BIEGIEM NA MONTE CASSINO

Dzisiaj weszliśmy sercem na Monte Cassino”

Słowa te padły na uroczystej mszy świętej , która zwieńczyła odsłonięcie tablicy na murach kościoła Najświętszego Serca Jezusowego przy ulicy Chodkiewicza w Gorzowie Wlkp. upamiętniającej 30- tą rocznicę biegu z Gorzowa Wielkopolskiego na Monte Cassino.

Jedenastu uczestników biegu spośród dziewiętnastu przybyło na uroczyste spotkanie związane z odsłoną tablicy w dniu 25 maja 2024 r. Obecni byli członkowie rodzin oraz parafianie.

Zapraszam do obejrzenia krótkiego filmu z otwarcia pamiątkowej tablicy. Poniżej (należy wcisnąć czerwony kwadracik z białą strzałką).

Pan Andrzej Wiśniowski (najmłodszy w grupie biegaczy ; pełniący wtedy dodatkowo funkcję dokumentalisty biegu – pracował wtedy w „Radio Gorzów”; wnuk żołnierza z Armii Andersa, który walczył pod Monte Cassino ) był współorganizatorem już drugiego uroczystego spotkania z okazji „Biegowego maratonu z Gorzowa Wielkopolskiego na Monte Cassino w 1994 r. „. Poprowadził spotkanie w dniu 25 maja 2024 – jak mówił zawsze w tej sprawie angażuje się ze szczególnymi emocjami – i podkreślił, że zamierza pamięć o biegu przypominać co pięć lat. Wspominał uroczystości w 2019 roku, które odbywały się na Placu Grunwaldzkim w naszym mieście co było udokumentowane wyświetleniem filmów z tego czasu, a ich forma i oprawa była imponująca i piękna bo uświetniły ją: obecność żołnierzy na koniach, hejnał, artystyczna wojskowa musztra w wykonaniu uczniów gorzowskiego” Chemika”. Wszystko to – jak było pięć lat temu – mogliśmy zobaczyć w sali audiowizualnej kościoła przy ul. Chodkiewicza.

Ksiądz Henryk Wojnar – proboszcz Parafii przy Kościele Najświętszego Serca Jezusowego powiedział w tym dniu, że w sali audiowizualnej, która jest w fazie rozwoju będą przechowywane i udostępniane do poznawania dla chętnych -pamiątki po biegaczach „ Biegu na Monte Cassino”, który miał miejsce 30 lat temu. Trzydzieści lat temu ks. Henryk Wojnar był zaangażowany w organizację medialną tego biegu poprzez „Radio Gorzów” oraz uczestniczył w uroczystościach obchodów 50-lecia bitwy na Monte Cassino- uroczystościach rangi państwowych pod jurysdykcją rządu polskiego na, które honorowo wbiegło 19-nastu sportowców z naszego miasta po 20-dniowej sztafecie – wielkim wysiłku fizycznym. Ks. Henryk Wojnar powiedział, że to wydarzenie trzeba uchronić od zapomnienia, bo „to co nie będzie przypominane zostanie zapomniane. Przekazał też słowa biskupa, że tablica na murach kościołach zobowiązuje do pamięci o bohaterach bitwy pod Monte Cassino i o 19-nastu śmiałkach z Gorzowa Wielkopolskiego.

Tablicę odsłonęła wdowa po śp. Józefie Pieluszczaku , głównym organizatorze „Biegu na Monte Cassino”- Halina Pieluszczak. Był to wzruszający moment ponieważ odbyło się to przy dźwiękach grającego na skrzypcach 8-letniego Leona – wnuka organizatora. Tłem spadającej biało – czerwonej flagi z tablicy z 19- nastoma czerwonymi makami był koncert H-mol Oskara Riedinga w wykonaniu małego muzyka. Obecna była córka organizatora Małgorzata Pera z mężem.

Szczególna była to msza 25 maja 2024 roku po odsłonięciu tablicy. Zdarzają się takie uroczystości, że każde słowo, zdanie zapada w pamięć, a wszystko co się usłyszy jest tak jasne i zrozumiałe. Wtedy tak właśnie było – niezwykle przejrzyście, ciekawie – tak jakby znany temat został odkryty na nowo i pokazał całą swoją zawartość w pełni, ukazując warstwy jedna po drugiej ukryte przede mną kiedyś, gdy się z nimi stykałam. Ks. Henryk Wojnar na kazaniu przypomniał słowa pochodzące od Boga, abyśmy strzegli Praw Bożych po to , aby nam się wiodło, abyśmy byli posłuszni Bogu. Niby to takie oczywiste, ale nie w dzisiejszych czasach, w których każdy chce, aby to jego słuchano. Kazanie przypomniało, że Bóg jest miłością i nie jest dla siebie, bo jest Trójca Święta i Duch św. a pomiędzy nimi jest równość i że powstał wszechświat dla człowieka. Do wszechświata wdarła się jednak zazdrość, a potem nienawiść storpedowała wszechświat. Należy prowadzić walkę o godność i przywrócenie harmonii we wszechświecie. Bieg na Monte Cassino był podjętym trudem tak jak trudem była walka żołnierza na Monte Cassino. Biegacze chcieli oddać hołd poległym ofiarując swój nadludzki trud taki jaki oddali walczący wtedy żołnierze, bo sama obecność na obchodach to zbyt mało. Tak jak żołnierze wtedy byli posłuszni generałowi Andersowi tak maratończycy byli posłuszni organizatorom i dlatego jedni i drudzy odnieśli sukces, bo tam gdzie jest posłuszeństwo tam nadchodzi sukces. Tak, w Gorzowie żyją dzieci i wnuki 20-stu żołnierzy walczących pod Monte Cassino. Ks. Henryk Wojnar zakończył kazanie wezwaniem aby zwyciężyło posłuszeństwo Bogu i aby zwyciężyła Boża Miłość, a dobro zarówno żołnierzy jak i biegaczy – aby wydało owoce.

W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem.” „Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w jej służbie. Ks. Henryk Wojnar utrwalił w naszej pamięci znane cytaty.

Na mszy świętej bardzo wzruszył się jeden z uczestników biegu – Antoni Telus z Kwidzyna, który od 24 lat po dwóch wylewach porusza się na wózku inwalidzkim. Ma pełną świadomość i wszystko rozumie choć jego mowa nie jest już sprawna. W drżeniu utulił go po zakończeniu mszy ks. Henryk Wojnar.

O samym biegu, refleksjach z perspektywy czasu. wspomnieniach, genezie jego powstania, o więzach między maratończykami oraz o niezwykłościach tego wydarzenia opowiada Roman Strzelczyk – jeden z dziewiętnastu biegaczy.

” To nie był bieg młodzieńców, dlatego m. in. był takim wyczynem. Ja miałem wtedy 42 lata i 15 kg więcej niż mam obecnie. Wszyscy byliśmy po 40-stce, a najmłodszy z nas Andrzej Wiśniowski miał 39 lat. Całe wydarzenie trwało 20-ścia dni więc oderwanie na tyle czasu od pracy i rodziny było wyzwaniem. To też była inna rzeczywistość – czasy transformacji w Polsce, telefony komórkowe dopiero wchodziły w rzeczywistość. Biegałem wtedy amatorsko od 10 lat i osiągałem rekordy jak na amatora w tym wieku. Rywalizowałem, ale też organizowałem biegi. Brałem udział w Berlińskich Maratonach i gdy startowało 18 000 ludzi ja byłem w pierwszej setce to już tu można mówić o frajdzie. Organizator „Biegu na Monte Cassino w 1994 roku” Józef Pieluszczak osoba z duszą sportowca miał wtedy 47 lat ( Założyciel Klubu Biegacza im. Bronisława Malinowskiego w Gorzowie Wielkopolskim, autor książki „Maraton biegowy z Gorzowa Wielkopolskiego na Monte Cassino. Moje wspomnienia 22.04. 1994 – 21.05.1994”) . Jedną z iskier tego biegu była zorganizowana przeze mnie „Pszczewska 20-ka” w 1987 roku. Ta sportowa impreza była wyjątkowa jak na owe czasy , takich imprez nie było wtedy w Polsce. Był to bieg dobrze zorganizowany z super nagrodami, zaszczycił go swoim udziałem zwycięzca maratonu w Nowym Yorku –Ryszard Marczak. Na tym biegu był wówczas Józef Pieluszczak, który się nim zafascynował i zainspirował – jak mi to powiedział później. Tak zaczęła dojrzewać myśl o biegu na Monte Cassino w głowie Józefa Pieluszczaka, któremu organizacja go potem zajęła dwa lata ( Jak mówi córka Małgorzata Pera – tato patriota wiedział, że zbliża się 50- ta rocznica bitwy, chciał to jakoś upamiętnić, bywał na pielgrzymkach we Włoszech, zwiedzał Monte Cassino i wpadł na pomysł aby połączyć swoją pasję do biegów długodystansowych z historią i patriotyzmem. Przez dwa lata załatwiał wszystkie formalności, wejściówki, noclegi, opracował całą trasę, organizację kuchni, transport, wspomożenie finansowe, bezpieczeństwo biegu To była trudna organizacja na owe czasy).

Gdy zdecydowałem się na ten wyczyn miałem 42 lata i zbliżałem się do granicy mojej aktywności sportowej o czym wtedy nie wiedziałem. Tak się złożyło, że wtedy zacząłem się bardzo angażować w biznes i to na wysokim poziomie, zatrudniałem kilkadziesiąt osób – bycie przedsiębiorcą w rodzącym się kapitalizmie wymagało ode mnie zmiany trybu mojego życia i odchodzenia od sportu wyczynowego. Pomysł Józefa Pieluszczaka przyszedł właśnie w tym trudnym dla mnie okresie. Połączenie sportu z historią bardzo mi zaimponowało , błyskawicznie zrozumiałem wszystkie intencje. To był wtedy w Polsce jedyny taki gigantyczny bieg i duże dla mnie wyzwanie, które podjąłem. Byliśmy pierwsi w Polsce. Nie zmieniłem zdania do dzisiaj, nadal uważam, że było to świetne przedsięwzięcie, przemyślane przez Józefa Pieluszczaka, te jego inspiracje takie czyste i szlachetne, z których czerpał, zaangażowanie sportowców, ich wsparcie. Tam było w tej przestrzeni dużo dobra społecznego, sportowego, cywilizacyjnego, narodowego, zdrowotnego i patriotycznego – o tym nie można milczeć.

Mój przypadek był jedyny. Po czwartym dniu biegu, a było to już w Czechach mój organizm się zbuntował i w nocy dostałem konwulsji. Tak się złożyło, że spałem w pokoju z lekarzem i ten lekarz mnie ratował. Miałem wtedy powiedziane : „ Nie biegnij dalej, bo zapłacisz cenę życia”. Był to dla mnie prawdziwy dramat, bo wyzwanie i presja były dla mnie bardzo silne i tak ważne , że cena życia postawiona na drugiej szali nie miała znaczenia. Nie był to jednak ślepy upór, zacząłem się zastanawiać nad tym co zrobić dalej, jak się nie wycofać, a wdrożyć mądrze wysiłek i zaangażować w to całą mądrość – dobiec do końca. Miałem też chęć przemiany swojego dotychczasowego życia – obiecałem wtedy sam sobie i opatrzności, że za możliwość zrealizowania tego biegu swoje życie zmienię, poświęcę je rodzinie i credo mojego życia to już nie będzie głównie sport ale życie szeroko rozumiane a mój udział w biegu będzie dyskretny – codziennie będę biegł i będę podejmował wyzwanie od początku każdego dnia z rozwagą. Wtedy dokonał się bilans i zrozumiałem, że jest to sedno tego mojego biegu, tutaj musiałem to zrozumieć. Narodziłem się wtedy na nowo i ta forma organizacji biegu, którą stworzył Józef Pieluszczak wpasowała się w moją sytuację życiową w 100 %. Udało się, wytrzymałem 20 dni biegu, organizm dostosował się do wysiłku, pogodził się i nawet zaczął sobie dobrze radzić. Miałem świadomość, że otrzymałem coś w darze, przesunąłem granicę, zrozumiałem, że bieg jest tylko tłem. Gdy wbiegłem na „Golgotę Benedyktynów” na Monte Cassino od razu odłączyłem się od grupy sportowców i dołączyłem do rodziny, która na mnie czekała i z nią już wracałem – od razu zacząłem dotrzymywać danej obietnicy. Dalej nie było tak łatwo, bo w listopadzie 1994 roku trafiłem do szpitala w Gorzowie Wlkp. i czekałem na wyrok, który był łaskawy, ale tło tego wyroku już nie. Organizm okazał się wycieńczony i zniknęły komórki neo – usłyszałem zalecenie, że przy ustabilizowanym życiu nic złego nie powinno się wydarzyć. Następne lata nie były łatwe , doszła jeszcze recesja na rynku pracy. Obietnicy dotrzymywałem. W rezultacie po 7 latach uzyskałem lepsze wyniki zdrowia niż te, które miałem przed biegiem. Lekarz tego nie rozumiał, ale natura tak dała. Obietnicy dotrzymywałem nadal. Dzisiaj moje wyniki zdrowia są lepsze niż 30 lat temu, jestem lżejszy o 15 kg. Nie mam wątpliwości, że stało się tak dlatego, że wtedy obiecałem opatrzności, że zmienię swoje życie i to zrobiłem.

Pyta pani czy my się przyjaźnimy – my uczestnicy biegu? Bardzo blisko jestem z Antonim. Został moim pracownikiem , w 2005 roku uległ tragicznemu wypadkowi. Moja firma odnawiała spalone poddasze Liceum w Sulęcinie, odtwarzaliśmy ten budynek historycznie. Antoni spadł z rusztowania, to był niefortunny układ deski. Przez 40 lat prowadzenia firmy nigdy nie było u mnie żadnego wypadku. Antoni miał pękniętą podstawę czaszki, trzy miesiące leżał w szpitalu jak roślina. Byłem u niego przy łóżku codziennie. Niesamowite, ale on wyszedł z tego do pełnego zdrowia dzięki znakomitemu neurochirurgowi w Gorzowie. Niestety potem miał dwa wylewy i od 25 lat porusza się na wózku inwalidzkim. Pomagam mu do dzisiaj, czuję się odpowiedzialny jako pracodawca mam tez kontakt przyjacielski, bo połączył nas wtedy sport i bieg na Monte Cassino. Systematycznie odwiedzam Antoniego, mam nad nim pieczę duchową i materialną. Mam kontakt z jeszcze jednym biegaczem, również przedsiębiorcą budowlanym w tamtym czasie, choć on zajmował się innym rodzajem budów, również jest po wylewie. Utrzymuję znajomość z wdową po organizatorze biegu – Panią Haliną Pieluszczak.

Jeśli chodzi o wspomnienia z samych uroczystości i obchodów 50-lecia Bitwy pod Monte Cassino to był dla mnie absolutny dramat i zdrada –najważniejsi byli kombatanci to przecież było dla nich i z ich powodu, a nie zostali wpuszczeni bo nie mieli wejściówek. Ktoś był przecież za to odpowiedzialny. (Małgorzata Pera wspomina, że jej ojciec bardzo przeżył tę uroczystość, która miała słodko-gorzki smak z powodu oszukania garstki kombatantów, którzy byli w tym dniu najważniejsi, a oglądali uroczystości zza krat bramy, w deszczu. Pan Andrzej Wiśniowski wspominał jak zaprosili kombatantów do swojego autobusu, aby mogli się schować przed deszczem, odpocząć i coś zjeść). Doprawdy nie chce się tego komentować.

Miałem motywację historyczno-patriotyczną, na Monte Cassino prowadziłem dialogi z Ukraińcami, Anglikami ukraińskiego pochodzenia, Rosjanami niemieckiego pochodzenia. Każdy miał inny sens tej bitwy, wielu ją negowało bo tylu żołnierzy poległo. My Polacy nie mieliśmy wtedy wyboru. Uważam, że historię należy czytać w perspektywie 10, 50,100 lat, czytać ją od korzeni. Nie jestem historykiem, ale czytam różne publikacje i uważam, że historią należy zajmować się szeroko. Cieszę się, że powstał film „Czerwone maki”, bo im więcej będzie takich inicjatyw to tym więcej ta historia będzie tkwić w narodzie. Milczenie jest wypychaniem tych wydarzeń z pamięci.

Pyta Pani o zainteresowanie biegiem? W sumie nikt się tym nie zainteresował jeśli chodzi o elity polityczne. Byłem zaproszony do kilku szkół w Międzyrzeczu, Międzychodzie, ale głównym tematem była moja praca, czasem wspominałem o biegu na Monte Cassino. Sam nie zabiegałem szczególnie o to. Mogę powiedzieć, że Kaława się tym interesowała, tam organizowałem bieg…

Ksiądz Henryk Wojnar mówił o tym, że pamięć o tych biegaczach nie dawała mu przejść obojętnie i o tym, że artystka, która wykonała tablicę umieściła na niej 19 maków zupełnie przypadkowo nie wiedząc, że tylu było biegaczy 30 lat temu, którzy przez trzy tygodnie biegli z Gorzowa w sztafecie na Monte Cassino. Uważam, że my Polacy nie umiemy być otwarci imiennie, nie potrafimy powiedzieć : Jestem, byłem. Coś na nas ciąży, żeby pomijać. Jest jakaś historyczna upadłość nazwisk ważnych wydarzeń, wszystko przeoczone, od niepodległości począwszy. Trzeba z tym skończyć „.

Przypominamy Listę 19 nazwisk – biegaczy na Monte Cassino w 1994 roku:

Józef Pieluszczak

Zbigniew Petri

Bolesław Sztop

Krystyna Grzybowska

Krzysztof Grzybowski

Henryk Amerski

Roman Strzelczyk

Ryszard Głowacki

Józef Matysiak

Stanisław Grochowski

Grzegorz Miłota

Antoni Telus

Jerzy Martyła

Ryszard Skąpski

Tomasz Jałowski

Jan Karol

Zdzisław Perepiczko

Andrzej Jach

Andrzej Wiśniowski

Władysław Mazurczyk

Zbigniew Szwedek

Kazimierz Kołodziej

Cyryl Romiński

Wiesław Markowiak

Rafał Grzybowski

Na zakończenie dodatek i jeszcze jedno spojrzenie na Bitwę pod Monte Cassino, wszak Pan Roman Strzelczyk lubi szerokie spojrzenie na historię, więc robimy mu przysługę.

80 lat temu…

autor tekstu Robert Wójcik

Rankiem 15 lutego 1944 r. 255 „latających fortec” zrzuciło na Monte Cassino ponad 350 ton bomb burzących, które sprawiły że ściany klasztoru waliły się jak domki z kart. Jak pisał nasz wybitny pisarz, dziennikarz, reportażysta, publicysta Melchior Wańkowicz ( ur. 10.I. 1982 r. -zm. 10.09.1974 r.) : ….spełniło się to co nakazywał zakonnikom 477 punkt Reguły:

śmierć zawsze obecną mieć przed oczami….

Klasztor na Monte Cassino jest wielkim symbolem – nie tylko dla Polaków, ale dla Europejczyków, dla całej ludności świata. Przez wiele wieków uchodził za bastion wiary chrześcijańskiej. Górujący nad doliną klasztor był jednym z najświętszych miejsc. Założone, podobno przez rzymskiego arystokratę św. Benedykta w 529 roku, opactwo, przez wiele wieków uchodziło za bastion chrześcijaństwa. Po zażartej i brutalnej bitwie, która odbyła się w jego cieniu podczas II wojny światowej, zaczął też reprezentować coś innego: ludzkie poświęcenie i niemal niewyobrażalne cierpienie. Monte Cassino było zapewne najdoskonalszą pozycją obronną w Europie w czasie II wojny światowej. Szczególnie umocniony przez Niemców rejon był częścią linii Gustawa, blokującej aliantom drogę do Rzymu na początku 1944 roku. Z powodu skalistego, usianego urwiskami terenu działania bojowe prowadziła tam głównie piechota, wspierana ostrzałami artyleryjskimi. Kiedy przywódcy aliantów spierali się o strategię, zwykli żołnierze z blisko dwudziestu krajów walczyli w straszliwych warunkach. Sześciomiesięczne walki przerodziły się w rzeź – przywołującą na myśl najgorsze epizody pierwszej wojny światowej – w której ćwierć miliona ludzi zostało zabitych lub rannych. Do bitwy o Monte Cassino można porównać tylko rzezie pod Verdun i Ypres z czasów I wojny światowej czy najcięższe walki II wojny światowej na froncie wschodnim. Była to najkrwawsza walka zachodnich aliantów z niemieckim Wehrmachtem. Po stronie niemieckiej wielu porównywało ją ze Stalingradem. Bitwa o Monte Cassino jako żywo przypominała front zachodni w latach 1916-1917, walkę z epoki przed-mechanicznej. Było to więc starcie żołnierza z żołnierzem. Toczona za pomocą granatów, bagnetów, gołymi rękoma. O jej wyniku miały przesądzić umiejętności i determinacja żołnierzy.

Trwające od stycznia do maja 1944 roku walki o Monte Cassino były najkrwawszą bitwą II wojny światowej na froncie zachodnim. Wzgórze z ruinami klasztoru udało się zająć teoretycznie dopiero 18 maja. Rozpoczynając na początku września 1943 roku inwazję na Półwysep Apeniński Amerykanie i Brytyjczycy liczyli, że ich wojska szybko zajmą całe Włochy. Szczególnie, że aliantom udało się porozumieć z władzami w Rzymie, które zdecydowały się przejść na ich stronę. Plan jednak się nie powiódł. Przewidując taki obrót spraw Niemcy rozpoczęli okupację kraju i przygotowali silnie ufortyfikowane pozycje obronne na tak zwanej, wspomnianej już „Linii Gustawa”, która blokowała aliantom drogę do Rzymu. Jej kluczowym punktem było miasteczko Cassino i górujące nad nim wzgórze ze słynnym klasztorem benedyktynów.

Walki o Monte Cassino rozpoczęły się w drugiej połowie stycznia 1944 roku i przeciągnęły się aż do maja. Podczas zakończonych niepowodzeniem trzech wielkich szturmów wzgórze próbowali zdobyć Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi, Nowozelandczycy, Marokańczycy, Algierczycy oraz Hindusi i wielu innych ludzi z pięciu kontynentów. W decydującej czwartej operacji o kryptonimie „Honker” kluczową rolę odegrał II Korpus Polski generała Władysława Alberta Andersa (ur. 11.08.1892 r – na terenie Krośniewic, znajdującym się na terytorium Królestwa Polskiego będącego częścią wtedy częścią imperium rosyjskiego – zm. 12.05. 1970 r w Londynie).

Bitwa o Monte Cassino była świadectwem polskiego męstwa i sojuszniczej solidarności – niezwykłej, zapisanej w kanonach męstwa, odwagi, determinacji – o tym piszą dziś wszystkie kroniki dziejów świata. Najbardziej zacięte walki toczyły się na prawym skrzydle II Korpusu o grzbiet zwany „Widmo”. Obrona niemiecka opierała się na niewielkich schronach z bronią maszynową, przesłoniętych gęstymi polami minowymi i osłanianymi ogniem moździerzy oraz artylerii. To był szereg bunkrów, na trzech ludzi każdy. Z wąską strzelnicą, z karabinem maszynowym lub miotaczem ognia w środku. Były one rozrzucone w trójkąt, tak że ognie się krzyżowały. Przed bunkrami teren był zaminowany i otoczony drutem kolczastym – wspominał uczestnik wydarzeń. Ten najtrudniejszy odcinek ataku gen. Anders wybrał świadomie, pragnąc, by to zadanie wykonali Polacy. Miała być to także demonstracja polityczna wobec rozwoju wydarzeń. Zwłaszcza oskarżeń Polskich Sił Zbrojnych o bezczynność, zwłaszcza po Lenino. „Czwarte natarcie na górę klasztorną – będzie polskim natarciem. Tam gdzie padli Amerykanie, Anglicy, Nowozelandczycy, Francuzi, Hindusi” – napisał Melchior Wańkowicz w swoim reportażu z pola bitwy. Bitwa ta miała stać się największym wyzwaniem dla Polskich żołnierzy doświadczonych niewolą w sowieckich łagrach i kampanią w Afryce.

11 maja 1944 r. generał Władysław Anders w rozkazie do swoich oddziałów napisał: „Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię żołnierza polskiego”. Atak rozpoczął się kilka godzin po wydaniu rozkazu, o godzinie 23.00 od potężnej nawały artyleryjskiej z 1600 dział. Z perspektywy niemieckich schronów „wyglądało to tak, jakby ktoś włączył światła”. Dwie godziny później do ataku ruszyła piechota. Żołnierze szli przez zupełnie zaminowany, niemal nieosłonięty i nieznany im teren. Przeprawiali się przez wzburzoną rzekę Rapido, przedzierali przez dolinę i wznoszące się wokół niej strome wzgórza. Według Melchiora Wańkowicza był to „górski amfiteatr wygięty w podkowę dwoma piętrami, a oprócz tego z pylonami stróżującymi ponad nim. […] Tego amfiteatru opanować od razu nie sposób. Trzeba wprzód wdrapać się niejako na arenę i przejść przez nią, a potem dopiero się wspinać na rzędy amfiteatru”.

Pierwsza noc decydującej bitwy nie przyniosła decydujących rozstrzygnięć. Nie mając innego wyjścia generał Anders zdecydował o powrocie oddziałów na pozycje wyjściowe. Świadkowie wydarzeń opisują, że był załamany niepowodzeniem natarcia zatrzymanego przez zaledwie kilkuset Niemców. Wysiłek Polaków docenili ich sojusznicy. Wieczorem 12 maja do kwatery Andersa przybył brytyjski generał Oliver Leese, aby podziękować jego żołnierzom za ofiarną walkę. 16 maja żołnierze generała Andersa otrzymali rozkaz szturmu na klasztor. Wówczas jednak według słów Wańkowicza „kryzys bitwy osiągnął najwyższy szczyt”. W meldunkach napływających do sztabu dowódcy rozrzuconych po polu bitwy oddziałów piszą o zupełnym wyczerpaniu ich żołnierzy i sugerują wycofanie się.

…W nocy z 17 na 18 maja Feliks Konarski, żołnierz II Korpusu, śpiewak i kompozytor w Teatrze Żołnierza Polskiego w Campobasso słysząc daleki grzmot dział napisał dwie pierwsze strofy „Czerwonych maków na Monte Cassino”. Rankiem polscy żołnierze na ruinach klasztoru dojrzeli białą flagę. O 9.50 wysłany w celu potwierdzenia niemieckiej kapitulacji polski oddział zawiesił nad gruzami uszyty na poczekaniu proporzec XII Pułku Ułanów Podolskich. Wśród ruin i w krypcie świętego Benedykta odnaleźli głównie ciężko rannych niemieckich spadochroniarzy pobladłych z przerażenia na widok orzełków na czapkach zwycięzców. Podporucznik Kazimierz Gurbiel był w składzie pierwszego patrolu: „po tych wszystkich walkach przez wszystkie te miesiące klasztor został zdobyty bez jednego wystrzału”. Inny z nich wspominał hejnał grany na gruzach klasztoru: „Ci żołnierze, zahartowani w wielu bitwach, którzy aż za dobrze poznali wstrząsającą rozrzutność śmierci na zboczach na Monte Cassino płakali jak dzieci, gdy po latach tułaczki usłyszeli nie z radia, ale z dotąd niezwyciężonej niemieckiej twierdzy głos Polski, melodię hejnału”.

Na przełomie 1944 i 1945 r. na zboczach Monte Cassino powstał polski cmentarz wojskowy, który jest jednym z najważniejszych miejsc pamięci narodowej. Spoczywa na nim 1072 polskich żołnierzy. Został tam również pochowany generał Anders, który zmarł w Londynie w 1970 r. Na murze wokół cmentarza umieszczono sentencję: „Przechodniu powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w jej służbie”.

Mamy wspaniałych żołnierzy – ludzi. To Polacy – czy tacy jak my dzisiaj ?

Chciałoby się stwierdzić jedno…. Po co to wszystko – te wojny i śmierć ludzi niewinnych. Proszę tak bardzo – żyjmy w pokoju. Czyż nie piękne są kwitnące czerwone maki w naszych oczach na polach, a nie na wzgórzu, tak krwawo „obsianych” śmiercią, pełne łez, smutku, cierpień – i wspomnień o tych co zginęli i już ich nie ma…

Robert Wójcik

Opracowała Marzanna Leszczyńska

 Czytelniku!

Jeśli życzysz sobie nas wesprzeć w zamian za wytrwałe głoszenie prawdy, zachęcam na wejście na stronę https://patronite.pl/idealzezgrzytem.pl i założenie konta, aby nam pomóc działać aktywnie, rozwijać kanał, umożliwiać realizowanie nowych projektów jak np. tłumaczenie artykułów na obce języki.

2 komentarze do “BIEGIEM NA MONTE CASSINO”

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry