkie zło jest nieskończenie małe w porównaniu ze złem kobiety…”
Jacob Sprenger – „Młot na czarownice”

Sylwia Szachowicz – mgr filologii polskiej, którą ukończyła na UMK w Toruniu. Podyplomowo ukończyła również bibliotekoznawstwo. Od wielu lat pracuje jako nauczycielka języka polskiego w Gminnym Zespole Szkół w Dobiegniewie, gdzie pełni też funkcję wicedyrektora.
Leżące blisko Dobiegniewa (dawniej Woldenberg) Strzelce Krajeńskie (dawniej Friedeberg) pod koniec XVI wieku cieszyły się ponurą sławą związaną z procesami o czary. Stosy płonęły tam często. Dziś miasto wykorzystuje ten fakt w promocji turystycznej. Wrocław ma figurki krasnali, a Strzelce Krajeńskie – czarownice, legendy z nimi związane i Basztę Czarownic. Słowem, Strzelce oczarowują.

Baszta Czarownic w Strzelcach Krajeńskich
Każdy zainteresowany tematem bez problemu znajdzie w sieci kilka publikacji na temat strzeleckich procesów o czary. A o Dobiegniewie? Nic. Cisza. Czy to oznacza, że nie było tam ofiar? Siedemnaście kilometrów dalej ludzie wierzyli, że opętał ich diabeł, a w szczytowym momencie histerii o konszachty
z siłami nieczystymi oskarżano około 150 osób. A w Dobiegniewie mieszkańcy zachowali rozsądek, zimną krew i powściągliwość? Trudno było mi w to uwierzyć – i jak się okazuje, słusznie. Bo w Dobiegniewie też znaleziono czarownicę. Skąd o tym wiem? Sprawa dziwna i pokrętna, ale wiem to od… nazistów.
Na nazwisko osoby oskarżonej o uprawianie czarów i pochodzącej
z Dobiegniewa natknęłam się nie dzięki, lecz przez Heinricha Himmlera. Tak, tego Himmlera – nazistę, prawą rękę Hitlera i architekta Holokaustu. Ale po kolei, bo historia jest dosyć skomplikowana, a Henrich Himmler nie jest jedynym czarnym charakterem, który się w niej pojawia. Jeśli jednak oczekujecie opowieści o sabatach w lubuskich lasach i diabolicznych oblubienicach lecących na miotłach zamiast dymu z komina, uprzedzam – nic z tego. Tego nie będzie. Dym, owszem, pojawi się, ale raczej taki… jak nad Birkenau.
Ale do rzeczy…
Henrich Himmler na tropie czarownic
Oprócz tego, że był twórcą obozów koncentracyjnych, zbrodniarzem wojennym, szefem SS, Gestapo, przewodniczącym Rady Ministrów III Rzeszy
i Komisarzem Rzeszy ds. Umacniania Niemieckości, Heinrich Himmler był też okultystą. I miał obsesję na punkcie czarownic.
W 1935 roku powołał specjalną jednostkę H-Sonderkommando, która zajmowała się gromadzeniem, badaniem i katalogowaniem materiałów związanych z procesami czarownic. Powstał unikatowy zbiór na światową skalę, obejmujący jednostki archiwalne z Europy, Meksyku, Indii, USA i Turcji.
Po wojnie dokumenty zostały odnalezione i umieszczone w Archiwum Państwowym w Poznaniu, gdzie spoczywają do dziś. Wśród tych materiałów znalazły się informacje dotyczące Strzelec Krajeńskich, Gorzowa i Drezdenka. Pojawiło się w nich także nazwisko dobiegniewskiej czarownicy.
Nie pytajcie mnie, po co Henrichowi Himmlerowi była taka kartoteka i co mu się w chorym łbie uroiło. Plotka głosi, że którąś z jego krewniaczek spalono na stosie – miał więc pretekst, a przede wszystkim możliwości, by prowadzić badania genealogiczne, które miały dowieść wyższości rasy germańskiej nad innymi. Inna teoria mówi, że poszukiwał inspiracji w torturowaniu ludzi, stąd jego fascynacja metodami wymuszania zeznań podczas procesów. Nie wiem, czy było mu to potrzebne – radził sobie doskonale i bez tego. Być może zamierzał wyniki prac swojego zespołu badawczego wykorzystać w nazistowskiej propagandzie, by pokazać, że prześladowane kobiety były strażniczkami jakiejś germańskiej tradycji.
Ja myślę, że Henrich Himmler po prostu wierzył w istnienie czarownic
i szukał na to dowodu. Tak czy inaczej, zgromadził ogromną ilość materiału, który jest kopalnią wiedzy na temat polowań na czarownice i procesów o czary. Materiał dotyczący Strzelec Krajeńskich liczy 30 stron i obejmuje lata 1550–1609. Można jednak śmiało przypuszczać, że ofiar procesów w Strzelcach
i okolicach było znacznie więcej, niż odnotowano w tych dokumentach.
Lubuskie Salem
Myślicie pewnie, że końcówka XVI wieku nie była aż tak zła – w końcu był renesans, reformacja i tym podobne. Nic bardziej mylnego. Odrodzeniem myśli humanistycznej mógł się zajmować Jan Kochanowski, siedząc pod lipą, gdy pszczółki bzyczały, a chłopi uprawiali mu pola. Ale odrodzenie nie zaglądało
na progi strzeleckich i dobiegniewskich chałup.
Żyło się ciężko i krótko. Do garnka nie było co włożyć, rozrywek też jak na lekarstwo. W dodatku luteranizm próbował zadomowić się na tych terenach
na dobre, więc protestanccy duchowni wygłaszali płomienne kazania, w których straszono diabłem. A Marcin Luter, dodajmy, też miał obsesję na punkcie czarownic. Owszem, dostrzegł zepsucie kleru, zapoczątkował jakąś rewolucję, ale pogląd na czarownice przejął od katolików.
Co więc zrobiłabym w XVI wieku, gdyby kury się nie niosły, dzieciaki chorowały, masło się zepsuło, a chłop mnie za to obił? Ano, ani chybi – urok! Sąsiadka była tu wczoraj, a jej masło się nie zepsuło, dzieci zdrowe, chłop jej nie bije. Wiedźma, znaczy. Spalić wiedźmę!
A gdybym była mężczyzną? Co bym zrobił, gdyby poród był nieudany, dziecko nie przeżyło, a matka po porodzie jakaś niemrawa, ciągle płacze i do roboty brać się nie chce? Że co? Jaka depresja? Jaki baby blues? Czary! Kto winien? Akuszerka. Spalić wiedźmę!
A niewyleczone choroby? Gradobicia, susze, powodzie, pożary? Wszystko to robota diabła i czarownic. A w Strzelcach Krajeńskich i okolicznych wsiach tych czarownic namnożyło się straszliwie – w każdym kącie coś knuły diablice, szkodząc pobożnym ludziom.
Kiedy czytam o strzeleckich procesach, przychodzi mi na myśl słynne Salem. Wszyscy wiedzą, co tam się stało, miejscowość i jej mieszkańcy na dobre już zadomowili się w popkulturze. Tymczasem, Salem nie było jedyne
i pierwsze! W 1593 roku w Strzelcach Krajeńskich doszło do manifestacji zbiorowej histerii. Uważano, że diabeł zawładnął 60 osobami, a później ich liczba wzrosła nawet do 150. Obłąkani twierdzili, że szatan dręczy ich wszędzie – nawet w kościele.
Pastor Heinrich Lemrich postanowił interweniować i z ambony stanął
w obronie swoich owieczek, czym tylko rozsierdził diabła – bo ten opętał i jego. Lemrich został aresztowany, a sprawa stała się na tyle poważna, że wmieszał się w nią sam elektor brandenburski Jan Jerzy. Nakazał zamknąć wszystkie bramy miejskie Strzelec, by nikt nie mógł ani wejść, ani wyjść z opętanego miasta.

Strzelecka figurka – czarownicy …
Sprawa musiała być głośna, bo naczelne władze Kościoła luterańskiego
w Marchii Brandenburskiej zarządziły publiczne modlitwy we wszystkich kościołach – w intencji uwolnienia miasta z mocy diabła. Brzmi znajomo? Tyle że Strzelce przerobiły masowy obłęd cały wiek wcześniej niż Salem.
Ostatecznie pastorowi się upiekło – trochę posiedział w więzieniu,
ale finalnie uznano, że oskarżenia przeciwko niemu były pomówieniami. No, ale pastor to jednak pastor, sroce spod ogona nie wypadł. Wielu jego parafian nie miało tyle szczęścia.
Autorka publikacji, na której – między innymi – się opieram, policzyła czarownice odnotowane w aktach gromadzonych przez Henricha Himmlera. Według niej, w latach 1550–1609 w Strzelcach spalono co najmniej 16 osób, jedna popełniła samobójstwo, dwie zmarły w więzieniu, a jedna nie przeżyła tortur. Szacuje się jednak, że dane te nie są pełne i ofiar było więcej.
O parytetach raczej nie myślano – większość ofiar to kobiety. Ale warto odnotować (bo to rzadkość), że w Strzelcach Krajeńskich oskarżano również mężczyzn. Na szczęście miasto miało swojego „obrońcę”. Panie i Panowie, przedstawiam Wam pogromcę czarownic – burmistrza Friedeberga, Jakoba Jahna.
Jakob, pogromca czarownic
Ooooooooo… To musiał być wyjątkowy parszywiec. Lepiej było z nim nie zadzierać, nie wchodzić mu w drogę, unikać zwady. Najlepiej, żeby w ogóle nie wiedział o Waszym istnieniu.
Ten to miał do czarownic wyjątkowego nosa. Widział je wszędzie – jak wylatywały z kominów w niecnych celach, jak zawierały pakt z diabłem, grasowały na łąkach, psuły piwo (zgroza!), sporządzały trucizny i szkodziły bydłu. Ba! To właśnie on oskarżył pastora o kontakty z diabłem. Najwyraźniej panowie za sobą nie przepadali…
Nie wiem, czy burmistrz był obłąkanym fanatykiem wierzącym w swoją misję, czy może po prostu zwietrzył interes. Na procesach o czary można było się wzbogacić – rekwirowano majątek oskarżonego, a rodzinę obciążano kosztami procesu. A może Jakob Jahn polował na czarownice po prostu dlatego, że mógł i prawo było po jego stronie?
Tak czy inaczej, nader często pojawia się w aktach jako główny oskarżyciel i przyczynił się do śmierci wielu osób – nie tylko w samych Strzelcach, ale i w okolicy. Jego macki sięgnęły nawet po mieszkańców Przyłęgu i Górek Noteckich.
Zazwyczaj podczas przesłuchań wymuszanych torturami dochodziło do efektu kuli śnieżnej – dręczone kobiety podawały nazwiska innych, tamte kolejne, i tak to się toczyło. W strzeleckich procesach 35% oskarżonych pochodziło spoza samego miasta.
W trakcie swojej kariery łowcy czarownic burmistrz w końcu pada ofiarą własnej propagandy – i sam zostaje oskarżony o czary. Nie żeby było mi go szkoda. Szkoda jedynie, że stać go było na wykupienie się, szkoda, że wstawił się za nim jakiś wysoko postawiony urzędnik. Szkoda, że odzyskał wolność.
Mimo tego doświadczenia nasz pogromca sił nieczystych nie zrezygnował z walki – dalej z uporem maniaka inicjował polowania na czarownice. Zaczął podejrzewać, że wiedźmy dybią na jego zdrowie i życie. Cóż, miał powody do obaw – skrzywdził przecież wielu, zwłaszcza tych, z którymi miał jakieś zatargi.
Zeznania trucicielek
W 1587 roku wykryto nowy zamach na życie burmistrza. Może się rozchorował, dostał parcha albo okulał… W każdym razie aresztowano mieszkankę Przyłęgu, która miała spłonąć na stosie. Wyroku jednak nie wykonano od razu, bo kobieta podała kilka nazwisk współwinnych. Wzięte na tortury, przyznały, że owszem – szkodziły czarami Jakobowi, a jakże! Twierdziły nawet, że sporządzały miksturę, która biedaka pokrzywiła i doprowadziła do jego okulawienia.
Ofiarą oskarżeń padły między innymi Else Preske i Anna Strebelow. Zeznały, że osobą, która nauczyła je sztuki czarodziejskiej, była Talke Quast. Pochodziła z Dobiegniewa i spłonęła tam na stosie kilka lat wcześniej.
I tu ją mamy! Czarownica z Dobiegniewa! Notabene, cała historia kończy się dla oskarżonych w ponury sposób – na stosie.
Jedna czy więcej?
Co wiemy o Talke Quast? Prawie nic. Ja nawet nie jestem pewna jej płci (potem wytłumaczę, dlaczego). Wiadomo, że pochodziła z Dobiegniewa
i spłonęła na stosie przed 1587 rokiem, być może w 1581, ponieważ poznańskie akta podają, że wówczas w Strzelcach Krajeńskich spalono dwie inne osoby. Możliwe, że w ramach tej samej sprawy było ich więcej.
W sieci można znaleźć informację, że w Dobiegniewie spalono pięć osób. Problem w tym, że ta informacja jest bezrefleksyjnie powielana metodą kopiuj-wklej (uwielbiam) – bez podawania przypisów ani jakichkolwiek źródeł. W końcu pogrzebałam na stronie woldenberg-neumark.eu. I znalazłam.
Otóż podano tam, że w 1581 roku na stosie spalono: Gertrudę Kastens, Ursel Zuche, Katarzynę Hickstein, Magdalenę Stolze i… Uwaga! Pojawia się także Mathes Quast! Autor wymienia kilka źródeł, z których korzystał, opracowując kronikę, ale nie jestem w stanie ustalić, skąd dokładnie pochodzi ta informacja. Nazwisko to samo, tyle że… czy Mathes to na pewno imię żeńskie?
Być może kiedyś uda się zweryfikować te dane i ustalić rzeczywistą liczbę ofiar. Mnie zawsze dręczyło, że te kobiety pozostają bezimienne i nikogo nie obchodzą. Szukając informacji o nich, symbolicznie zwracam je światu, który obszedł się z nimi w paskudny sposób.
Jeśli trafiły na stos, musiały wcześniej przejść przez brutalne przesłuchania wymuszane torturami. Wszystko zaczynało się od mszy świętej, pojenia wodą święconą i przykrywania chustą w rozmiarze ciała Chrystusa. (Skąd w ogóle wiedziano, jak taka chusta ma wyglądać?) Jeśli oskarżona nadal nie przyznawała się do winy, golono jej ciało i szukano na nim diabelskich znaków – znamion czy pieprzyków – które następnie nakłuwano. Wierzono, że jeśli kobieta jest czarownicą, nie będzie w tych miejscach odczuwała bólu.
Potem przychodził czas na pławienie. Obstawiam właśnie tę metodę, a nie ważenie na specjalnej wadze, bo jezior u nas dostatek. Krępowano oskarżonej stopy i ręce, a następnie wrzucano ją do wody. Jeśli utonęła – była niewinna. Jeśli nie – była czarownicą. Trzeba więc było dalej „pracować” nad jej przyznaniem się do winy.
A tu arsenał środków zależał już od pomysłowości kata. Hiszpańskie buty, miażdżenie palców, przypalanie ogniem, rozciąganie, wyrywanie stawów, podwieszanie i inne tortury. Wiemy, że w strzeleckiej katowni nie wszystkie kobiety przeżywały przesłuchania – musiały więc być poddawane wyjątkowo okrutnym mękom. A nawet jeśli przeżyły, i tak kończyły na stosie.
Jedyną „winą” tych kobiet było to, że urodziły się w złym miejscu i czasie. Może ich nazwiska wymieniły w czasie tortur inne udręczone kobiety. Może komuś „nie pasowały”, bo odstawały od reszty. Może ktoś chciał przejąć ich majątek albo im zaszkodzić.
Czarownice z nich były takie, jak – za przeproszeniem – z koziego tyłka waltornia. A z czarną magią miały tyle wspólnego, ile ja z lekcjami baletu.
Gertruda, Urszula, Magdalena, Katarzyna i tajemnicza Talke. Istnienia tej ostatniej postaci i jej cierpienia jestem pewna.
Autor:
Sylwia Szachowicz
Wspieraj nas na Patronite!
Wspieraj IdeałZeZgrzytem.pl i umożliw nam tworzenie coraz lepszych treści!
Źródła:
1. M. Ogiewa – Sejnota, Procesy o czary w Strzelcach Krajeńskich w XVI – XVII wieku.
2. A. Kamieński, Procesy o czary na pograniczu północno-zachodniej Wielkopolski i Nowej Marchii w czasach wczesnonowożytnych.